Temat: Concern
View Single Post
stare 24.01.2009, 20:02   #109
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Concern

Babcia jest trochę inna, bo poprzednia zaginęła podczas reinstalki
Poza tym proszę nie czepiać się ilości zdjęć, bo dzięki mojemu z***anemu komputerowi te co mam zajęły mi 12 włączeń gry. Cudem uniknęłam tragicznej śmierci spowodowanej podcięciem sobie żył plastikowym nożem turystycznym. Więc po jeszcze jednej próbie bym zginęła, dlatego jest ich tyle. Poza tym jakoś i tak nikt tego nie czyta, a męczę się tak tylko dla tych kilku osób, którym dziękuję, że ze mną w ogóle wytrzymują i z moimi wypocinami :*


IX


Spokojny gabinet Thomasa zamienił się w coś na wzór polowego schroniska dla bezdomnych. Wśród plików dokumentów i bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów koczowało pięć osób. Znużenie malujące się na ich twarzach było wysoce adekwatne do zaistniałej sytuacji. Jak się okazało, każdego z nich chciał wykończyć jakiś dość dziwny człowiek tudzież wampir. Żadne z nich nie miało ochoty wracać do domu. Zostali więc tutaj. Zawzięte dyskusje, ożywione wymiany zdań nie trwały zbyt długo. Pomysły, co robić dalej, szybko się wyczerpały, nie wnosząc niczego nowego. Nikt nie wiedział, co robić, ani co się właściwie działo. Tylko jedno było pewne – ktoś chciał się ich pozbyć. Niewiadomą stanowiło również to, co stało się z resztą. Nikt nie odbierał telefonów. Woleli nie myśleć o tym, że mógł spotkać ich taki sam los jak Norę. I nadal nie wiedzieli, gdzie podziewa się Thomas…

Nagle Antonio podniósł się z ziemi i oznajmił, że dłużej nie wytrzyma tej bezczynności. Poszedł na spacer po pustych korytarzach. Nie przyznał się, ale miał w tym jeszcze inny cel.

-Czujecie to? – zniesmaczony John przerwał ciszę, która zaczynała doprowadzać go do szaleństwa.
-Co?
-No jak to co? Ten smród…
Wstrętny zapach przywodził na myśl aromat, jaki wydziela się wokół jadących obok siebie śmieciarce i ciężarówce do transportu trzody chlewnej.
-Jakiś wampir się zbliża? – spytał Henry znudzonym głosem.
-Ej! – John poczuł się dogłębnie urażony – Wampiry wcale nie śmierdzą! Chodziło mi raczej o…
Przeszklone drzwi od gabinetu Thomasa otwarły się i potężny odór zaatakował wszystkich pozostałych, którzy na swoje szczęście nie mieli aż tak rozwiniętego zmysłu węchu. W progu stanął Max i jakaś nieznana kobieta. Najwyraźniej albo oboje, ewentualnie jedno z nich było źródłem tego fetoru. Przez moment obie „grupy” gapiły się na siebie z osłupieniem.
Pierwsza odezwała się Lena.
-Max?
Henry.
-Co ty tu robisz?
John.
-Co to za dziewczyna?
Juliette.
-Ale od ciebie jedzie.
-Nie ma to jak miłe powitanie… - wymamrotał Max – Już tam mnie lepiej traktowali…
W końcu coś się ruszyło. Znużenie się ulotniło, ustępując miejsca świeżemu podmuchowi chęci do działania. Może dzięki Maxowi uda im się coś wymyślić. Już nie dało się rozpoznać, który głos należał do kogo.
-Tam?
-Jak cię traktowali?
-Czemu tak długo cię nie było?
-Zostawiłeś Kate samą z tym małym potworem!
-Widziałeś gdzieś Thomasa?
-Kim do cholery jest ta dziewczyna?
-Wspomniałeś, że gdzie przed nami uciekłeś?
Max przeczekał, aż podniecenie jego przybyciem minie. Ignorując grad pytań rozejrzał się po kątach. Faktycznie, w żadnym z nich nie krył się szef. Gdyby tu był, z pewnością nie pozwoliłby na takie zbiorowisko.
-Viv, poznaj wszystkich – Max zatoczył ręką krąg obejmując czwórkę zebranych – Wszyscy, poznajcie Viv.
-Sama umiem się przedstawić. I nazywam się Vivien Taylor, a nie żadna Viv – prawdopodobnie nie wywarła dobrego pierwszego wrażenia - Miło było was poznać.
Drobna kobieta zaczęła kierować się do wyjścia.
-Nie lubię jej – szepnęła Lena.
-Jest równie odpychająca jak Max.
-Max wcale nie jest odpychający – zaoponował Henry.
-Poczekaj! – zawołał za Vivien Max. Starał się, aby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie.


