View Single Post
stare 07.04.2008, 19:17   #1
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Czwarty Świat

ODCINEK 6

-Wyjdź! – wrzasnął na osłupiałą Sandrę, siedzącą dotąd spokojnie na dywanie – Wyjdź i nie pokazuj mi się na oczy!



Przerażona dziewczyna natychmiast wstała i zaczęła kierować się w stronę wyjścia. Niestety, aby opuścić pomieszczenie, trzeba było przejść obok Eryka. Zamknęła oczy z nadzieją, że po prostu zniknie. Czuła jednak, że tak się nie stanie, i miała rację. Książę chwycił ją w pasie jedną ręką, a drugą opierał na ścianie gładząc dłonią miękki wzór na tapecie.
-Pani Lidia chciałaby się z tobą widzieć – szepnął i wypchnął ją z pokoju zanosząc się nieludzkim śmiechem.
-Co ty wyprawiasz? – spytałam poważnie oburzona – Czemu ją tak wyrzuciłeś?!
-Nikt nie będzie mówił w moim domu o tej wiedźmie!
-Podsłuchiwałeś!
-Oczywiście – znów ten obrzydliwy śmiech, który jednak szybko zamienił się w głos pełen dzikiej nienawiści – A teraz ty też zniknij mi z oczu, chyba, że chcesz oberwać. Nie będę rozmawiał z narzeczoną, która puszcza się na wszystkie strony!
Tego było już za wiele. Nie pozwolę obrażać się w taki sposób! W gruncie rzeczy, to czemu mu tak zależało na tym ślubie? On nienawidził mnie, ja nienawidziłam jego, wszystko nas od siebie odpychało.
-Spójrz na siebie, idioto! – wrzasnęłam i wybiegłam z pokoju z nadzieją, że zastanę tam Sandrę. Korytarz był jednak pusty.
Skarciłam się w duchu. Czemu zachowałam się jak ostatnia idiotka i wybiegłam? Może nie umiałam powiedzieć na glos, co naprawdę sądzę o Eryku? A może sama tego nie wiedziałam. Z resztą, co ja mogę wiedzieć o innych, skoro nawet nie wiem, gdzie właściwie jestem?!

Roztrzęsiona zaszłam do sypialni, aby pozbyć się z siebie ciężkiej sukni i postanowiłam udać się nad strumień, nad który m to wszystko się zaczęło.
Po drodze jednak postanowiłam wstąpić do matki. Ona powinna mnie zrozumieć, poza tym byli u niej Łucja i Igor, a och również chciałam odwiedzić, mimo, że wcale ich nie znałam.

---

-Łucja! Igor! – krzyknęłam zadziwiona witając się z dwojgiem rodzeństwa – Świetnie wyglądacie.
To był prawda. Chociaż blizny na ich ciałach wciąż znacząco rzucały się w oczy, cera straciła swój chory, siny odcień. Pobyt tutaj widocznie im służył. Chociaż tak mogłam naprawić to, co zrobił im Eryk, a co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Nie wiem tylko, czemu. Pora o to zapytać.


-Uznał… że jesteśmy dla niego zagrożeniem – krótko skwitował mężczyzna. Jego ton świadczył o tym, że wcale nie miał zamiaru kontynuować tego tematu.
Spróbowałam zapytać o to samo Łucję, jednak ona milczała tak samo, jak brat.

Po jakimś czasie oboje wyszli, a ja pozostałam z panią domu sam na sam. Jak zwykle nasza rozmowa była szczera, powiedziałam jej wszystko, co siedziało w mojej głowie. Znów wspomniałam o tym, że to ona jest moją matką. Kobieta wściekła się i ponownie uraczyła mnie opowieścią dotyczącą mojego pochodzenia. Miałabym być jedyną córką jakiegoś pomniejszego, ale szanowanego władcy, który zginął na wojnie ze stworzeniami, których nazwy nie potrafię wymówić. Nie ona jedna tak mówiła, więc musiała być to prawda…

Atmosfera zrobiła się gorąca, postanowiłam w takim razie już iść, żeby nie dopuścić do poważniejszej kłótni. Zgodnie z planem udałam się nad strumień nadzieją, że chociaż tam odnajdę trochę spokoju.

---

Jednak nie dane mi było zaznać samotności. Za wielką wierzbą, twarzą do wody, stała jakaś postać. Chciałam zawrócić, jednak po chwili osoba ta odwróciła się, okazując się być nikim innym, jak Marlonem. Podszedł do mnie i delikatnie pocałował. Prze kilka minut staliśmy w całkowitym milczeniu.
-Co tu robisz? – spytałam w końcu. Po tak długiej ciszy mój szept brzmiał niczym krzyk.
-A jak myślisz? – spojrzał mi głęboko w oczy – czekałem na ciebie. Nie trudno było się domyśleć, że przyjdziesz właśnie tu. Byłaś u matki?
-Byłam… Zaraz!- zdziwiłam się – Czyli ona jednak jest moją matką!
Młody mężczyzna wyraźnie pożałował, że nie trzymał języka za zębami. Przez chwilę stał, jakby szukał jakiejś wymówki.


-No wiesz… Skoro cały czas mówisz, że to twoja matka…
Coś było nie tak. Miałam coraz większe wrażenie, że wszyscy mnie oszukują na każdym kroku. Spojrzałam w jego oczy. Jego głębokie spojrzenie sprawiało wrażenie szczerego, ale zamglonego jakimś bólem. Swoich oczu nie mogłam zobaczyć, jednak mogłam poczuć wypływające z nich łzy, które słoną strużką spływały już po moich policzkach.
Oparłam głowę na jego piersi, on objął moje roztrzęsione ciało. Znowu zapadła całkowita cisza, przerywana tylko szumem wody obijającej się o liczne kamienie.

To nie miało być tak.. Owszem, nigdy nie planowałam dalszej części swojego życia, ale kto mógłby pomyśleć, że spotka go TAKIE coś? A zwłaszcza mnie. Chociaż, nie powinnam tak mówić, nie jestem nikim wyjątkowym. Czy zastanawiałam się kiedyś, co czują Eryk, Sandra, czy chociażby mama? Może oni są w tej samej sytuacji, co ja, tylko przez swój egoizm nie potrafiłam tego dostrzec?

Nagle coś zaszeleściło. Najpierw pomyślałam, że to jakieś zwierzę, jednak to musiały być ludzkie kroki. Podniosłam głowę chcąc otrzeć łzy, jednak oczy miałam już całkowicie suche. Mój wzrok najpierw napotkał Marlona, który stał, intensywnie patrząc się w stronę hałasu. Jego twarz była biała jak kreda, a źrenice rozszerzone niczym pośród ciemności.

Zdziwiłam się co mogło aż tak nim wstrząsnąć. W pierwszym momencie jedyną osobą, jaką zauważyłam, była Alora. Kobieta ubrana, jak na siebie, w bardzo obfity strój, w dłoni ściskała łuk, a przez ramię przerzucony miała kołczan ze strzałami. To nie był wystarczający powód. Chwilę potem zza drzew wyłoniła się dwójka kolejnych osób. Łucja i Igor.

Czemu oni tak na niego wpłynęli? Pamiętam, że kiedy o nich pierwszy raz wspomniałam, dziwnie się zachowywał i kategorycznie odmówił zobaczenia się z nimi. Czyżby i on coś ukrywał.


-Coś się stało, braciszku? – Alora zapytała go, kiedy już cała trójka podeszła do Marlona.
-Musimy się śpieszyć, oni już tu idą – zawtórowała jej Łucja, wskazując kierunek, z którego przed chwilą sami przyszli.
-Czemu nic mi nie powiedziałaś? – spytał ze złością.
-Przeszkadza ci nasza obecność? – wtrącił Igor.
-Po prostu jestem…
-Zaskoczony?

Znów nie miałam pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Bez wątpienia wszyscy się znali.

-Nie chcę przeszkadzać, ale mogłabym wiedzieć, co się tutaj dzieje? – spytałam podchodząc nieco bliżej.
Alora, Łucja i Igor wymownie spojrzeli na Marlona.
-Poznaj moje… rodzeństwo – wskazał ręką wszystkich tu obecnych.
-Co?!
-Marlon… - szepnęła Łucja – Nie mamy ci tego za złe. Alora wszystko nam powiedziała… Jesteśmy gotowi.
-Nie! – krzyknął. Zdziwiła mnie ta nagła zmiana, dotąd spokojny, nagle wybuchł niepohamowaną złością – Wy nie macie z tym nic wspólnego! O tym nie było mowy!
-Mylisz się – pierwszy raz od przybycia odezwał się Igor – To tak samo nasza sprawa.
Z całego towarzystwa tylko ja czułam się jak ostatnia idiotka, która jak zwykle nie wie, o co chodzi.
-Idźcie stąd!
-Za późno – nowy męski głos sprawił, że wszyscy obrócili się w stronę, z której pochodził.
Eryk, ubrany w długi królewski płaszcz, powoli podszedł w naszą stronę, a wielki miecz u jego boku kołysał się z każdym krokiem. Towarzyszyła mu Lidia w stroju, który widziałam w kuli Alory. Skojarzenie było jednoznaczne – moja śmierć.
-Kogo ja tu widzę… - uśmiechnął się paskudnie – Cała rodzinka w komplecie…
-O czym ty mówisz? – spytałam.
-Więc to tak… Twój chłoptaś ci nie powiedział…
Odruchowo spojrzałam na Marlona. Stał poważny jak nigdy, na jego twarzy malował się wyraz zarówno zakłopotania, smutku jak i… obrzydzenia?
-Nie pozwolę ci na to – warknął do uśmiechniętego bruneta.
-Siostrzyczko, jak ty go pilnowałaś? – Eryk zwrócił się do Alory - Od razu widać, że to jeszcze dzieciak.
Siostrzyczko?! Więc oni wszyscy są rodzeństwem… Alora, Lidia, Igor i Marlon… oni owszem, byli do siebie podobni(zwłaszcza przez czarne włosy, a w wypadku Alory – brwi), ale Eryk w żadnym stopniu.
-Szczerze mówiąc, do niedawna miałem nadzieję, że już nie żyjecie. Nie martw się, zaraz naprawię moje niedopatrzenie – przyszły król kontynuował swój monolog –Lidio, musimy pozbyć się tych śmieci.

Kobieta, z równie ohydnym uśmiechem wykrzywiającym jej usta, podeszła do Marlona.


-Wszyscy jesteście naiwni – szepnęła mu do ucha tak cicho, że nie wiem jakim cudem zdołałam dosłyszeć.
-Eryk, posłuchaj kogoś, chociaż raz!– zaczął Marlon – Nie możesz jej ufać, ona…
Nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ rozwścieczona Lidia z całej siły przyłożyła mu w twarz. Gdy tylko zaczął podnosić się z ziemi, ocierając krew cieknącą mu z nosa, kobieta ze wściekłością w oczach znów się na niego rzuciła.

Tym razem jednak nie udało jej się, ponieważ za oba ramiona złapali ją Lidia i Igor. Zaczęła się szarpać, ale za nic w świecie nie mogła wyswobodzić się z tego uścisku.
-Zrób coś! – krzyknęła do Eryka.
Ten stał jak wryty, a jedyną częścią ciała, jaką mógł poruszać były usta i gałki oczne.
-Nie mogę! Ona mnie blokuje!
Najwyraźniej miał na myśli Alorę, która cały czas intensywnie na niego patrzyła. Blokuje? Po usłyszeniu, że coś, co mogę dotykać i widzieć, jest tylko iluzją, obiecałam sobie, że już nie będę się tutaj niczemu dziwić. Widocznie był to jakiś rodzaj magii, bo mężczyzna rzeczywiście nie był w stanie nawet drgnąć.
-Sami tego chcieliście – rzekła spokojnie i zamknęła powieki. Wzięła głęboki wdech i po chwili była wolna.
-Nie! – jednocześnie krzyknęli Marlon i Alora, która tym samym zerwała połączenie z Erykiem.
Ja nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Stałam wryta w ziemię niczym stare drzewo z długimi korzeniami. Ze strachem spojrzałam na Lidię. Stała całkowicie spokojna z typowym już dla siebie uśmiechem, tuż obok jej stóp…


leżały martwe ciała dwojga z piątki rodzeństwa! Łucja… Igor…
-Zostawiam go tobie – wskazała na Marlona i ruszyła w stronę Alory.
Cały czas stałam w jednym miejscu, a wszyscy zachowywali się, jakby mnie tu nie było. Zapewne, gdybym zechciała uciec, nikt by tego nie zauważył… Ale nie miałam takiego zamiaru. Chciałam coś zrobić, zaprzeczyć temu, co się tu działo. Nie byłam w stanie.

Lidia ruszyła w stronę Alory, a z ciał obu kobiet zaczęło emanować słabe niebieskawe światło. W dziwnej poświacie było coś, co sprawiało, że chciało się patrzeć tylko na nią, jakby nic innego nie istniało. Trwałabym w tym stanie zapewne o wiele dłużej, jednakże było na tym świecie coś, co zwracało moją uwagę o wiele bardziej. Marlon.

Eryk, idąc ku najmłodszemu z braci wyjął, z pochwy długi lśniący miecz i wymachując nim roześmiał się jak małe dziecko.
-Uspokój się, proszę – rzekł powoli Marlon robiąc kilka kroków w tył - Ta kobieta tobą manipuluje, nie widzisz tego?!
Rozwścieczony książę rzucił się na bezbronnego brata. Ten jednak w ostatniej chwili zdążył wyjąć swój miecz i odeprzeć atak.. Towarzyszył temu przeraźliwy szczęk stali uderzającej o stal.

Mimo, że Marlon wciąż się cofał, przyszły król coraz bardziej napierał. Po kilku równie przenikliwych dźwiękach usłyszałam przeraźliwy krzyk Eryka. Z jego prawego ramienia delikatnie sączyła się krew, a na ostrzu Marlona pojawiły się małe karminowe plamki.
-Ty s****ysynu! – ochryple wrzasnął książę – Zabiję cię!
-Mówisz o własnej matce! – odpowiedział wyprowadzony z równowagi czarnowłosy brat.
-Zasłużyła sobie na to, wydając na świat takie coś jak ty!
Nagle uśmiech spełzł z ust przyszłego króla. Ostra stal przylegała do jego gardła, a blask słońca, który się w niej odbijał, skutecznie go oślepiał. Szok nie trwał jednak zbyt długo – obłąkany mężczyzna znów się roześmiał. Jednak zrobił to w sposób niepodobny nawet do siebie. W sposób, jaki słyszałam niegdyś tylko na filmach o psychopatach. Widać coś w tym było…
-I co teraz? – spytał patrząc Marlonowi prosto w oczy – Zabijesz mnie?

Mężczyzna stał w bezruchu, a ręka, którą trzymał miecz przy gardle brata, zaczynała coraz bardziej drżeć. W jego oczach widziałam… nienawiść, szczerą nienawiść, jednakże przesłoniętą cienką warstwą słonych łez.
-Przestańcie! – krzyknęłam, nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie i tylko patrzeć – Oboje jesteście nienormalni!
-Widać to u nas rodzinne – ironicznie odpowiedział Eryk.
-Ona ma rację… Zachowujemy się gorzej niż dzieci – rzekł Marlon i powoli zaczął opuszczać miecz.
Kiedy tylko zimna klinga przestała dotykać szyi księcia, ten błyskawicznym ruchem wbił ostrze swojego miecza prosto w brzuch brata.



Dłoń Marlona natychmiast puściła rękojeść miecza, który bezwładnie spadł na ziemię, a jego źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia.
-Nie! – okrzyk sam wydarł się z mojego gardła. Chciałam odepchnąć Eryka, jednak był ode mnie silniejszy i szybszy, skończyłam więc z krwawiącym nosem na ziemi.
-Trzeba było działać, kiedy jeszcze miałeś na to czas, braciszku – szepnął Marlonowi do ucha i gwałtownie wyjął ostrze z jego ciała, czerpiąc wielką radość z zadawanego mu bólu.
-Jesteś moją ostatnią przeszkodą – uśmiechnął się od ucha do ucha – A raczej byłeś, bo już chyba tak mogę mówić. Teraz już cały świat stoi dla mnie otworem.

Nie mogłam na to patrzeć. Chciałam być małą dziewczynką, dzieckiem, które zamykając oczy myśli, że nikt go nie widzi, że wszystko w tym momencie znika. Ale nie byłam już mała. Wszystko, co się działo, było prawdziwe (przynajmniej tak mi się wydaje). Eryk dotknął czubkiem miecza piersi Marlona i ponownie wybuchnął śmiechem. On naprawdę był psychiczny. Z dzikim blaskiem w oczach ponownie wbił je w jego ciało przecinając gruby płaszcz. Mężczyzna prawie nie stawiał oporu, nie chciał skrzywdzić własnego brata, nawet, jeśli był taki jak Eryk. Nie mogąc złapać oddechu oparł się o wielką wierzbę, a po chwili osunął się na ziemię.

Książę z triumfalnym uśmiechem zaczął wycierać okrwawiony miecz własnym płaszczem. Sama natychmiast zerwałam się na nogi i usiadłam przy opartym o drzewo Marlonie. Pod jego plecami zaczynała tworzyć się coraz większa kałuża ciemnoczerwonego płynu. Ze łzami w oczach chwyciłam jego rękę.
-Nie tak miało to wszystko wyglądać – szepnął - Chciałem… chciałem ci pomóc…
-Nic nie mów… będzie dobrze… - odpowiedziałam przez łzy. Szczerze mówiąc, sama nie wierzyłam w to, co mówię.
-Ale nie kosztem życia Łucji i Igora… Zrób coś… zrób coś, żeby Alora ocalała, cokolwiek… - delikatnie dotknął dłonią mojego policzka, pozostawiając na nim krwawy ślad - Wierzę w ciebie. Proszę…

Powieki powoli zasłoniły jego zamglone oczy, a ręka, która jeszcze przed chwilą dotykała mojej twarzy, bezwładnie opadła na ziemię.


Co czułam? Nic, kompletnie nic. Miłość? Nienawiść? To wszystko straciło swoje znaczenie. Ogarnęła mnie całkowita pustka.

CDN

No to chyba był najdluższy odcinek. Sorry za trochę odbiegające zdjęcia (krew itd) ale nie widziałam większego sensu w robieniu jej w prześwietnym programie graficznym jakim jest Paint
No to już wiem, że to był przedostatni odcinek, przy czym tak jak prolog, będzie jeszcze epilog zamykający całość.


Chętnie poznam waszą opinię na temat tego, co było do tej pory^^

Heh, wygwiazdkowało jedno słowo.
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.