Temat: Concern
View Single Post
stare 31.01.2009, 23:10   #124
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Concern

X


-Jak to go tu nie ma?
Juliette kolejny raz spojrzała z politowaniem na Maxa.
-Ile razy mam ci powtarzać? Nie ma, to nie ma. Przepadł tak samo jak ty, tylko nieco później…
-Zaraz – podchwyciła Lena – Skoro tak samo… Max, nie było tam przypadkiem szefa, a ty go nie zauważyłeś?
-Bardzo śmieszne…
-To wcale nie taki głupi pomysł – przyznała Juliette – Szczególnie, że nie mamy innego.
Lena przetarła zmęczone oczy i niby od niechcenia ułożyła głowę na ramieniu Henry’ego.
-Wiesz, jak się tam dostać?
-No… tak jakby…
-Ta dziewczyna… To ona cię stamtąd wyciągnęła, nie?
-I co z tego?
-Skoro ty nie wiesz, gdzie to jest, ona musi wiedzieć.
-Powodzenia, szukajcie jej sami – Max zaczął kierować się do wyjścia – Mam to gdzieś, idę do domu. Zaraz padnę od tego smrodu…
Teraz w gabinecie Thomasa pozostała tylko ich trójka. Antonio zniknął gdzieś dobrą chwilę temu, John niewiadomo czemu również wyszedł całkiem niedawno. Robiło się coraz gorzej…
-Pójdę do Evy – oznajmiła Lena – Obiecałam jej, że jeśli dowiemy się czegoś nowego o Thomasie, to ją powiadomię.


John wreszcie przedarł się przez długi korytarz przesiąknięty odorem stęchlizny. Nie spodziewał się nawet, że coś takiego znajduje się w Firmie. Ale to właśnie stąd dochodził niepokojący zapach krwi. Ludzkiej krwi. Dziwnym trafem podejrzewał, skąd się tam wzięła. Dotarł do metalowych drzwi i przy akompaniamencie skrzypienia nienaoliwionych zawiasów wszedł do środka, czyli kwadratowego pomieszczenia. Na ziemi leżał trup babci, a na ławce obok spokojnie siedział Brian. Wyglądał jakby liczył kamienie, którymi były wyłożone ściany piwniczki.
-Wiedziałem, że przyjdziesz – rzekł – Jakoś nie wyglądasz na zdziwionego…
Blondyn zajął miejsce obok.
-Thomas mi powiedział.
-I co, wszyscy o tym wiedzą?
-Chyba masz to szczęście, że nie…
-Nie widzę żadnej różnicy… - mężczyzna spojrzał na Johna, wpatrującego się z dziwnym wyrazem twarzy w zwłoki babci – Masz pecha, niż z niej nie zostało.
-Co? – zdziwił się – Nie, nie o to mi chodziło. Po prostu… nic z tego nie rozumiem. Skąd ona się wzięła w tym lesie? I po co? I takie tam…
-Wiesz… Przypomina mi to pewne zdarzenie sprzed osiemnastu lat.
-To znaczy?


