Temat: Company
View Single Post
stare 07.07.2008, 00:42   #45
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Company

Miało być jutro, to jest jutro^^
I to chyba długo. Miłego czytania.


V


Szczeble drewnianej drabiny skrzypiały pod jego stopami, a w głowie huczało mu jak nigdy. Ignorował to jednak, ponieważ wiedział, że musi ostrzec pozostałych. Nie był w stanie sobie wybaczyć, że tak łatwo dał się nabrać. Zaraz po tym, jak wyszli z księdzem z domu Mei aby udać się do Malika, ksiądz poprosił go, aby zaszli na chwilę do kościoła. Podobno coś tam zostawił, nie powiedział niestety nic więcej. Jasne, Max był nieco zirytowany, ale nie miał pojęcia gdzie mieszka ten koleś, był więc zdany na towarzystwo Baha.

Udali się we wskazane przez księdza miejsce na zakrystii. Duchowny, który był nieco niższy od Berry’ego, poprosił go, aby ten podał mu niewielkie pudełko z półki. Max, niespodziewając się niczego, wykonał prośbę. Jak to się skończyło, wszyscy mieli okazję zobaczyć… Mógł się założyć, że po tym wszystkim Juliette wybuchnie mu szyderczym śmiechem prosto w twarz.

Nerwowo podrapał ranki na szyi. Nie spodziewał się, że coś tak małego może aż tak dokuczać. Zszedł z drabiny, pełniącej rolę schodów i poczuł, że ktoś chwycił jego dłoń.


Mimo, że stał tyłem, był pewien, że to Mea (z resztą nie podejrzewałby o to ani zakonnicy, ani małego chłopca).
-Nie idź tam - westchnęła – Z pewnością sobie poradzą.
Odwrócił się i spojrzał wprost na jej piękną twarz. Taka dziewczyna prosi, żeby z nią został, a on musi odmówić. Kretyn.
-Muszę ich ostrzec – rzekł rzeczowo i wyswobodził się z uścisku Murzynki.
-Martwisz się o Juliette? Z pewnością sobie poradzi. Zwłaszcza, że jest z nią John.
-Właśnie o to mi chodzi.
-Hm?
Max położył dłonie na ramionach kobiety. Nie dość, że przeżyła szok, dowiadując się, że osoba, do której wszyscy mieli bezgraniczne zaufanie, okazała się być kimś zupełnie innym, to jeszcze teraz martwiła się o nich wszystkich. Jednak miało to też dobre strony – w pewnym sensie zależało jej na nim.


Juliette biegła bez przerwy już dobre pól godziny. Musiała w końcu przystanąć. Najgorsze było to, że straciła z oczu tego wampira. Czasem była pełna podziwu dla tych stworzeń. Byli niesamowicie sprawni i wytrzymali fizycznie. Gdy jej oddech w miarę się wyrównał, przestała odczuwać zmęczenie. Jedyne, co jej dokuczało, to niesamowity ból nóg. No tak, nic dziwnego, że nie może go dogonić, skoro cały czas ma na stopach buty na obcasie…


Zdenerwowana na samą siebie, szybko je zdjęła i boso ruszyła dalej. Włosy wpadały jej do oczu, musiała zgubić wiążącą ją wstążkę… Jedyna pamiątka po jej matce. To tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło, ale nie miała teraz czasu, aby się po nią wracać. Wokół nie było dosłownie niczego, a ciemna noc jeszcze bardziej pogłębiała to wrażenie. Musi go znaleźć za wszelka cenę…


U Johna również nie działo się za ciekawie. Serce waliło mu tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi przez wysuszone gardło. Nie był dobrym biegaczem – jego dotychczasowy rekord to przebiegnięcie czterech przecznic w poszukiwaniu czynnego monopolowego. Do tego motywacja była wyjątkowo silna. Otaczający go zewsząd mrok cały czas przypominał mu o tym, że jest noc, kiedy to on zazwyczaj śpi. W końcu jego nogi zaczęły poruszać się coraz wolniej. Marzył jedynie o łóżku i poduszce. Był żałosny. Kiedy tylko wybiegł z kościoła, Juliette i księdza dawno już tam nie było, a on wciąż biegł na oślep. Z resztą, jakby mógł pomóc? Odkąd tu jest, nie ma pojęcia, co się dzieje wokół niego. Jest tak dużo pytań, które chciałby zadać, ale nie było obok nikogo, kto potrafiłby na nie odpowiedzieć.

