Masakra- Nie nic nie slyszalam o takiej sadze

heh no to sie wlasnie nazywa nieswiadomy plagiat xD
No przepraszam, no ^^ Znów ogarnął mnie leń ^^ nastepnym razem nic nie obiecuje ^^ no ale mniejsza z tym. Miłego czytania
Srebrzysty księżyc wyłaniał się zza chmur. Gdzieś w oddali pohukiwała sowa, można było dosłyszeć wycie wilków. Diego opierdał się o marmurową balustradę schodów, czarne oczy jak zahipnotyzowane wpatrywały się w rozległy ogród posiadłości. Po chwili o śliską posadzkę tarasu zastukały szpilki. Jasnowłosa piękność podeszła do mężczyzny i delikatnie oparła głowę na jego muskularnym ramieniu.
- Czemu do mnie nie przyszedłeś?
Diego obrócił się i ucałował alabastrową skórę czoła narzeczonej.
- Witaj Catalino. Obawiałem się, że już śpisz.
- Czekam na Ciebie od południa. Liczyłam na to, że sam pofatygujesz się i do mnie przyjdziesz
W oczach Cataliny pojawiły się złowrogie iskierki. Klatka piersiowa zaczynała jej falować a pełne usta powoli zaciskały się w wąziutką linię.
- Chciałabym też wiedzieć, skąd wziąłeś tę…przybłędę.
Diego odsunął się od dziewczyny i obdarzył ją pogardliwym spojrzeniem. Jednocześnie na wspomnienie Vendelin poczuł przyjemny skurcz w żołądku.
- Opowiadałem już tą historię co najmniej pięć razy. Nie będę tego robił po raz kolejny.
- Coś mi się w niej nie podoba. Byłoby lepiej gdyby jak najszybciej opuściła dom.
- To nie ty tu jesteś od wydawania rozkazów.
Mężczyzna minął narzeczoną i wszedł do pomieszczenia. Wyjął kieliszek i napełnił go wysokiej jakości winem. Chwilę poźniej do pokoju weszła Catalina i z uwodzicielskiem uśmiechem podeszła do Diega.
- Nie denerwuj się kochanie.- Zaczęła gładzić jego klatkę piersiową i trzepotać długimi, czarnymi rzęsami oprawiającymi błękitne oczy.- Chciałam tylko nacieszyć się Tobą. No i oczywiście ustalić szczegóły dotyczące zbliżającego się wesela. Został miesiąc. Nareszcie będę Twoją panią. Już na zawsze.
- Tak Catalino… Na wieki.
Powiew wiatru zatrzasnął drzwi tarasowe.
***
- Dziadku!- Vendelin otworzyła furtkę i pobiegła w kierunku domku. Staruszek siedział na pniu drzewa obejmując kolana rękami. Na widok dziewczyny poderwał się momentalnie i zamknął jej drobne ciałko w ramionach.
- Tak się martwiłem. Dziecko moje drogie! Gdzie byłaś?
- Oh dziadku. Długa historia. Ważne, że jestem! I mam lekarstwa dla Ciebie.
Vendelin podała staruszkowi koszyk z lekarstwami które chwilę wcześniej kupiła w miasteczku. Spojrzała w stronę dróżki prowadzącej pomiędzy drzewa i uśmiechnęła się do mężczyzny siedzącego na czarnym rumaku. Serce zabiło jej mocniej gdy odwzajemnił jej uśmiech.
- Dziadziu chciałabym abyś kogoś poznał.
Vendelin chwyciła Reubena za rękę i poprowadziła w kierunku Diega. Ten z niesamowitą lekkością zeskoczył z konia i ukłonił się przed staruszkiem.
- Witam panie Felix.- Powiedział wyciągając doń rękę.- Wiele już o panu słyszałem z opowieści Vendelin. I jestem niezmiernie szczęsliwy, że mogę pana poznać osobiście.
Reuben niepewnie podał rękę mężczyźnie. Może dlatego, że było w nim coś co wzbudzało w ludziach jakiś strach. Głęboki głos, duże dłonie i ten wręcz oślepiający blask siły bijący z jego osoby.
