Strefa C. Nancy nie miała wątpliwości, że sprawa śmierci Harrisona i zniknięcie Tomsona, jest ze sobą powiązana. Pracowali razem, opuścili swoje domy w mniej więcej tym samym czasie i obaj ukrywali się w strefie C. Tylko dlaczego na swoją kryjówkę wybrali najbardziej niebezpieczne miejsce w Orionie?
Samochód przejechał przez wyważoną bramę fabryki. Zatrzymali się przy drzwiach frontowych. Nancy wysiadła z samochodu i przebiegła spojrzeniem po starych murach i wybitych szybach. Słońce już powoli zachodziło i tylko kilka jaskrawych promieni wysuwało się znad dachu fabryki i oślepiało oczy.
Nad drzwiami wysiał przekrzywiony szyld, a raczej jego resztki z namalowaną czarną farbą wagą.
- Wymażone miejsce na kryjówkę- odezwał się za jej plecami Kawir. Nancy nieznacznie pokiwała głową. Tak, w takim miejscu można się ukryć przed całym światem. Musnęła koniuszkami palców pistolet przyczepiony do jej paska.
- Chodźmy- mruknęła i odwróciła się w stronę drzwi.
Nagle głuchą ciszę wypełnił krzyk. Krzyk przerażenia, który boleśnie rozdzierał uszy. Nancy poderwała do góry głowę. Z początku nic nie mogła zobaczyć, przez oślepiające promienie słoneczne. Po chwili z rozświetlonego nieba zaczął się wynurzać ciemny kształt. Kształt człowieka. Spadał w dół, wymachując kończynami. Nancy oszołomiona patrzyła jak leci na spotkanie ze śmiercią. Kiedy ciało uderzyło o ziemię, krzyk momentalnie ustał, zastąpił go cichy łoskot łamanych kości.

Nancy podbiegła do ciała rozłożonego na chodniku. Wciąż pod sklepieniem jej czaszki kołotał się jego krzyk. Zatrzymała się nad trupem. Jedno spojrzenie na jego twarz uświadomiło jej, że już widziała te łagodne rysy, ciemną karnacje i orli nos.
- To Jordan...- wyszeptała.
Na dźwięk tłuczonego szkła, Nancy znów poderwała głowę. Przez zbite okno na pierwszym piętrze wyskoczyła ciemna sylwetka. Zgrabnie wylądowała na chodniku wśród odłamków szkła i puściła się pędem w stronę najbliższej uliczki. Nancy jednym wprawnym ruchem wyciągnęła broń i pobiegła śladami napastnika. Biegła najszybciej jak umiała, ale ciemna postać powoli stawała się coraz mniejsza i była coraz dalej. Serce jak szalone obijało się o jej żebra, z trudem walczyła o każdy następny oddech, jakby nagle wokół niej zabrakło tlenu. Mimo to biegła dalej. Kiedy dobiegła do zakrętu, za którym zniknął uciekinier, stanęła.
- Cholera rozwidlenie!- krzyknęła. Nerwowo przerzucała spojrzenie z dwóch rozchodzących się uliczek. Gdzie mógł pobiec?

- Kawir biegnij tędy- powiedziała wskazując podbródkiem na prawe rozgałęzienie, sama pobiegła w lewą stronę. Dysząc ciężko przeskakiwała nad porozrzucanymi śmieciami, rozglądając się za ciemną sylwetką. Powoli zaczęło do niej dochodzić, że musiał skręcić w uliczkę, którą wskazała Kawirowi. Zwolniła. Nienawidziła się poddawać. Złapie tego drania, choćby to była ostatnia rzecz.... Nagle poczuła jak jej noga się o coś zaczepia. Runęła na ulicę. W ostatniej chwili wyciągnęła przed siebie ręce, ratując się przed upadkiem na twarz. Zderzenie z ziemią było wyjątkowo bolesne, poczuła przeszywający ból w nadgarstku. Kątem oka zauważyła jak pistolet wysuwa się z jej dłoni i ląduje kilka metrów dalej. Próbowała unieść obolałe ciało, gdy nagle zauważyła, brudne buty stojące przy jej pistolecie.

