W tym odcinku starałam się, żeby było nieco mniej smutno i przytłaczająco... Nie wiem, czy to się udało, raczej nie, ale przynajmniej próbowałam. ^^
Sopel- tam było napisane "czerwonowłosa", a nie "czarnowłosa". xD
Sous le ciel de Paris

Kawiarnia świeciła pustkami. Dość niezwykłe, w tym miejscu i o tej porze roku. Tłumy turystów odwiedzały Paryż przez cały rok, lecz to właśnie latem miliony ludzi odczuwały nagłą potrzebę zobaczenia
Tour Eiffel i
Champs Elysées.
Laura westchnęła i spojrzała na ozdobne wskazówki zegara pokazujące godzinę ósmą trzydzieści.
Dlaczego właściwie się tym przejmuje? Teraz jest tu, w stolicy mody, zdana tylko na siebie. Nikt jej nie kontroluje. Nagle coś ścisnęło ją w gardle. Każdy jej manewr coraz bardziej ją pogrążał. Czuła okropną bezsilność, jak amator na tratwie, który dowiaduje się, że za kilka metrów jest wodospad.
Dzwonek zawieszony nad drzwiami poinformował o kolejnych klientach.
W samą porę- pomyślała Lora. Jeszcze chwila i zaczęłaby płakać. Teraz, jak zawsze zresztą, była to dla niej czynność surowo wzbroniona. Tyle, że tutaj naprawdę musi tego przestrzegać. Trzeba wziąć się w garść.
Zaraz jednak, wbrew zasadom, jakie przecież sama przed chwilą ustanowiła, pomyślała o poprzednich latach. O wędrówkach z mamą, z miejsca na miejsce, wielu znajomościach, oklaskach zachwyconych słuchaczy. Dobrze sobie radziły, nie mieszkały w luksusach, ale zawsze były razem, czerpały radość z wszystkiego i podróżowały, nie znając celu. I nagle... Nie wiadomo, dlaczego. Laura chciała zamknąć oczy, ale wiedziała, że nie odgoni w ten sposób koszmarnego zdania... Diagnozy lekarza. Rak krtani. Mama nawet nie próbowała walczyć. Nie chciała zostać niemą śpiewaczką.
- Ty też w sprawie pracy?

Beznamiętny głos kelnerki sprawił, że na początku dziewczyna nic nie zrozumiała. Zaraz jednak spostrzegła karteczkę z ogłoszeniem, niedbale przymocowaną do szyby. Przeniosła wzrok na znudzoną minę nastolatki w jej wieku i, czując, że szczęście uśmiecha się do niej po raz pierwszy od kilku tygodni skinęła głową.
Przeszły przez zaplecze, ostrożnie omijając kartony z czymś kruchym. Znalazły się w długim i wąskim korytarzu. W końcu weszły do niedużego pokoju.

- W sprawie pracy- mruknęła kelnerka do postaci czytającej książkę i zniknęła za drzwiami.
Właścicielką okazała się kobieta w średnim wieku z miłym uśmiechem i delikatnym makijażem. Odłożyła, jak się okazało, słownik francusko-angielski i podeszła do Laury.
-- Trzeba się dokształcać. – rzuciła –Umiesz powiedzieć co nieco po angielsku?

- Oczywiście. Mieszkałam w Londynie... jakiś czas temu.
- Jakiś czas? – spytała kobieta przyglądając się badawczo rozmówczyni – To dobrze, bardzo dobrze... Tylu tu jest turystów, a rzadko który umie chociaż parę słów po francusku... Wszyscy tylko „Do you speak english?” – skrzywiła się – Hm... powiedz mi jeszcze tylko, ile masz lat? I jak masz na imię?
- Niecałe siedemnaście. A na imię Laura – odparła sztywno.
- Spokojnie, nie denerwuj się tak. Siedemnaście, mówisz? Dobrze... Ja nazywam się Josephine Delmas. Pracowałaś już jako kelnerka?
- Aha... To znaczy, tak.

- Świetnie – kobieta zatarła ręce – Nareszcie jakiś wykwalifikowany personel. - Sięgnęła po kartkę i pokazała w którym miejscu trzeba podpisać.
- Dziękuję pani. Od kiedy mam zacząć?
- Powiedzmy, od jutra. Mathilde się ucieszy, po południu mamy tu naprawdę duży ruch. To do zobaczenia jutro.
- Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia... Aha – Lora obróciła się tak nagle, że właścicielka omal na nią nie wpadła – Czy wie pani może... Gdzie tu jest jakiś tani hotel?
- Hotel? Ty nie mieszkasz w Paryżu?
- Nie... przyjechałam na... wakacje.
- Wakacje... – kobieta spojrzała na nią tak przenikliwie, że Laura niemal poczuła chłód jej oczu – Sama? Nie nocujesz u żadnej przyjaciółki?
- Nie. – Dziewczyna zaczęła żałować, że w ogóle zadała pytanie.