W życiu nie był taki zmęczony. Oparł się dłońmi o ziemię i przypomniał sobie, że i tak w życiu ich nie dogoni. A trawa była taka miękka… Obiecując, że to tylko na chwilę, położył się na niej i zamknął oczy.


Niestety, jak to często bywa, wyszło całkowicie inaczej. Zasnął.

Pierwszy raz od długiego czasu coś mu się śniło. Stał pośrodku dziwnej mgły, powietrze było przesiąknięte wilgocią. Z otaczającej go ciemności wyłaniały się wielkie ruiny, z których wciąż unosiły się kłębu dymu. Poczuł ciepły płyn spływający po jego twarzy. Senny sobowtór Johna dotknął zimną jak lód dłonią swojego podbródka. Wcale się nie zdziwił, kiedy na palcach pozostała krew. Wiedział też, że nie była jego, tylko dwójki ludzi leżących tuż przed nim. Cała ta sytuacja w ogóle nie budziła w nim zaskoczenia, jakby była naturalną rzeczą, niczym oglądanie telewizji. Kobieta leżała bez przytomności na ziemi, możliwe, że nie żyła. Leżący obok młody mężczyzna ostatkiem sił usiadł i wzrokiem pełnym zarówno nienawiści, jak i bezradności, wpatrywał się w dziwnego blondyna, który nagle zaczął zachowywać się inaczej, niż przedtem.

Osunął się na trawę tuż obok nich i gwałtownie chwycił się za serce. Od dziwnych znaków wokół jego oczu zaczęły odchodzić niewielkie wyładowania elektryczne, szybko rozszerzające się na resztę ciała.


Spostrzegłszy, że rzeczy nie idą po myśli Johna brunet próbował ucieczki. Biorąc pod uwagę jego osłabienie i to, że musiał ciągnąć za sobą swoją nieruchomą dziewczynę, nie szło mu za dobrze.

John nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Całą swoją uwagę poświęcał temu, aby pozbyć się dokuczliwego prądu. Nie miał nawet czasu, żeby zastanowić się, skąd tak właściwie on się wziął. Krzyknął z bólu, kiedy silny impuls złamał mu żebro.

-Żyjesz?! – ktoś raptownie potrząsnął go za ramię. A może tylko tak mu się zdawało.
Po chwili poczuł jeszcze silniejszy wstrząs. Gwałtownie zmienił pozycję z leżącej na siedząca i otworzył oczy. Spocona koszula kleiła mu się do pleców, a stojący nad nim Max miał wyjątkowo dziwną minę.
-Nic ci nie jest? – spytał, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę go to interesowało.
-Nie.. – wydukał John, czując ulgę, że to wszystko było tylko snem.


-To po cholerę się tu wylegujesz? Rusz się, idziemy – powrócił do normalnego zachowania.
-Nigdzie z tobą nie pójdę – odpowiedział stanowczo blondyn.
-Co? Przestań się wydurniać i pospiesz się. Mamy mało czasu.
-Nie będę nigdzie chodził z wampirem.
-Ja niby miałbym nim być? Ja, idioto!? Skąd ci to przyszło do tego pustego łba?
-Przecież cię ugryzł… - uzasadnił John, cały czas zachowując pewną odległość od Maxa.
Gdyby nie ta sytuacja, Max z pewnością wybuchnąłby teraz szyderczym śmiechem. Co jak co, ale słyszeć coś takiego od Johna…
-Oglądaj więcej filmów. Nie staniesz się wampirem od takiego ugryzienia.
Wcale nieuspokojony chłopak podniósł się z trawy i niechętnie ruszył za nim. Wciąż czuł dziwny niepokój, dotyczący snu.
-Gdzie jest Juliette? – spytał po chwili Max.
-Pobiegła za tym księdzem… Wampirem.
-Musimy ją znaleźć – krzyknął starszy egzorcysta i przyspieszył kroku.
John już po kilkunastu metrach został z tyłu. Jeśli wrócą do domu, będzie musiał porządnie poćwiczyć.


