Post pod postem, ale nikt by się nie skapnął, że new odcinek.
No dobra nie jestem z niego zbyt zadowolona, ze zdjęć także.
Przepraszam za długi odstęp czasowy...
No cóż, zapraszam do czytania.
Rozdział 2.
Miły nieznajomy
Dziewczyna otworzyła swe ciemne oczy, jednak zaraz pożałowała tego. Słońce oślepiło ją. Przykryła oczy ręką i spróbowała się podnieś.
-Ał!- krzyknęła głośno i przeraźliwie. Nie umiała wstać. Dotknęła brzucha. Poczuła przeszywający ból. Znajdowała się w szpitalu. Obok było łóżko- puste. Czyli nie miała żadnego towarzysza. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Nie było w nim żadnej znajomej osoby. Żadnej żywej duszy.
-Nawet jak leżę w szpitalu, moja matka jest zbyt zajęta pracą?- powiedziała z wyrzutem. Poprawiła poduszkę i usiłowała zasnąć. Kiedy już zaczynała zasypiać usłyszała radosny, wesoły głos dziecka. Do pokoju wbiegła dziewczynka. Coś około pięciu lat.
-Cześć!- powiedziała do Martyny.
-O, hej co ty tu robisz?
-Ja? Nazywam się Mirian. Przyjechałam do szpitala z ciocią, odwiedzić babcię.
-Ach tak? To dobrze. Jak się czuję babcia? A czemu z ciocią, a nie z rodzicami?- Martyna była może zbyt ciekawska, ale taka już jej natura. Mała pięciolatka spuściła głowę. Z jej ładnej, młodej twarzyczki zniknął uśmiech.
-Ach, babcia czuję się już dobrze. A rodzice...
-Eee, wiesz co? Zbliżają się święta. Życzę ci najlepszych świąt w całym roku- powiedziała i przytuliła miłą sierotkę. Ona powiedziała nawzajem i szybko wyszła z pokoju. Nastolatka poprawiła po raz kolejny poduszkę z zamiarem kontunuowania swojego snu.

-Kochanie, kochanie!- no teraz to już napewno nie uśnie. Jej matka podbiegła do łóżka.
-O, hej mamo- wydusiła, próbując uwolnić się z uścisku.
-Byłaś tydzień w śpiączce, wiesz jak się bałam?! Lekarze powiedzieli, że jeszcze jeden dzień i cię wypuszczą jeśli się obudzisz! Dziś zostaniesz tylko na obserwacji, jutro już pójdziesz do domu czy to nie wspaniałe?
-Taa... Ale udusisz mnie!- powiedziała odpychając matkę na bok. Ona ustąpiła wciąż z uśmiechem na twarzy. Do sali wszedł lekarz.
Miesiąc później, przygotowania do świąt
Kolejna bombka zagościła na choince. Ostatnia już. Święta już za kilka dni. Martyna czując ten nastrój zaczęła przystrajać swój pokój różnymi świątecznymi ozdóbkami. Przypominał bardziej symbol kiczu niż symbol świąt. Zrezygnowana usiadła przed monitorem. Spojrzała na świąteczną tapetę. Szybko zmieniła ją na sylwestrową. No właśnie, sylwester. Z kim ona go spędzi. Pomiędzy nią a Witkiem zaczęła się coraz gorzej układać i to dlatego, że nie była jakimś głupim tłumaczem. Nawet z nią zerwał... Boże ciekawe czemu akurat teraz? Jak mógł jej to zrobić przed świętami, przed sylwkiem?
"WituŚ jest dostępny"
"Taa, napisałabym mu gdyby nie zerwał..."- pomyślała i włączyła muzę. Oczywiście nie jakieś ładne, wesołe kolędy tylko jak zwykle ponure, smutne piosenki. A ona do nich śpiewała. Całkiem nieźle jej to wychodziło, ale tym razem nie zwracała na to uwagi. Liczyło się to, że jej ukochany chłopak z nią zerwał. Wyłączyła piosenkę, która jednak dźwięczała w jej uchu. Poszła pod prysznic.
Puk, puk, puk
Krople wody zlewały się ze łzami i opadały na dno wanny. Łzy, gorące, ciepłe. Ale nie ma się co martwić znajdzie innego. Jednak pocieszenie tu nic nie dawało. Ej, są święta! Ciesz się tym... Czas radości, gościnnośći, ciepła, współczucia... Prysznic wypadł jej z rąk i rozlał wodę na całą łazienkę. Dziewczyna zakręciła kran. Choć woda już nie leciała, łzy owszem.
Powoli je otarła. Twarz ją piekła.
"Nie dam się, nie dam się! Wytrzymam, ja wytrzymam..."- powiedziała przez łzy i uspokoiła się. Przeczesała włosy. Nie, on nie mógł, nie miał powódów. Nagle zadzwonił telefon.

-Dzień Dobry... Pani Martyna?
-Tak, przy telefonie, coś się stało?
-Pani przyjaciółka Anna, została silnie pobita... Jest bardzo w ciężkim stanie, podejrzewany, że sprawcą jest ten kto wtedy wbił pani nóż w brzuch. Proszę przyjechać na komendę.
-Tak, już jadę!- wykrzyknęła i rzuciła słuchawką. Ubrała płaszcz i już była na dworze. Wszędzie ładnie poubierane choinki... Jednak Martyna martwiła się o przyjaciółkę. Ciężko pobita, ciężko pobita. Kto by mógł tego dokonać.
-Witam, zapraszam do środka- powiedział policjant wskazując na radiowóz- Zawiozę panią na komendę. To ze mną ma pani rozmawiać, prawda?
-T-tak chyba tak.- mówiła jakby nieobecna, wsiadając do samochodu.
-Czy podejrzewa pani kto to mógł zrobić?
-Nie.
-Mamy przypuszczenia co do pani chłopaka...
-Byłego. Witka?
-Tak, właśnie jego.
-Aha.- spojrzała przez szybę.- Zaraz, przecież to nie komisariat! Gdzie pan jedzie?!- kierowca uśmiechnął się złowrogo.
-Widzisz kotku, jesteś nam potrzebna. Ten telefon to też podpucha.- powiedział z ironicznym uśmieszkiem.- Powiedz wszystko o tym s****ysynie Witku... Od kiedy nie jesteście razem? Czemu z tobą zerwał?
-A Anka, ona jest pobita? Nie wiem czemu ze mną zerwał... Napisał mi na gg, że nie chce już ze mną chodzić...
-Dziesiątego grudnia? To nie on... Moi chłopcy to zrobili. Musieliśmy się czegoś dowiedzieć. Więc nie zerwał z tobą?
-Inaczej nie. Ale ja nic nie rozumiem co z Anką?
-Spadaj mała, nie wiem co z nią- powiedział i zatrzymali się w lesie.- No co tak patrzysz, wysiadaj... No, wywalaj- powiedział i wypchnął dziewczynę z auta poczym ruszył z piskiem opon. Dziewczyna z lekkim szokiem podniosła się i skierowała w stronę domu. Pamiętała drogę, kilka razy jechała tu z rodzicami na piknik. Spojrzała na ranę. Czerwona krew... Czerwona jak wino, czerwona jak ogień, czerwona tak samo jak wtedy. Czyżby to on ją wtedy pobił? Upadła na kolana. Nie miała już sił iść. Było ciemno, a ona sama. W około żadnych domów, żadnej żywej duszy. Jednakże nie czuła strachu. Nienawiści także nie. Nie czuła nic, jakby była bez duszy, bez uczuć. Po chwili jednak zaniosła się ogromnym płaczem. Jej komórka zaczęła wibrować.
"Że też mi jej nie wzięli"- pomyślała. Wzięła komórkę do ręki i sprawdziła od kogo sms. No tak, od Anki.
Hej, mam coś ci do przekazania.
Siedzisz? Proszę, siądź...
Witek... Witek nie żyje, popełnił samobójstwo.
Przepraszam, że tak przez esa ci to mówię,
ale jest dość późno i wiesz.
Nie mogę wyjść, spokojnie nie martw się.
Okey, ja kończę, pa
-Spoko, nie martw się?! Nie martw się? Boże najdroższy jak ja mam się nie martwić?! Nie! To nie może być prawda. Boże, nie dlaczego mi to zrobiłeś.- powiedziała i położyla się na drodze. Zaczęła płakać bardziej niż kiedykolwiek. Straciła najważniejszą dla niej osobę. Po co ona ma żyć, no po co?! Przez zamglone źrenice dostrzegła światło w oddali.
