View Single Post
stare 14.02.2009, 17:14   #3
niepokorna
 
Avatar niepokorna
 
Zarejestrowany: 27.06.2008
Skąd: Gdynia
Wiek: 31
Płeć: Kobieta
Postów: 1,012
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: W cieniu zbrodni.

*ócieka przed taranem*
*staje się baranem*

Verr :*

Odcinek 7
"Josh sam w domu"

- Co ty robisz?! – kobieta odepchnęła go od siebie.
Zażenowany, przeprosił ją, robiąc przy tym minę, która zmiękczyłaby najtwardsze serce na świecie. Sam stała i dławiła się ze śmiechu.
- Żartowałam – roześmiała się i nachyliła ku niemu.
*
Gdy ich usta dzieliły zaledwie milimetry, rozległ się dzwonek służbowego telefonu, doprowadzając ją tym samym do czarnej rozpaczy. Ten to potrafił odnaleźć idealny moment. Śmiesznie się wykręcając, odebrała go, chociaż miała w planach odrzucenie połączenia. Ze zmarszczonym czołem słuchała, a wolną ręką znalazła i zatkała usta Josha, tym samym go uciszając. Po chwili zakończyła rozmowę, rzucając krótkie „Wesołych świąt”. Doprowadziła się do pionu i poczuła, że może znowu normalnie oddychać. Rzuciła telefon na stojący nieopodal stół, i ten jak na złość się rozleciał. Pocieszając się w myślach, że przynajmniej nie zadzwoni, wyplątała się z objęć czarnowłosego, co wywołało kolejną falę protestów, usiadła przy stole i próbowała poskładać ten złom do kupy.
[img]http://i40.************/zog8s1.jpg[/img]
Gdy stwierdziła, że raczej nie starczy jej sił psychicznych, wykorzystała świeżo nabyte informacje.
- Josh, będziesz mi musiał kupić nowy – krzyknęła do ściany.
Tak, jak się spodziewała, po chwili w jadalni zjawił się wołany.
- A co ja mam z tym wspólnego? – spytał, siadając koło niej. – Daj, zobaczymy, co można z tym zrobić.
- Tak na logikę. Tylko szef może mi kupić nowy telefon. Jack – tu głos jej zadrżał. – wybrał sobie ciebie jako swojego następcę. No widzisz, myślenie nie boli – zakpiła sobie z niego.
Coś, co kiedyś przypominało telefon, upadło na stół, grzebiąc tym samym jakiekolwiek szanse na odratowanie go. Josh siedział z dziwną miną i śmiesznie ułożonymi rękoma, a kobieta zastanawiała się, czy przypadkiem nie podzielił losu telefonu. Ocknął się dopiero wtedy, gdy kobieta zaczęła mu machać ręką przed twarzą.
*
- Ale… - wydukał.
- Ubieraj się – rozkazała. – idziemy na spacer.
- Co? W życiu! Pada śnieg, temperatura na minusie, ja nie chcę! – lamentował, ale po chwili ociężale podniósł się i ruszył za energiczną Sam. Powoli zaczynało się ściemniać, więc zapalone latarnie rzucały żółtawą poświatę na ośnieżoną drogę. Delikatne płatki śniegu błyszczały na ziemi, te zaś, które unosiły się w powietrzu, roztapiały się na twarzy. Kobieta uwielbiała zimę, jeździła na snowboardzie, lepiła bałwany i urządzała wieczne bitwy na śnieżki. Z jej pełnych ust wydobywała się para, po chwili zastąpiona przez perlisty śmiech, gdy zobaczyła poczynania Josha wychodzącego z domu. Szedł w pośpiechu, poganiany krzykiem czarnowłosej. On, w przeciwieństwie do niej, nie lubił tej pory roku, nie wiedział czemu. Może dlatego, ze trzeba było nosić czapki, których nie lubił i w których wyglądał jak debil? A może dlatego, że każde święta spędzane bez rodziny, odcisnęły piętno na jego psychice? Z trudem wygramolił się na zewnątrz, spiesząc ku niej. Ten pośpiech okazał się zgubny, ponieważ podczas przechodzenia przez ścieżkę miał szczęście się poślizgnąć, po czym wywinąć spektakularnego orła, by w końcu upaść na plecy. Głośno jęknął. Sam zataczała się ze śmiechu, trzymając się kurczowo skrzynki pocztowej, by nie podzielić losu czarnowłosego.
[img]http://i42.************/w9cyur.jpg[/img]
Ten zaś naburmuszony wstał, i masując sobie tyłek pomaszerował do niej, mamrocząc przekleństwa na zimę, pogodę i wszystko, co się rusza. Ulica była stabilniejszym gruntem, dlatego szedł właśnie nią. Sam natomiast, wciąż się śmiejąc, dosłownie jeździła po chodniku. Brała krótki rozpęd i jeździła na podeszwach przez krótki odcinek. Nie zauważyła nawet, kiedy ścieżka przed nią została wcześniej odśnieżona. Czarnowłosa z piskiem wylądowała na stercie zimnego śniegu, wzniecając jego drobinki. Leżała, a na jej twarz padał puch, a z ust wydobywała się para i śmiech. Podszedł do niej Josh, wyciągając rękę, by wstała. Chwyciła go za rękę i niewiele myśląc, pociągnęła go do siebie.
*
Upadł koło niej i leżał, telepiąc się z zimna. Po kryjomu zgarnęła ręką odrobinę śniegu i z rozsmarowała ją na twarzy i włosach mężczyzny.
- Osz ty… - wysapał, wstając. – Już ja się z tobą rozprawię!
Zaśmiewając się, toczyli walkę na śnieżki.
[img]http://i42.************/auf8u9.jpg[/img]
Obrywało im się tu i ówdzie, zimna substancja dostawała się wszędzie. Zabawa skończyła się w momencie, gdy Josh przez nieuwagę do śnieżki zapakował odrobinę lodu, a feralna kula trafiła kobietę w twarz. Zakryła nos, odwracając się, ale zauważył, że spomiędzy jej palców ciekła krew. Przeszła obok niego, trącając go barkiem. Chciał za nią pójść, przeprosić, ale w ciągu tych paru miesięcy nauczył się, że Sam musi trochę ochłonąć, inaczej odstrzeli mu łeb, jeżeli spotka się z nią wcześniej. Na swoje szczęście, zachował jeszcze resztki instynktu samozachowawczego. Chuchając w zgrabiałe dłonie, poszedł za nią. Trzasnęła wściekła drzwiami, rzucając płaszcz na posadzkę. Poszła do kuchni po lód, by powstrzymać krwawienie i zapobiec opuchliźnie i bólowi. Usiadła na krześle, odchylając głowę. Gdy poczuła, że z zimna zaraz odpadnie jej nos, uznała to za dobry moment, by iść do łazienki i umyć twarz. Gdy podniosła się i ruszyła w kierunku łazienki, usłyszała ciche pukanie do drzwi. „Spadaj” pomyślała. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Blada twarz, spuchnięty nos, a usta odznaczające się czerwienią. W dużych oczach znów grały te iskierki radości, które ostatnio można było u niej spostrzec półtora roku temu. Pociągając nosem, przeszła przez korytarz, gdzie pukanie zmieniło się w donośny łomot.
- Debilu, drzwi wyłamiesz – wrzasnęła.
- Sam, tyłek mi zaraz odpadnie z zimna! Przepraszam, nie chciał… - tu nie dokończył. – Do jasnej cholery!
Zaciekawiona, pobiegła do jadalni, by wyjrzeć przez okno i zaczęła się śmiać. Pod drzwiami stał dosłownie biały Josh, ponieważ śnieg z dachu pod wpływem jego łomotu po prostu spadł na niego, gdy ten jak opętany chciał do domu.. Usiadła po turecku przed drzwiami i wrzasnęła:
- Przeproś!