W końcu coś pojawiło się na horyzoncie. Juliette wiedziała, że to tylko stary barak, ale lepsze coś, niż nic. Była niemal pewna, że Bah ukrywa się w środku. Zapewne już czekał przy drzwiach, aby ją zaatakować. Mocno zacisnęła dłonie na zimnej stali swoich pistoletów. Od razu poczuła się o wiele pewniej i ruszyła w stronę wejścia. Jednak drzwi nie chciały ustąpić. Zachowywały się tak, jakby już od bardzo długiego czasu nikt ich nie otwierał. Czyżby się pomyliła? A może istniało inne wejście? Postanowiła jednak wejść tędy i tak też uczyni. Pozbyła się broni i zaczęła siłować się z zardzewiałymi kawałkami metalu.
Wbrew oczekiwaniom szybko sobie z nimi poradziła. Pistolety znów powróciły do jej smukłych dłoni, a sama Juliette wpadła do środka z zawrotną szybkością. Mierząc w miejsce, w którym prawdopodobnie ukryłby się wampir, celowała w pustkę. Wciąż trzymając broń w gotowości, rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na to, że nikogo oprócz niej tu nie ma. Nie licząc góry śmieci, starych pudeł, wszelakich gratów i obrzydliwego smrodu, od którego zrobiło jej się niedobrze. Może to przyćmiło jej umysł, ale ponownie uwolniła się od ciężkiej wampirzej broni.


Teraz już kompletnie nie wiedziała, dokąd mógł uciec. Jednak tym, na czym w tej chwili najbardziej jej zależało, było opuszczenie tego cuchnącego miejsca, które było zbyt obrzydliwe nawet dla myszy. Zaczęła kierować się do wyjścia, cały czas uważając, żeby przypadkiem w coś nie wdepnąć.

Nagle otworzyły się drzwi, a sekundę po tym do blaszanej budy wpadł ksiądz. Dała się nabrać, z pewnością musiał ją cały czas obserwować. Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, wylądowała w stercie śmierdzących śmieci. Gdy stanęła na nogi broń z powrotem znalazła się w jej dłoniach. Mimo wszystko, był to całkiem praktyczny sposób, choć na początku nijak nie mogła przywyknąć. Nie utrzymała się jednak na nich zbyt długo. Bah od razu powtórnie zaatakował, z podobnym skutkiem.

Jednak tym razem i jej udało się w niego trafić. Prawy rękaw marynarki spalił się do połowy, a ręka zamieniła się w stertę popiołu. Chybiła. Ale lepsze to, niż nic. Jak to zwykle bywa po trafieniu wampira, pomieszczenie wypełniło się wyjątkowo dziwnym zapachem. Wiele razy zastanawiała się, do czego jest podobny, lecz zawsze gdy była już niemal pewna, po chwili cała koncepcja się burzyła. Jednym słowem, był niepowtarzalny. Potrafił nawet przebić się przez cuchnące opary wciąż rozkładających się odpadów.

Postrzał w ramię był oczywiście niewystarczający, by go zabić. Musiała celować prosto w serce. Szkoda, że nie było to takie proste. Fałszywy duchowny wciąż pozostawał w ruchu. Wiedziała, że ich postępowania nie da się przewidzieć w logiczny sposób, ani w żaden inny, więc nawet nie próbowała. Stała gotowa do strzału i dokładnie obserwowała księdza. Poruszał się tak szybko, że niewprawne oko mogło go nawet nie zauważyć. W końcu nadszedł moment, w którym wydało jej się, że Bah podejdzie bliżej. Była blisko. Wykonała szybki obrót o sto osiemdziesiąt stopni i oddała kilka strzałów. W pustkę. Przez dziury w zaśniedziałym dachu do starego baraku natychmiast wpadły słabe smugi światła księżyca. Obserwowała to wszystko leżąc na twardym betonie. Poczuła, jak z jej nosa zaczyna cieknąć krew. -Cholera – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Już i tak rozszalały wampir jeszcze bardziej pobudził się na widok czerwonego płynu. Z sekundy na sekundę sytuacja robiła się coraz gorsza. Kły Baha robiły się coraz większe, a on sam coraz bardziej się zbliżał. Przygwożdżona do śmietnika Juliette zamknęła oczy i czekała, aż w jej dłoni pojawi się broń. Nic się jednak nie działo. Nerwowo dotknęła szyi w miejscu, w którym powinien znajdować się wisiorek. Jej palce dotknęły jednak tylko spoconej skóry. Ksiądz, zauważywszy panikę, która powoli zaczynała ogarniać dotąd niewzruszone oczy dziewczyny, wykrzywił swoje usta w paskudnym uśmiechu, ukazując wielkie kły, które aż pałały żądzą krwi.