To zbliżający się samochód. Jechał dość prędko, widać było, że prowadził jakiś młody chłopak. Ona zamknęła oczy. Ból i smutek panował w jej sercu, ale jednocześnie było bardzo spokojna. Czuła, że to ten moment, że zaraz dołączy do ukochanego. Zamknęła powieki z nastawieniem, że nigdy już ich nie otworzy. Jednak samochód zwolnił i zatrzymał się przy dziewczynie.

Schylił się ku niej i dotknął jej ramienia. Jej ciało drżało. Bała się, jednak równocześnie wydawała się taka spokojna. Czekała na śmierć, która nie nastąpiła. Otworzyła swe ciemne oczy i wstała.
-Nic ci nie jest?- usłyszała z ust nieznajomego. Spojrzała na niego. Błękitne, lśniace oczy wpatrywały się w twarz dziewczyny.
-Nie, nic...- powiedziała wciąż patrząc na jego magiczne oczy. Podał jej ręke.
-Choć ze mną, odwiozę cię do domu.- powiedział. Jego głos był taki delikatny, opiekuńczy. Martyna zgodziła się bez wachania. Wsiadła do samochodu. On również. Spojrzał na nią z troską.
-Co się stało?- włożył kluczyki do stacyjki i odpalił silnik.
-Moje życie...
-Tak?- zapytał powoli ruszając.
-Ktoś chce zabić mojego chłopaka, podaje się za policjanta, bierze mnie do samochodu i kiedy czegoś się dowiaduje, nic mi nie wyjaśniając... wyrzuca mnie z auta. A potem dostaje esa od koleżanki, że... że... że mój chłopak popełnił samobójstwo...- powiedziała i znowu zaczęła płakać.
-No nieźle- rzekł chłopak i zatrzymał samochód przy jakimś małym domku.
-Gdzie jesteśmy?- zapytała spokojnie, jakby zapomniała co wydarzyło się przed chwilą. Przy tym chłopaku czuła się tak bezpiecznie... A przecież nawet nie wie jak ma na imię.
-To mój skromny domek.- wysiadł z auto i skierował się do drzwi samochodu od strony dziewczyny.
-Pani pozwoli- rzekł z uśmiechem, otworzył drzwi i pomógł wysiąść dziewczynie. Skierowali się w stronę drzwi. Chłopak schylił się i zaczął szukać pod wycieraczką klucza do zamka. Po nieudanym szukaniu, zobaczył czy nie ma go w kieszeniach.
-Jest!- powiedział uradowany.- A właśnie, powiedz mi coś. Jak masz na imię, piękna anielico?
-Ja? Anielica? Haha, no coś ty. Martyna się zwiem.- powiedziała a chłopak dał jej buziaka w policzek.
-Nie znamy się, ale jesteś tak słodka, że nie mogłem się powstrzymać. Miło mi, o piękna Martyno. Ja jestem Wojtek.- powiedział i po raz kolejny pocałował dziewczynę, tym razem w dłoń.Ona tylko się uśmiechnęła i weszła do środka.
Jej oczom ukazał się salon połączy z kuchnią i jadalnią. Oddzielały je duże, mocne schody. Całość sprawiała dziwne wrażenie. Młody chłopak, który mieszka w domku jak do małżeństwa w podeszłym wieku? No cóż, może taki styl mu odpowiada.
-Tu jest salon, tu kuchnia i jadalnia, na piętrze łazienka i sypialnia. Ja będe spał w salonie na kanapie, a ty w sypialni, ok? Może chcesz się odświeżyć?- spytał chłopak.
-Tak, z chęcią. Wiesz, może to raczej ja będę spać na kanapie, a ty w łóżku?
-Nie, coś ty. Nie ma mowy. Ty śpisz tam, ja tu i bez dyskusji. Masz tu czysty ręcznik, ja idę przygotować kolacje.
-Dobrze.- uśmiechnęła się pod nosem.- Czekaj!- zawołała- A rodzice?
-E, tam. Zadzwoń i powiedz, że nocujesz u koleżanki.- dziewczynie jednak ten pomysł się nie spodobał. Wolała wracać.
-Chcesz, żeby rodzice zobaczyli Cię w takim stanie? I chcesz im się z tego wszystkiego tłumaczyć? Jak tak to ok!- chłopak jakby odgadł jej myśli. No tak, miał rację. Martyna poszła po schodach na górę. Czas na prysznic.