Odpowiedziało jej kichnięcie. Po drugiej stronie drzwi mężczyzna oparł się czołem o drzwi i powiedział:
- Bo zacznę śpiewać.
Uznawszy to za dobry argument, otworzyła drzwi, patrząc na niego przerażonym wzrokiem.
[img]http://i42.************/2dviihs.jpg[/img]
- Właź – odwróciła się i poszła do salonu. – To była groźba?
*
Znów jako odpowiedź dostała kichnięcie, tym razem dwa razy głośniejsze. Kaszląc i prychając, poszedł do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Pociągając smętnie nosem, siedział nad parującym napojem. Gdy tak siedział, do kuchni wparowała Sam, trzymając się za nos. Po sekundzie głośno kichnęła, a pojedyncze krople krwi poleciały na podłogę. Wyglądało to tak komicznie, że czarnowłosy parsknął w kubek. Po chwili się opanował.
- Oj wyluzuj, nie chciałem – przeprosił.
- Mało – skwitowała, tupiąc wyczekująco nogą.
- Prze…pra…szam – powiedział wolno, stając przed nią. Wyciągnął rękę i wytarł odrobinę krwi, wydobywającej się w nosa.
Rany, jaki on wysoki.
- Przeprosiny przyjęte – kaszlnięcie. – Zaraziłeś mnie.
Z tytułu czystego lenistwa i niesprzyjającej pogody, Sam wylegiwała się w domu („Przecież jestem chora”, „Sam sobie idź”). Tuż po świętach Josh pojechał do pracy. By wyjaśnić parę kwestii, zwołał naradę, by wpoić nowe zasady swoim podwładnym.
- Żeby nie było… to ja zabiłem Jacka, bo on chciał zabić mnie i funkcjonariuszkę Johnson. Jak ktoś będzie miał wąty, odsyłam do wykładni prawa – przechadzał się w tę i z powrotem. – Nie macie się mnie bać – tu spojrzał na Jessicę. To ona najbardziej się go bała.
Jego przemowa była długa, a zakończono ją oklaskami, gdyż policjanci dowiedzieli się, że zostaną wprowadzone wyższe pensje, a telefony zostaną wymienione. Nowy szef wyciągnął siatkę i podchodził do każdego po kolei, mówiąc, by wyciągnęli karty i wrzucili tam sam telefon. Rzeczy Jacka zostały zapakowane do kartonów i odesłane do domu, a biuro zostało dokładnie oczyszczone. Jego syn wszedł do pustego gabinetu. Tyle razy tu przebywał, rozmawiał z nim o wszystkim i o niczym. Usiadł na krześle z zamiarem wyciągnięcia nóg przed siebie, ale nie wiedział, że krzesło jest kulawe. Całym piętrem wstrząsnął huk oznajmiający spektakularny upadek wraz z krzesłem. W głośnikach odezwał się obolały Josh.
- Ktoś chętny jechać do sklepu z meblami? Trzeba kupić nowe krzesło.. .to się połamało.
Całym piętrem wstrząsnął śmiech. Czarnowłosy skończył wcześniej pracę i pojechał do domu.
*
Nadmiar śniegu działał na korzyść Sam. Zadowolona, położyła nogi na stół i wyciągnęła papierosa, by po chwili go zapalić.
[img]http://i41.************/6r215k.jpg[/img]
Zakrztusiła się, gdy do pokoju wparował Josh, podejrzanie węsząc nosem.
- Miałeś być w pracy – powiedziała z wyrzutem.
- Jak będziesz paliła, nigdy nie wyzdrowiejesz całkowicie – powiedział, wyciągając rękę. – Dawaj.
Spojrzawszy na niego morderczym wzrokiem, oddała mu papierosa. Palenie od paru dni było jej jedynym zajęciem, a w tym czasie stos zużytych chusteczek niebezpiecznie wzrósł, co wskazywało na to, że Josh ma rację. Czarnowłosy, pociągając nosem, usiadł naprzeciwko niej i powiedział:
- Pamiętaj, że dziś idziemy do lekarza. Rany, ale tu senna atmosfera – ziewnął.
Kiwnęła leniwie głową, również ziewając.
- Przydałby się kominek – mruknęła, a po chwili zasnęła.
*
Obudziło ją głośne chrapanie, odgłosem przypominające warkot zepsutego tłumika. Źródłem wydawanych dźwięków okazał się Josh, jedyna osoba znajdująca się poza nią w pomieszczeniu. Gwizdnęła głośno i przeciągle, jednak nie przyniosło to pożądanych skutków. Spojrzała na zegarek, i klnąc cicho, zabrała się do budzenia śpiocha, szarpiąc go za dreda. Chrapanie natychmiast ustało, a zaspany Josh gwałtownie poderwał się do góry, strącając przy tym lampę. Sam stała obok niego, tupiąc wyczekująco stopą.
- Mamy pół godziny – zakomunikowała krótko, ciężko kaszląc.
Poczuła, że robi jej się słabo. Zaciskając powieki, uwiesiła się regału z książkami, stojącego nieopodal. Chwilę później poczuła mocne dłonie mężczyzny podtrzymujące ją.
- Już porządku – zapewniła, a jako odpowiedź dostała donośne kichnięcie. – Dobra, jedźmy już, chcę to mieć za sobą.
Gdy wsiedli do autobusu, Sam udała zainteresowanie kasownikiem do biletów, czując na sobie wzrok czarnowłosego. 15 minut później dojechali pod przychodnię, a kobietę tknęło dziwne przeczucie, że trafią na Szczebiota. Jak się okazało, intuicja kobieca bywa niezawodna. Radosna lekarka była jeszcze głośniejsza i gnuśniejsza niż poprzednio, dlatego Sam siedziała jak na szpilkach. Gryzła swoją wargę tak długo, aż poczuła na języku smak krwi. Dziękując Bogu za ostre zęby, wyszła na chwilę z gabinetu, kierując się na dwór, gdzie mogła zapalić.
- W tył zwrot – z oddali doszedł do niej głos Josha. – Twoja kolej. I tak nie masz fajek – szczerząc się, pokazał jej paczkę.
No tak, już pierwszego dnia próbował ją zniechęcić do palenia. Znudzona i zrezygnowana usiadła na kozetce.
- Samantha Johnson… była tu pani wcześniej? – jej wysoki głos docierał do każdego zakamarka mózgu.
[img]http://i42.************/mwr6uo.jpg[/img]
Kiwnęła głową na tak. Po wstępnym osłuchaniu, lekarka powiedziała ze zmarszczonym czołem.
- Zapalenie płuc… Będzie pani musiała u nas zostać.
Czuła, jak na moment przestało jej bić serce.
- Ja to wolę leczyć w do…
- Nie ma mowy. Proszę powiedzieć pani narzeczonemu…
- Współlokatorowi – wycedziła przez zaciśnięte zęby. W takich warunkach trudno o sympatię do lekarzy.
- Wszystko jedno. Proszę mu powiedzieć, żeby przywiózł pani rzeczy.
Wyleciała jak burza z gabinetu prosto w objęcia zdziwionego Josha. Nie będzie płakać, nie będzie… będzie.
- Kazali mi tu zostać – wyłkała.
*
Niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Gdy odrobinę się opanowała, wyciągnęła notes i zanotowała mu, co ma przywieść, od czasu do czasu pociągając nosem, by podkreślić dramaturgię sytuacji. Mężczyzna pojechał, a kobietę zabrano na prześwietlenie. Szczebiotka nawet tu była. Sam się zastanawiała, czy przypadkiem nie powinna pracować na jednym oddziale. Wykorzystując jej naiwność i otwartość podpytała ją co nieco.
- Pani doktor, co dolega Joshowi Smithowi?
Amy, bo tak się owa lekarka nazywała, wyłączyła maszynę, kazała jej się ubrać i ciężko westchnęła.