Juliette po chwili zorientowała się, co jest grane. Gdy upadła, pistolety wylądowały na ziemi kilka metrów od niej. Nie była pesymistką i zawsze wierzyła w swoje umiejętności, jednak w tej chwili, pozbawiona swoistego narzędzia pracy, była niemal całkowicie bezradna, jak każdy inny człowiek. Miała o tyle gorzej, że była świadoma, jak to się skończy. Gwałtownie potrząsnęła głową. Nie, nie mogą tak myśleć. Wcale nie miała zamiaru zginąć przy akompaniamencie własnych jęków rozkoszy w objęciach księdza - wampira.

Nie było jednak żadnego sposobu, aby wyrwać się z tej sytuacji. Czując, że to już koniec, Juliette mocno zacisnęła powieki i, nie wiedzieć czemu, ujrzała głupkowato roześmianą twarz Johna. Pomyślała, co w tej chwili może robić. Mimo, iż wmawiała sobie nienawiść do niego, w tym chłopaku było coś, co sprawiało, że nie do końca mogła uznać go za odpychającego. W końcu był jedyną osobą, której powiedziała o swoich rodzicach. Wampir już niemal dotykał wargami jej szyi. Próbując nie myśleć o tym, co wydarzy się za chwilę, spojrzała na czerwony pierścień. Przypomniały jej się słowa Thomasa. Wakacje, co? Ten facet myślał, że są niemal niezniszczalnymi cyborgami. Niestety, egzorcyści byli tylko ludźmi.

Do rzeczywistości młodą kobietę przywrócił cuchnący oddech Baha. Śmierdział krwią dziewczyn, które niedawno zabił. A ona zaraz do nich dołączy. Juliette ponownie zamknęła oczy, wiedząc, że już nigdy nie ujrzy słońca i nie dokona zemsty na mordercy swoich rodziców.
-Juliette! – donośny wrzask wstrząsnął niewielkim barakiem. Zarówno wampir jak i jego ofiara odruchowo spojrzeli w stronę otwartych drzwi, w których stał…
-Max – wyszeptała z ulgą dziewczyna i wykorzystując chwilę nieuwagi, zepchnęła z siebie księdza i błyskawicznie wstała na nogi, które okazały się jednocześnie ciężkie niczym stal i miękkie, jakby były z waty.
Max natychmiast podbiegł do wampira i wbił mu miecz prosto w prawe płuco. Przynajmniej tak wydawało się Juliette.


-Nie trafiłeś! – zauważyła, ciężko opierając się o śmietnik.
-Trafiłem – rzekł spokojnie i wyciągnął ostrze z ciała księdza. Nie było na nim ani jednej kropli krwi. Po chwili całkowitej ciszy, przerywanej jedynie ciężkimi oddechami Juliette, skóra, mięśnie i kości wampira zaczęły przemieniać się w proch. Na zimnym betonie pozostał tylko garnitur i kupka popiołu.
Zdziwiona dziewczyna spojrzała na towarzysza.
-Miał serce po przeciwnej stronie – wyjaśnił – Zauważyłem to przy naszym ostatnim spotkaniu. Jednak się na coś przydałem.
Chciała coś powiedzieć, jednak przerwał jej niespodziewany dźwięk. Ledwo trzymający się na nogach John, wpadł do budy ze zdezorientowaną miną. Powiódł wzrokiem od Maxa, poprzez Juliette, kończąc na ubraniu, z którego wysypywał się popiół. Wciąż dysząc podszedł do dziewczyny, która cały czas siedziała na pokrywie kosza na śmieci.
-Nic ci nie jest? – spytał, próbując zetrzeć krew z jej twarzy.
Juliette natychmiast odtrąciła jego dłoń. Niedawne przeżycia znacznie ją osłabiły, zachwiała się więc i z pewnością wylądowałaby na posadce, gdyby John w porę jej nie przytrzymał.
-Poradzę sobie – warknęła.
-Wiem – odpowiedział spokojnie, pomagając jej oprzeć się o ścianę.
Tym razem już nie odtrąciła jego dłoni.


