Part II: Poznaj Ojca naszego
Nie zmrużyłem oka przez resztę nocy. Nie mogłem wyłączyć piętra, bo przebywała na nim pani Ruth – nie ważne, czy ta upiorna, czy nie – więc postanowiłem zabarykadować się w kuchni. Były z niej dwa wyjścia, a zatem jeśli jeszcze raz zobaczę coś, co mnie przestraszy, to przynajmniej będę miał możliwość zwiać na dwór. Po szóstej dołączył do mnie Nightmare. Z lekką obawą otworzyłem mu drzwi, upewniając się, czy nie ma w pobliżu gosposi.
- Jest na górze. – oznajmił mężczyzna. – Nie musisz się bać.
- Ja wcale się nie boję. – jęknąłem, przeciągając się na krześle. – Przepraszam, że pana wtedy obudziłem, ale ja naprawdę myślałem, że zobaczyłem potwora!
- Tylko niczego sobie nie wmawiaj. – ostrzegł mnie.
- Właśnie to robię!
- W moim mniemaniu jest zupełnie odwrotnie.
Spojrzałem ze zdziwieniem na mężczyznę, ale ten tylko uśmiechnął się i ruszył w stronę wyjścia. Zerwałem się z miejsca i podążyłem za nim.
- Chwila! – zawołałem. – Co usiłuje mi pan powiedzieć?
- A czyż mówię niezrozumiale? – wymruczał. – Zdaje się, że porozumiewamy się tym samym językiem…
- Proszę ze mnie nie kpić! Wiem, że w tym domu coś się dzieje i pan doskonale zdaje sobie z tego sprawę!
- Nie zaprzeczę.
Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując zapanować nad nerwami. To oczywiste, że ten koleś coś przede mną ukrywał! Nawet się nie bronił! W końcu wiedział o schodach, nie wyśmiał mnie, gdy mówiłem o tamtym monstrum i…
I zapytał, czy moja służba śpi. Wiedziałem, że pani Ruth jest już w łóżku, więc czy to znaczy, że nie panowała nad sobą podczas snu? Przecież mężczyźnie ulżyło, gdy usłyszał moje kłamstwo…
Zauważyłem delikatny uśmiech, który błąkał się na jego ustach.
- Widzę, że zaczynasz łapać. – powiedział, kiwając głową z uznaniem. – Chodźmy obejrzeć piętro. Może zostawiłeś nam jakąś wskazówkę.
- Co to znaczy? – zapytałem szczerze zdumiony.
- Nie jestem upoważniony, aby z tobą o tym rozmawiać. Nasz pan zadecyduje.
Jaki „pan” do cholery?! Czyżby Nightmare miał jakiegoś właściciela?! Ktoś go wynajął? Dobry żart!
Ale nie czas się nad tym zastanawiać. W ciągu tej krótkiej pogawędki na dole, czarnowłosy stał się dla mnie najciekawszą istotą pod słońcem! Wiedział „coś” i to „coś” z pewnością nie było niczym mało istotnym. Czułem, że kryło się za tym coś wielkiego, wspaniałego i nie mogłem pozbyć się tego niesamowitego uczucia dumy. Oto ja, Velvet poznam ten sekret, a usłyszę go z ust tak wyjątkowej osoby, jaką jest Nightmare…
- Idę do łazienki. – oznajmiłem, gdy już byliśmy na górze.
- Iść z tobą?
Zarumieniłem się gwałtownie.
- Ej… Ja naprawdę potrafię sobie z tym poradzić… - wymruczałem zażenowany.
Mężczyzna pokręcił głową, a ja zauważyłem w tym geście jakieś dziwne zniecierpliwienie.
- Rozumiem, że jeszcze za wcześnie… - powiedział cicho. – Ale zostanę pod drzwiami.
Zdecydowałem się tylko na krótkie skinięcie głową.
Rany, co za facet! Po wydarzeniach z ostatniej nocy naprawdę musiał się o mnie martwić! Ot tak zapytać, czy nie potrzebuję jego towarzystwa w wykonywaniu potrzeb fizjologicznych? Przecież poznaliśmy się raptem wczoraj, a on tak po prostu…
Nie, tak nie musi być, a przynajmniej przyjmując jego wersję. Czy znałem go wcześniej? Niemożliwe, zapamiętałbym kogoś takiego! Prawda, moje wspomnienia ograniczały się do ostatnich czterech lat i chociaż nie pamiętałem dzieciństwa to nie było możliwości, bym kiedykolwiek wcześniej odwiedzał to miejsce. Nikt nie znajdzie Cherry Hill, jeśli naprawdę nie chce tego zrobić.