- Dziwne... Zupełnie sama? Rodzice cię puścili? Czemu to przyjechałaś?
- Mówiłam już... na wakacje.- powtórzyła uparcie.
- Nie lubię ludzi, którzy kłamią – powiedziała właścicielka poważnie.
Nastolatka wbiła wzrok w podłogę. Co mogłaby powiedzieć? Kto uwierzyłby w jej historię? Trzeba wymyślić coś innego, co w pewnym sensie jest prawdą...
- Przyjechałam, żeby znaleźć mojego tatę – powiedziała desperacko, zanim zdążyła pomyśleć.
- Twojego tatę?!
- Tak... muszę go odszukać.
- A mama co na to?
Dziewczyna zacisnęła usta i spojrzała gdzieś w bok.
- Nie wiem, czy to był dobry...
- Mama nie żyje – powiedziała w końcu Laura.

Josephine zamilkła, zaskoczona. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Spojrzała na swoją nową pracownicę, zastanawiając się, czy byłaby ona zdolna do tak okrutnego kłamstwa byleby mieć gdzie mieszkać. Napotkała jej wzrok, zbyt poważny, jak na siedemnastolatkę, poszarzałą cerę i kąciki ust opadające lekko w dół, które zdawały się być już niezdolne do najdelikatniejszego uśmiechu.
- Chodź ze mną – kobieta odwróciła się i podeszła do drzwi. Przeprowadziła Laurę przez niewielki korytarzyk i przystanęła wreszcie przed pomalowanymi na biało drzwiami. - To będzie twój pokój.
Dziewczyna weszła do pomieszczenia. W niczym nie przypominało jej sypialni w Bordeaux. Było małe i skromnie urządzone.

- Niedawno był remont u mojego syna... Teraz starsze meble stoją tu. Przedtem ten pokój stał pusty...
- Naprawdę mogę tu mieszkać? – zdziwiła się Laura.
- To miał być dodatkowy magazyn, ale okazało się, zaplecze jest wystarczająco duże. Obok jest łazienka dla personelu.
- Czyli... Ja mogę...
- Tak – ucięła Josephine.
- Nie wiem, jak pani dziękować...
A jednak potrafi się uśmiechnąć, pomyślała kobieta. Zerknęła na skromny dobytek Laury.
- Rozpakuj się. Jutro zaczynasz pracę o siódmej.
- Chwileczkę- właścicielka zatrzymała się w drzwiach i odwróciła się – Naprawdę... pani naprawdę mi wierzy?
- A nie powinnam? – zaśmiała się Josephine i wyszła, zostawiając Laurę samą z dziesiątkami różnych myśli.
***

- Ładna dzisiaj pogoda – zagadnęła Laura opierając się o bar. Mathilde spojrzała na nią jak na osobę z wyraźnymi zaburzeniami psychiki.
- Marny sposób na rozpoczęcie rozmowy. Lepiej skończ wycierać stoliki, bo już prawie ósma.
- Wytarłam przecież. – odparła Lora pogodnie. Gwałtowny deszcz za oknem od rana poprawiał jej nastrój.
Mathilde łypnęła na nią spod swej kasztanowej grzywki i ostatnim, zamaszystym gestem zgarnęła zmiotką trochę kurzu.
- Nie lubię takiej pogody. – oznajmiła wreszcie, wrzucając zawartość szufelki do kosza. Rozejrzała się i zajęła w końcu miejsce obok Laury – Pewnie mało klientów przyjdzie.
- Wręcz przeciwnie, na pewno będą chcieli się napić gorącej czekolady.
Jak na potwierdzenie tych słów do kawiarni wpadła kobieta w śmiesznym, zielonym płaszczu.

- Dobrze, że już otwarte!– zawołała kręcąc głową jak pies, który chce pozbyć się wody. – W takie dni człowiek marzy o czymś ciepłym do picia.
Laura uśmiechnęła się triumfalnie. Mathilde tylko prychnęła i ze sztucznym uśmiechem, niemal w podskokach obsługiwała stałą klientkę. Profesjonalistka w swoim mniemaniu.
Mimo, że pracowały razem już prawie tydzień, oprócz zdawkowego „cześć” wymieniły niewiele zdań. Codziennie spotykały się o siódmej. Zawsze czekała już na nie Josephine, która mieszkała w tym samym budynku, piętro wyżej, więc żeby dojść do kawiarni musiała pokonać jedynie schody. Kobieta zawsze przynosiła im kilka kanapek i ciepłą herbatę na śniadanie. Tym razem zdążyła jedynie otworzyć lokal i po chwili wyszła do lekarza.
Czasami nocą Laura myślała o tym przypadkowym szczęściu, które tu ją zaprowadziło. Przecież wysiadając z pociągu nie miała pojęcia dokąd iść, ruszyła zatem po prostu przed siebie. Po jakimś czasie zatrzymało ją pragnienie, więc postanowiła zrobić postój w kawiarni. Zamówiła koktajl truskawkowy i sączyła go przez dobre pół godziny, zanim Mathilde zwróciła na nią uwagę.
Laura syknęła, czując kuksańca. Nim zdążyła zaprotestować, dostała polecenie zrobienia herbaty z cytryną. Ziewnęła i powlokła się w stronę zaplecza. Pani Lavère, specjalistka od spraw gastronomicznych miała przyjść dopiero za dwadzieścia minut. Czekając aż woda się zagotuje dziewczyna wbiła wzrok w czyste, białe szafki. Mrugnęła nerwowo, gdy usłyszała dźwięk za swoimi plecami, lecz zaraz uświadomiła sobie, że to pewnie Mathilde przyszła ponarzekać.

