View Single Post
stare 28.02.2009, 15:46   #188
Ellie
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Więzienne melodie

Odcinek 7.

Mark spojrzał na mnie zaskoczony i sięgnął po kopertę.
-Mogę?
Pokiwałam głową i zaczęłam spacerować po kuchni, a mój przyjaciel czytał list. Gdy skończył, pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Przecież tu są totalne pierdoły! Firma nie płacąca podatków... rozprawa w sądzie w Atlancie... Rose, ale to nie ty jesteś właścicielką wytwórni!
-Wiem. I właśnie to mnie martwi. Jak sądzisz, to sprawka Nicka?
Spojrzałam na niego bezradnie, a Mark zmarszczył czoło.
-Na pewno. Hm... wydaje mi się, że mógł całkiem łatwo cię załatwić. Po prostu przepisał na ciebie wytwórnię, oczywiście bez twojej zgody, i przestał płacić podatki. Teraz ty poniesiesz konsekwencje.
Westchnęłam ciężko i opadłam na krzesło.
-Co teraz będzie?
-Spokojnie – powiedział z łagodnym uśmiechem – Rozprawa jest za dwa tygodnie, dwudziestego czerwca, o dziesiątej. Załatwisz sobie jakiegoś dobrego adwokata, ja mogę być jednym ze świadków. Powiem sądowi, że to Nicolas zarządzał firmą, a ty nie miałaś pojęcia o tym, że rzekomo jest twoja i...
-... i zamkną Nicka, a ja będę żyła długo i szczęśliwie? – zakpiłam – Przestań, proszę, bo dobrze wiesz, że nie pójdzie tak łatwo! – dodałam.
-Chciałem cię jakoś pocieszyć – mruknął Mark.
-Jakoś ci nie wyszło – odparłam, krzywiąc się. Mój najlepszy przyjaciel i człowiek któremu tyle zawdzięczam powoli zaczynał mnie irytować. Mówił o tym wszystkim tak spokojnie, powoli, jakby naprawdę wierzył, że może być dobrze i uda mi się zemścić na Nicku i przy tym nie ucierpieć. Albo był taki głupi, że faktycznie tak sądził, albo uważał mnie za tak głupią, że ja uwierzę.
Wstałam, bo czułam, że jeśli pobędę w tej kuchni jeszcze kilka minut, to przeleję całą swoją złość na Marka i wyniknie z tego niepotrzebna sprzeczka.
-Idę spać.
-Dobranoc – odparł. Wzruszyłam ramionami, wściekła, i szybko wyszłam z kuchni, bo miałam na końcu języka parę przykrych słów dla Marka.
„Co się ze mną dzieje?” – pomyślałam, zamykając drzwi do swojego pokoju – „Zachowuję się jak idiotka. Gorzej, jak stara, zrzędliwa ciotka. A może ja też zaczynam go irytować? Może powinnam w końcu zająć się sama sobą i przestać zachowywać się jak ośmiolatka?”
Problem w tym, że jakoś nie umiałam.

*

Rano obudził mnie głośny śmiech, dochodzący z salonu w mieszkaniu Marka. Zerknęłam na zegar; szósta trzydzieści. Zaklęłam cicho pod nosem i zwlekłam się z łóżka. Wciąż byłam przygnębiona tą rozprawą, a na dodatek przypomniałam sobie moje idiotyczne zachowanie wobec Marka.
Weszłam w kusej piżamce do pomieszczenia, w którym ktoś głośno chichotał i ujrzałam Mariettę rozmawiającą z Markiem. Na stoliku stały dwa parujące kubki, z których płynęła przemożna woń kawy. Chrząknęłam nieśmiało, chcąc zwrócić ich uwagę.

[IMG]http://i43.************/awcv7.png[/IMG]