- Jak mam być szczera, to zapalenie migdałków nie jest ciężką chorobą do wyleczenia.
- Ale…? – zachęciła ją Sam.
- Chyba pani wie, jak wygląda jego sytuacja z sercem. To silny facet, ale nie wiemy, ile jeszcze wytrzyma. W najgorszym wypadku możemy mówić o góra roku bez przeszczepu.
Siedziała, tępo wpatrując się w buty. Wolała nie myśleć, co by było, gdyby to ją taki los spotkał. Ucieszyła się, gdy w progu zobaczyła mężczyznę z dredami. Odebrała torbę i oboje usiedli na łóżku.
- Następnym razem, jak będziesz chciała bić się na śnieżki, założysz czapkę, szalik i rękawiczki? – spytał Josh, przerywając milczenie.
Roześmiała się na tyle, na ile pozwoliły jej chore płuca.
- A ty następnym razem będziesz patrzył, w jaki śnieg pakujesz łapy.
- Ej! Jak już to łapki – dał jej kuksańca w bok.
Gdy tak oboje siedzieli, skręcając się ze śmiechu, do pokoju weszła pielęgniarka, komunikując, iż panna Johnson musi udać się na dodatkowe badania. Stanęli przy drzwiach.
- Pamiętaj, nie zmień mi domu w ruinę, bynajmniej staraj się – roześmiała się.
- A ty postaraj się wrócić na Sylwestra.
Pocałował ją w policzek i wyszedł.
- Najwyżej stąd ucieknę! – krzyknęła w jego stronę.
Odwrócił się, pogroził jej palcem, i wyszedł. Jej radosny nastrój prysnął jak mydlana bańka, gdy na horyzoncie pojawił się Szczebiot, radośnie podskakując.
- Teraz pójdziemy do laboratorium pobrać krewkę – zapiszczała.
Igły? Krew? Co prawda to drugie ją nie ruszało, ale igły…
*
Nie miała z nimi najprzyjemniejszych wspomnień. Przebłyski, szybko mijające obrazy… Ale ten dzień zapamiętała z najdrobniejszymi detalami. W liceum była kujonem, nie miała przyjaciół z wyjątkiem Kate i Alex, pięknej dziewczyny o azjatyckiej urodzie.
[img]http://i43.************/331nksn.jpg[/img]
Azjatka miała problemy z prawem, w drugiej klasie sięgnęła po narkotyki. Co prawda miano najlepszej przyjaciółki miała blondynka, ale trzymała się blisko również z drugą. Tego dnia… zakończenie roku szkolnego, dyskoteki, alkohol. Dla niektórych pełnią szczęścia były narkotyki. Do tej grupki zaliczała się Alex. Sam przez przypadek weszła do łazienki, gdy ta chowała za sobą opakowanie. Długa kłótnia i rozejście się do domów, następnego dnia telefon od roztrzęsionej Kate.
- Sammie, Alex jest w szpitalu – łkała.
W pierwszym momencie odebrało jej mowę. Szybko dowiedziała się, gdzie co i jak i pojechała do niej. Chciała ją zobaczyć, przeprosić, powiedzieć, że będzie dobrze…
- Lekarze robili co w swojej mocy – głos jej drżał.
Gardło boleśnie jej się ścisnęło. Dlaczego ona? Z ciemnych oczu popłynęły łzy, z palców wysunęła się ręcznie robiona bransoletka – znak ich przyjaźni. Opadła na kolana, ciężko płacząc. Po chwili dołączyła do niej Kate, przytulając ją i łącząc się w bólu. Dwa dni później był pogrzeb. Na procesji było prawie całe miasto, odziane w żałobną czerń. Wszyscy płakali. Od tamtych wydarzeń minęło prawie 10 lat. To dlatego tak nie lubiła szpitali.
*
Ocknęła się, gdy lekarka zaczęła machać jej ręką przed oczami.
- Jest tam kto?
Ukłucie.