- Cześć – usłyszała w końcu. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka, który mógł być trochę starszy od niej. Uniosła ze zdziwieniem brwi.
- To jest pomieszczenie dla personelu.
- Wiem.
- No więc... – Laura wykonała dziwaczny gest ręką.
- Mama kazała przekazać wam to – położył na blacie kanapki zawinięte w papier. Nastolatka zrozumiała, że jest to syn pani Delmas, lecz nie wiedziała co powiedzieć.
- Aha.
Do pomieszczenia z groźną miną wpadła Mathilde. Spojrzała jednak na gościa i wyszczerzyła zęby.
- A, to ty.
- Tak, ja. Miałem wam dać kanapki... – odwrócił się do Laury i z uśmiechem wyciągnął rękę – Pierre jestem.
- Laura – podała mu dłoń.
- Wracaj do klientki – syknęła kelnerka wciskając jej w dłonie tacę z herbatą. Lora wzruszyła ramionami i czując na sobie wzrok Pierra poszła dalej obsługiwać przybyłych turystów spragnionych gorącej czekolady.
***

Ta noc dłużyła się jak żadna inna.
Laura zamknęła oczy wyobrażając sobie wielkie krople rozbijające się o okna. Okna pięknego, wielkiego domu w Bordeaux. To było pierwszego dnia... Nie, przecież nie był on pierwszym. Mieszkała tam dawniej, do czasu, gdy skończyła dwa miesiące. Później były podróże... Dziwne, że nigdy razem nie były w Paryżu. Może mama bała się, że spotka Jego? Lora nawet nie wiedziała, jak On się nazywa i jak wygląda. Isabelle nie powiedziała tego. Gdy Laura pytała ją o ojca, jej twarz nabierała kolorów, a oczy świeciły się jak diamenty.
Kiedyś nas odszuka, Lauro... Kiedyś się nami zaopiekuje.
***

- Uważaj!
Jeśli Mathilde chciała jeszcze bardziej pogrążyć Laurę, to mogłaby uznać ten krzyk za zwycięstwo. Rudowłosa potykając się o własne nogi próbowała jeszcze uratować olbrzymi puchar lodowy, który przesunął się niebezpiecznie na lewą stronę tacy. Na szczęście w samą porę pojawiła się Josephine. Zgrabnie „przejęła” deser i zaniosła go do odpowiedniego stolika.
Laura oparła się ciężko o najbliższy wolny stolik i przetarła oczy. Ni stąd ni zowąd pojawił się Pierre. Pewnie znowu przyszedł pomóc
- Źle się czujesz? – spytał z zatroskaną miną.
- Nie, wszystko w porządku... Słabo mi się zrobiło, ale już jest wszystko dobrze.
Pierre nie wyglądał na przekonanego.

- Powinnaś zrobić sobie dzień urlopu – szepnął.
- Żartujesz. Nie ma się czym ma... rtwić.
- Jest. – obok stanęła Josephine – Marnie wyglądasz. Idź może na spacer, co? Poznasz trochę Paryż.

Lora kiwnęła w końcu głową. Może mają rację? Poszła do pokoju, by narzucić na siebie cienki, czerwony płaszcz. Gdy wróciła, chłopak uśmiechnął się szeroko.
- No to ja mogę... Przy okazji...
- Postać przy kasie? – dokończyła złośliwie Mathilde idąc w stronę zaplecza.
***

Do poznawania było dużo.
Dziarsko pokonując kolejne przejście dla pieszych dziewczyna nie przestawała uważnie rozglądać się dookoła. Dopiero, gdy omal nie została potrącona przez samochód, postanowiła obrać jeden, dokładny cel wycieczki.
Tylko czy było to możliwe, skoro nie w ogóle nie znała tego miasta?
Laura ruszyła prosto, rezygnując z poprzedniego planu. W ten sposób zobaczy najwięcej. A później... później jakoś trafi z powrotem.
Nagle dotarł do niej dziwny dźwięk. Wcześniej, pogrążona we własnych myślach nie zwróciła na niego uwagi. Teraz nogi same poniosły ją w stronę źródła hałasu.
Gdy już tam dotarła, przystanęła ze zdziwienia.
Na niewielkim placu kłębiło się mnóstwo ludzi, a ich krzyki zgrozy mieszały się z tym dziwnym dźwiękiem, głośnym, a jednocześnie przytłumionym i przerażającym...
_____________
Uff, trzy strony w Wordzie xD
Sous le ciel de Paris - Pod niebem Paryża (w dosłownym tłumaczeniu) Była nawet taka piosenka, szczególnie ładna w wykonaniu Edith Piaf ^^