„Święta”
Pierwszy dzień pracy minął w zawrotnym tempie. Nim się obejrzała, była już piąta. Gdy zmierzała do wyjścia pustym korytarzem, usłyszała za sobą kroki. No tak, to przecież jej ochroniarz.
- Szef cię prosi na chwilę. – Jej modlitwa jednak została wysłuchana. To była Jessica.
Odwróciła się i najwolniej jak potrafiła podeszła do biura. Tak jak się spodziewała, czekał tam też Josh, a co gorsza, siedział na walizce. Tknięta złym przeczuciem, usiadła.
- Ze względów bezpieczeństwa… - zaczął jej szef.
- Josh będzie ze mną mieszkał. – dokończyła za niego. – Proszę, nie zachowujmy się jak dzieci, jestem dorosła… - naprawdę się zdenerwowała.
- Jak chcesz zostać zabita przez satanistów, to śmiało, odmów mi. – Ten szyderczy uśmiech strasznie ją denerwował. Miała ochotę go walnąć.
*
Policzyła w myślach do dziesięciu i odwróciła się do czarnowłosego.
- Mam w planach zahaczyć o parę sklepów, nie masz chyba nic przeciwko? – spytała niewinnie.
Skoro nie chciał odejść, zmusi go do tego. Mimo, że sama nie przepadała zbytnio za zakupami, tego dnia zrobiła wyjątek. Łaskawie zgodziła się, aby jego walizka spoczęła w jej bagażniku, po czym chodziła od sklepu do sklepu. Mężczyzna grzecznie to znosił, ale widać było, że z każdym odwiedzanym sklepem maleje jego cierpliwość. Po paru godzinach maratonu po centrum handlowym wreszcie dotarli do jej domu. Sam zastanawiała się, jak dużo czasu minie, zanim wybuchnie.
- Czuj się jak u siebie. – powiedziała, rzucając klucze na stolik w korytarzu. - Pokój gościnny jest drugie drzwi na lewo. Musisz znać parę zasad. Nie toleruję szpiegowania mnie, zwłaszcza w domu. Nie chcę słuchać twojej muzyki. Od tego masz mp3. Jak będą jakieś pytania, zwracaj się do mnie. Aha. – powiedziała na odchodnym. – pościel jest w szafie.
Poszła do kuchni i podniosła krzyk. Tam leżała zdechła mysz! Żartownisia zdemaskował chichot zza ściany. Wzięła, jak się okazało, zabawkę na koniuszki palców i podeszła do niego.
- Zadowolony? – wrzasnęła i rzuciła w niego zabawką.
Nie zapomni mu tego nigdy.
*
Chcąc, nie chcąc, Sam musiała się przyzwyczaić do nowego lokatora. Nie wiedziała, po co Jack kazał mu z nią zamieszkać, skoro i tak nigdzie nie wychodziła. Na początku Kate się ucieszyła, ponieważ myślała, że jej przyjaciółka wreszcie sobie kogoś znalazła. Ale już kilka
dni później zaczęła podejrzewać że za ich wspólnym zamieszkaniem kryje się coś o czym Sam nie chciała mówić.
*
Za to Sam miała wolną rękę w robieniu różnych kawałów swojemu wymuszonemu współlokatorowi. A to zamykała się w łazience w momencie kiedy Czarnowłosy właśnie miał do niej pójść, a to na śniadanie oczywiście „niechcący” dodawała do jajecznicy „trochę” więcej soli niż organizm jest w stanie zaakceptować, wywołując efekt burzy w trzewiach. Nie wiadomo jak on to wytrzymywał. Jeżeli jakimś cudem łazienka nie była zajęta bardzo się cieszył, że nie musi szukać wychodku na dworze. Największą torturą dla niego było oglądanie brazylijskich telenoweli w trakcie meczu. Najlepsze było to, że parę tygodni później, po obejrzeniu wszystkich odcinków od nowa (Sam namiętnie je nagrywała), jego nienawiść do brazylijskich seriali sięgnęła zenitu. Tego dnia jego ukochana drużyna footboll’owa miała najważniejszy mecz w lidze, a ta zmora po prostu zabrała pilota i przełączyła, tłumacząc się, że „i tak nic mu to nie daje”. Liczenie do dziesięciu nic nie dało. Wściekły, wstał i wyrwał jej pilota.

- Oddawaj! – pisnęła kobieta.
- Masz to nagrane, ten odcinek widzieliśmy już 3 razy! – wrzasnął Josh.
Przerażona, oddała pilota bez żadnych sprzeciwów. Od tego momentu to mężczyzna był władcą kanapy. Potulnie siedziała obok, oglądając mecze. Nie chciała się do tego przyznać, ale zaczęło jej się to podobać.
*
Święta. Dla niektórych to po prostu okazja, by dostać prezenty, dla innych możliwość zaproszenia do siebie rodziny. Sam nie należała do żadnej z tych grup – święta spędzała samotnie, w towarzystwie butelki dobrego wina, ponieważ jej religia nie uznawała takiego zwyczaju. W tym roku Josh miał jej w tym przeszkodzić. Pewnego wieczoru po prostu wyszedł, zostawiając zdziwioną kobietę samą.
Wrócił parę godzin później. Bez pytania wtaszczył piękną choinkę i torbę pełną jakiś błyskotek. Tak samo bez pytania zaczął wyjmować z tej torby ozdoby choinkowe, jakieś świecidełka i coś jeszcze, co natychmiast wepchnął pod poduszkę na dużej kanapie. Zachowywał się tak jakby Sam w ogóle nie było w pobliżu. Śpiewając jakąś głupią piosenkę o świętach, zaczął ozdabiać drzewko. Pomimo sprzeciwów („Spalę tę choinkę!”), nie ustępował. Gdy brakowało tylko gwiazdy na czubku, bez słowa wepchnął ją do rąk współlokatorki i poszedł do kuchni, obserwując ukradkiem Sam.
*
Zdziwiona, co też ten debil wyczynia, stanęła przed choinką, totalnie nie wiedząc co robić. Co prawda nieraz widziała już choinkę, ale nigdy tak naprawdę nie mała do czynienia z jej igłami. Po paru nieskutecznych próbach podejścia do choinki bardzo blisko, wpadła na genialny pomysł stanięcia na taborecie. Umieściła gwiazdę na czubku i niebezpiecznie się zachybotała. Zawsze zapominała, że ten taboret jest kulawy. Przygotowała się na bolesne lądowanie. W porę złapały ją czyjeś ręce i bezpiecznie postawiły na podłodze.
- Dzięki – mruknęła zawstydzona kobieta do Josha.
- Nie ma sprawy. – uśmiechnął się i wrócił do kuchni. – zacznij jeść kobieto. Jesteś lekka jak piórko.
Usiadła na kanapie. Spojrzała przed siebie i z dumą stwierdziła, że gwiazda wygląda dobrze, ba, nawet wspaniale. Poczuła zapach… zaraz, jaki to był zapach? Zdezorientowana, poszła do kuchni. Na środku podłogi siedział z rozbrajającą miną Josh, który próbował rozkminić książkę kucharską. Nie mogąc się powstrzymać, stała i się śmiała. Spojrzał na nią błagalnym wzrokiem, podnosząc znacząco książkę z wypisanym na twarzy : ”Co to do cholery jest?”. Kręcąc głową i zataczając się ze śmiechu, podeszła do niego.
- Wstawaj. – powiedziała. – Zaraz coś zaradzimy.
Półtorej godziny później, cali obsypani mąką, skończyli. Ich indyk prezentował się idealnie.
- Idź się umyć, brudasie. - zażartowała.
- Spójrz na siebie. – odpowiedział i poszedł do łazienki.
Umył twarz zimną wodą. Pomyślał sobie, jak by wyglądał bez dredów. „Nieee” pomyślał. „Nie obetnę ich za nic”. Poszedł do pokoju i się przebrał. Sypialnia była jak na niego zbyt… czysta. Schludne, jasne meble rozmieszczone były według zasad feng-shui, których za cholerę nie mógł pojąć. Całe mieszkanie było po prostu zimne, bez jakichkolwiek uczuć. Nic nie dało nawet zostawienie paru kolorowych rzeczy na wierzchu, ponieważ ginęły one w tej pedantyczności. Musiał przyznać rację Jackowi. Ta kobieta była straszliwą pedantką, w dodatku zamkniętą w sobie.
