"Namiastka życia"
Odcinek 17
Gniew dał mi potężną siłę. Jakoś wyrwałam Dawidowi nóż. Wtedy poczułam ból i pieczenie brzucha. Przejechałam sztyletem po ramieniu mięśniaka. Monika zaczęła go pocieszać. Wykorzystałam chwilę nieuwagi i w mgnieniu oka zgarnęłam strzępki papieru i pobiegłam prosto przed siebie.
Rana na brzuchu piekła mnie niemiłosiernie. Cała koszulka była we krwi. Byłam strasznie osłabiona, myślałam, że zemdleję. W końcu dotarłam do ulicy. Nadal padało. Przede mną zatrzymał się jakiś samochód. Poprosiłam, żeby wezwali pogotowie. Pamiętam sygnał karetki i…to wszystko. Musiałam widocznie stracić przytomność. Pamiętam tylko białą salę i jakiegoś policjanta. Opowiedziałam mu wszystko oprócz listu od mamy. Podałam rysopis taksówkarza i mięśniaka, powiedziałam też, że brali w tym udział Dawid i Monika. Zadzwoniłam do sąsiadki z prośbą, żeby zaopiekowała się Marcinkiem, jednak dowiedziałam się, że kiedy mnie nie było przyszła jakaś Daria Góralczyk z dokumentami wskazującymi, że od teraz jest prawną opiekunką moją i Marcina. Zdenerwowałam się, ale nic nie mogłam zrobić. Zadzwoniłam do Maćka. Nie odbierał. Za to Dariusz powiedział, że chętnie przyjdzie. Za godzinę zjawił się w mojej sali z małym bukiecikiem stokrotek. Nie wiem, dlaczego poczułam z nim jakąś dziwną więź. Opowiedziałam mu wszystko: o Marku, wypadku, Dawidzie, Maćku i śmierci moich rodziców. Wysłuchał mnie uważnie i nie przerywał.
- Pokaż ten list – poprosił.
Wyjęłam z kieszeni zakrwawione elementy pisma. Pomyślałam, że ułożenie tego zajmie rok, jeśli nie więcej.
- Sama tego nie ułożysz, mam starszego brata-mistrza puzzli, a i jego żona nie jest amatorką. Razem ułożymy Ci to w tydzień.
- Dzięki, jestem twoją dłużniczką. – z zaufaniem dałam mu fragmenty listu, wiedząc, że ich nie wyrzuci.
Miałam tylko jedną poważną ranę na boku, ale na szczęście nie przebiła ona mięśni, więc z opatrunkiem mogłam już dwa dni później wychodzić ze szpitala, ale nadal nie mogłam się stamtąd wyprowadzić. Poszłam do domu. Darii i Marcinka nie było. Dopiero tutaj naprawdę zrozumiałam, że już nie zobaczę śmiejącej się mamy. Do tego musiałam iść do kostnicy i wybrać rodzicom ubrania. Poszłam do swojego pokoju.
Ujrzałam suknię, którą kupiłam mamie na Boże Narodzenie. Miałam dać jej ten prezent za półtora tygodnia. Wyobrażałam sobie, jak się ucieszy, jak da mi całusa… To nigdy nie nastąpi. Nigdy już jej nie przytulę, nie porozmawiam, nawet nie spojrzę, jak ogląda Telezakupy Mango. Nie dotknę jej dłoni, nie usiądę koło niej na kanapie. To niemożliwe, niemożliwe! Ona musi żyć! Nie wytrzymam życia bez niej. Płakałam bardzo, bardzo długo. W końcu poszłam do kostnicy. Zobaczyłam ciała wielu martwych ludzi. Każdy z nich musiał mieć rodzinę… I po każdym rodzina rozpacza tak jak ja. Jaki świat jest okrutny! Nagle zobaczyłam mamę i tatę leżących obok siebie. Oboje byli zimni, bladzi i smutni. Dlaczego mnie to spotyka? Śmierć czterech najbliższych mi osób w ciągu niecałego roku! Szybko położyłam suknię koło mamy jak mi kazano. Ostatni raz pocałowałam ją w policzek i uścisnęłam dłoń tacie. Jutro pogrzeb… Pognałam do szpitala. Łkałam tak długo, aż podano mi środki uspokajające. Najpierw śmierć rodziców wydawała się normalna, potem obojętna,
Oczy powoli zaczęły mi się zamykać i wręcz cieszyłam się z ciepłego łóżka. Jednak w głębi duszy nadal czułam przerażającą pustkę…