Powiedzmy, że dziś coś na rozluźnienie
VI

Trzy miesiące później
Przez mrok zimowego poranka przedzierały się płatki białego śniegu. Taka pogoda była niemałym szokiem dla Juliette i Johna, którzy niedawno wrócili z innego rejonu świata, gdzie panowała całkowicie odmienna aura. Pech sprawił, że spotkali się wpół drogi do budynku fabryki sprężyn. Pech oczywiście dla czerwononosej dziewczyny, gdyż chłopak wcale nie narzekał na jej towarzystwo.
Można było powiedzieć, że przez cały ten czas nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Jeśli pominąć aspekt wampirów.
Szef wezwał ich dosłownie kilka godzin po powrocie z Węgier. John cały czas zastanawiał się, po co Thomas trzyma go przy sobie. Brudną robotę odwalała Juliette, która wszędzie z nim jeździła, a raczej, on wszędzie jeździł z nią. Nie były to zbyt miłe podróże. Od samego początku widział, że dziewczyna odczuwa do niego pewną niechęć. Odkąd ją poznał, oprócz swojego naszyjnika wciąż nosiła na palcu tajemniczy pierścień. Nigdy nie chciała powiedzieć, dlaczego jest dla niej taki ważny.
Mniej więcej w taki sposób wspólnie spędzali czas – każde myślało o czymś innym. W końcu na horyzoncie pokazała się rozległa budowla. Przyspieszyli kroku, aby dowiedzieć się, co było aż tak ważne, żeby wyrwać ich z łóżka.
-John! Juliette! – zawołała młoda kobieta w stroju egzorcystki, przechodząc przez furtkę.
Jednocześnie odwrócili się i ich oczom ukazała się uśmiechnięta Mea.
-Co robicie tu tak wcześnie? – spytała.
-Idziemy do szefa… A ty? – odpowiedział John, badawczo przyglądając się jej twarzy.
-Mniej więcej to samo.
-Zabiłaś go? – spytała podejrzliwie Juliette. Była to pierwsza misja, w którą Mea pojechała sama.
-Ich – poprawiła ją – Było ich dwóch.
John słysząc te słowa kompletnie się załamał. Był tu dłużej niż ona, a jedyne, co udało mu się zrobić, to walnąć wampira pięścią prosto w nos, co i tak nie dało żadnego efektu.
-O co chodzi? – zdziwiła się Mea, widząc jego rozpacz.
-Chyba uraziłaś jego męską dumę – odparła ironicznie Juliette i ruszyła w stronę wejścia. Chichocząca Murzynka podążyła za nią, zostawiając Johna samego na chłodnym wietrze. Opuszczony przez obie kobiety, po chwili otępienia również wszedł do środka.
Jeszcze nigdy nie wiedział tego miejsca tak opustoszałego. Większość komputerów była wyłączona, a jeśli ktoś przy którymś siedział, miał poważne problemy z utrzymaniem przytomności, lub też przysypiał na klawiaturze. Widocznie jedynymi, którzy pracowali, byli oni i Victoria, mężnie zajmująca swoje biurko. Kilka sekund później okazało się, że jednak ktoś jeszcze jest na nogach. Z przeszklonego gabinetu Thomasa wyszedł Max. John niemal wrósł w ziemię na ten widok. Pierwszy raz w życiu widział Maxa w normalnym ubraniu. Szczerze mówiąc nie spodziewał się, aby ten w ogóle coś takiego posiadał.
Victoria dyskretnie zerkała na egzorcystę znad monitora. Zazgrzytała zębami, gdy podszedł do Mei i oparł dłonie na jej biodrach. Szybko wlepiła wzrok w plik papierów. Wcale jej to nie obchodziło, ani tym bardziej nie była zazdrosna. W żadnym wypadku.
-Jak dobrze, że już jesteście! – zawołał Thomas, wychylając się zza szklanych drzwi – Chodźcie, mamy mało czasu.
John i Juliette podążyli więc za szefem do jego zaśmieconego gabinetu i zajęli miejsca na nieśmiertelnej kanapie.
-Nie sądziłem, że zajmuje się pan… sztuką – rzekł niepewnie John, mierząc wzorkiem sztalugę, stojącą w kącie. Do dziś sądził, że jest po prostu ozdobą samą w sobie, chociaż i tak nie za wiele dodawała uroku temu pomieszczeniu.
