Gratuluję tym, którzy zabrną do końca, odcinek jest dosyć długi...
ODCINEK.4

Siedemnastolatkę obudziły promienie słońca, które wdarły się do jej pokoju przez zasłony.
Otworzyła oczy, no i natychmiast tego pożałowała, wiązka nieźle dała jej po ślepiach. Machinalnie z powrotem je zamknęła i przykryła twarz kołdrą w komiczne, brązowe kwiatki. Odwróciła się na prawą stronę swego dwuosobowego łóżka, czyli w przeciwną stronę do tych przeklętych promieni, jęcząc cicho z bólu. Przypomniał jej się dzień, który miejsce miał 48 godzin temu, znowu pomyślała o Affixsie, obmacującym ją przecież tak niedawno, pewnie gdyby jeszcze żył robiłby to i teraz, nie zważając na towarzystwo Betie w sąsiednim pokoju. Ulżyło jej, bo zdała sobie sprawę, że już nigdy nie poczuje jego zapachu, no oczywiście nie licząc dzisiejszej chwili. Nie miała czasu wyprać pościeli i odświeżyć pokoju, nie zdążyła nawet wyrzucić rzeczy chłopaka, wszystko stało się tak nagle... wczoraj od razu kiedy przyszła do domu, położyła się spać, była tak zmęczona, że zasnęła kamiennym snem. Przecież właściwie nie było jej w domu.
Nagle wszystko ściemniało, w pokoju zapanowała ciemność. Nie taka jaką można spotkać nocą, ale gdy słońce zostanie zakryte wielkimi, deszczowymi chmurami. Tak było teraz. Jane pomyślała, że to chyba spełnienie jej marzeń i z poczuciem bezpieczeństwa, że nic nie może się stać, otworzyła oczy. Skopała z siebie kołdrę, którą dzisiaj zamierzała wymienić, chciała zrobić też remont pomieszczenia, w którym od pięciu lat sypiała, aby nic nie kojarzyło jej się z tym potwornym palantem, jakim był Affix.

Siadła na łóżku, podpierając się obydwoma rękami jego brzegów, lekko zgarbiona przetarła sobie oczy i zaczęła swój pochód do łazienki. Zatrzymała się w korytarzu, zaczęła nawoływać swoją siostrę.

- Betie, Betie zrobisz mi śniadanie? Jestem tak padnięta, że... - nasłuchiwała czy ktoś coś odpowie, ale nic, więc mówiła dalej - Betie jesteś w domu? - poszła sprawdzić do sąsiedniego pokoju czy siostry nie ma u siebie. Zastała tam tylko niepościelone łóżko oraz kupę ciuchów, leżących na fotelu, zapewne nie były to czyste ubrania. Kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma jej w sypialni, poszła do kuchni. Przeszła przez drewniany łuk, jej bose stopy przyklejały się do paneli podłogowych, co niezmiernie ją denerwowało, jednak Jane nie chciało się iść po kapcie, więc zmierzała usiąść na krześle. Spojrzała na naścienny zegarek "O Boże, już jedenasta, to ja tak długo spałam" pomyślała i potarła dłonią twarz "To dlatego ten wredny, mały darmozjad już wyszedł z domu.

Mogła mi chociaż jakiś liścik zostawić czy coś". Zdała sobie sprawę, że jest głodna, toteż podeszła do lodówki i spojrzała cóż ona tam ma.
- Mleko, masło, jogurty... Kurcze trzeba zrobić zakupy - nie za dużo miała w chłodnicy, ale zdecydowała się wyjąć mleko. Jedną ręką odkładała produkt na stół, drugą zaś otwierała szafkę, w której miały być chrupki i kawa. Przyklęknęła i zaczęła szukać.