Pobiegła spojrzeniem w górę, po długich nogach wciśniętych w zniszczone, dziurawe dżinsy, po pasku, ze złotą klamrą, skórzanej czarnej kurtce z ćwiekami, aż w końcu zatrzymała wzrok na wykrzywionej w szyderczym uśmiechu męskiej twarzy.
- Hej chłopaki, patrzcie, jaka ładna rybka złapała się nam w sieć- zawołał zachrypniętym głosem, nie przestając się uśmiechać. Nancy poczuła zimne dreszcze przebiegające po jej plecach.
- Tak bardzo ładna rybka- na dźwięk głosu za swoimi plecami, Nancy szybko odwróciła głowę. Z przerażeniem dostrzegła, że było jeszcze trzech mężczyzn w takich samych skórzanych kurtkach i tym samym kpiącym uśmiechem.
- To bardzo nie mądre, żeby taka ładna dziewczyna chodziła, sama po tym mieście- odezwał się kolejny przebiegając lubieżnym spojrzeniem po ciele Nancy.
- No chyba, że liczyła na to, że spotka tu miłych facetów- powiedział ten, co stał przy pistolecie Nancy. Cała czwórka roześmiała się głośnym, skrzeczącym śmiechem. Mężczyzna pochylił się i podniósł pistolet Nancy.
- Masz duże szczęście laleczko, bo właśnie ich znalazłaś.
- Tak się zabawimy, że zapamiętasz nas do końca życia, chociaż długo sobie już nie pożyjesz.
Niczym stado krwiożerczych wilków otoczyli swoją ofiarę nie spuszczając z niej groźnego spojrzenia. Zaczęli się powoli zbliżać, oblizując przy tym wargi i uśmiechając się. Nancy rozejrzała się szukając drogi ucieczki. Ale nie miała żadnych szans bez broni. Wilczy krąg powoli stawał się coraz ciaśniejszy, zamykając swą ofiarę w morderczej pułapce. Nancy napięła każdy mięsień swojego ciała. Wiedziała, że nie wyjdzie z tego cało, ale zamierzała walczyć do końca. O nie, nie ułatwi im zabawy. Zanim ją zabiją, zamierza im narobić kilka bolesnych siniaków. Mężczyzna z pistoletem wyszczerzył zęby i rzucił się na nią. Nancy wyciągnęła dłonie i wbiła paznokcie w jego policzki. Olbrzym zaskowytał z bólu i cofną się. Otarł wierzchem dłoni ranę i spojrzał na krwawe smugi.

- Głupia suka- zasyczał- Chłopaki trzymajcie ją.
Nancy poczuła jak wokół jej ramion zaciskają się niczym kleszcze dwie wielkie łapy. Szarpała się i wierzgała, starając się uwolnić z uścisku, ale była zbyt słaba. Olbrzym śmiejąc się drwiąco, uniósł pistolet i uderzył ją w skroń kolbą. Nagły ból eksplodował w jej czaszce, a po chwili kotara ciemności zasłoniła świat przed jej oczami. Powoli osunęła się nieprzytomna na ziemię. Czwórka mężczyzn stała nad Nancy i łapiąc się brudnymi łapami za brzuch śmieli się zadowoleni z siebie.
- No chłopaki do roboty!- krzyknął jeden z nich. Cała czwórka pochyliła się nad Nancy. Nagły dźwięk upadającego kosza na śmieci poderwał ich głowy. Wszyscy spojrzeli się w stronę skąpanej w mroku uliczki.
- Kto tam jest?- burknął jeden z nich. Oczekiwali w napięciu. Nikt jednak się nie pojawiał.
- To tylko te pieprzone szczury.
Pochylili głowy, jeden z nich z głupkowatym uśmiechem zaczął podciągać do góry koszulkę Nancy. Zajęci swoją ofiarą, nawet nie zauważyli, jak z ciemnej uliczki wyłania się sylwetka mężczyzny.
- Nancy, Nancy! Nic ci nie jest? Obudź się!
Nancy powoli rozchyliła powieki. Zobaczyła przed sobą zatroskaną twarz Kawira. Poderwała się gwałtownie i spłoszonym spojrzeniem rozglądała się dokoła. Po chwili jakaś upiorna myśl zaświeciła w jej głowie i spuściła spojrzenie na dół. Z ulgą dostrzegła, że ma na sobie wszystkie ciuchy, tylko bluzka była trochę pognieciona.