- Tak tak, witam panie…
- Denonvilliers.
- O… - Oczy staruszka rozszerzyły się tak, że były już prawie wielkości szkiełek jego okrągłych okularów.- J..Ja , może się panicz czegoś napije?- Poczuł się zmieszany. U progu jego skromnego domostwa stał właśnie najstarszy syn zmarłego już Damiena Denonvilliersa. A jego postać po dziś dzień sprawiała, że na jego wspomnienie ludzie ściągali czapki z głów i kładli dłoń na sercu. Teraz dopiero uświadomił sobie, że stojący przed nim mężczyzna jest niemalże kopią zmarłego kapitana. Hebanowe włosy i wyniosłe rysy twarzy zawsze były charakterystyczne dla tej rodziny.
Diego uśmiechnął się pokując rząd białych zębów.
- Nie nie, podziękuję. Obowiązki wzywają. Przybywam jednak z lepszą propozycją.
Reuben uniósł śnieżnobiałe brwi i spojrzał ze zdziwieniem na Venedlin. Lecz ta tylko uniosła kąciki ust i zacisnęła dłoń na jego ramieniu.
- Tak, słucham?
- Męczące jest mieszkanie w środku lasu prawda? Daleko do miasteczka, ciężko o prowiant no i jak pan się przekonał na przykładzie własnej wnuczki…bywa niebezpieczne.
- Do czego panicz zmierza?
- Ostatnio odszedł od nas stajenny…Stwierdził że praca w naszym dworze to wyzwanie. A słyszałam, że jest pan człowiekiem, który wyzwań się nie boji. No i przede wszystkim kocha zwierzęta.
- Czyli jednym słowem proponuje mi pan pracę?
- No..Można to tak ująć.- Diego odwrócił się odrzucając do tyłu długie czarne włosy. Wskazał na swego nieodłącznego rumaka. – A to jest Cherbin. Potrzebuje opieki. I to niebyle jakiej. Jest to najwierniejszy towarzysz jakiego by sobie mógł człowiek wymarzyć. A więc czy mogę na pana liczyć?
Reuben otworzył usta i poruszał nimi lecz nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Odchrząknął nerwowo i spojrzał niepewnie na nieznajomego.
- Przede wszystkim to chciałbym wiedzieć co tu się dzieje. Moja wnuczka nie wraca do domu na noc, a potem zjawia się pan tutaj z nia i proponuje mi pracę.
Vendelin przytuliła się mocniej do ramienia staruszka.
- Dziadku wszystko Ci wytłumaczę. Diego mi pomógł. A teraz chce pomóc nam. Już dawno Ci powtarzałam, że to życie Cie kiedyś wykończy.
- Wychowałem się w tym domu. Mieszkam tu całe życie. Nie przeprowadzę się.
- Dziadku…- W oczach dziewczyny pojawił się smutek. Spojrzała zrezygnowana na Diega.
Lecz ten nie zdawał się być zawiedziony.
- A Vendelin? Czy ona mogła by zamieszkać w moim dworze?
- Ale..Do czego ja tam? – Zdziwiła się.
- Również mogłabyś pracować. Mojej gosposi przyda się pomoc. Ma już swoje lata. Co Ty na to?
Vendelin owinęła własne pasmo włosów wokół palca i ze smutna miną spojrzała na młodzieńca.
- Ja… Nie zostawie dziadka.
- Ależ dziecko moje.- Reuben obrócił Vendelin twarzą ku sobie i położył dłonie na jej barkach.- Masz prawo w końcu zmienić swoje życie. Poznasz wreszcie jak to jest spacerować ulicami, poznasz nowych ludzi.. A ja zawsze będę Cię kochać i w każdej chwili będziesz mogła do mnie wrócić.
- Dziadku, nie mogę Cię zostawić. Podupadasz ostatnio na zdrowiu. Jak Ci się coś stanie..
- Nic mi się nie stanie. Wystarczy że raz na jakiś czas zobacze Twoją śliczną buźkę i dostanę od Ciebie koszyk z lekarstwami a wszystko będzie dobrze. Idź.