Brian opisał pokrótce wydarzenia tamtego dnia. Zręcznie ominął część dotyczącą tego, jak on sam zamienił się w wampira. Nie chciał sobie tego przypominać, a już na pewno nie miał zamiaru o tym mówić.
John nie mógł sobie wyobrazić ówczesnego Alana Thomasa. Dziś jawił się jako zupełnie inny człowiek, niż ten z opowiadania Briana.
-Więc czemu Thomas został szefem po tym, jak ten cały Pathos został wampirem? Jakieś dziedziczne stanowisko? Został królem po swoim bracie?
-Powiedzmy…
-To mów.
Mężczyzna poprawił okulary, które co chwila zsuwały mu się z nosa.
-Thomas nie będzie zadowolony…
-On sam jakoś nie miał wyrzutów sumienia – odparował John – Mam dość tego, że nie wiem, co się tutaj dzieje.
-Chyba nikt tego nie wie. Czegoś… - Brian przerwał, atakowany morderczym spojrzeniem ławkowego sąsiada – Niech ci będzie…
Blondyn uśmiechnął się zadowolony. Szło mu coraz lepiej. Nie spodziewał się, że czegokolwiek uda mu się dowiedzieć.
-Jak mówiłem, Alan i Pathos byli braćmi… Ten drugi był starszy o sześć lat, ale to akurat nie ma znaczenia. Wcześniej, zanim powstała Firma, ludzie na własną rękę próbowali pozbywać się wampirów i jak dla mnie to jakiś cud, że przez tak długi czas im się to udawało. Tą formę, którą widzisz dziś, zawdzięczamy nikomu innemu, tylko Pathosowi. Taa, to Pathos Thomas założył ten cały cyrk.
-Świetnie, bardzo ciekawa opowieść. Niby co miałoby się w tym nie podobać szefowi? Był zazdrosny o brata i udaje, że to jego pomysł?
-Co to, to nie… Oni naprawdę się lubili, jak mało kto. Jeden za drugim by w ogień wskoczył. Tym bardziej Alan ubolewał nad tym, co stało się z jego bratem. Chodzi mi głównie o ich rodziców…
-No? – John ponaglił zadumanego Briana szturchnięciem w bok.
Ten wydał z siebie dziwny dźwięk.
-Daj ty mi spokój…
-Jeszcze nic ciekawego nie powiedziałeś – przypomniał blondyn.
-Ich rodzice byli wampirami – wyrzucił z siebie w końcu – Zadowolony?
-Nie. Nie prościej by było, jakbyś w końcu mi powiedział?
-Powiedziałem. To prawda.
-Nie wmówisz mi, że Thomas… Przecież wiem, że nie jest wampirem. Mogłeś wymyślić coś bardziej wiarygodnego…
-Nie jest. I to właśnie jest najdziwniejsze. Ani on, ani jego brat, mimo że są synami wampirów, sami nimi nie są. No, przynajmniej pierwotnie.
John zamilkł na chwilę. Tego się nie spodziewał.
-I jakie to ma znaczenie?
-Jak dla mnie żadne, po prostu odpowiadałem na twoje pytanie.
-Myślisz, że skończymy tak samo, jak wtedy?
-Mam nadzieję, że nie gorzej.


-Max się znalazł? – zdziwiła się Eva Brown, zerkając zza monitora na gościa Dokończyła coś pisać i podeszła bliżej – Jesteś pewien?
-Jestem. Widziałem go tutaj, przyszedł z jakąś dziewczyną. Nie zgadniesz, kim ona była…
Antonio omiótł wzrokiem niewielki gabinecik kobiety. Jedno z niewielu miejsc w Firmie, które naprawdę lubił.
-Mówże wreszcie, jestem zajęta, jeśli nie zauważyłeś.
Tego ostrego tonu bardzo nie lubił.
-Vivien Taylor, mówi ci to coś?
Kobieta znieruchomiała. Stała tak kilka sekund, po czym uśmiechnęła się, ukazując rząd białych zębów.
-O wiele więcej, niż bym chciała.
-Pewnie niedługo znajdą twojego męża – dodał.
-Zobaczymy – odparła bez przekonania.
-Mamy więc niewiele czasu. Jeśli wróci…
Rudowłosa kobieta ponownie się uśmiechnęła.


-Czekaj na mnie tak, jak się umówiliśmy – rzekła i popchnęła Antonia w stronę drzwi – Cześć.
-Nie zapomnij tylko…
-Wiem, wiem, już prawie skończyłam. Idź już.
Mężczyzna położył dłoń na klamce, kiedy rozległo się ciche pukanie. Po chwili stało się nieco mocniejsze.
-Chyba mam kolejnego gościa – zauważyła Eva – Otwórz drzwi.
Mężczyzna wykonał polecenie.
-Antonio? – zdziwiła się stojąca w progu Lena – Co ty tu robisz?
-To, co ty, tylko w drugą stronę – odpowiedział i jak najszybciej się dało, znikł w korytarzu.