-Ach, zauważyłeś! – rozpromienił się Thomas – Już myślałem, że pracuję z samymi potworami nieczułymi na piękno – w pamięci miał niedawne spotkanie z Maxem.
-Co to jest? – spytała Juliette, niezbyt zachwycona nowym zajęciem szefa.
-Moje najnowsze dzieło, jeszcze niedokończone. Ostatnio trochę brakuje mi czasu, ale z pewnością niedługo będzie gotowe – rzekł z entuzjazmem Thomas.
Szczęśliwy, że to oni zaczęli temat, kontynuował.
-Może nie powinienem zdradzać tego przed ukończeniem, ale nie będę trzymał was w niepewności. Ten obraz będzie doskonałą kwintesencją kobiecości. Metaforyczna alegoria symbolicznego piękna, delikatności i pewności siebie. Każde pociągnięcie pędzla przepełnione jest swoistą indywidualnością i wykonane z zegarmistrzowską precyzją. Dlatego muszę mieć sporo czasu. Ale nie bójcie się, na pewno wam go kiedyś pokażę.
-Już się bałam, że się tego nie doczekam… - kpiąco westchnęła Juliette, wygodnie poprawiając się na kanapie.
Thomas gwałtownie chwycił zaskoczonego Johna za ramię i zaciągnął przed same płótno, aby ten mógł się lepiej przyjrzeć obrazowi.
-To Juliette? – spytał blondyn, szczerząc zęby do tej prawdziwej.
Miał szczęście, że znajdował się w znacznej odległości. Gdyby pozostał na swoim poprzednim miejscu, leżałby teraz na podłodze z twarzą jak po spotkaniu z kosiarką.
-Nie żartuj sobie – oburzył się Thomas – Juliette nie ma aż tak dużych ust.
-Rzeczywiście… - John złapał się za głowę, jakby dopiero co wpadł na ten pomysł.
-Eva Brown? – podsunęła egzorcystka.
-Oczywiście, że nie! – krzyknął okularnik, a różowy rumieniec natychmiast wpełzł na jego policzki – Mówiłem, że to przenośnia. A poza tym…
-Podobno mieliśmy mało czasu… - przerwała mu Juliette - Przyszliśmy tu tyko po to, aby gapić się na te bohomazy?
-Bohomazy?! – zawył rozpaczliwie szef, odprowadzając Johna na kanapę – Ona się całkowicie na tym nie zna – szepnął mu po cichu do ucha, myśląc, że ma w nim wielbiciela swej twórczości.
-Więc? – niecierpliwiła się kobieta.
Thomas spojrzał na zegarek i od razu się zreflektował. Było już strasznie późno. Jeszcze zdążą podyskutować o pięknie.
-Racja, za bardzo pochłonęła mnie sztuka…
Podszedł do wiszącego na ścianie za biurkiem telefonu i wezwał Victorię. Sekretarka po chwili pojawiła się u jego boku z teczką pełną dokumentów.
-Proszę to wszystko jeszcze przejrzeć – rzekła na wstępie, wciskając papiery Thomasowi.
-Pod warunkiem, że najpierw rzucisz okiem na mój obraz – zaszantażował młodą kobietę, robiąc skuteczny unik przed teczką.
-To byłby już piąty raz – westchnęła zrezygnowana.
-Wstawaj – rzuciła do Johna Juliette, podnosząc się z miejsca – Widocznie przyszliśmy nie w porę.
-Czekajcie! – powstrzymał ją szef - To naprawdę ważne, jeszcze dziś musicie być w San Francisco.
Tym razem wybieracie się niedaleko, ale musicie być tam szybko!
-To czemu musi pan gadać o wszystkim innym, tylko nie o tym? – spytała zirytowana Juliette, siadając na krawędzi kanapy.
Thomas nie odpowiedział i z postanowieniem nie wspominania niczego o swojej nowej pasji, usiadł na krześle w taki sposób, aby nie widzieć obrazu.