Po kilki długich minutach, gdy wszystko było już na ziemi, porozrzucane gdzie popadnie, w samym kącie szafki były czekoladowe chrupki i kawa, ale mrożona. Taka której ona wprost nienawidziła, ale musiała wypić ten napój, nie ważne czy rozpuszczalna czy nierozpuszczalna, czy taka którą można wypić na zimno czy też nie. Wyciągnęła rękę po produkty, w czasie kiedy miała już płatki w dłoni, potworny deszcz lunął jak z cebra. Przestraszyła się niespodziewanego odgłosu i mało co nie upuściła śniadania.
Zasiadła przy stole, po czym zaczęła jeść. Kiedy cztery łyżki czekoladowych kuleczek oraz kilka łyków kawy zniknęło w jej żołądku, podniosła do ręki opakowanie chrupek i zaczęła w nich grzebać dłonią.
- Oby były bonusiki Tazo - powiedziała na głos, ale zamiast ekstra gadżetów wyciągnęła tylko... - Po cholerę mi soczewki kontaktowe, miały być Tazo. Kto mądry daje takie rzeczy jako prezenty!!! Przecież to niehigieniczne! - mimo, że dar z pożywienia nie spodobał jej się, stwierdziła, że lepiej będzie jak je schowa. "Zawsze może komuś się podobać. Może w końcu Cordelia zaprosi mnie na urodziny. "Tej ślepej osóbce na pewno się przydadzą" pomyślała sobie. Odłożyła na chwilę błękitne soczewki obok kawy i dokończyła jedzenie pierwszego posiłku w tym dniu.

"Obrzydliwe" stwierdziła po śniadaniu i wstała aby pójść odłożyć zdobycz do sypialni w bezpieczne miejsce. Przedzierała się między wyrzuconymi wcześniej pudełkami po ryżu, odpadkach po cukierkach, lepiących się od brudu szmatach....O ta przykuła jej uwagę "Co to robi z jedzeniem w jednym miejscu, dodatkowo takie brudne" pomyślała sobie, a zaraz potem "Ile sprzątania, chyba wezwę sprzątaczkę, albo chociaż kogoś do pomocy". Kiedy w końcu wyszła z tego "toru przeszkód", zmierzała do sypialni.

W przedpokoju nie panował nieład, wręcz przeciwnie, było całkiem ładnie. "W końcu do kuchni nikt się nie schodził, gdy byłam z Affixsem. Boże jaki on był głupi, myślał że nie wiem o tych babach, które zawsze przyprowadzał. "Uhhh", cała się zgrzała na myśl o tych incydentach, ale ani się obejrzała a już była w pokoju do którego szła.
***
W dokładnie tym samym czasie przy ladzie samu z delikatesami "Pyszny Drób", obsługiwał klientów Curtis.

Ten dzień wyjątkowo nie należał do najlepszych, być może to przez pogodę ludzie nie byli dla niego mili. Murzyn nie znosił tego, przyzwyczaił się, że w biblii każdy jest dla siebie dobry i w wieku pięciu lat jeszcze w to wierzył, jednak gdy grupka piętnastoletnich chłopaków o białej skórze zaniosła go do łazienki jednego z nich i siłą wsadzali mu głowę do toalety... jeszcze z odpadkami w środku, to zmienił zdanie o dobrze jakie panuje na świecie. Nie znienawidził przez to Boga, wręcz przeciwnie, kochał go jeszcze bardziej, modlił się do niego rano i wieczorem, wkładając w to całą swoją duszę aby z powodu innego koloru jego cery, nie przysparzano mu kłopotów.
Curtis też myślał, że to przez panującą aurę, od początku dnia słońce grzało na czterdzieści stopni, dla plażowiczów i posiadaczy basenów był to raj. Dziewczęta nie narzekały już, że trzeba chodzić do solarium, a mężczyźni zawsze mieli wymówkę przed swymi małżonkami, że lepiej oglądać telewizor, bo na dworze jest za gorąco. Tylko staruszkom to nie odpowiadało, poprzez panujące upały stracili swoich bliskich. No i nagle ta potworna, wielka i niespodziewana przez wszystkich deszczowa chmura. Meteorolodzy nie przewidywali takich zjawisk pogodowych, a jakikolwiek mieszkaniec Nowego Yorku, spojrzałby w górę, nie zauważyłby z pewnością żadnego, nawet najmniejszego obłoku na niebie, które teraz było całe zachmurzone, opady o takich samych wciąż ilościach nie ustawały.
Prawie każdy z obsłużonych narzekał cicho pod nosem, niektórzy głośno to komentowali, iż tylko "ten czarnuch" sprzedaje, że powinno być więcej osób za ladą i wymyślali jeszcze tysiące innych powodów żeby uprzykrzyć mu życie, zdenerwować go. I tak to nie skutkowało, bo Curtis był spokojnym człowiekiem, tylko Eddie potrafił wyprowadzić go z równowagi. Ci którzy spieszyli się do pracy, popadali w paranoję, krzyczeli "nie dosyć, że aura ie dopisuje to ten jeszcze wszystko psuje", a każdy pchał się do kolejki, która byłą dosyć długa bowiem cały sklep był przepchany ludźmi.