-Dzień dobry – mruknął Mark.
-Cześć, Rose! – powiedziała serdecznie dziewczyna, rozwalona na sofie – Dosiądziesz się?
Spojrzałam na nią zaskoczona.
-Jest w pół do siódmej rano – odparłam, próbując naświetlić sytuację. Dla Marietty najwyraźniej wczesna pora nie była problemem.
-Rose, pewnie chciałaś jeszcze pospać? – odezwał się Mark i dodał – Musisz się przyzwyczaić, że jestem rannym ptaszkiem i wcześnie wstaję, a Marietta wpada do mnie po nocnym dyżurze.
-Aha – nie wiedziałam co powiedzieć; chciałam porozmawiać z przyjacielem, ale obecność rudowłosej kobiety mnie krępowała. Na szczęście gość zauważył, że się waham i po mruknięciu „Toaleta” wyszedł z pokoju, zostawiając nas samych.
-Przepraszam – bąknęłam nieśmiało – Wczoraj zachowywałam się jak kretynka. Byłam strasznie rozdrażniona, nie gniewaj się.
-Daj spokój, przecież nic się nie stało.
Wydałam z siebie westchnięcie ulgi.
-To co, zgoda?
-Zgoda – odparł Mark i uśmiechnął się, po czym poklepał miejsce na sofie obok siebie – Siadaj. Zrobić ci kawy?
-Nie, dziękuję – odmówiłam, po czym zapadła cisza – yy... Marietta zawsze się tak głośno śmieje? – spytałam, żeby przerwać milczenie.
-To zależy od sytuacji – odparła za Marka Marietta, wchodząc do salonu – Właśnie opowiadałam Markowi anegdoty z nocnych dyżurów w szpitalu – dodała, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

*

Tydzień przed rozprawą udałam się do banku po pieniądze. Niestety potwierdziły się moje podejrzenia – konto było puste. Dla pewności jednak postanowiłam spytać bankiera, łudząc się przez chwilę, że to jakaś głupia pomyłka. Podeszłam do okienka, za którym stał szczupły mężczyzna z jasnymi włosami. Na nosie miał okulary w cienkich oprawkach.
-Dzień dobry, nazywam się Simon Brown, w czym mogę pomóc? – spytał, szczerząc zęby w uśmiechu. Nie zdziwiła mnie jego serdeczność, przecież byłam znana. Każdy urzędnik podlizuje się gwieździe takiej jak ja, pomyślałam.
-Chciałam sprawdzić stan konta – powiedziałam, po czym podałam numer konta i inne potrzebne dane. Simon przez chwilę milczał, zapatrzony w ekran komputera, po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Jest puste – odezwał się, poprawiając grzywkę – To wspólne konto?
-Yhm.
-Pewnie współwłaściciel wybrał pieniądze. Czyżby, nie daj Boże, bez pani zgody? – zainteresował się. Pokręciłam głową, odmawiając wyjaśnień.


[IMG]http://i44.************/2nbg5dk.png[/IMG]


-Mógłby pan zobaczyć, kiedy zostało opróżnione? – poprosiłam.
-Oczywiście... – mruknął, stukając w klawiaturę – Piątego czerwca.
„No tak, dzień przed moim wyjściem ze szpitala” – pomyślałam.
-Dziękuję panu.
-Polecam się na przyszłość – odparł z uśmiechem, a ja wyszłam z urzędu, opanowana poczuciem beznadziejności.
Gdy dotarłam do drzwi, mężczyzna krzyknął.
-Proszę pani!
Odwróciłam się. A nuż pomylił się, może jednak Nick zostawił jakieś pieniądze na koncie? Spojrzałam na mężczyznę, ale od spytał tylko:
-Mógłbym dostać pani autograf?
-Nie – warknęłam, po czym szybko odwróciłam się i wyszłam z budynku. Co się ze mną dzieje? Robię się coraz bardziej nerwowa i zgorzkniała.
Zawstydzona swoim idiotycznym zachowaniem szybko ruszyłam ulicą, starając się myśleć pozytywnie.

*

W dzień rozprawy obudziłam się strasznie zdenerwowana, zbierało mi się na mdłości. Usiadłam na łóżku i zapragnęłam przesunąć wskazówki zegara do przodu, tak aby mieć wszystko za sobą. Nie byłam przygotowana, nie miałam adwokata, chociaż Mark stawał na rzęsach, żeby mi pomóc. Nawet jemu nie udało się wytrzasnąć sumy, jakiej żądał prawnik. Nie udało się, więc chcąc nie chcąc ubrałam się w szarą sukienkę, a po chwili namysłu zaplotłam włosy w warkocze, tak jak przed kilkoma dniami. Westchnęłam i wolnym krokiem weszłam do kuchni, w której czekał na mnie Mark.
-Ładnie wyglądasz – odezwał się ze słabym uśmiechem, a ja poklepałam go po ramieniu z wdzięcznością. Usiadłam na krześle, starając się nie myśleć o tym, co mnie czeka.
-Zjesz coś? Może grzankę? Płatki? Kiełbaski? Naleśniki? – proponował dziarskim tonem mężczyzna, ale ja odmówiłam cicho i ponownie westchnęłam żałośnie. Po moim policzku spłynęła łza.
-Hej, tylko nie płacz mi tu! – powiedział zdecydowanie Mark i objął mnie ramieniem – Rosie, będzie dobrze. A nawet jak cię skażą, to dostaniesz najwyżej grzywnę. Do tego czasu zbiorę pieniądze i ci pożyczę. No już, cicho, poradzisz sobie. Poradzimy – dodał po chwili.
-Mark, ja nie mam siły. Boję się, rozumiesz, boję! A co będzie, jak pójdę do więzienia? Spędzę resztę życia za kratkami! I w dodatku przez faceta, którego kochałam! Któremu zaufałam! – histeryzowałam, a mój przyjaciel próbował mnie jakoś uspokoić.

[IMG]http://i44.************/33f5nqh.png[/IMG]


Po kwadransie udało mu się, i to w samą porę, bo nadchodził czas wyjazdu – sąd w Atlancie był oddalony o jakieś sto kilometrów od dzielnicy, w której mieszkał Mark. Drogę do samochodu przebyliśmy w milczeniu, tak samo podróż. Myślę, że mój towarzysz czekał, aż sama zagadam, bo nie chciał mnie męczyć. I dobrze; zupełnie nie miałam ochoty na rozmowę. Wpatrywałam się smętnie w szybko umykający krajobraz za oknem. Było szaro i pochmurno, pogoda doskonale odzwierciedlała mój smętny nastrój. Podróż ciągnęła się niemiłosiernie, jednak gdy zerkałam co chwilę na zegar, okazywało się, że nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Westchnęłam i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam, że samochód się zatrzymał. To tylko czerwone światło na skrzyżowaniu. Zerknęłam na Marka – on też na mnie patrzył.
-W porządku? – spytał. Kiwnęłam głową i ponownie opadłam na siedzenie, przymykając powieki. Zaczęłam myśleć o Nicku. Co zrobi, jak mnie zobaczy? Czy coś powie? A jak ja się zachowam? Od czasu tego feralnego dnia, po którym wylądowałam w szpitalu, w ogóle się z nim nie widziałam. Nick... Ciekawe, czy znajdzie jakiegoś haka, żeby mnie jeszcze bardziej pogrążyć? Czy sąd mi uwierzy? Czy będę w stanie wywlec na światło dzienne prawdziwe oblicze Nicolasa? W głowie kłębiło mi się coraz więcej pytań, na które nie miałam czasu odpowiedzieć, bo Mark zatrzymał samochód i powiedział:
-Jesteśmy na miejscu – po czym szybko zgasił silnik, odpiął pasy i wyskoczył z pojazdu, żeby po chwili otworzyć drzwiczki po mojej stronie. Wysiadłam, spoglądając na gmach sądu. Po chwili dołączył do mnie Mark, po czym objął mnie ramieniem. Ruszyliśmy w stronę imponującego budynku. Za drzwiami ujrzałam długi korytarz z marmurową podłogą i wielkimi schodami z czerwonym dywanem.
-Twoja rozprawa jest na pierwszym piętrze – odezwał się Mark, wskazując na schody. Zrobiłam krok i usłyszałam trzask zamykanych drzwi; odwróciłam się. Za mną stał Nick, uśmiechał się ironicznie.
-Ach, cóż za miłe spotkanie! – powiedział, unosząc brwi. Odwróciłam się z powrotem.
-Daruj sobie – mruknęłam i dodałam – Chodź, Mark. Nie chcę się spóźnić.
-Tak bardzo ci się spieszy, by usłyszeć wyrok? – zaśmiał się cicho Nick, stając przede mną.
-Tak. Uniewinniający – odparłam. O dziwo, rozmowa z nim wcale nie była taka straszna. Nie czułam się upokorzona. Czułam się silna, a jego było mi żal. Po prostu żal.
-Cieszę się, że chociaż nie straciłaś poczucia humoru – mruknął mężczyzna, wymijając mnie i wchodząc na schody. Mark westchnął.
-Kretyn.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Wiesz, myślę, że niepotrzebnie się bałam – powiedziałam. Odwzajemnił uśmiech.
-Nareszcie mówisz jak człowiek! A teraz chodź – dodał i pociągnął mnie w stronę stopni pokrytych czerwonym dywanem.