- Ale jesteśmy podobni… - westchnąłem, myjąc ręce. – Nasze oczy są równie niesamowite i nie należą do normalnych…
Podniosłem wzrok, chcąc przyjrzeć się swoim tęczówkom, lecz nie one przykuły moją największą uwagę.
- Jasna cholera! – wrzasnąłem.
Odwróciłem się tyłem do umywalki patrząc ze zgrozą na poplamione krwią posadzkę i ściany. Nie potrafiłem uwierzyć własnym oczom. W ciągu chwili tapeta pokryła się czerwoną mazią, w niektórych miejscach się poodklejała, a gdzie indziej wyglądała, jakby ktoś ją podpalił! Przetarłem oczy dłonią chcąc się upewnić, że to wszystko nie jest tylko urojeniem. Nie było. A przynajmniej nie dla mnie…
- Panie Nightmare! – krzyknąłem.
Mężczyzna wszedł do środka niewzruszony, zupełnie jakby spodziewał się zastać coś podobnego. To wszystko… To wszystko nie mieściło się w głowie! Wczoraj ten potwór, a dzisiaj to…
- Chcę wiedzieć, co się tu dzieje! – podniosłem głos będąc już na granicy histerii. – Wczoraj pani Ruth, a teraz to… To nie jest normalny dom!
Czarnowłosy popatrzył na mnie spokojnie.
- Istotnie. – odparł. – Nie jest.
- Tylko tyle ma mi pan do powiedzenia?! – niedowierzałem. – Nie widzi pan tego?! Czy dla pana to wszystko jest… - wykonałem gwałtowny ruch rękę, nie potrafiąc dobrać odpowiedniego słowa.
- Normalne. – dokończył. – Tak samo, jak towarzyszenie ci w każdych codziennych czynnościach.
- Słucham?...
- Poprosiłeś mnie o to wiele lat temu, ale już tego nie pamiętasz. – westchnął. – Wiele się wydarzyło, a ty po prostu zapomniałeś…
Miałem już dość tego wszystkiego. Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje, dlaczego ten mężczyzna przekroczył próg mojego domu, ani czemu twierdził, że straciłem pamięć. Bałem się. Okropne wspomnienia z ostatniej nocy wróciły do mnie z podwójną siłą. Huk na górze, ten upiorny uśmiech matki, a na koniec pani Ruth…
- Ja… Ja nie rozumiem… - jąknąłem, ukrywając twarz w dłoniach. – Na Boga, co się tu właściwie dzieje?...
Wtem Nightmare zrobił coś, o co bym go w życiu nie podejrzewał. Zbliżył się i objął mnie ramieniem, przytulając mnie mocno do siebie. Jeżeli ten akt miał posłużyć pokrzepieniu mnie, to naprawdę mu się udało. Na chwilę przestałem myśleć o okropnościach z minionej nocy, ani że stoję w obryzganym krwią pokoju. Cały mój umysł zajmowała ta jedna osoba, która postanowiła mnie pocieszyć. Jeszcze nigdy nie czułem się tak wspaniale.
- Przypomnisz sobie. – powiedział cicho mężczyzna. – Rezydencja oszalała, a nasz pan przybędzie, aby ją wyleczyć. Wtedy wszystkiego się dowiesz. Tymczasem chodź.
- Po co? – zapytałem. – Nie chcę kręcić się po tym piętrze wystarczy, że wczoraj mało nie padłem na zawał…
- W takim razie poszukajmy odpowiedzialnej za to osoby.
O tej porze panią Ruth można było zastać w kuchni. Przestała wzbudzać we mnie zaufanie i widocznie zauważyła, że coś jest nie tak, bo postanowiła patrzeć na mnie tym swoim złym wzrokiem. Zawsze to robiła, gdy coś jej nie pasowało. Tym razem byłem to ja.
- Jakieś zastrzeżenia, co do mojej służby, paniczu? – warknęła, rozpalając ogień. Za oknem panowała jesień i gdyby nie kominek, to w domu byłoby pewnie zimno, jak w psiarni.
- Nie wygląda pani najlepiej… - wymruczałem, przyglądając się jej twarzy.
Zawsze bezgranicznie ufałem gosposi, ale wiele się zmieniło od ostatniej nocy. Nie wierzyłem, że mój wzrok mógł się wyostrzyć, ale istotnie zauważyłem coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi…
Jej popękane usta i widoczne na twarzy żyłki. Codziennie miała pełne ręce roboty, dużo czasu zajmowało jej sprzątanie i gotowanie, a jednak zawsze potrafiła o siebie zadbać i nie wyglądała na schorowaną. Aż do tej chwili.
- Nie wiem, o czym panicz mówi. – odparła ostrym tonem. – Proszę wrócić do swoich obowiązków. Szkoła czeka!
- Nie chodzę do szkoły. – mruknąłem. – I dobrze pani o tym wie.
Pani Ruth fuknęła coś pod nosem i ruszyła w stronę szafek, a w jej ręku pojawiła się czerwona szmatka. Ona chyba uwielbiała polerować powierzchnie płaskie… Cały czas uważnie śledziłem każdy jej ruch, dużą uwagę zwracając na jej twarz. Nie, nie mogło mi się przewidzieć! To nie była ta sama kobieta, co minionego ranka!
Postanowiłem podzielić się moimi podejrzeniami z mężczyzną. Wprawdzie poznałem go dopiero wczoraj, ale wydawał mi się jedyną osobą, której mogłem zaufać. To spokojne spojrzenie, dumna postawa i bijąca od niego dostojność… Gdybyśmy żyli w innej epoce z pewnością byłby jakimś bogatym lordem.
- Pani Ruth jest jakaś inna… - szepnąłem. – Nie wygląda, tak jak wczoraj… To znaczy jeszcze zanim pan tutaj przybył…
Nightmare skinął głową i przyjrzał się kobiecie. Taksował ją przez chwilę spojrzeniem, a następnie znów popatrzył na mnie.
- Nie chcę mieć tutaj świadków. – rzekł. – Porozmawiamy gdzie indziej.
Nie potrafiłem odmówić. Rzuciłem ostatnie spojrzenie gospodyni przygotowującej śniadanie, a następnie poprowadziłem gościa w stronę salonu.
- To na nic. – rzekł, gdy już dotarliśmy na miejsce. Usiadłem w fotelu i wpatrzyłem się w niego czując, że zaraz usłyszę coś naprawdę interesującego. – Za dnia demony są uśpione w swych kryjówkach. Może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, co wczoraj widziałeś.
Mój umysł zarejestrował tylko jedno słowo.
- Demony? – spytałem z lekka zdziwiony.
Nightmare potwierdził.
- Ale nie te cielesne, które mogą nocą nawiedzić cię w łóżku. – wytłumaczył. – Te są znacznie gorsze. Jesteśmy świętymi, którzy widzą ich prawdziwe oblicze.
Czułem, jak zaczynają drżeć mi ręce. To wszystko bajka? Czy może prawda? Kilkakrotnie słyszałem o przypadkach opętania, ale żeby coś takiego działo się w moim domu?!
- Jak wyleczyć panią Ruth?! – spytałem natychmiast, zostawiając sobie resztę pytań na później.
- Nie da się wyleczyć człowieka, który nie ma niczego, co można oczyścić. – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. – Nic nie dzieje się bez naszej wiedzy, Velvet. Ona zaprzedała swoją duszę, straciła ją bezpowrotnie. Ludzie są panami życia i śmierci i tylko nieliczni… Tylko my rozwinęliśmy tę szczególną umiejętność.
- My? – powtórzyłem. – To znaczy, kto?
Nie mogłem już dłużej usiedzieć w miejscu. Wstałem i wyszedłem na środek salonu, łącząc dłonie za plecami. Bałem się odpowiedzi, którą miał udzielić Nightmare, ale jednocześnie wierzyłem, iż nie może być ona kłamstwem.
- Ja, ty, nasz pan oraz jego matka. – powiedział. – Wielu z nas odeszło, szukali własnej Drogi i słuch po nich zaginął.
Od napływu nowych informacji aż zakręciło mi się w głowie. Teraz żeby się tylko nie pogubić…
- Nasz pan… - mruknąłem. Zamieszali mnie w to wszystko, więc pewnie i ja musiałem uznawać jego wyższość. – Kim jest?
- Starsza od niego jest tylko jego matka, Laine. To on nauczył nas, jak wymknąć się ze szponów przeznaczenia. Żyjemy w czasie i poza nim, jesteśmy dziećmi naszego pana, a on naszym ukochanym ojcem. Dziś w nocy przybędzie tu, by oczyścić ten dom. Ale nie musisz się obawiać. – rzekł mężczyzna, widząc moją przerażoną minę. – Nie jest zły, że zawiodłeś.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Zawiodłem?... – wykrztusiłem słabo.