Jedynie małe dzieci wysłane przez rodziców po szynkę (bo im się nie chciało) nie komentowały niczego i ustępowały miejsca w przekonaniu, że jeśli tego nie zrobią, zostaną staranowane. Był wyjątkowo tłoczny dzień, ponieważ za 24 godziny miało być ulubione święto wszystkich mięsożerców "Święto Szynki".W tej imprezie chodziło przede wszystkim o pobłogosławienie tego wspaniałego produktu mięsnego, toteż sklepy które sprzedawały ten towar, miały nie zły przypływ finansów. Curis pracował tu dopiero od dwóch miesięcy, więc nie wiedział co znaczy stanie za ladą dzień przed świętem. Gdyby zdawał sobie z tego sprawę, pewnie zrobiły dzień wolny, nawet niepłatny. Właśnie obiecywał to sobie w myślach, obsługując kolejną osobę.
- Pospiesz się, niektórym się tu spieszy - krzyczała staruszka, która w kolejce była dopiero szósta.

-Czuję się jak kilka wieków temu, kiedy w kolejkach do samów trzeba było kupować na kartki - skarżył się mężczyzna stojący za kobietą, przy czym wszyscy obecni w sklepie (prócz dzieci, one w ogóle nie wiedziały o co chodzi), poparli go.
- Widzi pan do czego to teraz prowadzi? - widocznie chciała dodać jeszcze kilka słów ale zagłuszył ją trzask zamykanych drzwi sklepowych. To Eddie postanowił odwiedzić Curtisa. Nie zrobił tego specjalnie, szklane wejście huknęło przez wiatr, który hulał na dworze, a szkoło o mało co nie wypadło z zawiasów.

- Jak tam interes? - próbował przekrzyczeć resztę ludzi - Widzę, że się kręci - mówił wpychając się przed protestująca dwójkę dziesięcioletnich bliźniaków, odepchnął je na bok i szedł do przodu robiąc przy tym nie zły szum. W końcu doszedł do kasy, a kładąc łokcie na stole, zaczął rozmawiać z Curtisem.

Większość klientów wyszła, postanawiając, że pójdą do innego sklepu. Mieli rację, przecież kto chciałby zostać w takich delikatesach, gdzie nie zostanie obsłużony na 99%.
- Po co przyszedłeś, przez ciebie straciłem klientów... Będę miał nieźle na karku z szefem. Powiedział, że muszę zarobić dzisiaj co najmniej... -nie dokończył, bo Eddie wszedł mu w słowo.
- Przestań mi się tłumaczyć. Po za tym nie wyleje cię, jeśli o to chodzi, bo przecież jesteś jedynym sprzedawcą. Dzwoniłem rano do Jane, koło jedenastej...
- Skoro ty możesz mi się wcinać, to ja też, nie jestem od ciebie gorszy, chociaż ty pewnie tak uważasz. Dobra, pozwalam ci mówić dalej - Gdy Curtis zaczął wymieniać słowa, Eddie wcale nie przestał, po prostu robili to jednocześnie nie zdając sobie wcale sprawy, że drugi coś papla.
- ...i powiedziała, że chce się z nami widzieć - skrzywił się przy tym nieziemsko, bowiem nie miał przyjemności w trójkę siedzieć z tym czarnuchem i Jane w jednym pomieszczeniu.