-Goście jednego z luksusowych hoteli zaczęli ginąć w niewyjaśniony sposób. Nie odnaleziono ich ciał, ale mamy kilka poszlak mówiących, że to może być robota wampirów. Pojedziecie tam anonimowo. Nie macie wzbudzać podejrzeń i nikt nie ma wiedzieć, czym się zajmujecie. Będziecie posługiwać się nazwiskiem Banks.
Wziął teczkę od Victorii, która czym prędzej wyszła z gabinetu, aby przypadkiem znów nie otrzymać propozycji podziwiania „dzieła sztuki” szefa. Thomas nawet nie zajrzał do owych papierów, doskonale wiedział, co znajduje się w środku. Po prostu rzucił je wprost w ręce Juliette.
-Co to? – spytała, otwierając teczkę.
-Nic ciekawego… Dokumenty na wasze nowe nazwiska, karty kredytowe i coś tam jeszcze. Później sobie zobaczycie.
Szybkim krokiem podszedł do kanapy i nakazał egzorcystom wstać. Gdy tylko to uczynili, obrócił ich w przeciwną stronę i pchając za plecy prowadził do wyjścia.
-Szybciej, szybciej – poganiał – Macie niewiele czasu.
-Nie musiał pan tyle… - wtrąciła Juliette, ale Thomas zamknął już drzwi od strony gabinetu, zostawiając ich na zewnątrz.
†
Mimo, że w San Francisco wcześniej byli już nie raz, odnalezienie tego konkretnego hotelu zajęło im dość sporo czasu. Miasto było przepełnione wielogwiazdkowymi budynkami, a ani John, ani Juliette nie należeli do ich stałych bywalców. Gmach z zewnątrz wyglądał naprawdę imponująco – kilkanaście pięter, tysiące okien, wielki ogród przykryty grubą warstwą śniegu i setki elegancko ubranych ludzi, przewijających się przed wejściem. Dręczyło ich nieprzyjemne uczucie, że nie pasują do tego towarzystwa.
W końcu weszli do środka i ich oczom ukazał się efektowny hol z recepcją. Przechodząc obok kolejnych ludzi, podeszli do kontuaru.
Załatwili niezbędne formalności związane z pokojem. Thomas jak zawsze wszystko dobrze przygotował. Mimo wszystkich dziwactw, był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.
Po chwili, jakby spod ziemi, wyłonił się młody mężczyzna w wykrochmalonej białej koszuli. Podszedł do nich i uprzejmie podniósł niewielki bagaż, jaki mieli ze sobą. Polecił im podążać za sobą do apartamentu. Juliette skrzywiła się na myśl, że ktoś nosi jej rzeczy. Nie chciała być wyręczana tylko dlatego, że jest kobietą. Odpuściła sobie jedynie ze względu, że koleś miał taką pracę.
Apartament okazał się być naprawdę imponujący. Lakierowana podłoga, złoto-czerwone tapety na ścianach i meble, które zdawały się wykrzykiwać swoje astronomiczne ceny. John z ulgą zrzucił z siebie kurtkę, opadł na kanapę i rozejrzał się po pokoju.
-Szef się wykazał – rzekł do stojącej nieopodal Juliette.
Kobieta powoli odłożyła płaszcz na stającą pod ścianą szafkę i spojrzała krytycznym wzrokiem na Johna.
-Wyglądasz w tym swetrze jak pedał – zauważyła, a na jej usta wpełzł wykrzywiony uśmiech. Musiała odegrać się za ten obraz.
-Mam go dla ciebie zdjąć? – zaproponował.
Wymownie spojrzała w sufit.
-Nie musisz, idę się przejść. Może zauważę coś podejrzanego. Ty zostań tutaj, głupio by było, jakby przyszedł do nas wampir i nikogo nie zastał.
-Bardzo śmieszne…
†
Juliette nie wiedziała, dokąd skierować swoje kroki. Włóczyła się po hotelu całkowicie bez celu. Nie była pewna, dlaczego w ogóle wyszła, akurat teraz i w dodatku sama. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to to, że po prostu nie mogła znieść towarzystwa Johna. Mimo wszystko Thomas cieszył się, że zgodziła się kontrolować czerwonookiego blondyna, zwłaszcza, że sam doskonale znał jej przeszłość. Cały czas zastanawiała się też, dlaczego kilka miesięcy temu opowiedziała o tym zdarzeniu Johnowi. Przed nim nie wspominała o tych wydarzeniach nikomu. Czyżby w taki sposób starała się uprzedzić go o swojej nienawiści?