*
Cholera… nie miała dla Josha żadnego prezentu. Jak mogła nie wpaść na pomysł, że jego wejście z buciorami w jej prywatność będzie miało również podłoże religijne? Po cichu zeszła do piwnicy, gdzie trzymała swoje wina. Po dokładnym obejrzeniu wszystkich, wybrała jedno z najlepszych i cicho pobiegła na górę. Przebrała się, wcześniej konsultując się z Kate. Co prawda, nigdy nie przepadała za kieckami, ale skoro tradycja zobowiązuje….
*
Zasiedli do małego, skromnie ozdobionego stołu. Potrawa była wyśmienita, wino dobre, składali sobie życzenia ale czegoś brakowało… Gdy usiedli przy kominku z kieliszkami wina, nastał czas na prezenty. Mężczyzna ucieszył się z wina jak małe dziecko, chociaż w alkoholu nie gustował. On sam dał jej piękną biżuterię. Delikatne, czarne koraliki i bransoletki delikatnie połyskiwały w świetle ognia. Nie spodziewała się takiego podarunku. Tego wieczoru musieli sobie wiele wyjaśnić.
Musieli przeprosić się za swoje dziecinne wygłupy, które uprzykrzały życie. Grubo po trzeciej odczuli zmęczenie, więc poszli do swoich pokoi spać. Parę godzin później Sam wstała, ponieważ było jej zimno. Gdy przechodziła obok pokoju gościnnego, usłyszała dziwne szelesty. Po cichu weszła do pokoju Josha, choć wiedziała, że nie powinna.
*
Mężczyzna już od małego miał koszmary senne. Ciągle we śnie powracał do tego feralnego dnia. Dnia, w którym nad jego życiem zapanował nie on, lecz ktoś inny…
*
Miał wtedy siedem lat. W Halloween 1988 niski, czarnowłosy chłopiec właśnie wracał od kolegi. Gdy podchodził do domu, nie zwrócił szczególnej uwagi za zgaszone światła, ponieważ myślał, że rodzice chcą mu zrobić kawał. Wszedł do domu i poczuł metaliczny zapach, którego nie umiał określić. Małe dziecko nie mogło znać zapachu krwi. Wszedł do pokoju, gdzie leżała kobieta. Podszedł bliżej, wciąż utwierdzony w przekonaniu, że to jakiś dowcip. Jego mama nie żyła. Została zamordowana z zimną krwią, na jej twarzy widniał grymas bólu. Josh zaczął wrzeszczeć. To nie był sen, tylko rzeczywistość. Nagle czyjeś ręce go chwyciły wpół, co spowodowało reakcję w postaci głośniejszego krzyku pomieszanego z łzami. Tajemniczy mężczyzna wyniósł go z domu. Nikt nie zwracał uwagi na jego krzyki. Osiedle było puste, nikt nie mógł mu już pomóc. Do dnia dzisiejszego nie poznał porywacza. Został wychowany na satanistę. Od małego uczono go, jak zabijać, choć w życiu nikogo nie zabił. Nienawidził samego siebie, nienawidził satanistów, chociaż wiedział, że jeżeli z tego zrezygnuje, zabiją go.
*
Poderwał się gwałtownie z łóżka, łapiąc powietrze potężnymi haustami, jakby się bał, że go zabiją. Podniósł głowę i ujrzał Sam, siedzącą na krześle naprzeciw niego. Tak bardzo chciał jej powiedzieć, po co tu jest, ale nie mógł. Drżącą ręką odgarnął włosy z oczu.
- Długo tu siedzisz? – łamiącym głosem zapytał się.
- Wystarczająco długo, abyśmy musieli sobie coś wyjaśnić. – odpowiedziała.
ten tego.Przepraszam za badziewne zdjęcia i taką przerwę... Obawiam się, że nie będę mogła kontynuować tej historii, ponieważ dzisiaj rano pękła mi płytka 
Dżisss, jakie te zdjęcia badziewne ;/