Nancy wspięła się na wzgórze i przebiegła spojrzeniem po suchym krajobrazie rozchodzącym się przed jej oczami. Świat za murami miasta był zupełnie inny. Szorstki i martwy. Aż po linię horyzontu ciągnęło się morze brudnej ziemi, bez śladów życia. Żadnej rośliny, czy dzikiego zwierzęcia. Po prostu pusta powierzchnia i gdzieniegdzie porozsypywane nagie skały. Wiatr wiał nieustannie, niosąc ze sobą drobne kryształki pisku, które wpadały do ich oczu, obijały się o ich twarze i dostawały pod ubranie.
Nancy po raz pierwszy zadała sobie pytanie czy właściwie postąpiła opuszczając Orion. Nie wątpiła w to przedzierając się przez śmierdzące kanały, uciekając i walcząc o życie z Nocnymi Łowcami. Dopiero teraz, patrząc na tą martwą, pustą powłokę Ziemi, zapragnęła powrócić do miasta, gdzie wszystko było gładkie, czyste i żywe. Jednak dobrze wiedziała, że droga powrotna już nie istnieje. Pozostaje tylko iść naprzód, zapominając o tamtym świecie, w którym kiedyś żyła.
Postanowili wyruszyć o zmroku. Za dnia, temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, a słońce niemiłosiernie paliło ich karki. Podróż byłaby zbyt męcząca. Poza tym nie mieli zbyt dużo zapasów wody. Gdy tylko pierwsze gwiazdy nieśmiało wkradły się na sklepienie nieba, podnieśli się ociężale z ziemi i wyruszyli na wschód.
Nancy odwróciła się i po raz ostatni spojrzała na potężne mury okalające miasto. Miasto, w którym żyła. Gdzieś tam w jego mrocznym wnętrzu, kryło się jej mieszkanie, ślady jej obecności. Odwróciła głowę pozostawiając za sobą wszystkie sentymenty i wspomnienia. Nie miała pojęcia, że już za kilka dni Orion zostanie zrównany z ziemią, jego potężne mury upadną, a kryjący się za nimi mieszkańcy zginą.

Szli w milczeniu przed siebie. Nie gawędzili, nie śmiali się, ani nie skarżyli. Byli zmęczeni, głodni i spragnieni. Co jakiś czas zatrzymywali się by coś zjeść i nabrać sił. Zapasy wody kończyły się w zastraszającym tempie. Pod koniec trzeciego dnia pozostała im tylko jedna butelka wody. Pozbawieni wody, stali się drażliwi. Coraz częściej wybuchały między nimi kłótnie, o krzywo ułożone koce, źle rozpalony ogień, o sprawy, które nie powinny wzbudzać złości. Patrzyli na siebie podejrzliwie, wrogo, jak zwierzęta.
Czwartego dnia Roni wypił ostatnią kroplę wody.
- Ile jeszcze dni będziemy iść?- zapytał Siwan rysując palcem w piasku krzywe kółko.
- Jutro powinniśmy dotrzeć na miejsce- mruknął Aladar wpatrując się w iskry ognia.
- A ile będziemy czekać, aż przyjedzie transport?- spytała Ana patrząc tęsknie na odrzuconą nieopodal pustą butelkę.
- Tego nie wiem- szepnął Aladar, kładąc się na kocu i próbując zasnąć.
Czwarta noc była najcięższa. Mało jedli, przydzielając sobie niewielkie racje krakersów. Ostatnie krople wody zniknęły osiem godzin wcześniej. Uczucie pragnienia doprowadzało ich do szaleństwa. Ich usta były suche i popękane. I ból głowy. Nieprzerwany ból pulsujący w czaszce.
Ana zemdlała pierwsza. Przez długi czas nie mogli jej ocucić. Siwan wpadł w panikę, zaczął biegać w kółko miotając przekleństwami i obwiniając o wszystko Aladara i Nancy. Przerażony Roni się rozpłakał.
- Uspokój się palancie!- wrzasnęła Nancy w stronę Siwana- Zobacz do jakiego stanu doprowadziłeś dzieciaka!

- Do jakiego stanu JA go doprowadziłem!?- wykrzyknął rzucając w jej stronę mordercze spojrzenie- To ty się uparłaś, żeby brać smarka ze sobą! Przez ciebie dzieciak zginie!
Na czole Nancy pojawiła się pulsująca żyłka wściekłości.
- Sam się na to zgodziłeś!
Już po chwili rozbrzmiała między nimi ostra kłótnia. Próby jakie podjął Aladar by ich uspokoić nie przyniosły żadnych rezultatów. Wręcz przeciwnie, tylko podsycały ich wściekłość. Gdyby Ana w porę nie otworzyła oczu, zapewne by się pozabijali.
- Jak się czujesz?- zapytał zdenerwowany Siwan i podbiegł do Any, zapominając o kłótni. Nancy rozejrzała się w poszukiwaniu Roniego. Nawet nie spostrzegła, że chłopiec zniknął.
Znalazła go skulonego za pobliskim głazem. Chłopiec łkał cicho, przyciskając dłonie do uszy. Nancy westchnęła ciężko i pogłaskało go po rudej głowie.
- Już koniec- zapewniła go.
- Nie lubię, gdy dorośli krzyczą- wytłumaczył ocierając ukradkiem łzy. Nancy uśmiechnęła się słabo.
- To normalne Roni, nie ma się czego bać- szepnęła uspokajająco- Chodź, zobaczmy co z Aną.
Kiedy tylko Ana poczuła się lepiej ruszyli dalej. Wciąż jednak nie wyglądała dobrze. Była osłabiona, powoli włóczyła nogami, starając się zapanować nad zawrotami głowy. Zamykała oczy i próbowała sobie przypomnieć smak chłodnej wody w swoich ustach, na swojej twarzy. Jednak, mimo, że wyprężała wszystkie siły swojej wyobraźni, nie potrafiła odtworzyć w suchych ustach smak wody. Dobrze wiedziała, że jest na skraju wyczerpania, że w każdej chwili może runąć w przepaść.
Piątego dnia dotarli do szlaku handlowego. Stanęli obok szerokich torów, których początek i koniec znikał gdzieś za linią horyzontu. Pozostało tylko czekać. Czekać na nadciągających przemytników.
Rozłożyli się nieopodal, ukryci za wielkim głazem, tak by nikt nie pożądany nie mógł ich dostrzec. Znaleźli suche drewno i rozpalili ogień, odcinając się od chłodu nocy. Pełni nadziei, ułożyli się na kocach i zasnęli.
Znowu była w tym pokoju. Małym szarym pokoju, z obdartymi meblami i starymi tapetami na ścianie. W miejscu, którego nienawidziła. Spojrzała na swoje dłonie. Dłonie dziesięcioletniej dziewczynki. Znów była dzieckiem. Przerzuciła spojrzenie niżej, na podłogę. Patrzała na czterdziestoletniego, grubego mężczyznę leżącego w kałuży krwi. Był martwy.

Powoli uniosła nogę i nadepnęła na rękę trupa. Nastąpiła na nią całym ciężarem swojego ciała, aż poczuła łamiące się pod jej stopami kości. Ale on już nie żył i nie mógł czuć bólu. Był martwy, siny. Uniosła głowę i roześmiała się dziecięcym, szalonym śmiechem. On nie żył! Nie żył! NIE ŻYŁ!
Za nic nie mogła powstrzymać salwy śmiechu. W życiu nie była taka szczęśliwa.
- Nie żyjesz- powiedziała rozbawiona patrząc na nieruchomą twarz denata- Nie żyjesz!- powtórzyła głośniej klaszcząc w ręce.
- Nancy...
Odwróciła się gwałtownie. Ktoś był z nią w pokoju. Przebiegła szybko spojrzeniem w poszukiwaniu intruza, ale nikogo przy niej nie było. Była sama.
- Nancy, Nancy coś ty zrobiła...- wyszeptał tajemniczy głos.
Nancy dysząc ciężko, rozejrzała się przerażona.
- Nancy zabiła swojego ojca...
Upadła na kolana i zakryła dłońmi uszy. Ten głos... był w jej głowie!
- Ja go nie zabiłam!- krzyknęła- Jestem tylko dzieckiem!
Z jej oczu popłynęły łzy. Nie mogła go zabić... to nie mogła być ona. Dzieci nie potrafią zabijać ludzi.
- Nancy zabiła...- dalej uparcie powtarzał głos w jej czaszce.
- NIE!- wrzasnęła na całe gardło.
Nancy otworzyła szeroko oczy. Rozejrzała się, dysząc ciężko. Wszyscy jeszcze spali, ułożeni w ciasne kłębki na kocach. Westchnęła ciężko i wplotła palce we włosy. Czuła się tak jakby piorun walnął w sam czubek jej głowy. W jednej krótkiej, nieodwracalnej chwili wszystkie wspomnieni i emocje, które dotąd spychała w najczarniejszy kąt swojego umysłu, wypełzły z ciemności. Słyszała szelest ich ślizgających się macek w swojej głowie. Wszystko wróciło, dawne emocje i przeżycia znów pochłonęły jej umysł. Znów była dzieckiem. znów czuła w ustach słodkawy smak nienawiści i gniewu.
Nie Nancy. To był tylko sen. Koszmar. Złudzenie umysłu. To się tak naprawdę nie wydarzyło, nigdy nie miało miejsca. To tylko sen. Przetarła oczy ze zmęczenia, próbując wyrzucić ze swojej głowy obrazy z koszmaru. To był tylko sen.
Ogień powoli przygasał. Poczuła chłód wiatru oplatający jej ciało. Uniosła się leniwie z koca i sięgnęła po plecak Aladara. Gdzieś tam musi być jej bluza. Wsunęła rękę w otwór i wtedy poczuła pod palcami twardy przedmiot. Chwyciła go i wyciągnęła z plecaka. W dłoni miała książkę. Przysunęła ją do ognia i odczytała napis na okładce. Biblia.
- Biblia, biblia...- mamrotała pod nosem. Gdzieś już słyszała to słowo.
Nagle sobie przypomniała. Taką samą książkę widziała w gabinecie Tomsona. Drżącymi palcami przewertowała kartki. Litery układały się w dziwne, niezrozumiałe dla niej słowa, w innym języku. Dlaczego Aladar miał tą samą książkę co Jordan Tomson? I dlaczego do cholery wziął ją ze sobą? Była gruba i ciężka, zupełnie nie potrzebna.
- Oddaj mi to.
Nancy poderwała głowę i spojrzała na wyciągniętą dłoń Aladara.
- Co to jest?- zapytała stanowczo, nie oddając mu książki- Taki sam egzemplarz widziałam w biblioteczce Tomsona.
Aladar zamrugał zaskoczony i usiadł na kocu.
- To Biblia- powiedział- Święta księga.
Nancy spojrzała jeszcze raz na książkę. Kapłani napisali świętą księgę, była ona głównie spisem praw i nakazów. Każdy obywatel Orionu musiał jej przestrzegać i prawie znać na pamięć. Ale to co Nancy trzymała w dłoniach, nie było księgą kapłanów.
- To jest święta księga innego miasta?- zgadywała.
- Nie- zaprzeczył Aladar kręcąc głową- To jest księga innej religii.

Nancy spojrzała na niego zaskoczona. Każde miasto ustanawiało własną, bardzo podobną do siebie religię, która polegała głównie na ślepym czczeniu kapłanów, wychwalaniem ich i składaniu ofiar w ich świątyniach. Wszelki odłamy, czy herezje, były krwawo tłumione i zabronione.
- Co to za religia?- zapytała.
- To uważana za wymarłą religia chrześcijańska- urwał na chwilę- Głosi ona... że nad światem panuje tylko jeden Bóg. Nieśmiertelna istota, która stworzyła Ziemię i ludzi. On wie wszystko i jest wszystkim. Panuje nad losem człowieka i po śmierci nagradza go biorąc jego duszę do siebie, do nieba, lub skazując go na wieczne męczarnie w piekle. Trzeba żyć i postępować zgodnie z jego zasadami, by dostąpić zbawienia.
- Tomson i Harrison też byli wyznawcami tej wiary?- zapytała pobłażliwie.
- Tak- mruknął- Wszyscy trzej w nią wierzyliśmy, ale to już nie ma znaczenia- dodał odbierając od Nancy książkę.
- Czy to ma jakiś związek z Lucy?- zapytała podejrzliwe.
- Z Lucy? Nie żadnego- odpowiedział śmiejąc się sztucznie. Nancy przyjrzała mu się badawczo. Kłamał. Była tego pewna.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze jednej rzeczy- zaczęła, odbiegając od tematu Lucy- Czym zraniłeś Nocnego Łowcę?
Aladar drgnął nerwowo. Sięgnął do kieszeni i wyjął mały drewniany krzyżyk. Dopiero w świetle ogniska Nancy zauważyła, że na krzyżyku rozpostarte jest prawie nagie ciało mężczyzny.
- To jest...- zaczął obracając w palcach krzyżyk- Talizman. Słyszałem, że potrafi odstraszyć Nocnych Łowców.
- Odstraszyć? Wypalił mu dziurę w czole!

- Sam nie wiedziałem, że to się stanie- wzruszył ramionami Aladar. Nancy położyła się na kocu i wbiła spojrzenie w gwiazdy świecące blado na niebie. Aladar coś przed nią ukrywał. Możliwe, iż fakt, że on Harrison i Tomson, wyznawali tą samą wiarę miał jakieś znaczenie. To nie mógł być przypadek.
- Harrison i Tomson są w tym waszym.... niebie?- zapytała pogardliwie, zamykając oczy. Aladar milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie wiem...- szepnął- Nie wiem czy zasłużyli na niebo.
Nancy uśmiechnęła się blado i próbowała zasnąć. Nagle do jej uszu doszedł stłumiony, rytmiczny stukot. Otworzyła szeroko oczy. Pociąg.