- Co??
- Ej no nic, nie będę się powtarzał dla takiego śmiecia jak ty.
- Powiedz, proszę - mówił zawzięcie Curtis, słyszał w jego gadce tylko słowo Jane, a to było wystarczająco ważnym powodem, aby teraz go wysłuchać. -Błagaj
- Proszę Cię!!!
- Błagaj powiedziałem, nie na stojąco tylko na kolanach. TAK JAKBYM BYŁ TWOIM BOGIEM!!!
Murzyn zrobił to, ponieważ kochał Jane bardziej niż kogokolwiek na świecie, a ze swoją dziewczyną był ponieważ bał się samotności.
- No dobra, nie spodziewałem się, że to zrobisz ale... - i powtórzył wszystkie ważne informacje wymienione we wcześniejszym dialogu.
- Ale jak to z nami? Z tobą i mną? Jednocześnie? Przecież nigdy by nas równocześnie nie zaprosiła, to musi być ważna sprawa - stwierdził.
- Ja też tak uważam. No to bywaj - po tych słowach skierował się do wyjścia.
- Czekaj, a na którą to tak właściwie - Eddie odwrócił głowę, przeszył chłopaka wzrokiem i odpowiedział, żeby sam się dowiedział, bo on mu wszystkich informacji na tacę nie poda. Teraz skoncentrował się na drzwiach i aby jak najszybciej wyjść na pustą ulicę, zalaną wielkimi kałużami. Za nim to zrobił usłyszał burczenie Curtisa dochodzące jakby z daleka.
- Czego tam jęczysz?
- Może przyjdziesz dzisiaj po mnie i razem ruszymy do Jane, żeby mieć już to wszystko za sobą? - podzielił się myślą z Eddiem.
- Wiesz co? Czasem masz nawet fajne pomysły jednak ten jest całkowicie do bani...Sądzę, że mimo to powinniśmy do niej dzisiaj iść. O której kończysz tą swoją robotę?
-Przyjdź po mnie o w pół do siódmej, dobra?
-Niech będzie, przyjdę - tym razem młodszy mężczyzna opuścił sklep na dobre. Murzyn został sam ze sobą w czterech ścianach, zastanawiając się jaka to sprawa ich do niej sprowadza.
***
Deszcz lał coraz bardziej, a Jane zastanawiała się, czy oboje zgodzili się do niej przyjść. "Co będzie jeśli nie?", stawiała sobie to pytanie najczęściej. Nie chciała już wejść do wnętrza kosza całkiem sama, tym bardziej, iż sądziła, że może się już stamtąd nie wydostać. W czasie jej domysłów na wszystkie pytania słychać było ciężkie krople odbijające się od rynien jej wielkiego domu. Było już dosyć późno, zapewne koło siódmej, nie podejrzewała że chłopacy jeśli w ogóle mają przyjść, zrobią to dzisiaj. Usłyszała stanowcze pukanie do drzwi, a że właśnie znajdowała się w pokoju głównym, od razu poszła otworzyć, nie wysilając się przy tym zbytnio."Oby to byli oni" pomyślała idąc do co prawda szklanych drzwi, jednak tak zamazanych i zamglonych, że nie było nic widać przez nie.

Otworzyła je i ujrzała młodą, średniowieczną kobietę, tym razem jednak była cała we krwi...Zatrzasnęła migiem drzwi, odwróciła się i zaczęła biec przed siebie. Zmierzała do drugiego wyjścia, które przechodziło przez jej sypialnię. Mknęła ile sił w nogach, a bestia tuż za nią, dosłownie czuła jej zimny oddech na plecach...Na szczęście wszystkie przejścia, które musiała pokonać po drodze, były otwarte.

"Jeszcze trochę" myślała będąc już w swoim pokoju....Rzuciła się w stronę drzwi i szarpnęła klamką....nie otworzyły się...