-A to co? – Max przerwał tą jakże romantyczną chwilę, wygrzebując coś dziwnego z pozostałości księdza.
Podniósł znalezisko do poziomu oczu, aby lepiej mu się przyjrzeć. John natychmiast podszedł i wyrwał mu z ręki ową rzecz.
Max obdarzył go morderczym spojrzeniem. John bez słowa odszedł na bok i szepnął Juliette wprost do ucha.
-Od ugryzienia wampira człowiek może sam się nim stać?
-Nie… Po co ci to? – spytała, w przeciwieństwie do Johna, dość głośno.
-Jesteś pewna? – spojrzał podejrzliwie na kipiącego ze wściekłości Maxa.
-No.
-Widać ten facet sam w sobie jest potworem – rzekł spokojnie i wyszczerzył zęby w uśmiechu – To rękawiczka.
Znalezisko Maxa powróciło do niego, rzucone przez blondyna. Teraz, kiedy się mu bliżej przyjrzał, rzeczywiście zaczęło przypominać rękawiczkę, aczkolwiek bardzo osobliwą. Była całkowicie przezroczysta i niewiarygodnie elastyczna.
-Po co mu było coś takiego? – spytał po chwili John.
Juliette, gładząc wisiorek z dużym kamieniem, podeszła do mężczyzn i usiadła tuż przy klęczącym Maxie.
-Pomyślcie, był księdzem.
-No i? – John wciąż nic z tego nie rozumiał.
-Wampiry nie mogą dotykać wody święconej i nie wyjść z tego bez szwanku.
John przypomniał sobie sytuację, kiedy Juliette kazała Malikowi przeżegnać się ową wodą w kościele. Więc o to chodziło.
-Później sobie pogadamy… - wtrącił Max, stojący już przy drzwiach – powinniśmy wracać. Mea z pewnością zamartwia się na śmierć.


Siostra Sanaa uścisnęła po kolei dłonie wszystkich egzorcystów. Mimo, iż wraz z ich przybyciem zawiodła się na człowieku, do którego miała wielki szacunek, uratowali pozostałe dziewczęta z wioski, w tym jej własną bratanicę. Na swój sposób była szczęśliwa.
-Pospiesz się już, ucieknie nam pociąg – Max poganiał Meę, jednak ton jego głosu był całkowicie inny niż ten, którym zwracał się wcześniej do Johna.
Zdziwiony Rudo spojrzał na mamę. Murzynka nieco się speszyła, po czym powiedziała.
-Na chwile wyjadę do miasta. Zostaniesz tu z siostrą Sanaą i poczekasz, aż wrócę, dobrze? – zaproponowała, klękając obok syna.
Chłopiec przebiegł niepewnym wzrokiem po wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Wcale nie podobał mu się pomysł, że mama ma odejść z tymi ludźmi.
-Na pewno wrócisz? – spytał, a jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły.


-Oczywiście, przecież wiesz, że cię nie zostawię – zapewniła go Mea i przytuliła. Mogą się naprawdę długo nie widzieć.

--------------------------------------------------------------------


Imię: Alan
Nazwisko: Thomas
Wiek: 37
Wzrost: 178
Znaki szczególne: Okulary, wąsik
Stanowisko w Firmie:Szef
Pochodzenie:Stany Zjednoczone

Ostatnio edytowane przez scarlett : 17.10.2008 - 21:53
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem