enjoy ludziska
Odcinek VIII
"Sylwester"
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, Josh pojechał do szpitala, by sprawdzić samopoczucie Sam i wypytać ją o parę rzeczy. Wpadł do jej pokoju z hałasem, aż podskoczyła na swoim łóżku dobre pół metra.
[img]http://i40.************/241nj2b.jpg[/img]
- Człowieku, chciałeś, żebym zrobiła dziurę w suficie? – Spytała z wyrzutem.
- Coś w tym stylu – odpowiedział, siadając na krawędzi łóżka. Czując coś twardego na siedzeniu, oraz słysząc syk Sam, zrozumiał, że siedzi na jej stopie. Wstał szybko, przepraszając ją.
- Jak coś, wypisują mnie stąd 31, jak nie, to się sama wypiszę, więc przygotuj się na mój powrót.
Ostatnie zdanie sprowadziło go na ziemię, a on sam przypomniał sobie o czymś.
- Sam… - powiedział cicho. – Napisz mi, jak się obsługuje pralkę…
*
Kucnął przed pralką, trzymając na poziomie oczu wymiętoloną karteczkę. Włóż pranie do bębna, to wiem. Wsyp proszek, to już nie wiem. Cholera, gdzie on jest?
*
Dni do powrotu kobiety mijały bardzo szybko. Nim się zorientował, blaty w kuchni pokrył brud, kartony po pizzy walały się wszędzie, a brud ogarnął nawet niczemu winną sypialnię Sam. Dzień przed jej przyjazdem, ubrany w fartuch i rękawice, zakasał rękawy i zaczął sprzątać. Prawie jak kura domowa, wymamrotał. Ko ko ko, zapiał pod nosem. Najtrudniej było mu wysprzątać łazienkę, tyle brudów tam się nagromadziło. Dał sobie spokój z praniem, jeszcze by coś zepsuł. Na domiar złego musiał jeszcze jechać do pracy, chociaż ta myśl szczególnie mu nie przypadła do gustu. W pewnych chwilach cieszył się, że jest facetem. Bynajmniej nie musiał umieć gotować. Trzy godziny później walnął się na kanapę, ciężko sapiąc. Nigdy, przenigdy więcej nie będzie bałaganił, przynajmniej się postara.
*
Z drzemki wyrwał go dźwięk telefonu służbowego. Głośna, piszcząca melodyjka natychmiast postawiła śpiocha na nogi.
- Słucham? – Wysapał, przecierając oczy.
- Czy ty masz zegarek w domu? – Jessica, jak zwykle tryskała energią.
- Albo go zjadłem, albo leży sobie u mnie w pokoju – ziewnął.
- Tak czy siak, robota czeka – rozłączyła się.
Wybałuszył oczy, patrząc na wyświetlacz. To będzie cud, jeżeli się wyrobi w godzinę. Przeklinając korki i brak samochodu, dotarł do wieżowca. A właśnie, pomyślał, przydałby się samochód, nie mogę wiecznie jeździć autobusami. Gdy przechodził korytarzem, słyszał za sobą zduszone śmiechy. Spojrzał w lustro i natychmiast tego pożałował. Miał na sobie fartuch, w którym pracował. Szybko go z siebie zerwał, robiąc przy tym bardzo śmieszną minę.
- Mamy coś dzisiaj? – Spytał Iskierki, przechodzącej obok.
- Nie, nudy. Z resztą, nie dziwię się. Wszyscy normalni ludzie siedzą w swoich domach – wyraz swoich wyraźnie zaakcentowała.
Pokręcił głową, biorąc kubek kawy z blatu i idąc do swojego gabinetu. Ostrożnie odchylił się na nowym krześle. Dobrze, teren bezpieczny. Odpalił komputer, a następnie przeglądarkę. A co mi tam, pomyślał, psuję sobie reputację mieszkając pod dachem z kobietą, z którą mnie nic nie łączy, pomyślał z goryczą. Znalazł interesujące ogłoszenie. Mieszkanie dwuosobowe, centrum miasta, garaż. Jego przeglądanie zakończyła Patricia, jedna z nowych kryminalistyków, dziewczyna przeniesiona z działu zabójstw. Natychmiast zrzucił przeglądarkę na pasek zadań, ale ciągle widoczna była część tytułu: Nieruchom…
- Szukasz mieszkania? – Spytała zachęcająco, poprawiając dekolt, który i tak mały nie był.
- Już znalazłem – odpowiedział obojętnie, z trudem odwracając wzrok od eksponującej swoje wdzięki kobiety.
- Jest taka sprawa – powiedziała, siadając na róg biurka, które zaskrzypiało. – Mogę iść dzisiaj wcześniej do domu? – Ułożyła usta w podkówkę, trzepocąc rzęsami.
[img]http://i43.************/5xl7vs.jpg[/img]
- Nie – jego odpowiedź była stanowcza.
Zła, wyszła z jego biura, trzaskając drzwiami. Chciał za nią krzyknąć, że złość piękności szkodzi, ale się powstrzymał. Wybrał najlepsze oferty, skontaktował się z nimi i zadecydował, że wybierze mieszanie w miarę blisko domu Sam. Tak dla bezpieczeństwa. Spojrzał na zegarek i ziewnął, by po chwili podnieść się ociężale i zacząć zbierać się do domu.
- Luduu! – Krzyknął do ludzi na wydziale. – Do domów, już!
Wesołe pomruki towarzyszy zachęciły go do szybszego wyjścia na dwór. Rany, ale ziąb, pomyślał, opatulając się szczelniej płaszczem. Po co mu to wszystko, przecież nie przeszkadza Sam, bynajmniej tak mu się wydawało. Zawsze może się przeprowadzić jak się pokłócą. Wszedł do ciepłego domu, odczuwając głębokie zmęczenie. Automatyczna sekretarka świeciła na znak, że są nowe wiadomości. Zaciekawiony, podszedł i nacisnął klawisz odtwarzający.
- Cześć, tu Kate. Jakie masz plany na jutro?
- Dzień dobry, tu Derrick. Wracaj do nas, stęskniliśmy się.
Koniec wiadomości. Zadzwonił do kobiety, by dowiedzieć się, o której ma ją jutro odebrać.
- Sama przyjadę – prychnęła. – Nawet samochodu nie masz.
Urażony, odłożył słuchawkę. A niech sobie sama przyjeżdża, co go to obchodzi. Obrażony, usiadł przed telewizorem, a po paru minutach zasnął. Po paru godzinach ze snu wyrwał go dzwonek do drzwi. Spojrzał na zegarek i się zdziwił, kto o takiej porze może tu przyjść.
Masując zdrętwiały kark, podszedł do drzwi. Otworzył je. W stan głębokiego zdziwienia wprawiła go Patricia, która stała w progu, uśmiechnięta.
- Mogę wejść? – Spytała, a po chwili bez zaproszenia weszła.
- Y… - wydukał. – Przepraszam, po co tutaj pani przyszła?
Odwróciła się do niego, posyłając zniewalający uśmiech. Zdjęła płaszcz, pod którym była kusa sukienka. Podeszła do niego.
- Zrobić ci kawy? – Jej perfumy wdzierały się wszędzie.
- Nie, proszę stąd wyjść – skwitował, podając jej płaszcz i otwierając drzwi. – Nie znamy się, mam lepsze rzeczy do roboty.
Urażona, wyszła, nawet nie żegnając się. Kichnął głośno. Cholerne pachnidła. Ogarnął się i poszedł spać, zaśmiewając się z determinacji kobiety.
*
Obudził się następnego dnia z burczącym brzuchem. Gdy tylko się ubrał, rozległ się dzwonek do drzwi. Prosząc samego siebie, żeby to nie była Priccile, czy jak jej tam, podszedł do nich. Ku jego uldze zobaczył tam Sam. Szybko otworzył wejście, biorąc od niej torbę. W nocy po przemyślał to i owo. Wyprowadza się w przeciągu paru dni.
- Ekhm… nawet się nie przywitasz? – Spytała z odrobiną sarkazmu.
- Nie – jego odpowiedź była krótka. – Przecież widzimy się na co dzień, po co się co chwila witać.
Ups, złe zagranie.
- Co ty taki nie w sosie?
- Wyprowadzam się – powiedział z szyderczym uśmiechem i położył torbę w jej sypialni. – postaram się jeszcze dzisiaj.
- Ale… dlaczego? – nie mogła tego pojąć.
- Psuję sobie reputację jako szef. Mieszkam z osobą, z którą mnie nic nie łączy.
- I którą miałeś zabić, nie pamiętasz?! – Zapomniał, jak straszny ma głos, jak się denerwuje.
- To było kiedyś. Myślałem, że sobie wszystko wyjaśniliśmy! – zagrzmiał.
- Idź stąd. Nie chcę cię tu więcej widzieć – odwróciła się od niego.