Kobieta na chwilę przystanęła, zerkając do tyłu.
-Sama sobie poradzę, doskonale znam drogę.
-Nie zwracaj na nich uwagi. Mówiłem, że możesz tu zostać – zapewnił.
-Ile razy mam ci powtarzać to samo?
-W ogóle cię nie rozumiem. Najpierw pojawiasz się znikąd…
-Tak? Na przykład, pomyślmy… Której części zdania „Pracuję sama” nie rozumiesz?
-Mówiłem o tobie, a nie o…
-To już twój problem.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy niczym wygłodniałe sępy spojrzeli na Maxa. Będzie musiał się grubo tłumaczyć…


Brian siedział w kącie zatęchłej piwnicy. Może to trochę lekkomyślne zamykać się w jednym pomieszczeniu, gdzie w dodatku nie było zbyt wiele powietrza, z babcią furiatką, jednak nie przyszło mu do głowy nic lepszego. Nie mogła im uciec, bo tylko od niej mogli się czegoś dowiedzieć. Mężczyzna miał dość sporo czasu, postanowił więc poukładać sobie w głowie wszystkie fakty po kolei.

Babcia stwierdziła, że nie ma pojęcia, dla kogo właściwie pracuje. Oczywiście, mogła kłamać. Czyli nie było to przypadkowe zdarzenie. Podejrzewał, że pozostali napastnicy byli również związani z tamtym wampirem. Tylko kogo chcieli się pozbyć? Całej Firmy? Posługując się chociażby taką babą? Może i nie była do końca normalna, jednak osobiście nie powierzyłby jej takiego zadania. Sam pomysł był niedorzeczny. Brian doskonale pamiętał, jak przez te wszystkie długie lata niejednokrotnie kolejny Wielki Zły chciał zapanować nad ich małym światem i jakoś nigdy mu się to nie udało. Tym razem jednak wszystko wyglądało nieco inaczej… W głębi duszy obawiał się, że może powtórzyć się sytuacja sprzed osiemnastu lat. Albo mogło być jeszcze gorzej.

Kobieta poruszyła się nerwowo na swoim niezbyt wygodnym miejscu. Wciąż leżąc, omiotła wzrokiem kamienne, zapleśniałe ściany. Osowiała podniosła się i jeszcze raz zbadała otoczenie, tym razem z odmiennej perspektywy.


Brian pospiesznie wstał i zbliżył się do babci, nie zwracając na siebie uwagi. Ona najwyraźniej zajęta była kojarzeniem faktów. W końcu przypomniała sobie, czemu i gdzie jest. Ślady ostatniego ataku szaleństwa na szczęście, jak dotąd, się nie ujawniły. Mężczyzna wyszedł z cienia i usiadł obok niej na drewnianej ławce. Pomilczał przez chwilę, uważnie ją obserwując. Ani drgnęła.
-Cześć – rzekł spokojnie.
-Daj mi… Trochę… Odrobinę… Chociaż… - wyszeptała cicho, niespokojnie międląc pomarszczonymi dłońmi nogawki spodni.
-Co? – zaciekawił się mężczyzna.
Cienkie strużki potu spływały po czole i karku kobiety. Głos coraz bardziej drżał.
-Daj mi to!
-Co?
-Nie udawaj, tylko mi daj! – wrzasnęła, drżąc na całym ciele.
Zaczęła zachowywać się jak uzależniona.
-Obiecałeś! Obiecałeś, ty cholerny blagierze!
Babcia rzuciła się na Briana, próbując zacisnąć dłonie na jego szyi. Na szczęście w porę zareagował i uniknął morderczego chwytu. Miast tego na jego klatkę piersiową padł grad ciosów.
-Zabrałeś… mi… wszystko! – wydyszała, opadając na posadzkę. Po jej policzkach spłynęły strużki łez, z gardła wydobył się przerażający skowyt.
-Sama oddałam ci wszystko! – potworny śmiech wstrząsnął ścianami niewielkiej piwnicy.
Więcej chyba nie będzie z niej pożytku. Powiedziała już i tak dość sporo. Jak na początek wystarczy. Brian uśmiechnął się szeroko. Ile to już czasu minęło od ostatniego razu? Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że nieobecność Thomasa będzie mu na rękę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… Mężczyzna pochylił się nad znieruchomiałym, lekko drżącym ciałem babci i wgryzł się w jej szyję. Ciepła krew spłynęła nawet na podłogę. Wspaniałe uczucie.


Pathos Thomas biegł ile sił w nogach. Ściany wąskich korytarzy przemykały mu przed oczami niemal z prędkością światła. Mimo swojej potężnej postury poruszał się naprawdę szybko. Nie miał wyjścia. Musiał jak najszybciej odnaleźć młodszego brata. Znając jego zdolności reagowania, schował się w najbardziej oczywistym i widocznym miejscu, nie powinien więc mieć z tym większego problemu. Tylko, co dalej? Wszystko, co stworzył, na co poświęcił całe życie właśnie legło w gruzach i nikt nie mógł tego odwrócić. Mężczyzna wolał nie myśleć, ilu jego ludzi zgineło, próbując go bronić. I ilu może jeszcze zginąć. Wampiry. Szczerze ich nienawidził. Kiedyś naiwnie łudził się, że ludzie i wampiry mogą żyć razem bez żadnej szkody dla obu stron. Oto przed sobą miał dowód, jak bardzo się mylił. Wpadł jak burza do niewielkiego pokoju. Przeraźliwe wrzaski nieco ucichły, wciąż jednak świdrowały w jego głowie. A on co robił? Uciekał?
Pathos gwałtownie się zatrzymał, wpadając na niską szafkę. Pochylił się nieco, przyglądając się pozornej pustce. Z zatroskaną miną, przepełniony poczuciem winy, wyciągnął z kąta przerażonego ośmioletniego chłopca.
-No już, chodź – rzekł uspakajająco i pociągnął go za sobą. W milczeniu ruszyli dalej.


Przeszli do nieco większego pomieszczenia. Zawsze zatłoczone, teraz stanowiło istne pobojowisko. Porozwalane meble, latające papiery i, co najgorsze, znaczna część podłogi zasłana była trupami.

Thomas zacisnął zęby, przeklął siarczyście i nawet się nie zatrzymując poszli dalej. Miał szczęście, trafiając na pobojowisko, a nie trafił w środek zaciekłych mordów. Mały Max przeraził się, kiedy oddalone zaledwie o kilka kroków drzwi otworzyły się ze świstem. Na posadkę zwaliła się jakaś postać. Nawet jeszcze żyła.
-Henry! – krzyknął Pathos, podbiegając do chłopaka – Żyjesz?
-Taa… - odparł, podnosząc się z ziemi – Coś pilnowanie porządku panu nie wychodzi… Istny cyrk.
-Wiem, wiem… - mężczyzna wepchnął starszemu podopiecznemu w ramiona tego młodszego – Zajmij się Maxem. Ja muszę coś jeszcze zrobić.
-Co? – spytał, niechętnie przyjmując dziecko pod swoje skrzydła opieki.
-Znaleźć mojego brata. Odsuń się, mam mało czasu…
-I co niby pan z nim zrobi? Będziecie razem trząść się ze strachu?
-Że co? Nie. Jak już go znajdę to...
-Będziecie trząść się ze zgrozy – wtrącił zadowolony z siebie Max. Jakby zapomniał, że to on przed chwilą umierał z przerażenia.
-Zamknijcie się już. Macie robić to, co ja mówię. Zrozumiano? Schowajcie się gdzieś, kiedyś to wszystko się skończy…
-Jak nas całkiem wybiją? – spytał Henry – Niezbyt krzepiąca perspektywa.
-Raczej my ich. To wampiry wtargnęły do nas, nie mają szans. Chowajcie się! – rzekł i wyszedł sąsiednimi drzwiami.
-Co robimy? – spytał starszego kolegę czarnowłosy chłopiec.
Henry rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki.
-Ukryjesz się, a ja wrócę, skąd przyszedłem. Brian pewnie już jest wściekły, że mnie tak długo nie ma.
-W życiu! – zaprotestował Max – Idę z tobą!
-Będziesz tylko przeszkadzać, na nic się nie przydasz.
-Zobaczymy!
Henry przewrócił oczami i wymownie spojrzał w sufit. Dlatego nie znosił dzieci…


Pathosowi w końcu udało się dotrzeć do małego gabineciku, w którym jego brat zazwyczaj udawał, że pracuje. Całe dnie siedział, nic nie robił, myślał o rudowłosej Evie Brown i ewentualnie czytał komiksy. Jakie szczęście, że to on, Pathos, był starszym z braci i zajął to stanowisko. Inaczej los całego świata byłby zagrożony. Prawdę mówiąc, mimo jego wspaniałych rządów i tak był.

