Na początku chciałabym przeprosić, że odcinek tak późno. Miał być przedwczoraj, ale... cóż, coś mi przeszkodziło

Znów za mało akcji, ale wkrótce to się zmieni
"Los tak chciał"
Odcinek 3
Czym prędzej zjadłam obiad i poszłam do salonu, który był jednocześnie moim pokojem i sypialnią rodziców. W drugim pokoju mieszkali dziadek i babcia. Było ciasno, to prawda, ale dobijał mnie pewien paradoks: moja prababcia sama mieszkała piętro wyzej w identycznym mieszkaniu i za nic nie chciała go oddać ani żeby ktokolwiek się tam wprowadził. Przytuliłam Reksa, mojego psa i położyłam się obok niego na podłodze w kuchni.
Nie chciałam w domu myśleć o Pawle, zdradziłabym się. Nawet nie zauważyłam jak zasnęłam. Obudziłam się o szóstej rano następnego dnia - spałam czternaście godzin! Nie podejrzewałam, że nadmiar emocji tak bardzo dał mi się we znaki. Była sobota. Starając się nie myśleć o Pawle, usiadłam do lekcji. Tak, jak przewidywałam, matma była banalna. Pierwszy raz w życiu żałowałam, że jest tak mało zadane. Odrabiając lekcje mogłam choć na chwilę oderwać się od myśli o Pawle i skoncentrować na bardziej przyziemnych sprawach. Zrobiłam zadania z książki "Kangur matematyczny"z lat 2000 i 2001, potem dla zabicia czasu napisałam opowiadanie o dziewczynce, która zgubiła się w lesie. Chwilę porysowałam i poczytałam, ale na żadnej z tych czynności nie mogłam skupić się dłużej niż pół godziny. W południe nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Sylwii.
- Słucham?
- Cześć, Sylwia. Możesz wyjść na dwór?
- Taaa...ale dopiero o trzeciej.
- No dobra. Pod moim blokiem. Cześć.
- Do zobaczenia.
Trzy godziny! Co ja będę robić przez ten czas? Ta niepewność mnie przerażała. Jak zareagował? Czy domyślił się, że to ja?
- Ehh... - westchnęłam.
- Co jest? - spytała mama.
- Nic, nic...jestem zmęczona - dopiero wtedy sobie to uświadomiłam. Tak, chciało mi się spać mimo, że nie tak dawno temu spałam. Nie lubiłam zasypiać w łóżku. Wolałam juz twardą podłogę, a dywan był dla mnie marzeniem. Kochałam uczucie zimna przy zasypianiu, czułam się wtedy odizolowana od świata zewnętrznego. Położyłam głowę na miękkim, wręcz puchatym dywanie. Przytuliłam się do poduszki, którą ściągnęłam z łóżka. Zwykle to pomagało. Niestety, nie tym razem. Wątpliwości mnie nie opuszczały. Nawet, gdy zapadłam w sen, śnił mi się Paweł. Powiedział, że mnie nie chce, że jestem brzydka. Może to głupie, ale płakałam przez sen. Wiem, to tylko sen, nie powinnam się przejmować. Jednak moja pogrążona w rozpaczy dusza zaczęła żałować swojej decyzji. Jak śmiałam sądzić, że Paweł zwróci uwagę na MNIE? Mnie - kujonkę? Mnie - niechodzącą na dyskoteki z powodu braku jakiegokolwiek talentu? Mnie - dziewczynę, która choć dobrze się uczy, tak naprawdę nic w życiu nie osiągnęła? Mnie - która jak głupia wierzyła, że zasłużyła na tak wspaniałego chłopaka jak on? Płakałam nawet po obudzeniu się. Miałam szczęście, że byłam w domu tylko z Reksem. Przeklinałam na głos swój los, swoje życie, samą siebie. Zdecydowanie wolałabym być kimś innym -kimś ładniejszym, mądrzejszym, bardziej otwartym, lekkodusznym, po prostu kimś lepszym. Podszedł do mnie mój pies - jedyna istota, która w pełni mnie rozumiała. Przytuliłam się do niego. Zmoczyłam mu futro łzami. Zlizał je z mojego policzka.
- Jestem żałosna - powiedziałam do niego - Mówię sama do siebie, uzalam się nad sobą...
Na szczęście nie mógł mi odpowiedzieć. Za to go kochałam. Zawsze mnie wysłuchiwał do końca i pocieszał bez zbędnych słów. Nie miał ludzkich reguł, nie interesowała go moralność. Po prostu było mu smutno gdy płaczę, merdał ogonem gdy się cieszę. Był najbardziej empatycznym stworzeniem, jakie znałam. Otarłam łzy o poduszkę. Mój wzrok prześlizgnął się po meblach. Spojrzałam na zegarek. Było pięć minut po trzeciej!
Wyszłam przed blok. Sylwia była widocznie zdenerwowana. Stała oparta o ławkę z założonymi rękami. Miała na sobie tunikę przewiązaną ślicznym paskiem.
- Czekam na Ciebie 15 minut! - krzyknęła.
- Sorry, zaspałam.
Moja przyjaciółka zrobiła dziwną minę. Tylko ja byłam zdolna do snu o czternastej po przespanej całej nocy (jeśli tak można nazwać czternaście godzin pogrążenia w ramionach Morfeusza).
- I jak zareagował? - drżałam z podniecenia.
- Normanie - nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
- Czyli jak?
- Roześmiał się i przyjął karteczkę. Powiedziałam, że to od koleżanki i że w środę ją na niego niby przypadkowo wepchniemy i tak się dowie, która
to.
- Zwariowałaś? - nie mogłam przyjać tego do wiadomości. - Jak to w środę?
- Tak to. Jeśli ja się w to nie włączę, będziesz się na niego gapić aż do zakończenia roku. I nic wiecej.
Z bólem w sercu musiałam przyznać jej rację. Byłam otwarta tylko w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Nie sprawiałam takiego wrażenia jak Karolina, jednak cokolwiek zwiazanego z Pawłem zawsze wywoływało u mnie uczucia, których nie byłam w stanie poskromić. Czemu? Sama nie byłam tego pewna. Może byłam nieśmiała? Lub bałam się odtrącenia? Jednak najbardziej prawdopodobna wydała mi się trzecia możliwość: zakochałam się. Czwartą, brzmiącą, że jestem nienormalna, zostawiłam sobie na później.
- Można Ci zaufać? - spytała Sylwia. Zupełnie zmieniła ton głosu. Teraz słyszałam niepewność, nutkę niedowierzania, a może nawet nieufności w jej głosie.
- Jasne - odpowiedziałam natychmiast. Co jak co, tajemnicy potrafiłam dotrzymać. Była to jedna z moich, nielicznych zresztą, zalet.
- Więc...zakochałam się.
- To wspaniale! Kto jest tym szczęściarzem?
- Czy ja wiem...on o niczym nie wie.
- To musisz mu powiedzieć. Zdecydowanie. Kto to?
- Robert z 6c. - na dźwięk tego imienia ogarnęło mnie zaskoczenie.
Robert był niskim blondynem, prymusem. Miałam przyjemność go poznać na drugim etapie konkursu ekologicznego. Zadawał się głównie z dziewczynami. Z
dziewczynami ze swojej klasy. Szczerze współczułam Sylwii. Musiała cierpieć katusze na każdej przerwie.
- Musimy działać.
- No nie wiem... - Sylwia była pełna pomysłów zawsze, jeśli chodziło o kogoś innego. Za to gdy chodziło o nią samą, milczała jak grób.
- Znam go z konkursu ekologicznego. Dużo gadaliśmy. Napisz mu karteczkę. Znacie się z chóru, coś się wymyśli.
Zobaczyłam uśmiech na twarzy Sylwii. Najchętniej rozdawałaby ona szczęście wszystkim, tylko dla niej by nie wystarczyło. Nie była taką egoistką, jak ja.
Była wzorem cnót - rozmawiało mi się z nią tak samo dobrze jak z Julią, za to nie miała w sobie jej niedyskretności. Rozumiała mnie jak Karolina. Dziwne,
że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Będzie dobrze, zobaczysz - przekonywałam nie tylko przyjaciółkę, ale i siebie.
- Wiem, zasłużyłyśmy na szczęście - lekki uśmiech wdarł się na jej wargi - Gdybyś widziała minę Pawła!
Wybuchnęła śmiechem. Tak, to był mój najlepszy rok. Nie wiem, jakim cudem udawało mi się mimo przeciwności losu śmiać się ponad godzinę dziennie. Byłam taka wesoła, radosna... Wystarczała mi przyjaciółka, żeby dobrze się bawić niezależnie w jakiej sytuacji.
- Zimno tu trochę - dopiero teraz zauważyłam, że Sylwia się trzęsie. Nic dziwnego, ja byłam odporna na chłód, rzadko kiedy było mi zimno.
- Chodź do sklepu, ogrzejemy się - zaproponowałam.
Poszłyśmy. Po drodze snułyśmy możliwości wybrnięcia ze sprawy, wybierałyśmy najlepsze rozwiązanie. Tak, zdecydowanie była nim karteczka. Sylwia tak jak ja w życiu nie podeszłaby do Roberta sama. Nie podjęłaby inicjatywy. Spędziłyśmy razem miłe dwie godziny. Odprowadziłam ją na przystanek i smętnym krokiem poszłam do domu. Gdy zostawalam sama, nie mogłam już oprzeć się myślom. Myślom, które najchętniej wyrzuciłabym z mojej głowy na zawsze.