- Dobrze.- Venedlin objęła szyję staruszka i pocałowała go w policzek.
- A więc? Ruszamy? – Zapytał się i obdarzył Reubena i jego wnuczkę promiennym uśmiechem.
-Oh..- Vendelin zmieszała się i zakryła usta dłonią.- Tak szczerze panie Denonvilliers to wolałabym przybyc do dworu pod wieczór. Chciałam się spakowac i spędzić jeszcze troche czasu z dziadkiem.
- Nie ma problemu. – Diego wskoczył z powrotem na konia i chwycił za wodze.- Bądź o siódmej na skrzyżowaniu dróg w lesie. Powiadomię Anabellę, żeby wyszła po Ciebie. Do zobaczenia Vendelin. Żegnam panie Felix i mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Pociągnął za wodze a Cherbin momentalnie puścił się galopem wzdłuż rzędu wysokich drzew.
Anabella podciągnęła długą suknię gdy natrafiła na błocistą scieżkę prowadzącą do lasu. Słońce powoli chowało się za chmury lecz w lesie panował już mrok. Bała się trochę o dziewczynę, która do miejsca spotkania miała niemały kawał do przejścia. Cieszyła się że wyrwała się z tego domu. Trwała tam właśnie awantura jakiej nie widziala od chwili gdy przyszła panna młoda dowiedziała się, że jej narzeczony po raz kolejny jedzie w podróż służbową a w dodatku powróci zaledwie miesiąc przed weselem. I dzisiejsza kłótnia była rzecz jasna jej inicjatywą. A powodem była dziewczyna która Anabella miała za niedługo przeprowadzić przez drzwi ‘ Perle de Sud’.
Ruszyła szybciej zdając sobie sprawę, że zbliża się się siódma.
Vendelin przykucnęła przy kamiennym murze przy którym wczoraj znalazł ją Diego. Nie mogła uwierzyć w to co stało się w przeciągu ostatniej doby. Jeszcze dziwniejszym był dla niej fakt, ze od dzisiaj będzie mieszkać pod jednym dachem z mężczyzną którego kazde słowo wzbudzało w niej przyśpieszone bicie serca. A najgorsze w tym wszystkim było to, że będzie musiała znosić widok jego narzeczonej, która za miesiąc stanie się na zawsze jego prawowitą małżonką.
‘ Stop !’- Krzyknęła do siebie w myślach- ‘ Nie masz u niego szans, idziesz tam do pracy a nie po to żeby się zakochiwać.’
Rozmyślania przerwał jej trzask gałęzi. Podniosła się i otrzepała spódnicę wypatrując kobiety, która miała ją zaprowadzić do dworu Denonvilliersów. Nie zobaczyła jednak nikogo. Zaintrygowana przyczyną hałasu poszła w kierunku drzew. Zatrzymała się wypatrując postaci przygarbionej staruszki lecz zamiast tego ujrzała parę żółtych oczu na wysokości swoich bioder. Z krzykiem odsunęła się do tyłu.
Anabella usłyszała piskliwy okrzyk przerażenia i jak szybko pozwoliły jej na to stare nogi pobiegła w kierunku skrzyżowania dróg. Zobaczyła rudowłosą postać oduwającą się do tyłu i wyjątkowo dużych rozmiarów wilka zbliżającego się do niej z wystrzeżonymi zębami.
Vendelin ostrożnie odsuwała się nie wiedząc czy ma uciekać czy stać i liczyć na szczęscie. Nagle zahaczyła o wystający korzeń i chwilę później leżała na ziemi. Widziała tylko jak rozwścieczone zwierze zaczyna biec i schowała głowę w ramionach.
Przestraszona służąca przyłożyła rękę do ust i jak sparaliżowana stała w miejscu obserwując scenę. Szykowała się do przymknięcia powiek gdy wilk odbił się od ziemi i skoczył w kierunku leżącej dziewczyny lecz zamiast tryskającej krwi zobaczyła oślepiające światło i wilka odbijającego się od niewidzialnej ściany, padającego martwym na trawę.