- Opowie ci wszystko, gdy już się spotkacie. – uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie.
Mężczyzna odwrócił się w stronę okna podziwiając w zamyśleniu podwórzec, a ja oparłem rękę na biodrze studiując jego profil. To, co mówił brzmiało tak… Nierealnie. Opowiadając o panu jego głos był bezbarwny, jakby cytował jakąś modlitwę. Miałem wrażenie, że wciągnięto mnie do jakiejś sekty i nawet nie spostrzegłem się, kiedy to nastąpiło. Ale Nightmare o wszystkim mówił „my”. Wierzyłem mu, dlatego iż on również należał do ludzi wyróżniających się z tłumu. Jeżeli moje przypuszczenia sprawdzą się i rzekomy ojciec okaże się do nas podobny, to na zawsze pozbędę się jakichkolwiek złudzeń.
- Zachód w jesieni nadchodzi szybciej. – powiedziałem, rzucając krótkie spojrzenie w stronę okna.
- Ja też nie mogę się doczekać… - wyszeptał.
Nim się obejrzałem nastał już wieczór. Nightmare nie udzielił mi już ani jednej odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Kiedy ja oglądałem telewizję, to on grał w szachy na tarasie, a gdy przerzuciłem się na komputer, mężczyzna zaczął rzępolić na pianinie. Nie, żeby mu to brzydko wychodziło, czy coś w tym stylu… Owy instrument był pozostałością po poprzednim lokatorze, a oglądając krótki występ czarnowłosego pomyślałem, iż to właśnie on może być ostatnim właścicielem domu.
Teraz jednak staliśmy na korytarzu, a Nightmare instruował mnie, jak mam się zachować. Żadnych poufałości, kpin, ignorancji i tak dalej.
- Nasz pan zasługuje na szacunek. – tłumaczył. – Zwracaj się do niego „panie”, albo „ojcze”, a do każdego zwrotu dodaj, że jesteś szczęśliwy i miłujesz go ponad wszystko.
Chciałem powiedzieć, że to nie prawda, ale nie potrafiłem. Miałem ściśnięte gardło i zdecydowałem się tylko na gwałtowne skinięcie głową.
- Nie kojarzysz już naszego pana, ale on doskonale pamięta ciebie. – kontynuował. – Mieszkałeś z nim pod jednym dachem, jadałeś przy tym samym stole i dzieliłeś jego łoże, gdy sytuacja tego wymagała. Przebywając z nim może tego nie zauważałeś, ale teraz jestem zmuszony cię o tym uprzedzić: traktuj naszego pana z szacunkiem, bo może wygląda młodo, ale w rzeczywistości ma więcej lat, niż na to wygląda.
- A ile pan ma? – zapytałem szybko. MUSIAŁEM znać tę odpowiedź!
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Niespełna siedemset.
Popatrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami. Wkręcał mnie? Niemożliwe, by ktokolwiek był w stanie tyle żyć! Tak, to na pewno musiała być sekta! Ubzdurali coś sobie, a teraz będą urządzać sobie schadzki w moim domu, a ta cała szopka…
Pokręciłem głową. Nie, to nie szopka. Pani Ruth, te krwawe plamy na ścianach w łazience… Ktoś musiał mi to w końcu wytłumaczyć...
Rozległo się pukanie do drzwi. W pierwszej chwili spodziewałem się, że gosposia wyjdzie zza zakrętu chcąc otworzyć, ale w porę sobie przypomniałem, że ona przecież nie lubiła tego robić. Ale goście nawet nie czekali na zaproszenie.
- Ojcze mój, matko jego… - zwrócił się Nightmare do przybyłych. – Jakże się cieszę, że was widzę!
Nim przekroczyli próg mojego domu zastanawiałem się nad odpowiednią przemową, lecz gdy zobaczyłem osobę, którą Nightmare nazywał ojcem…
- Miałeś zwracać się do mnie po imieniu… - wymruczał blondyn.
- Wybacz mi… Dante. – czarnowłosy opuścił uniżenie głowę.
Nie mogłem w to uwierzyć! Nightmare wyrażał się z takim szacunkiem o swoim panu, a tymczasem… tymczasem…
On wyglądał, jak dzieciak?!