Była tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się w głównym holu. Z zadumy wyrwał ją piskliwy kobiecy głos.
-Pani Banks! Proszę poczekać.
Juliette odwróciła się i ujrzała przed sobą uśmiechniętą kobietę. Farbowana blondynka miała około czterdziestu lat. Juliette nie mogła powstrzymać się od spoglądania wprost w jej napompowany biust. Cholernie nie lubiła takich kobiet.
-Nie widzę tu nigdzie pani męża…. – dla zilustrowania swoich słów, kobieta obróciła głowę w lewo i w prawo, ukazując wielkie złote kolczyki na swych uszach.
-Męża? – zdziwiła się Juliette.
Blondynka spojrzała na nią z ukosa. Młodsza dziewczyna miała już w głowie plan ukatrupienia Thomasa, za te jego „śmieszne” pomysły.
-Mój… mąż – mocno zaakcentowała drugie słowo – odpoczywa w pokoju. A kim pani właściwie jest?
-Och, przepraszam! – zakłopotała się nieznajoma, ale w głębi siebie była wściekła, że nie została rozpoznana – Nazywam się Sue Warlock i jestem właścicielką tego hotelu.
-A skąd pani zna mnie?
-Niech pani nie żartuje! Przecież osobiście panią zaprosiłam. A właśnie, chciałam porozmawiać o czymś konkretnym.
-To znaczy? – Juliette wolała jak najszybciej opuścić temat zaproszeń, o którym nie miała zielonego pojęcia.
-Dziś wieczorem odbędzie się uroczysty bankiet z okazji stulecia istnienia naszego hotelu.
Egzorcystka przez chwilę zastanawiała się, czy Warlock pamięta jeszcze tamte czasy.
-Byłoby cudownie, jeśli wraz z mężem zjawilibyście się chociaż na chwilę.
-Zastanowimy się – odpowiedziała wymijająco. Mimo, że nie miała najmniejszej ochoty na takie wyjście, była to dobra okazja, to przyjrzenia się wszystkim gościom.
Francuzka pożegnała się z właścicielką i zaczęła kierować się w stronę pokoju.
-Silikonowa właścicielka hotelu zaprosiła nas na przyjęcie z okazji czegoś tam – rzekła do Johna, zamykając za sobą drzwi.
Mężczyzna podniósł się z kanapy i spojrzał na Juliette.
-No i?
-Mamy mały problem…
-To znaczy?
-Nie możemy tam pójść w takich ciuchach.
†
-Wiesz, że ten pierścionek nie pasuje ci kompletnie do niczego? – zasugerował John.
-Wiem – odparła zirytowana Juliette, walcząc z włosami, które układały się we wszystkie strony, tylko nie w tę, w którą chciała.
-To go zdejmij.
-Cicho bądź, tylko trzymaj! – warknęła zirytowana, kiedy po raz kolejny z układania fryzury nic nie wyszło.
Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Sukienka, którą kupili kilka godzin temu, leżała doskonale. Bez fałszywej skromności musiała uznać, że wyglądała naprawdę dobrze.
John natomiast rozmyślał o czymś zupełnie innym. Juliette znów wymigała się od odpowiedzi o pierścień. Zawsze, gdy o niego pytał, ona znajdowała tysiąc innych tematów. Podejrzewał, że pierścień miał jakiś związek z jej rodziną, dlatego jest dla niej taki ważny. Czuł się nieswojo, przebywając w łazience z Juliette, pomagając układać jej włosy. Mimo, że tak bardzo go nie lubiła, poprosiła o pomoc.
-Trzymaj mocniej, wszystko się rozwaliło! – po raz kolejny westchnęła zrezygnowana – Muszę jakoś wyglądać, żeby nie rzucać się w oczy.
John zmierzył ją wzrokiem.
-Nie masz szans, wszyscy się będą na ciebie gapić.
--------------------------------------------------------------------
Imię: Mea
Nazwisko: Kalis
Wiek: 24
Wzrost: 176
Znaki szczególne: Czarny tatuaż na brwi
Stanowisko w Firmie:Egzorcysta
Pochodzenie:Kongo