*
Włożył ręce do kieszeni i szurając nogami, poszedł na przystanek. Pod palcami wyczuł paczkę papierosów, którą zabrał czarnowłosej. Kręcąc głową, wyrzucił je do stojącego nieopodal śmietnika. On będzie mądrzejszy, nie będzie palił. Podjechał do domu, stawiając ostrożne kroki na ścieżce, by nie powtórzyć incydentu sprzed paru dni. Ciesząc się, że ma dobrą pamięć, i że odbędzie się bez siniaków, otworzył drzwi, czując przyjemne ciepło, głaszczące go po twarzy. Kichnięcie sprowadziło go na ziemię, a on zorientował się, że stoi jak baran w progu. Wszedł do kuchni, rzucając płaszcz na stół. Odwrócił się szybko, sprawdzając, czy nie stoi w drzwiach Sam, krzycząc na niego, żeby odwiesił płaszcz na miejsce. Mając cichą nadzieję, ze ktoś zadbał o wyposażenie lodówki, zajrzał do niej i się uśmiechnął. Chwycił coś, co było pod ręką i zamknął drzwiczki łokciem. Ustawił to na stole i zorientował się, że nie wie, z czym to się je. Oglądał kotleta z wszystkich stron, trącając go od czasu do czasu palcem, by upewnić się, że na pewno nie żyje. Stwierdziwszy, że to na pewno jadalne, zaczął szukać talerzyka, co zajęło mu 10 minut. Niby taka mała kuchnia, a tyle zakamarków. Zrezygnowany, wrzucił kawałek mięsa do mikrofalówki bez żadnej ochrony.
- Cholera, jak to leciało… - mruczał, szukając odpowiedniego przycisku włączającego urządzenie. – Tu cię mam – z szatańskim śmiechem wcisnął przycisk. Zero reakcji. – Ej, co jest? – zły, zaczął szukać przyczyny.
[img]http://i40.************/4vq05e.jpg[/img]
*
No tak, wystarczyło podłączyć do prądu. Tym razem obyło się bez kopania prądem i innych różnych złośliwościach ze strony sprzętów. Usiadł na blacie, machając nogami. Podskoczył prawie pod sufit, gdy rozległ się dźwięk oznajmiający koniec podgrzewania. Kapnął się, że talerzyki leżą w szafce tuż przed jego nosem. Besztając się, wziął pierwszy lepszy i wyciągnął kotleta. Napełniwszy żołądek gorącym daniem, poszedł do salonu, gdzie zaczęło mu odwalać. Skacząc na kanapie w rytm piosenki w wieży, czuł się beztrosko, jak mały dzieciak. Przeraził się nie na żarty, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Skradając się od drzwi do drzwi, ułożył ręce w mały pistolecik, udając, że strzela do celu. Spodziewając się Sam, otworzył drzwi, mierząc do postaci z ręcznego pistoleciku. Problem w tym, że nie stała tam jego współlokatorka, tylko jej sąsiadka. Opuścił szybko ręce, robiąc głupią minę. Widział ją już parę razy. Ładna blondynka o zielonych oczach. Dzieciata. Zreflektował się szybko.
- Dzień dobry.
- Witam pana, ja do Sam – powiedziała.
- Nie ma jej. Jest w szpitalu. Mogę w czymś pomóc? – spytał uprzejmie.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęła się i odwróciła. – Miło było poznać.
- Nawzajem.
Czerwieniąc się, schował się do ciepłego domu. Głupek – karcił się. Wysłał sms-a do Sam.
Cześć, mam wpaść jutro?
Tak, jak się spodziewał, po chwili dostał odpowiedź.
"Oczywiście :)"
Zaczęło się ściemniać. Przed nim było jeszcze dużo wyzwań związanych z prowadzeniem domu…


enjoy xd
__________________
mod edit: nieregulaminowa sygna.
niepa edit : straszne.
mod edit: dla kogo =)
niep edit : przestać mi grzebać w sygnie!!
mod edit: ok, już nie będę ;]

niepokorna jest offline   Odpowiedź z Cytatem