*

-Proszę wstać, sąd idzie. Rozprawę poprowadzi sędzia Hans Neumann.
Na salę rozpraw wszedł wysoki mężczyzna z orlim nosem i groźnym spojrzeniem spod krzaczastych brwi. Omiótł wzrokiem salę, poprawił togę i usiadł, a po nim wszyscy obecni.
Zdenerwowana rozejrzałam się po sali – w kącie ujrzałam Marka, który zacisnął kciuki i uśmiechnął się. Naprzeciwko mnie siedziała przysadzista kobieta w prostokątnych okularach, zapewne przedstawicielka urzędu, który oskarżył rzekomo moją firmę o niepłacenie podatków. Bawiła się nerwowo naszyjnikiem zawieszonym na szyi. Obok niej spoczął prokurator, którym był szczupły mężczyzna przed trzydziestką. Szeptał jej coś do ucha, patrząc na mnie kątem oka. Kobieta uśmiechnęła się kącikami ust i zostawiła wisiorek w spokoju, za to spojrzała wprost na mnie. Speszona, przeniosłam wzrok na sędziego i zorientowałam się, że od pewnego czasu coś mówi. Skupiłam się na słuchaniu.
-Proszę oskarżoną o powstanie i podejście do barierki – odezwał się z niemieckim akcentem, a ja spełniłam jego prośbę – Proszę się przedstawić.
Nerwowo przełknęłam ślinę.
-Nazywam się Rose Hampton. Mam dwadzieścia cztery lata i mieszkam w Atlancie. Zajmuję się.. to znaczy... jestem... piosenkarką.

[IMG]http://i41.************/2uelhzp.png[/IMG]


Neumann rzucił mi groźne spojrzenie.
-I jest pani właścicielką wytwórni płytowej... – ni to spytał, ni stwierdził. Westchnęłam.
-Nie. Właścicielem jest Nicolas McCullers. – odparłam – Ja nie miałam pojęcia, że w dokumentach widnieje moje nazwisko.
-Czyli sądzi pani, że pan McCullers przepisał firmę na panią, ale bez pani zgody? – dopytywał się sędzia dudniącym głosem.
-Tak... w zasadzie tak.
-Dlaczego?
„A skąd ja mam to wiedzieć?” – pomyślałam, ale odpowiedziałam:
-Myślę, że chciał się zemścić.
Neumann uniósł brwi, a na twarz prokuratora wpłynął idiotyczny, ironiczny uśmieszek. Ponownie westchnęłam. Jak mam im to, u licha, wyjaśnić?


*

Po niecałych dwóch godzinach Hans Neumann oświadczył:
- Zamykam rozprawę sądową. Wyrok poznacie państwo po naradzie – i wyszedł wraz z dwoma kobietami, siedzącymi do tej pory po obu jego stronach. Szurnęły odsuwane krzesła, bo wszyscy obecni podnieśli się z siedzeń. Ukryłam twarz w dłoniach – Nicolas był o wiele bardziej przekonujący, w dodatku miał mnóstwo dokumentów potwierdzających fakt, że to z mojej winy wytwórnia nie płaciła podatków. Zastanowiłam się, czy mogę podejść do Marka, ale uznałam, że lepiej będzie, jeśli pozostanę na swoim miejscu. Zauważyłam, że owy irytujący prokurator uśmiecha się zwycięsko do przysadzistej kobiety, po czym coś powiedział.
Wydawało mi się, że jego wargi układały się tak, jakby mówił „Udało się”. Co mnie czeka? Grzywna czy więzienie?
Przygryzłam wargę, myśląc, jaki wyrok padnie, aż w końcu dotarło do mnie jedno.
Jeśli dostanę grzywnę, na pewno będzie wysoka, i pewnie nie zdołam uzbierać takiej sumy, a co za tym idzie, trafię za kratki... Poczułam, że za chwilę się rozpłaczę, i z całej siły zaciskałam powieki, żeby nie wypłynęły spod nich łzy. Siedziałam jak w transie, z letargu wyrwał mnie głos mówiący:
-Proszę wstać, sąd idzie.
Do pomieszczenie ponownie weszły dwie kobiety i sędzia. Usiadł, po czym odchrząknął i odezwał się donośnym głosem.
-Sąd okręgowy w Atlancie na mocy Kodeksu Prawnego uznaje Rose Hampton za winną zarzucanego jej czynu i skazuje na trzy lata pozbawienia wolności. Proszę usiąść.
Opadłam na krzesło, pozbawiona wszelkich złudzeń.

Ostatnio edytowane przez Ellie : 01.03.2009 - 16:42
  Odpowiedź z Cytatem