Eva Brown siedziała w swoim samochodzie i leniwie wyglądała przez okno. Z minuty na minutę na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. W każdym przechodniu, pojawiającym się z rzadka na parkingu widziała Antonia. Gdzie on się podziewał? Nie miała zamiaru stać tu całą noc. Kolejny raz sięgnęła do małego schowka przy siedzeniu pasażera. Średniej wielkości pudełko wciąż tam było.
„Niby dlaczego miałoby go nie być?” – pomyślała – „Chyba popadam w paranoję”.
Faktycznie, ostatnio działo się coraz gorzej. Zgodziła się nawet na małżeństwo z Alanem Thomasem. Przemęczyła się z nim ponad dwa lata i nic z tego nie wynikło. Nie dowiedziała się kompletnie niczego. O cokolwiek by nie spytała, on zawsze odpowiadał tym swoim dziwnym głosem, że nie będzie mieszał swojej żony w swoją pracę. W domu nigdy o tym nie rozmawiali. Cały ten ślub poszedł psu na budę. Kiedy próbował się jej przypodobać przynajmniej mogła wyciągnąć z niego chociaż odrobinę.
„Co mnie to obchodzi?” – upomniała się. To już ich problem – „Będę po prostu robić to, co zawsze”. Mimo wszystko lubiła tą swoją, jak lubiła mawiać, fuchę. Zajmie się swoimi probóweczkami, o resztę niech martwią się sami.
Niewyraźny cień zbliżył się do auta. To musiał być Antonio. Alan nie byłby zadowolony z ich spotkań, o nie… Mężczyzna podszedł do drzwi po stronie kierowcy, ale nie otworzył ich od razu. Stał przez chwilę wpatrując się w przestrzeń ponad samochodem. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Evy. Co on wyprawiał? Wreszcie postać znudziła się gapieniem i wsunęła się na siedzenie.
To nie był Antonio.
-Nie pomylił pan samochodów? – spytała Eva, próbując zachować spokój.


Odruchowo położyła dłoń na drzwiach, aby w razie czego jak najszybciej opuścić pojazd.
-Ruszaj – rzekł mężczyzna, patrząc jej w oczy. Teraz go poznała.
-Nigdzie nie jadę, czekam na kogoś.
-Antonio nie przyjdzie.
-Skąd wiesz? – zezłościła się – Ten facet zawsze działał jej na nerwy.
-Po prostu wiem.
-Zrobiliście mu coś?
-Nie widzę celu, dla którego mielibyśmy to robić – przerwał – Jedziesz, czy mamy zamienić się miejscami?
Eva tęsknie wyjrzała przez okno.
-W którą stronę?


Anais poprawiła bandaż na kolanie młodszej koleżanki. Aida leżała na łóżku niczym martwa. Cholerny Max. Ona już mu pokaże prawdziwe tortury.
-Koniec tego dobrego – rzekła, potrząsając ramieniem Aidy – Wstawaj, nic ci przecież nie jest.


Dziewczyna spojrzała na nią przerażonymi oczami. Zamrugała kilka razy i ze zdziwieniem usiadła. Pomachała nogą we wszystkie strony, oczekując fali bólu.
-Rzeczywiście działa… - zauważyła, ostrożnie wykonując rundę po pokoju – Jak już dorwę tego Maxa…
Anais uśmiechnęła się gorzko.
-Nie będzie miał z nami łatwo.
Rozległo się ciche pukanie. Aida zadowolona z powrotu jej umiejętności chodzenia, pośpieszyła otworzyć. Bez słowa wpuściła Evę do środka.
Trzy kobiety wpatrywały się w siebie, jakby szukały w swoim wyglądzie jakiś podejrzanych szczegółów.
-Co jest? spytała w końcu Anais - Nie stój tak
Podeszła do rudowłosej kobiety i wyciągnęła przed siebie dłoń. Po chwili znalazło się tam małe pudełko. Anais zajrzała do środka i rzuciła je Aidzie.
-Danny wszystko ci wyjaśnił po drodze?
-Pospieszcie się, nudzi mnie to. Chcę wracać do pracy – odparła Eva. Nie lubiła tych kobiet.
Odwróciła się i ułożyła ręce z tyłu, aby Anais mogła je prowizorycznie związać. Dla większego dramatyzmu umazała jej twarz jakimś czarnym pyłem.
-Przepraszam – rzekła z uśmiechem.
-Za co?
-Za to.
Anais zamachnęła się i przyłożyła kobiecie w nos. Oszołomiona Eva runęła na ziemię, z przerażeniem obserwując cieknącą po jej brodzie krew.
-Na to się nie zgadzałam! – warknęła.
Aida pomogła jej wstać.
-Musisz wyglądać wiarygodnie – wyjaśniła – Zachowywać się również. Nie chciałabym byś w twojej skórze, jak coś pójdzie nie po myśli z twojej winy.
Eva zaśmiała się.
-Nic mi nie zrobicie, nie odważycie się.
-Pewnie masz rację. Przynajmniej na razie.

Ostatnio edytowane przez scarlett : 01.03.2009 - 19:23
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem