Część 2
Thomas z wielką radością wypełniał obietnicę daną małej Japonce. Nie miał możliwości wybrania się na plac zabaw, sprowadził go więc do siebie.
Dziewczynka zeskoczyła z karuzeli i spojrzała ciemnymi oczami na Johna. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ona sama już po chwili zawisła na szyi zdziwionego blondyna.
-Eee… Cześć – wydukał, odstawiając dziecko na podłogę.
Tae najwidoczniej działała pod wpływem nagłego impulsu. Spłoszona zaczęła błądzić wzrokiem po ścianach, po czym uciekła w głąb pomieszczenia.
-Skąd ona się tu wzięła? – spytała Juliette, kierując swoje słowa do szefa – Byłam pewna, że uciekła razem z tą dziewczyną w zielonych włosach.
-Masz rację – rzekł Thomas, poprawiając rozwichrzony zabawą garnitur – Ale udało nam się je odnaleźć…
-Chciał pan powiedzieć, że MI się udało – wtrącił Max, szukając czegoś pod kanapą, przez co jego głos był z lekka niewyraźny.
-Skoro jesteśmy tak szczegółowi, za uwagę zasługuje też Antonio – skwitował okularnik.
-Kto? – Johnowi imię to kompletnie nic nie mówiło.
-Nie znasz go? – szczerze zdziwił się Thomas – Mniejsza z tym…
-Gdzie jest teraz Emma? – wróciła do tematu Juliette.
-Tutaj, to znaczy w Firmie. Mamy tu pewne odpowiednie miejsce.
Dziewczyna doskonale wiedziała, o co chodziło szefowi. Piwnica, którą jako dziecko odwiedziła wraz z Maxem, najpierw służyła jako kryjówka dla brata Thomasa, a teraz dla Emmy.. Tylko po co?
-Czemu jej nie zabiliście? – John wyjął jej pytanie z ust.
-Mówisz, jakbyś w ogóle się nie przejmował, że jest twoją siostrą… - skrzywił się Thomas – Ciebie jakoś też nie posłałem do piachu.
-Wielkie dzięki…
-Mam do tej dziewczyny kilka ważnych pytań - ciągnął dalej – Może chociaż trochę uda mi się czegoś od niej dowiedzieć. Szkoda, że nie jest zbyt skłonna do współpracy.
-Skro jesteśmy przy pytaniach… Od dobrych kilku miesięcy pytam o to samo, a pan ciągle wymyśla jakieś idiotyczne wymówki!
-Spokojnie, spokojnie – Thomas uniósł ręce w obronnym geście, jakby blondyn miał za chwilę na niego naskoczyć – Właśnie do tego zmierzam.
-Jaki to ma związek z moją kwestią? Czy może pan zapomniał...?
-Mam wspaniałą pamięć! – wykrzyknął Thomas, którego duma w tym momencie została dotkliwie urażona.
-Chcesz wiedzieć, czego tak właściwie chciał Albert?
John wolno pokiwał głową, aby Thomas dokładnie odczytał jego intencje i tym razem nie zbył jakąś nieudolną wymówką. Sam nie potrafił kłamać, umiał więc poznać, kiedy innym tak samo nie wychodzi ta trudna sztuka.
-I tu właśnie wchodzi twoja siostra. Siedzi w tym wszystkim po uszy, a my cały czas prawie nic nie wiemy.
-W czym?
-Do jasnej ciasnej, człowieku, trochę cierpliwości, nie widzisz, że się rozwijam? Albert chciał wykorzystać fakt, że jesteś jego synem i przeciągnąć cię na swoją stronę. Po co? Pewnie cię to zdziwi… W gruncie rzeczy nie jestem pewien na sto procent, ale wysoce prawdopodobne jest, że chciał zrobić coś, na co nigdy nie możemy mu pozwolić. Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu byliście z Juliette w hotelu w San Francisco?
-Yhm.
-Ta kobieta, właścicielka, którą załatwiliście, nie była jedynym wampirem, który fundował tam sobie obiadki. Ale nie dziwię się, że was zmyliła. No, teraz pojawia się Albert. To wcale nie był przypadek, że znalazł się w tym samym miejscu. Musiał się nieźle zdziwić, kiedy spotkał swego syna w takim miejscu w towarzystwie egzorcystki, której rodzinę wymordował wiele lat wcześniej. Czyli tak najprawdopodobniej chciał osiągnąć jeden cel – przestać ukrywać to, kim naprawdę jest. Jednym słowem, wydobyć wampiry z cienia.
-Po co? – zdziwił się John. I niby on miał w jakikolwiek sposób mu w tym pomóc?
-Widać był ambitny. Udało mu się zebrać wokół siebie sporo wampirów, więc nie sądzę żeby nasze problemy się tak łatwo skończyły…
-W zasadzie – John zaczął głośno się zastanawiać – Dlaczego wampiry i ludzie nie mogliby…?
-Wyobrażasz sobie, co by się stało? Ci zjadacze chleba od wieków uważają wampiry za postacie z bajek, filmów czy jakichś ludowych klechd.
-Ludowego czego?
-Opowieści – wyjaśnił Thomas, krzywiąc się – Żeby pozyskać więcej sprzymierzeńców, dawali ludziom swoją krew. Niestety przy okazji musieli coś zjeść, dlatego tak szybko się zorientowaliśmy, że coś się dzieje. Nie mogą ujść naszej czujności, jeśli nagromadzi się ich aż tylu w jednym miejscu.
-Dużo, czyli ile?
-Wystarczająco, żeby zacząć się obawiać. Na szczęście, kiedy zginął Albert, powinni przez jakiś czas być dokumentnie zdezorganizowani, w końcu tak czy owak w pewien sposób jesteśmy do siebie podobni. Dodatkowo co chwila wybuchają między nimi jakieś konflikty, duża część z nich wcale nie chce, żeby świat dowiedział się o ich istnieniu.
Kiedy skończył mówić, zapadła chwilowa cisza. Ani John, ani Juliette nie podejrzewali, że w głowie Alberta mogą kryć się takie plany.
-Co to za atmosfera?! – przeląkł się Thomas, popychając Johna do swojej graciarni z karuzelą pośrodku – Chodźcie tu, coś wam pokażę.
Weszli zdezorientowani do środka, patrząc błędnym wzrokiem na szefa.
-Tadam! – zaśpiewał, udając odgłosy fanfar i wskazał dłonią przeciwległą ścianę.
-Eee… I co? – spytała sceptycznie dziewczyna, przyglądając się półce z niepoukładanymi książkami.
-Nie tu, obok! – krzyknął rozdrażnionyThomas.
-Co to jest? – wykrzyknęli chórem, ze zdziwieniem przyglądając się obrazowi przedstawiającemu dość ładną, nagą kobietę.
-Moje dzieło, wspaniałe, nieprawdaż? – specjalnie zwracał się tylko do Johna, pamiętając, że Juliette nie była wielką wielbicielką jego sztuki – Nie mów, że zapomniałeś, że jestem artystą?
-Nie, tylko... – zaczął się jąkać – Niezbyt podobne do tego, co widzieliśmy wcześniej. Na pewno pan to namalował?
-Oczywiście! To, co pokazałem wam wcześniej, to tylko zwyczajny, wstępny szkic.
-Żona widziała? – spytała podstępnie dziewczyna, nie kryjąc ironicznego uśmieszku.
Thomas spojrzał na nią karcącym wzrokiem spod okularów.
-Inna niewiasta przedstawiona jako uosobienie piękna… Zdradzi pan, kto to taki? Pani Eva będzie zazdrosna…
-Wiedziałem, że nie było warto jej wołać. Ta kobieta ma poczucie estetyki niczym ślepy kot, który ledwie co skończył uganiać się za myszami– szepnął do Johna wystarczająco głośno, aby Juliette również to usłyszała.
W gabinecie dały się słyszeć nagłe odgłosy rozmów. Jedynie Max był tam obecny. Albo zaczął gadać sam do siebie, albo ktoś przyszedł. Prawdziwa okazała się być druga opcja.
Mea i Kate przekroczyły próg i zamknęły za sobą oszklone drzwi, robiąc przy tym sporo hałasu. John wielkimi oczami zmierzył siostrę.
-Zaraz, co ty tu robisz?
-Ja? Pan Alan nie miał z kim zostawić Tae, więc w końcu zgodziłam się wziąć ją do siebie na kilka dni.
-Ktoś o mnie mówił? – Thomas wyszedł w końcu ze swej rupieciarni, gdzie zapewne oddawał się podziwianiu swego obrazu. Za jego plecami chowała się dwójka dzieci, cicho chichocząc – O, to wy – ucieszył się – Czekałem na was, drogie panie, te dzieciaki zaraz rozerwą mnie na strzępy.
-Nie wygląda pan na niezadowolonego – zauważyła Kate, po czym skierowała swoje słowa do dziewczynki – Gotowa?
-Tyko zabiorę kilka swoich rzeczy i możemy iść – odpowiedziała podekscytowana. Zdecydowanie spodobał jej się pomysł spędzenia następnych dni w domu Kate.
Mea niemal siłą pociągnęła za sobą syna i w czwórkę opuścili pomieszczenie. Chwilę po tym na nogi zerwał się Max i ruszył w kierunku drzwi. Nagle przystanął, odwrócił się i kiwnął głową na Johna.
-Poczekaj na mnie na zewnątrz.
-Po co? – nie miał pomysłu, czego mógł od niego chcieć.
-Nie zadawaj głupich pytań, tylko idź… - zirytował się Max, nurkując pod kanapą.
John wzruszył ramionami i przeszedł do niewielkiego korytarza, a kątem oka uchwycił znikającą za zakrętem Meę. Kilka sekund później przybył Max. W jego rękach znajdowało się coś wyjątkowo niespotykanego.
-Proszę, to dla ciebie – oznajmił podniośle Max – Przyjmij ten skromny dar, jako prezent na twe urodziny.
Opakowane w jasnoróżowy papier pudełko powędrowało wprost do rąk Johna. Co chwila zerkał to na prezent, to na Maxa. To nie mógł być on, a przynajmniej nie mógł być tą samą osobą. Czyżby wespół z dredami uleciało mu charakteru?
-Skąd wiesz, że mam urodziny? – spytał w końcu John, potrząsając pakunkiem. Coś zagrzechotało.
-Nie twoja sprawa… - odparł czarnowłosy i z uśmiechem od ucha od ucha zniknął za tym samym rogiem, co moment wcześniej Mea.
John był tak zaskoczony tym wydarzeniem, że musiał jak najprędzej rozerwać czerwoną wstążkę i zajrzeć do środka. Oparł kolano o ścianę, położył na nim prezent, do którego wnętrza w końcu udało mu się dotrzeć. Pod palcami wyczuł dwa przedmioty o różnych kształtach. Wyjął oba i przyjrzał się im z bliska, z coraz bardziej rzednącą miną. W prawej dłoni zwisał mu wieniec z czosnku, w lewej natomiast trzymał bardziej nieokreślony kawałek drewna. Kojarząc to z czosnkiem, zapewne Jakże Dowcipny Max widział w tym drewniany kołek. Już on mu podziękuje jak należy… Kipiący gniewem John wyruszył na poszukiwanie Maxa.
Podążając ku wyjściu skręcił w następny korytarz. I w tym momencie kwestia pseudo prezentu odeszła w zapomnienie. Co on do cholery wyprawia z moją siostrą?!
W ciągu tylko ostatnich kilku miesięcy porzucił Meę i tą dziwną dziewczynę, którą poznali w biurowcu przy okazji małej zabawy z Albertem, a jej imienia John za nic w świecie nie potrafił zapamiętać. Teraz jego ofiarą padła Kate… W życiu!
Wielkimi krokami bezszelestnie podkradł się do obściskującej się pary. Błyskawicznym ruchem odkleił Maxa od dziewczyny, posyłając go na spotkanie ze ścianą. Czasem opłacało się być wampirem, chociaż i tak za bardzo nie umiał wykorzystać swoich możliwości.
-Co ty wyprawiasz z NIM? – wyrzucił z siebie, z wyrzutem patrząc na siostrę – Miałaś iść gdzieś z Tae, a nie obmacywać się z tym… tym…!
-No kim? – spytała wyzywająco, atakując brata wzrokiem.
-Zabraniam ci zadawać się z tym kretynem – oznajmił stanowczo.
-Ha! Niby kim ty jesteś, żeby mi wydawać jakieś absurdalne zakazy?
-Może zapomniałaś, ale twoim bratem.
-Do tego młodszym i tylko w połowie…
No tak, on zawsze był tylko połowiczny. Rodzeństwo? Tylko w połowie. Przez długi czas był nawet zaledwie połówką człowieka. Zanim zdążył coś odpowiedzieć, zza sąsiednich drzwi wyłoniła się czarnowłosa dziewczynka i domagała się jak najszybszego wyjścia. Korzystając z okazji Kate pospiesznie chwyciła ją za rękę i odeszła. Za nimi powoli kroczył Max, który na pożegnanie obdarzył Johna ekspozycją wszystkich swoich zębów.
Roztrzęsiony i rozdarty emocjonalnie blondyn zacisnął pięści i powrócił do gabinetu Thomasa. Podobno w jakimś celu chciał się z nimi widzieć. Opadł bez życia na kanapę tuż obok Juliette.
-Coś się stało? – spytała podejrzliwie.
-Nie.
-Jak nie, jak widzę?
-Przecież mówię, że nic…
-Już wiem… - westchnęła, szybkim ruchem odgarniając wpadające do oczu włosy – Jasne… Max i twoja siostra? To skończony dupek, na szczęście sama w porę przejrzałam na oczy…
-Nie mów mi, że ty też!
-Ach, stare dzieje – dyskretnie zaśmiała się pod nosem.
-No, w końcu jesteście! – wykrzyknął Thomas, przerywając wymianę zdań – Myślałem, że się nigdy nie doczekam.
-Cały czas tu byłam – zauważyła dziewczyna.
-Dobrze więc.. Chciałem wam tyko powiedzieć, że pojedziecie na krótką wycieczkę. Dowiedzieliśmy się, że…
Monotonny głos Thomasa w ogóle nie docierał do Johna, który z beznamiętnym wyrazem twarzy tępo wpatrywał się w zabrudzenie na ścianie. Nigdy go nie lubił. Zawsze go wkurzał. Jednak tym razem naprawdę przesadził. Z pewnością nie zostawi spraw samych sobie…
-Czy ty mnie słuchasz?! – ryknął mu nad uchem szef, niczym nauczyciel ze szkolnych czasów.
-Co? Ach, tak. Może pan powtórzyć?
John spojrzał w górę. Thomas stał wyciągniętą dłonią, a uśmiech na jego twarzy coraz bardziej bladł. Litościwie wybaczył Johnowi akt ignorancji i popędził chłopaka do podania mu ręki.
Potrząsnął zaciśniętą dłonią Johna. W tej chwili był dumny niczym ojciec, którego syn pierwszy raz poszedł do szkoły.
-Cieszę się, że zechciałeś nam pomagać – rzekł, głaszcząc się po niewielkim wąsiku. Nie miał pojęcia, dlaczego Eva tak namawiała go do pozbycia się zarostu.
-Taa… Inaczej pewnie byście mnie zabili, co nie? – spytał John, próbując wyrwać dłoń ze stalowego uścisku.
-Najszybciej, to ona by cię załatwiła – Thomas podbródkiem wskazał siedzącą obok Juliette.
Ich uwagę przykuł mężczyzna, który jak burza wpadł do gabinetu. Za nim stała roztrzęsiona Victoria. Szybki, ciężki oddech spowodowany biegiem i plamy krwi na jego twarzy nie zwiastowały niczego dobrego.
-Mamy problem...
KONIEC
…aż się chłopaki wzruszyli...

Dzięki wszyskim, którzy wytwali do samego końca
Dzięki też tym, które szczególnie mi pomogły, ale one to już wiedzą, o kogo chodzi
Fajnie by było poznać jakieś Wasze dokładniejsze poinie na temat całości mej radosnej twórczości