Po długiej przerwie czas na kolejną część... tym razem dosyć długa
Świecąc latarką po podłodze weszła do pokoju. Na środku drewnianej podłogi wciąż były ślady zaschniętej krwi. Powoli podeszła do komody, niewielki przedmiot pod nią wciąż tam był. Nic dziwnego, że nie zauważyli go wcześniej. Pokój był bez okien, a komoda stała w najciemniejszym miejscu. Pochyliła się i ostrożnie podniosła tajemniczy przedmiot. Była to ramka ze zdjęciem, przedstawiającym dwóch uśmiechniętych mężczyzn, jednego rozpoznała bez trudu. Był to doktor Harrison.

Twarz drugiego młodego, gładko ogolonego mężczyzny nikogo jej nie przypominała. Obaj ubrani byli w fartuchy laboratoryjne. Jednym sprawnym ruchem wyjęła fotografię z ramki. Na odwrocie napisane były dwa nazwiska: Harrison i Tomson. Więc ten drugi mężczyzna nazywa się Tomson... Podskoczyła na dźwięk dzwonka komórki.
- Słucham?- mruknęła, nie spuszczając spojrzenia z uśmiechających się do niej twarzy z fotografii.
- Nancy? Gdzie ty jesteś?- odezwał się zaniepokojony głos Kawira.
- Ja... ech... w barze, musiałam się odprężyć- skłamała.
- Mam po ciebie przyjechać?
- Co? A nie, nie, wzięłam samochód sama wrócę.
Po drugiej stronie telefonu przez długą chwilę panowało milczenie.
- Nancy wiesz, że nie możesz prowadzić, jeżeli piłaś alkohol- spoważniał Kawir.
- Wiem, wiem. Póki co jeszcze nic nie wypiłam, niedługo wrócę.
- Mam nadzieje, że nie kłamiesz Nancy.
- Kawir odczep się, niedługo będę- wyłączyła telefon i pośpiesznie wcisnęła zdjęcie do kieszeni.
Na zewnątrz było chłodno. Wsiadła do samochodu i docisnęła pedał gazu. Kawir dostałby zawału, gdyby zobaczył z jaką prędkością jedzie. Musiała się znaleźć jak najszybciej w domu, nie mogła dopuścić by Kawir zawiadomił sierżanta o jej małej ucieczce. Wróci, położy się do łóżka ze szklanką whisky w dłoni i poszuka informacji o Tomsonie.
Mika zatrzymała się w pewnej odległości od niego. Przez ciemne okulary widziała jak wita się z portierem i wchodzi do bloku. Poczuła jak ogarnia ją fala wściekłości, która rozgrzewała do czerwoności jej wnętrze. Kolejny dzień śledzenia Jordana Tomsona nie przyniósł żadnych rezultatów. Znowu straciła czas na patrzenie jak robi zakupy, ćwiczy w siłowni, pracuje... trzy dni temu włamała się do jego mieszkania, ale nie znalazła niczego.

Był cholernie ostrożny. Nie dowiedziała się niczego, czego nie wiedziała już wcześniej. Jakby podejrzewał, że jest śledzony... Nie, to niemożliwe. Pod każdym względem była profesjonalistką, wiedziała jak wtopić się w otoczenie i pozostać niezauważoną. Mimo to bała się. Jeżeli nie zdobędzie potrzebnych informacji, niedługo może być za późno. Nie mogła do tego dopuścić.
Przeklinając pod nosem przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do bloku mieszkalnego. Portier widząc ją ukłonił się i uśmiechną się szeroko prezentując liczne braki w uzębieniu.
- Panna Mika!- zawołał rozradowany - Jak minął dzień?- zapytał otwierając przed nią drzwi. Mika uśmiechnęła się słodko.
- Cudownie- skłamała mijając go. Kiedy znalazła się już poza zasięgiem wzroku portiera czarujący uśmiech spełzł z jej twarzy. Kiedy naciskała guzik od windy w jej umyśle znów pojawił się pomysł, który zrodził się w jej głowie kilka dni temu. Może jednak to zrobi? Było to ogromne ryzyko, ale mogło się udać. Być może był to jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś o Jordanie Tomsonie. Potrząsnęła głową. Nie, nie zrobi tego. Sama myśl, że musiałaby się tak poświęcić napawała ją obrzydzeniem.
W mieszkaniu jak zwykle panował bałagan. Przechodząc przez hol potknęła się o stertę porozrzucanych ciuchów i omal nie upadła. Mika zdjęła ciemne okulary i spojrzała w lunetę ustawioną przed oknem. W okrągłym obiektywie zobaczyła Jordana Tomsona, który pałaszując późną kolacje oglądał telewizje. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Znowu nic. Opadła na kanapę. Biegała spojrzeniem po pokoju w poszukiwaniu odpowiedzi. Zatrzymała wzrok na pistolecie leżącym na stoliku i oświetlanym przez przedzierające się przez zasłony światło księżyca. Może jednak to zrobi?
Nancy i Kawir staneli przed drzwiami. Nancy nacisnęła dzwonek. Po drugiej stronie drzwi rozległ się stłumione ding- dong. Nancy pochyliła głowę i wytężyła słuch czekając na stukot butów. Lecz żaden taki dźwięk nie dochodził do jej uszu. Kiedy wyciągała dłoń by po raz kolejny nacisnąć dzwonek, zamek w drzwiach przekręcił się. Nancy odgarnęła włosy uparcie wpadające do oczu i trzymając w zaciśniętej pięści odznakę wyprostowała się. Drzwi otworzyła białowłosa kobieta o morskich oczach.
- Czym mogę służyć?- zapytała przerzucając wzrok z Nancy na Kawira.
- Detektyw Morison, czy zastałam panią Tomson?- zapytała Nancy.
- Tak, proszę wejść- odpowiedziała białowłosa kobieta i odsunęła się wpuszczając Nancy i Kawira do przedpokoju- Zaanonsuje panią- odwróciła się i zniknęła za drzwiami. Nancy rozejrzała się po przedpokoju. Od razu zauważyła, że trafiła do jaskini krwiożerczych bogaczy, którzy wydają na wazon więcej niż wynosi jej miesięczna pensja.
- Proszę za mną, pani Tomson czeka.
Kobieta zaprowadziła Nancy i Kawira do sąsiedniego pokoju. Weszli do jasnego salonu. Na śnieżnobiałej, nieskazitelnej kanapie siedziała pani Tomson. Była to zgrabna kobieta w wieku około trzydziestu lat. Widząc Nancy poderwała się z kanapy i wyciągnęła do niej dłoń.

- Alice Tomson, w czym mogę pomóc?- zapytała ściskając delikatnie dłoń Nancy.
- Chciałabym zadać kilka pytań na temat pani męża.
Przez krótką chwilę na twarzy Alice pojawił się ledwo dostrzegalny grymas zaskoczenia, który równo szybko przykrył serdeczny uśmiech.
- Niestety nie będę mogła pani zbytnio pomóc, ponieważ mój mąż wyprowadził się miesiąc temu i od tamtej pory straciłam z nim kontakt.
- Rozumiem, mimo to jednak chciałabym z panią porozmawiać.
- Dobrze- w głosie Alice drgnęła nuta niezadowolenia- proszę usiąść- wskazała na biała kanapę. Sama usiadła naprzeciwko Nancy i Kawira,
- Czy wie pani, gdzie znajduje się pani mąż?- zaczęła Nancy.
- Jak już wspomniałam mój mąż wyprowadził się, nie wiem gdzie obecnie przebywa- odpowiedziała nie przestając się uśmiechać. Nancy nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jest w jej uśmiechu coś fałszywego.
- Czym się dokładnie zajmował pani mąż, nad czym prowadził badania?
Alice wybuchła głośnym wymuszonym śmiechem. Nancy zamrugała nerwowo.
- Proszę mi wybaczyć- Alice z trudem łapała powietrze- Ale nigdy mnie nie interesowało co Jordan robi, spędzał całe dnie w pracy. Mnie interesowało tylko to by na czas przynosił pensje do domu i pozwalał mi kupować najdroższe buty- powiedziała chichocząc. Po tych słowach Nancy przekonała się, że już nie zdoła polubić pani Alice. Nie znosiła takich kobiet, pasożytujących na portfelach swoich mężów. Nigdy w życiu nie skalały swoich białych dłoni pracą, a jedyne co im się udało to zaciągnąć do łóżka bogatego faceta. Hej, Nancy, czy ty przypadkiem kiedyś nie byłaś taka sama? Nancy potrząsnęła głową starając się odgonić od siebie obrazy z przeszłości.
- Może się pani czegoś napije?- zapytała Alice.
Nancy spojrzała na nią z wdzięcznością. Może jednak ją polubi.