Zrobiło mu się przez chwilę głupio, ale wiedział, że ma rację. Skomplikowana przyjaźń, która ich łączyła, miała marne szanse na przetrwanie. Spakował torbę, i jak najszybciej wyszedł z domu. Ku jego uldze, do nowego mieszkania mógł się wprowadzić jeszcze dzisiaj. Małe mieszkanko nie wydało mu się idealnym miejscem do pracy i życia prywatnego, ale cóż. Lepsze to niż mieszkanie z babą, która tylko utrudnia życie.
*
Zamknęła cicho drzwi, opierając się o nie plecami. Chciała wyjść tego przeklętego szpitala, by spędzić z nim Sylwestra, a tu klapa. A, zresztą mam ciekawsze rzeczy do robienia, niż użeranie się z facetem, który utrudnia życie.
[img]http://i43.************/29nartj.jpg[/img]
Poszła do kuchni zjeść coś innego niż obrzydliwe, szpitalne żarcie. Jej penetrację lodówki przerwał sms od Jess.
„Będziesz dzisiaj w robocie?”
Pewnie, że będę. Nie pozwolę, by jakiś facet miał nade mną przewagę, bo się wyprowadził, pomyślała z goryczą.
„Jasne” odpisała.
*
Pojechali potem oboje do pracy, na szczęście innymi autobusami. Ku wielkiemu zdziwieniu Josha, dostali zgłoszenie. Czytając akta, jedną ręką szukał na oślep przełącznika.
- Johnson, Black, Ponesky i Bean do mnie.
Sam, Derrick, Jessica i Patricia poszli do jego gabinetu zniechęceni.
- Z tego co wiem, nie macie planów na Sylwestra, prawda? – zapytał.
Odpowiedziały mu pomruki, że nie, a Sam spiorunowała go wzrokiem. Bydlę.
- Tak więc macie sprawę. Zabójstwo. Podzielcie się rolami.
Czarnowłosa podeszła do niego i wyrwała mu papiery, o mały włos ich nie drąc.
- A czy pan, panie Smith, nie ma planów na dzisiaj? – wyszeptała, a jej głos przepełniony był jadem, po czym odeszła.
Zwołała wszystkich na swoje biurko.
- Zabójstwo młodej kobiety. Podobno interesujące. Jedziemy.
- Ej, zaraz. Czemu ty tu przewodniczysz, hę? – Patricia nie mogą tego pojąć.
Nachyliła się ku niej.
- Bo tak. Masz wąty, idź się poskarż panu szefowi.
*
Całą drogę służbowym samochodem Jessicy przemilczały, piorunując się jedynie wzrokiem.
Gdy dojechali na miejsce, wokół kręciło się mnóstwo policjantów. Blondynka wysiadła pierwsza, rzucając zniesmaczone spojrzenie w jej stronę, a po chwili się poślizgnęła i wylądowała na zimnym śniegu.
- A nie mówiłam, że szpilki to niedobry strój na akcje? – kpiła sobie z niej.
Wściekła, otrzepała się. O nie laluniu, tak pogrywać nie będziemy, pomyślała wściekła.
Cała ekipa przywitała się z grupką mundurowych.
- Angelina Rizzoti. 26 lat, samotna. To, co się z nią stało, trzeba zobaczyć na własne oczy.
- Co znaleźliście na jej temat? Gdzie pracowała?
- Przeprowadziła się tutaj 2 lata temu. Pracowała w sklepie z odzieżą, rodzina mieszka w Bostonie, już wiedzą.
- Skąd wiemy o zabójstwie?
- Był telefon.
- Anonimowy? – włączyła się Patricia.
- Nie, wiesz? Przedstawił się, podał swoje dane i się rozłączył – z sarkazmem powiedziała Sam.
[img]http://i41.************/ajsax5.jpg[/img]
- Resztę szczegółów zobaczycie w środku. Kelly już tam czeka.
Zaraz, jaka Kelly? Czyżby nowy patolog? Weszli do domu i pierwsze, co poczuli, to metaliczny zapach krwi. Weszli do pomieszczenia wskazanego im przez policjanta i zamarli. Na podłodze leżało ciało młodej kobiety o barwie alabastru. Za dużo krwi straciła, skwitowała w duchu Sam.
- Zaraz, zaraz, gdzie ona ma głowę? – spytał Derrick.
- W łazience – miękki głos lekarza sądowego przeraził ich nie na żarty. Szybko się odwrócili.
[img]http://i44.************/2wlwtpz.jpg[/img]
We framudze stała ta sama osoba, którą czarnowłosa widziała u siebie w domu. Niesforne loczki były teraz związane w koka, ale pojedyncze pasemka wymykały się i opadały na twarz.
- Podejdźcie – sama podeszła do ciała. – Zabójca wiedział, co robi. Tu – wskazała na miejsce, gdzie powinna być głowa. – Widać wyraźnie, że narzędzie zbrodni był bardzo ostre, lekko ząbkowane. Perfekcyjne cięcie, odcięcie głowy prawdopodobnie zajęło mu góra półtorej minuty.
- Morderstwo było na tle seksualnym? – Jessica przerwała jej wywód.
- Nie. Ale zaciekawiło mnie to – wstała i przeszła do następnego pokoju. Podreptali za nią. – 3 odwrócone krzyże.
- Sataniści… - wyszeptała Sam. – pobraliście próbkę substancji?
- Nawet nie trzeba było. To krew, taka sama grupa jak ofiara.
Przeszli do łazienki, gdzie znajdowała się druga część ciała, a mianowicie głowa. Ale nie była ona rzucona od niechcenia. Stała idealnie na środku okręgu narysowanego czerwoną kredą. W równych odstępach znajdowały się czarne plamy. Wosk. Zaciekawiona, włożyła rękawiczki i dotknęła masy. Twarda.
- Morderstwo musiało być jakiś czas temu. Nie dość, że świece się wypaliły, to jeszcze wosk stwardniał – stwierdziła, odwracając się. – Głowa patrzy na nas, nie ma odciętych powiek. To znak, że przestępca bawi się z nami. Rytualna ofiara. Zaraz zaraz, gdzie jest blondyna?
Wyszli na dwór, gdzie stała Patricia, paląc nerwowo papierosa.
- Palenie zabija – krzyknęła.
- Powiedziała osoba, która sama pali – odkrzyknęła jej. Pierwsza cięta riposta.
*
Mroźne, grudniowe powietrze przepełnione było napiętym oczekiwaniem na nowy rok. Dzieciaki wałęsały się po okolicy, trzymając w ręku petardy. Wszyscy wsiedli do samochodu, jedyna Sam wróciła się do domu. Podeszła do szatynki.
- Skąd tyle wiesz o satanistach? – wyprzedziła ją.
- Powiedzmy, że interesowałam się nimi kiedyś – odpowiedziała. – Mogę znać więcej szczegółów?
Przeszły do salonu, gdzie znajdowała się większość ciała. Krew na ścianach przybierała fantazyjne kształty.
- Krew tętnicza – wyjaśniła, pokazując miejsce prawie pod sufitem. – Pierwszy, że tak powiem strzał. Potem stopniowo opada. Serce próbuje wyrównać tętno. Wtedy albo wpada w śmiertelną arytmię, albo po prostu przestaje bić. Jak dowiem się szczegółów, to na pewno przekażę. A tak między nami. Jak ci się układa z tym mężczyzną, którego widziałam u ciebie w domu?
- Nigdy nie byliśmy razem. Wyprowadził się – powiedziała tonem ucinającym wszelkie dyskusje. – Dziękuję za informacje i do zobaczenia.
Wyszła z domu i odetchnęła świeżym powietrzem. Przy odrobinie szczęścia wyrobi się przed dwunastą do domu. Milcząc, dojechali do domu Sam, gdzie wysiadła, życząc wszystkim pospiesznie udanego nowego roku. Szła ścieżką, zaniepokojona świeżymi śladami buciorów. Czyżby włamywacz? pomyślała, wyciągając broń. Na drzwiach nie było śladów włamania, weszła więc cicho nimi, mierząc bronią przed siebie. W łazience i kuchni nikogo nie było, poszła więc do salonu. Ciągle trzymając rękę na pulsie, zapaliła światło i wrzasnęła przestraszona, opuszczając broń. Na fotelu siedział Josh ze swoją torbą na kolanach.
[img]http://i40.************/2e4j5t3.jpg[/img]
- Debilu, wiesz, jak mnie przestraszyłeś?! – krzyknęła na niego. – Czego tu szukasz?
- Zapomniałem paru rzeczy – odpowiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Mam nadzieję, że je znalazłeś. Klucze – wyciągnęła rękę.
Wstał, i zataczając się, grzebał po kieszeniach.
- Chryste, ty jesteś pijany…
- Nie. – pokręcił głową. – kręci mi się tylko w głowie. Do widzenia. Miłego nowego roku.
- Czekaj – odwróciła się do niego.
Odwrócił się z nadzieją w oczach.
- Klucze.