- Nancy, już w porządku, uspokój się- powiedział łagodnie Kawir i położył dłonie na jej ramionach, starając się uspokoić, jej rozdygotane ciało.
- Nie dotykaj mnie!- wrzasnęła Nancy odpychając jego dłonie. Kawir spojrzał na nią urażony.
- Nancy, wszystko w porządku?- zapytał zatroskany. Nancy przyłożyła dłoń do obolałej skroni i przymknęła powieki. Powoli pokiwała głową.
- Tak, wszystko w porządku- mruknęła- Przepraszam- powiedziała widząc zaniepokojone spojrzenie Kawira.- Możemy iść.
Powoli uniosła się z ziemi i stanęła na chwiejnych nogach. Przed jej oczami wybuchła paleta kolorów i poczuła jak traci kontrolę nad ciałem i osuwa się. Przed upadkiem uratowały ją silne dłonie Kawira.
- Może jednak zadzwonię po pomoc?- zapytał.
- Nie- Nancy pokręciła głową i kiedy odzyskała jasność widzenie, powoli drobnymi kroczkami ruszyła przed siebie. Obok niej szedł Kawir gotowy w każdej chwili ją złapać, gdyby znów osłabła. Z każdym krokiem Nancy odzyskiwała siłę, chociaż ból w skroni nic nie stracił na swej intensywności. Powoli zaczęła sobie przypominać co zaszło. Pościg, rozdzielenie z Kawirem, upadek i czwórka tych bydlaków. Drgnęła na myśl, że dotykali ją swoimi brudnymi, tłustymi łapami.
- Dogoniłeś go?- zapytała ściszonym głosem, wciąż mając przed oczami uśmiechające się szyderczo twarze tamtej czwórki.
- Nie, musiał pobiec w uliczkę w którą ty wbiegłaś.
Nancy spojrzała na niego.
- Tu też go nie było- pochyliła głowę- Dziękuje- wyszeptała.
- Za co?- Kawir spojrzał na nią zaskoczony.
- Za to, że odgoniłeś ode mnie tych typów- powiedziała jeszcze ciszej.
- Ale.... ja nikogo od ciebie nie odganiałem- powiedział ostrożnie Kawir- gdy cię znalazłem byłaś sama.
Nancy zatrzymała się i zdziwiona spojrzała na Kawira.
- To nie byłeś ty?- zapytała.
- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz.
Nancy przez chwilę wpatrywała się w Kawira. Jeśli to nie był on, to kto? Przecież tamci nie zostawiliby jej żywej, gdyby ktoś ich nie przepędził.
- Nancy, co się tam stało?- zapytał.
- Nic- powiedziała stanowczo i szybkim krokiem ruszyła w stronę fabryki. Minęła zielony kontener na śmieci. Pogrążona w własnych myślach nie zauważyła obok niego świeżych kropel krwi. Szkoda. Może gdyby zajrzała do środka i zobaczyła w nim cztery zmasakrowane ciała, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Kiedy mijali rozłożonego na ziemi Jordana Tomsona, Nancy nawet na niego nie spojrzała. Zatrzymała się przy samochodzie i wyciągnęła ze schowka opróżnioną do połowy butelkę szkockiej. Upiła kilka łyków i otarła rękawem wargi. Poczuła jak jej głowa staje się wyjątkowo ciężka, zbyt ciężka by jej wątły kark mógł ją udźwignąć. Oparła głowę na rękach. Wplotła palce w kruczoczarne włosy i wbiła spojrzenie w ziemię. Była taka zmęczona...
- Nancy, idziemy?- zapytał Kawir. Nancy powoli uniosła się z fotela i z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi od samochodu. Nie miała czasu na zmęczenie.