Mężczyzna z hukiem zaczął otwierać wszystkie szafy. Jak na razie w żadnej z nich nie było brata. Zabrał się za mniejsze. Tu także pusto. Zajrzał pod biurka, pod kanapę. Nic. To koniec. Nie mógł schować się nigdzie indziej. Albo już go zabili, albo nastąpi to już niedługo. Mimo wszystkich wad, wciąż byli braćmi. Wyjątkowymi braćmi. Zrezygnowany mężczyzna westchnął i ruszył do wyjścia. Stanął jak wryty, gdy do jego uszu doszły dźwięki tak niespodziewane, jak grom z jasnego nieba. Był to odgłos spuszczanej wody i dochodził z małej łazienki. Po chwili za jasnych drzwi wyłonił się młodszy z braci.
-Pathos! – wykrzyknął – Co tu się dzieje?
-Alan! Ty imbecylu, co ty wyprawiasz?
-Jak to co? Byłem w toalecie. Ta cała sytuacja nie anuluje moich potrzeb biologicznych…
-Przecież mogłem być wampirem, a ty tak beztrosko wychodzisz z tego kibla, jakbyś prosił się o śmierć. Musisz uciekać.
-To samo tyczy się ciebie. Bardzo dobrze wiem, że w takich okolicznościach za wiele nie pomożemy.
Bracia wychylili głowy na korytarz. Droga wolna. Dobiegli do końca hollu i nie zwalniając zaczęli schodzić po schodach w dół. Głośne kroki i urywane oddechy łatwo zdradzały ich położenie, nie mieli jednak czasu na kamuflowanie się. Mogli tylko liczyć, że egzorcyści wykonają robotę za nich.
-Stój! – Pathos zatrzymał brata, stojącego teraz dwa stopnie wyżej. Zniżył głos do najcichszego szeptu – Ktoś idzie.
Ktoś biegł bardzo szybko. Zdawało się, że nawet nie dotykał stopami schodów. Cichemu tupaniu towarzyszyły dwa kobiece, podekscytowane głosy. Nie dało się ustalić, o czym rozmawiały.
-Cofamy się? – spytał Alan, wypatrując przybysza.
-Nie… To nie ma sensu i tak nas dogonią. Wiesz co… chyba już po nas.
-Za łatwo się poddajesz…
-Na moim stanowisku trzeba racjonalnie myśleć, a nie być takim olewajtusem jak ty!
-Że niby ja jestem olewajtusem?
-Cicho, nie będziemy się chyba kłócić przed śmiercią…
Ich oczom ukazała się ponura sylwetka mężczyzny, który patrzył na nich złowieszczo. Wykrzywił wargi w uśmiechu, ukazując swoje białe, zaostrzone kły. Pathos w przypływie heroizmu wyszedł naprzód, próbując chronić młodszego brata. Wampir nie miał zamiaru ustąpić ani nie przejawiał jakichś wyższych uczuć. Jak stał, rzucił się na Pathosa. Po chwili z szyi mężczyzny trysnęła krew, a Alan wydał siebie przeraźliwy krzyk. Chciał coś zrobić, jednak stał jak sparaliżowany. Nie mógł się ruszyć i nawet nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Pathos umierał na jego oczach. Zaczął wrzeszczeć i wzywać pomocu. Może ktoś się zlituje i pomoże. Pathos stawał się coraz bledszy. Zostało mu niewiele czasu, o ile już nie było za późno. Alan będzie następny.
Zdarzył się prawdziwy cud. Uszy Alana wypełnił dźwięk tak wspaniały, niczym muzyka lutni, którą tak uwielbiał. Zwykły huk wystrzału stał się błogosławieństwem. Pathos, zwolniony z uścisku runął bezwładnie na schody. Alan czym prędzej pospieszył w stronę brata. Wampir ze zdziwieniem wpatrywał się w dziurę po lewej stronie swojej klatki piersiowej.
-Benitez, ty… - wymamrotał i obrócił się w proch.

Alan potrząsnął głową brata. Pochylił się nad nim i jakby siłą woli próbował przywrócić do pierwotnego stanu.


Wielkie łzy zaczęły gromadzić się w smutnych oczach młodego mężczyzny. On nie mógł zginąć. Przecież był jego bratem, takie rzeczy się nie zdarzały. Nie jemu! Pathos z trudem uchylił powieki. Stracił mnóstwo krwi, był cały zimny i biały jak kreda.
-Trzymaj się, wyjdziesz z tego – rzekł bez przekonania Alan, trzymając brata za lodowatą dłoń. Trząsł się bardziej niż tamten.
Mężczyzna, który zabił wampira podszedł do nich i podał coś Alanowi.
-Trzymaj. Ale sam zdecyduj, czy naprawdę tego chcesz, czy warto.
-Co to jest? – spytał, obracając między palcami mały słoiczek.
-Krew – odparł tamten schodząc w dół – Wampira.
Alan przez chwilę przenosił wzrok z brata na czerwoną substancję. Pathos miał szansę żyć. Ale za jaką cenę? Mężczyzna zamknął oczy i otworzył szklany pojemniczek. Drżącymi rękoma wlał jego zawartość do ust brata.
Tylko tak mógł uratować mu życie.

Ostatnio edytowane przez scarlett : 24.01.2009 - 20:54
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem