Temat: The Residence
View Single Post
stare 05.09.2008, 15:42   #27
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: The Residence

Part IV: Lucrecia



Dante coś krzyknął, chyba do mnie, ale byłem zbyt zszokowany by zareagować. Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie. Nie strach, czy rozpacz, ale najprawdziwsze obrzydzenie. Jeszcze kilka miesięcy temu mógłbym skoczyć w ogień, gdyby matka mi kazała, a teraz? Czułem się oszukany przez tą kobietę… Nie widziałem w niej rodzicielki, lecz zwyczajnego intruza, który włamał się do mojego domu. Co dziwniejsze względem Dante mój stosunek był zupełnie odwrotny. Przestał być dziwakiem, który przekroczył próg mojego domu, a stał się najprawdziwszą skarbnicą wiedzy. Gdyby tylko ktoś dał mi szansę na zadanie pierwszych pytań!...
- Dzieciobójcy… - wychrypiał upiór. Usłyszałem głośny szloch i zorientowałem się, że to Laine. - Czyż nie tak, Dante? Nawet MY nie podnosimy ręki na niewiniątka…
- Było przeklęte. – odparł spokojnie blondyn. – Musiało zginąć.
- Zamurowałeś je w ścianie, fałszywy święty! – wykrzyknął stwór. – Własnego brata tuż po jego narodzinach…
Spojrzenie widma skierowało się na Laine, która zaczęła wycofywać się z pokoju. Słuchałem wszystkiego z uwagą czując, jak ogarnia mnie gniew. Czy to prawda? O tym mówiła jego matka dosłownie przed paroma chwilami?
- Wolałem to, ażeby nie został jednym z was.
- Nie oszukuj siebie i nas…Chciałeś zrobić miejsce… - upiór uśmiechnął się makabrycznie i spojrzał na mnie. – Dla swojego…
Poczułem, jak od spojrzenia tych niewidzących oczu zaczyna kręcić mi się w głowie. Zobaczyłem przed sobą czarne plamy i zachwiałem się, a ostatnim, co udało mi się zapamiętać była rozmazująca się twarz czarnowłosego.



Był to koniec XVI wieku. W niewielkiej mieścinie oddalonej o dzień drogi od portu stała biblioteka, do której zaglądać mogły jedynie najznakomitsze osobistości. Baronowie, hrabiowie, niekiedy książęta, ale najczęstszym bywalcem był tu blond włosy młodzian.
- Widziała szanowna pani tego kawalera? – zagadnęła pani baronowa swoją kumoszkę. – Przychodzi rano i przesiaduje do późnej nocy!... Pewnie nad jakimiś nieprawymi interesami!...
- Wielmożny pan pirat? – zapytała nieśmiało druga kobieta.
- A gdzież tam mu do pirata, droga pani! Nikt by się z tym tak nie obnosił!
- Więc któż?
- Myślę… - rzekła baronowa, po krótkim namyśle. – Myślę, że odwiedza bibliotekarza…
- Bój się pani Boga! – wykrzyknęła jej koleżanka. – Nie uchodzi o takich rzeczach mówić! Chodźmy, bo mężowie nas szukają…
Młodzieniec nie przejmował się opiniami owych kobiet. Był zbyt szczęśliwy i podekscytowany mogąc po raz kolejny ją zobaczyć…



Zanim jednak udał się do podziemi, gdzie miała swoją siedzibę musiał zamienić kilka słów z właścicielem tego całego przybytku. Właścicielem i jednocześnie opiekunem wiedźmy Lucrecii.
Zajmował swoje zwykłe stanowisko przy jednym z licznych, nieheblowanych stołów. Młodzieniec znał go bardzo długo, a jednak wciąż intrygował go wygląd bibliotekarza. Wiedział, dlaczego Moonlight wyglądał tak, a nie inaczej. Istotnie było to rodzinne…
- Widzę, że wciąż piastujesz to zaszczytne stanowisko. – odezwał się blondyn.
- A ja widzę, że znów brakuje ci wrażeń… - odparł bibliotekarz z wyraźnie wyczuwalną nutką drwiny w głosie.



Mężczyzna wstał i odwrócił się przodem do przybysza. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Dante, jednak młodzieniec nie dał tego po sobie poznać. Istotnie, prawie taki sam jak Nightmare… Byli w końcu rodzeństwem i to, jakim! Pomioty papieża i bluźnierczyni… Oczywiście, że nie mogło wyjść z tego nic dobrego. A przynajmniej nic „normalnego”…
- Oczekujesz audiencji, nieznośny piracie? – podjął znów Moonlight. – Pani jest u siebie, wygląda cię już od trzech tygodni.
Nie okazywał szacunku nigdy i nikomu, jak sam twierdził. Dante wiele razy zastanawiał się, co może się wydarzyć, gdy dwóch braci postawi się obok siebie. Różnili się, jak ogień i woda, lecz łączyła ich wspólna cecha: ogień i woda, to żywioły, a Nightmare i Moonlight, to rodzeństwo.



- Twój brat cię pozdrawia. – rzekł Dante. – Chciałby się z tobą spotkać.
Moonlight prychnął. Blondyn zauważył, że drugi mężczyzna zawsze to robił, gdy był czymś zawstydzony.
- Jednakowoż ja nie czuję tej jakże wzruszającej potrzeby… - wymruczał zmysłowo. Potrafił to robić prawie tak samo oszałamiająco, jak Nightmare. – Może go przyjmę, gdy skończy tą nędzną służbę u ciebie!...
Dante poczuł się odrobinę dotknięty jego słowami.
- Wiesz dobrze, jakie są zasady. – odparł. – Trójka najzupełniej wystarczy.
- Skończ z tym! – Moonlight machnął ręką. – Wiedźma czeka!
Blondyn skinął mu głową na pożegnanie i udał się w stronę schodów. Wiedział, że jasnowłosy demon bardzo pragnął się do nich przyłączyć, ale…
Ale zasada brzmiała: Trzy.



Biblioteka posiadała wiele ukrytych pomieszczeń, a do jednego z nich prowadziły dwa wejścia. Lucrecia ukryta była w sekretnej komnacie na najniższym poziomie. Nie wiedzieli o niej baronowie, hrabiowie, sam król, czy wreszcie papież. Przyjmowała tylko nielicznych, wśród których znajdował się Dante. Wiedźma potrafiła patrzeć w przyszłość, a w pewnym momencie swojego życia długowieczny święty chciał wiedzieć, co go czeka.
- Pani… - zaczął, klękając przed kamiennymi stopniami.
- Ileż czekałam… - rozległ się melodyjny, niezwykle czuły głos.



Lucrecia była piękną kobietą. Smukłą, o jasnej skórze, włosach w kolorze wrzosu i błyszczących, różowych oczach. Nie miała rodziców, a jej domem była ukryta kwatera w podziemiach biblioteki, gdzie czasami przyjmowała gości. Nigdy nie wychodziła na słońce, które nie było jej przychylne. Twierdziła, iż mogło ją spalić, a Dante nie chciał, by ukochana mu to udowadniała.
Poznał ją niespełna dwa lata temu za sprawą Moonlight’a, gdy odpowiadając na wezwanie wrócił z jednej ze swych podróży. W bibliotece czaiło się zło, które przyciągnęło do siebie wiedźmę chcąc się w niej zagnieździć. Dante nie zabił incuba nie chcąc pozbawiać życia również Lucrecii. Wygnał go potężną, pradawną magią nie wiedząc wówczas, że jeden nędzny upiór może tak pomieszać mu plany.



Dante zakochał się w Lucrecii bez pamięci, a ona odwzajemniła jego uczucie. Od tamtego dnia widywali się niemal codziennie za wyjątkiem długich tygodni, gdy święty wypływał w morze. Wiedźma wyczekiwała jego powrotu z niecierpliwością, mimo że dokładnie wiedziała, kiedy wróci. Kobieta potrafiła zajrzeć w przyszłość wszystkich osób za wyjątkiem siebie samej. Może, dlatego zupełnie nie spodziewała się pewnych wydarzeń, które nastąpiły po niedługim czasie?



Młodzieniec darzył wiedźmę ogromnym uczuciem, jednak w głębi duszy wiedział, że nie jest to prawdziwa, czysta miłość. Dante zauważył to dopiero po niespełna dwóch latach, ich ostatniej wówczas wspólnie spędzonej nocy. Nie wiedział, co powiodło go do zmiany. Nie interesował się nikim innym, czuł do Lucrecii silne przywiązanie i wracał do miasta wyłącznie dla niej. Moment, gdy coś zaczęło się psuć umknął uwadze obydwojgu.
- Kochasz… mnie?... – zapytała pewnego razu, ostatniego wieczora przed wypłynięciem załogi Dante w morze.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź na wszystkie pytania?... – odparł.
- Pomyśl o mnie, chociaż raz… - poprosiła. – Nie chcę byś stale przypominał sobie Aleksandra… On umarł…
- Ma szczęście… - mruknął do siebie i mocniej objął wiedźmę.



To był ich ostatni raz. Nie rozmawiali na ten temat, w głębi duszy wiedzieli, że taki związek musiał się kiedyś skończyć. Zbliżała się wojna, jednak nie był do niej zamieszany żaden z narodów. Dante widział, jak późnymi porami po ulicach snują się widma, wiedział, że powodem ich irytacji była Lucrecia. Planował wypłynąć w morze na rok, jednak po siedmiu miesiącach otrzymał poważną wiadomość od Moonlight’a, która skłoniła go do powrotu. Podróż zajęła mu ponad sześćdziesiąt dni. Nie zameldował się u demona, tylko od razu skierował się do komnaty Lucrecii. Widok, jaki zastał wcale go nie zaskoczył. Wiedźma nie tryskała dobrym humorem, co dosadnie zaprezentowała ignorując płaczące niemowlę pod swoimi nogami.



- Wiedziałam, że przybędziesz. – odparła lodowato. Blondyn słyszał ten ton za każdym razem, gdy wiedźma przyjmowała gościa. – Nudziło mnie to czekanie.
Wstała ze swojego tronu z niejakim trudem. Dante zauważył, że kobieta jest bledsza niż zwykle, ale ogarniający go gniew mocno trzymał go w miejscu nie dopuszczając, by podszedł do niej oferując pomoc. Lucrecia podniosła dziecko z podłogi i popatrzyła na nie pogardliwie.
- To twoje. – rzekła. – Nie uchylaj się od odpowiedzialności, piracie.
Ostatnie słowo niemal wypluła. Blondyn zacisnął mocno pięści patrząc na wiedźmę spode łba.



Wziął dziecko, które w jego ramionach szybko przestało płakać. Jego oczy były przedziwne… Ni to róż, ni fiolet… Dante wpatrywał się w potomka szukając w nim podobieństwa do siebie samego. Dzięki Bogu nie nosiło żadnych widocznych znamion, jak jego ojciec.
- Nie pokazuj się tu więcej. – kontynuowała Lucrecia. – Zabieraj swego pomiota i opuść tą wyspę, jak najprędzej.
Ostre słowa odbijały się od piersi Dante, jak kule od stali. W momencie, gdy święty spojrzał na swego syna przestał interesować się okrutną kobietą, która się go wyrzekła.
- Wiedziałaś, że to się stanie?... – zapytał mimo wszystko po kilku chwilach.



- Wiedziałam. – odpowiedziała. – I wszystko zależało w tamtym momencie od ciebie.
- Co by się stało, gdybym powiedział, że cię kocham i jednocześnie skłamał?
- Zostalibyśmy razem.
- Więc odchodzę…
- Jak mu dasz na imię?
Dante podniósł głowę, patrząc w oczy swojej ostatniej kochance.
- Velvetnight.




- VELVETNIGHT!
Miałem wrażenie, że pływam w zimnej, gęstej wodzie, a znajomy głos dochodził do mnie z powierzchni. Zakryłem uszy dłonią i potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się napływających skądś kolejnych obrazów. Ogarnęło mnie okropne uczucie bezradności, lecz gdy dłużej się na tym skupiłem odkryłem prawdziwy powód tego stanu.
Widziałem mamę. Moją prawdziwą mamę…
A Dante… Nie… Ojciec skłamał mówiąc, że moja matka zostawiła mnie na progu jego domu.
- Zabierz go stąd! – warknął Dante. Zorientowałem się, że swoje słowa zwrócił do czarnowłosego. – Sam rozprawię się z upiorem!
- Rozkaz, panie! – odparł Nightmare.



Rozległ się piskliwy, mrożący krew w żyłach śmiech, gdy upiór podający się za moją rodzicielkę raptownie odrzucił głowę do tyłu. Nie widziałem zbyt wiele. Pozwoliłem prowadzić się mężczyźnie sam nie wiedząc, dokąd. Nim jeszcze wyszliśmy z sypialni dołączyła do nas Laine. Spojrzałem na nią niepewnie, po czym odwróciłem głowę w stronę Dante i widma.
- Wszyscy na zewnątrz! – krzyknął blondyn. – Nie będę likwidował upiorów po kolei… Od razu wypędzę zło z tego przeklętego domu!
Mimo nieposłuszeństwa niektórych partii ciała poczułem, jak włosy jeżą mi się na karku. Jakiś cichy głosik wewnątrz mojej głowy podpowiadał, że „wypędzanie” nie jest bezpieczne.
I twierdził, że byłem naocznym świadkiem ostatniego oczyszczania.
  Odpowiedź z Cytatem