Weszli do fabryki. W środku panował zaduch, w powietrzu unosiły się drobne płatki kurzu, które szczypały w oczy. Przeszli przez sporą halę, między starymi, zardzawionymi maszynami. Dotarli do schodów prowadzących na piętro. Na piętrze było niewielkie pomieszczenie zawalone kartonami i skrzynkami. Nancy rozejrzała się. Po podłodze walały się puszki po konserwach, gazety i ubrania. Ślady obecności dzikiego lokatora. Jordana Tomsona. Między dwoma sporymi skrzyniami rozłożony był przegnity materac. Nancy pochyliła się i uniosła z ziemi rozrzucone wokół niego papiery. Nic specjalnego, tylko jakieś naukowe notatki o biologii, medycynie i innych bzdurach, o których Nancy nie miała pojęcia.
- Detektyw Morrison?- Nancy poderwała się słysząc swoje nazwisko. Za nią stał mały wychudzony chłopiec, o ogniście rudej czuprynie.
- Roni?- zdziwiła się- Co ty tu robisz?
Na twarzy chłopca lśniły w zachodzącym słońcu ślady po łzach. Załkał cichutko i podbiegł do Nancy. Objął ramionami jej pas i wbił się mocno w jej ciało. Nancy przez chwilę stała oniemiała. Nie wiedziała co zrobić. Objąć go? Poklepać po główce? Nigdy nie miała doczynienia z dziećmi, nie wiedziała jak z nimi postępować. Roni był pierwszym dzieciakiem, który się do niej przytulił. Z uniesionymi rękami, czekała aż chłopiec wypłacze się w jej koszulę.

- Roni....- szepnęła z zażenowaniem- Skąd się tu wziąłeś?
Chłopiec rozluźnił uścisk i cofnął się o krok, otarł łzy rękawem i głośno pociągną nosem.
- Staru....szek powie powiedział, że jeśli coś mu się sta stanie mam przyjść do Jordana- powiedział chlipiąc. Nancy kucnęła przed chłopcem.
- Roni powiedz mi co się tu stało?
Chłopiec wybuchł głośnym, przeszywającym płaczem. Przycisnął zaciśnięte piąstki do oczu i mocno nimi pocierał.
- Roni, uspokój się- powiedziała łagodnie. Próba uspokojenia malca nie powiodła się, chłopiec zaczął płakać jeszcze głośniej. Nancy podniosła się i zaczęła chodzić w kółko. Co ma zrobić? Jak go uspokoić?
- Chodź Roni, zabiorę cię stąd- podeszła do chłopca i podniosła go. Roni pozwolił się podnieść i splótł ręce wokół jej szyi. Wpił mokrą twarzyczkę w jej ramię i zapłakał cicho. Ku zdumieniu Nancy chłopiec nie był ciężki. Położył dłoń na jego plecach i pod warstwą swetra poczuła wystające kręgi. Ależ ten chłopiec był chudy. Stawiając ostrożnie kroki ruszyła w stronę wyjścia.
- Nancy, co ty robisz?! Nie możesz go zabrać!- zaprotestował Kawir. Widząc Kawira chłopiec mocnej ścisnął szyję Nancy, tak, że poczuła jak odcina jej dopływ powietrza.
- Mały jest w szoku, muszę go stąd zabrać...- powiedziała kręcąc głową by rozluźnić uścisk Roniego- Zawiozę go na komisariat- ruszyła dalej. Kiedy usłyszała za sobą kroki Kawira odwróciła się.
- Ty tu zostaniesz i poczekasz na resztę- powiedziała stanowczo.
- Dlaczego? Powinienem iść z tobą.
- Naprawdę nie widzisz, że chłopak się ciebie boi? Twoja obecność tylko pogorszy jego stan- powiedziała stanowczo- Zostań tutaj.
Kiedy schodziła z Ronim po schodach, poczuła jak uścisk rąk chłopca wokół jej szyi rozluźnia się. Stąpała ostrożnie, chłopiec był taki kruchy, że bała się, że jeśli go upuści na ziemię malec rozbije się na kawałeczki. W samochodzie chłopiec zasną, skulił się, wtulając rudą głowę w fotel. Jego oddech był płytki i rytmiczny. Nancy co chwila spoglądała na niego. Nie mogła go zawieść na komisariat, jeszcze nie teraz. Postanowiła, że zabierze go do siebie. W mieszkaniu na pewno poczuje się bezpieczniej i zacznie mówić. Nancy wlepiła zimne spojrzenie w drogę. Musi go zmusić, by powiedział jej wszystko co wie.
Otwieranie drzwi, gdy ma się jedną rękę zajętą trzymaniem dziecka, okazało się być bardzo trudnym zadaniem. Po kilku próbach włożenia kluczy do dziurki i serii rozbudowanego wianuszka przekleństw Nancy udało się otworzyć drzwi. Delikatnie położyła chłopca na kanapie i zapaliła światło. Sama usiadła naprzeciwko w fotelu, który zazwyczaj zajmował Kawir. Wpatrując się w piegowatą twarz chłopca, czekała aż się obudzi. Roni rozchylił oczy po piętnastu minutach. Ziewnął głośno i przetarł zapuchnięte oczy. Na widok nieznanego pomieszczenia zesztywniał gotowy do ucieczki. Dopiero, kiedy spostrzegł Nancy rozluźnił się.
- Gdzie ja jestem?- zapytał.

- W moim mieszkaniu- powiedziała Nancy- Jesteś głodny? Chcesz się czegoś napić?
Roni rozciągając się spuścił nogi na ziemię.
- Nie, dziękuje. Mogę już iść do siebie....- Roni próbował podnieść się z kanapy. Nancy zatrzymała go stanowczym ruchem ręki.
- Zaczekaj, chce z tobą porozmawiać- powiedziała łagodnie.
Roni przyglądając się jej podejrzliwie usiadł z powrotem na kanapie.
- Skąd znasz Jordana?- zapytała.
- Był przyjacielem Staruszka, czasami przychodził do jego mieszkania. Zamykali się wtedy w pokoju i rozmawiali o czymś.
- Nie wiesz o czym?
- Nie wiem... to znaczy raz...- zająkał się- przez przypadek usłyszałem jak mówią o „przebudzeniu”.
Nancy drgnęła.
- Czyim przebudzeniu?
- Nie wiem- Roni wzruszył ramionami- Chyba kogoś ważnego.
Nancy wsparła podbródek na dłoni i zastanowiła się. Sprawa robiła się coraz bardziej skomplikowana. Zbyt wielu rzeczy nie wie, a jedyną drogą do odpowiedzi jest rudowłosy chłopiec siedzący przed nią. Tylko dlaczego wydaje jej się, że mały coś ukrywa.
- Wiesz skąd Tomson i Harrison się znali?
- Staruszek mówił, że pracowali kiedyś razem. Ale chyba ich zwolniono.
- Wiesz za co?
Chłopak pokręcił głową.
- Dobrze Roni, teraz opowiedz mi co się stało Jordanowi Tomsonowi.
Chłopiec spuścił głowę i zacisną wargi. Nancy przez chwilę wydawało się, że zaraz znów wybuchnie płaczem, ale Roni zdołał się opanować.
- Przyszedł do nas... jeden z nich. Z tych potworów, które porwały moją mamę i nie wychodzą za dnia. Ale ten był inny, nie bał się światła słonecznego. Jordan kazał mi się ukryć między skrzyniami. Nie chciałem się tam chować... jak... jak jakiś tchórzliwy szczur. Chciałem pomóc Jordanowi. Uciekł na dach, obiecał, że wróci po mnie- Roni zamrugał oczami powstrzymując łzy- Nie wiem co się dalej stało, ten potwór chyba zepchnął go z dachu.
- Jak wyglądał ten potwór?- zapytał Nancy ściszonym głosem. Roni podniósł wzrok i splótł zielone spojrzenie swoich oczu z oczami Nancy.
- Przypominają ludzi, ale nimi nie są. Są szybsi, silniejsi. Ich skóra... ma dziwną barwę, dlatego ukrywają twarze pod maskami. Ich oczy są bezbarwne, białe. Nie potrafią mówić, tylko syczą. Nigdy nie używają broni, zabijają gołymi rękami- chłopiec przerwał na chwilę- Widziałem, jak oderwali gołymi rękami jakiemuś włóczędze ramię.
Nancy gwałtownie podniosła się z fotela. Zaczęła chodzić wzdłuż pokoju. Trzy kroki, obrót, trzy kroki, obrót. To nie możliwe, nie mógł ich widzieć. Małemu na pewno się coś pokręciło. Tylko skąd tyle o nich wiedział? Trzy kroki, obrót, trzy kroki, obrót.
- Jesteś pewni, że te potwory tak wyglądały? – zapytała nie zatrzymując się.
- Porwali moją matkę, zdążyłem się im dobrze przyjrzeć- odpowiedział poważnym tonem.
Trzy kroki, obrót, trzy kroki, obrót. Ale jakim cudem? Przecież Oni nie chodzą swobodnie po mieście, nie są wypuszczani z laboratorium. Ich istnienie jest największą tajemnicą. Trzy kroki, obrót, trzy kroki, obrót. Ten projekt jest wciąż w fazie testów. Więc skąd on...
- To niemożliwe- szepnęła opadając ciężko na fotel. Jej twarz wydłużyła się, poczuła się tak jakby w jednej krótkiej chwili postarzała się o dwadzieścia lat. Oczy Roniego rozszerzyły się. Poderwał się z kanapy i podbiegł do Nancy. Wsparł malutkie dłonie na jej kolanach i zbliżył swoją twarz do jej twarzy, tak blisko, że koniuszki ich nosów prawie się stykały.
- Pani wie gdzie oni są?- zapytał z przejęciem. Nancy milczała. Czuła ciepły powiew jego oddechu na swoich policzkach.

- Niech mi pani powie! Oni porwali moją matkę!- Roni zacisnął usta w wąską linię i z wyczekiwaniem wpatrywał się w Nancy. Ona wciąż milczała. Co miała mu powiedzieć? Że wie kim oni są? Miała mu opowiedzieć o martwych ciałach, przywróconych do życia za pomocą alchemii kapłanów? Miała mu powiedzieć o tych maszynach do zabijania? O tym, że piją ludzką krew, że są potworami pragnącymi jedynie zaspokoić wieczny głód? Miała mu zdradzić największą tajemnicę kapłanów? Opowiedzieć mu o Nocnych Łowcach? Nie. Świadomość, że takie istoty żyją głęboko w mrocznych zakamarkach miasta Orion doprowadzała ją do szaleństwa, więc jaki to by miało wpływ na umysł dziesięcioletniego chłopca?
Ale Roni nie potrzebował już by cokolwiek potwierdzała. Odpowiedź, była jasno wymalowana na jej poszarzałej twarzy.
- Kim oni są?- zapytał odsuwając się od niej. Nancy wciąż milczała- Kim oni są?!- wrzasnął rozłoszczony.
Dzwonek komórki wypełnił dłużącą się ciszę. Nancy sięgnęła do kieszeni i odebrała telefon.
- Słucham?- zapytała nie odrywając spojrzenia od dyszącego ze wściekłości Roniego.
- Nancy? Co ty wyprawiasz?- w słuchawce telefonu odezwał się Kawir- Gdzie jest chłopak? Miałaś go zawieźć na komisariat!
- Roni był głodny, zatrzymaliśmy się żeby coś zjadł- skłamała gładko.
- Sierżant szaleje. Przyjeżdżaj szybko, musisz zdać raport i oddać chłopca.
- Już jadę- powiedziała i nie czekając na odpowiedz rozłączyła się. Przez dłuższą chwilę między Nancy, a Roni zapanowała cisza. Cisza tak intensywna, że niemal raniła uszy.
- Musimy już jechać- podniosła się z fotela.
- Oni porwali moją matkę- wyszeptał Roni, łapiąc Nancy za rękaw w desperackim geście zatrzymania jej- Muszę ją znaleźć- prosił błagalnie bliski łez.
Nancy stanowczym ruchem wyrwała rękę z uścisku chłopca i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi.
- Znajdę ich! Czy mi pani w tym pomoże czy nie!- krzyknął rozłoszczony.
- Trzymaj się z daleka od Nocnych Łowców- powiedziała. Dopiero po chwili dotarło do niej jaki wielki błąd popełniła. Ale już nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. Dotarły one już do uszu chłopca i głęboko zakorzeniły się w jego umyśle.
- Nocni Łowcy?- zapytał.
Nancy odwróciła się i pociągnęła chłopca za ramię w stronę drzwi. Roni pisnął z bólu, ale z jego ust nie padło nawet słowo sprzeciwu.
- Chodź już- powiedziała stanowczo.