- Tak, ma pani szkocką?- zapytała z nadzieją. Alice przez chwilę tępo na nią spoglądała, by po chwili ponownie wybuchnąć głośnym śmiechem.
- Och, miałam na myśli sok pomarańczowy, albo kawę. No, ale skoro życzy pani sobie coś mocniejszego...- powiedziała kładąc nacisk na ostatnie słowa- Suri przynieś butelkę szkockiej i dwie szklanki- powiedziała do białowłosej kobiety.
Nancy poczuła jak na jej policzki wypływa gorąca fala. Spuściła głowę zasłaniając rumieńce. Po chwili Suri wróciła z tacą. Nancy wypiła łyk z podanej jej szklanki i odstawiła ją z powrotem na tacę. Miała cholerną ochotę wypić wszystko, ale musiała zachować pozory. Drżącą dłonią pogładziła policzek, który powoli wracał do swojej dawnej temperatury.
- W jakich okolicznościach widziała pani męża po raz ostatni?- zapytała.
- Niech się zastanowię... ach tak! Około miesiąc temu spakował dwie koszule do walizki i oznajmił mi że wyprowadza się. Mówił, że ktoś go ściga i musi odejść bo nie chce mnie narażać.
Nancy pochyliła się w kierunku Alice i chłonęła każde jej słowo. „Ktoś go ścigał”? więc mogło to mieć związek ze śmiercią doktora Harrisona.
- Wie pani co mógł mieć na myśli mówiąc, że jest ścigany?
Alice odrzuciła do tyłu blond włosy i zaciskając usta w cienką, wąską linię pokręciła głową.
- Nie mam bladego pojęcia.
Nancy westchnęła z niezadowoleniem i spojrzała na stojącą obok Suri.
- Czy Suri jest pomocniczką doktora Tomsona?- zapytała. Alice spojrzała na Suri jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Ee... tak- wydukała w końcu. Nancy odwróciła się w kierunku Suri.
- Czy wiesz gdzie znajduje się doktor Tomson, albo czy ktoś mu zagrażał?
- Nie wiem gdzie Jordan się znajduje- powiedziała zasmucona- Nie wiem też, czy ktoś mu zagrażał.
- Pracowałaś z nim?
- Tak- Suri pokiwała głową.
- Gdzie?
- Niestety nie mogę udzielić pani tych informacji.
Nancy z rezygnacją oparła się o kanapę. Typowe dla tych białych potworów, nie da się z nich wyciągnąc żadnych informacji.
- Czemu nie zabrał cię ze sobą?- zapytała po dłuższej chwili milczenia.
- Nie wiem- odpowiedziała ściszonym głosem.
- Takie zachowanie jest karalne- po raz pierwszy włączył się do rozmowy Kawir- Nie można zostawiać swojego asystenta na dłuższy czas. Niestety będę musiał do zgłosić- dodał uśmiechając się głupkowato. Na twarzy Alice pojawił się grymas pogardy.
- Dobrze, jak pan znajdzie mojego męża niech mu pan wręczy mandat.
- Tak zrobię- odpowiedział Kawir, nie rozumiejąc sarkazmu Alice. Nancy przewróciła oczami.
- Jeszcze jedno pytanie...- Nancy wyciągnęła z kieszeni zdjęcie- Czy poznaje pani tego mężczyznę?
Alice spojrzała przelotnie na fotografię.

- Nie znam go- odpowiedziała- Nie wiem z kim mój mąż pracował.
- Czy mogę obejrzeć gabinet pana Tomsona?- zapytała Nancy wciskając fotografię z powrotem do kieszeni.
- Ależ naturalnie, Suri proszę zaprowadź gości do gabinetu Jordana.
Suri zaprowadziła ich do dużego staroświeckiego gabinetu. Pokój różnił się od reszty mieszkania. Był staroświecki, niemal archaiczny. Na środku stało stare, drewniane biurko, a rząd półek ustawionych pod ścianą zawalony był książkami. Nancy przebiegła palcami po grzbietach książek. Łał, książki, niespotykana rzecz w dzisiejszych czasach.

Większość z nich miała dziwne łacińskie tytuły których nie rozumiała. Wtedy jej wzrok przykuła fotografia wisząca na ścianie, na której Harrison odbierał jakąś nagrodę. Promieniejący dumą trzymał przed sobą szklaną statuetkę.
- Pani Tomson czy mogę panią prosić?- krzyknęła przekręcając głowę w stronę drzwi, wciąż wpatrując się w fotografię.
- Słucham?- Alice weszła do gabinetu.
- Kiedy to zdjęcie było robione?- zapytała przejęta.
- Jakieś cztery miesiące temu, jakie to ma znaczenie?- zapytała wzruszając ramionami.
- Od jak dawna pani mąż ma wąsy?- zapytała.
- Że co proszę?- zdziwiła się Alice. Nancy wyszarpała z kieszeni fotografię i jeszcze raz pokazała ją Alice.
- Proszę spojrzeć na tym zdjęciu pani mąż, nie ma jeszcze wąsów.
Alice zmrużyła oczy i przyjrzała się bliżej fotografii
- Och rzeczywiście...- mruknęła- w pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi. Mój mąż miał wąsy już od dłuższego czasu, nie pamiętam kiedy je zapuścił- powiedziała rozkładając bezradnie ręce.
- A czy ty Suri pamiętasz?
- Tak, Jordan zapuścił wąsy krótko przed ślubem z panią Alice, od tamtej pory ich nie golił.
- A kiedy państwo wzieli ślub?
- Trzy lata temu- wycedziła przez zęby Alice i wyszła z pokoju- Suri chodź ze mną- Suri posłusznie za nią poszła.
Nancy wróciła do obserwacji gabinetu. Nie znalazła niczego w szufladach biurka, ani w komputerze. Nic, co by mogło wskazywać na miejsce pobytu doktora Tomsona.
- Masz coś Kawir?- zapytała przeglądając po raz trzeci te same dokumenty.
- Nic specjalnego- mruknął- Ale ta książka różni się od pozostałych- ściągnął z półki książkę w zielonej oprawie i pokazał ją Nancy- Reszta książek dotyczy głównie medycyny i biochemii, a ta jest o starożytnej religii.
Nancy wzięła od Kawira książkę i przebiegła palcami po wygrawerowanym napisie. Biblia. Litery w książce układały się w nieznane jej słowa.
- Jaki to język?- zapytała Kawira. Kawir spojrzał znad jaj ramienia na książkę.
- Włoski- mruknął- wymarły język.
Nancy przerzucała kartki. Już miała oddać książkę Kawirowi i zbesztać go żeby zabrał się za szukanie prawdziwych poszlak, gdy spomiędzy stronnic wysunęła się złożona kartka. Wewnątrz złożonej kartki widniał odręczny napis: „I otrze Bóg z ich oczu wszelką łzę”. Nancy tępo wpatrywała się w słowa, nie rozumiejąc ich znaczenia.
- Kim jest Bóg?- zapytała Kawira.
- To istota będąca przedmiotem kultu dawnych religii- wytłumaczył- Nancy, spójrz na to.
Nancy odłożyła książkę i podeszła do Kawira.
- Zobacz- powiedział i wcisnął jej do ręki rachunek.

- Och, cudownie- mruknęła Nancy- Rachunek za buty. Rzeczywiście zagadka rozwiązana, Jordan uciekł z domu, bo nie chciał wydawać fortuny na zachcianki żony. Brawo Kawir, mógłbyś...
- Nie o to chodzi- powiedział przejęty- Widzisz?- wskazał palcem na pieczątkę po drugiej stronie rachunku, która przedstawiała wagę- Tego symbolu używał zakład kuśnierski.
- No i?
- Ten zakład nie funkcjonuje od przeszło stu lat, a jego budynek znajduje się w strefie C.
Oczy Nancy rozszerzyły się. Schowała rachunek do kieszeni i szybkim krokiem wyszła z gabinetu.
- Już pani skończyła?- zapytała Alice, wstając z śnieżnobiałej kanapy.
- Tak, dziękuje za pomoc- odpowiedziała Nancy nie zatrzymując się.
- Detektyw Morrison...- Nancy odwróciła się i spojrzała na Alice- Jak już pani znajdzie mojego męża, niech mu pani przekaże, że mój prawnik ma dla niego papiery rozwodowe.
Kiedy drzwi zamknęły się za Nancy i Kawirem, uśmiech spełzł z twarzy Alice pozostawiając po sobie grymas złości. Alice przez dłuższą chwilę stała nieruchomo i wciąż wpatrywała się w drzwi. Wydawała się być spokojna, tylko lekkie drżenie wargi, świadczyło o fali wściekłości, która paliła jej ciało od wewnątrz. Powoli odwróciła się do Suri.
- Muszę znaleźć tego bydlaka pierwsza- powiedziała chłodnym tonem.