Znów post pod postem, przepraszam xD
"Los tak chciał"
Odcinek 4
Moje powieki delikatnie się rozchyliły. Jak zwykle wstałam sama, kilka godzin przed rozpoczęciem lekcji. Spojrzałam na kalendarz wiszący na drzwiach szafy. Poniedziałek...przez głowę przeszła mi myśl, że tak niedaleko do środy. Tak niedaleko. Westchnęłam. Pierwszy raz w zyciu chciałabym pozbyć się swojego nawyku wczesnego wstawania. Była szósta. Miałam jeszcze półtorej godziny wolnego. Jakże bardzo chciałam zasnąć! Zasnąć nie myśląc o kłopotach, o tym, co ma nastąpić. Zapomnieć o wszystkim, nawet o tym, jak mam na imię. Niestety było to niemożliwe. Tak boleśnie niemożliwe. Na myśl o tym, co mnie czeka czułam realny, fizyczny ból. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że to migrena. Poczułam ulgę. Ból tłumił narastające we mnie wątpliwości. Po prostu leżałam nie myśląc o niczym. To było cudowne...do czasu. Po około dwudziestu minutach ból stał się nie do wytrzymania. Chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Chciałam otworzyć szafkę. Ze zdumieniem zauważyłam, że idzie mi to oporniej niż zwykle. Nie miałam siły. Ani fizycznej, ani psychicznej. Połknęłam dwie tabletki Ibupromu i położyłam się na podłodze w kuchni.
Leżałam tam bardzo długo, ale w końcu osiągnęłam spodziewany efekt - pulsujący ból opuścił moje skronie. Zmęczona ubrałam się i założyłam plecak. Jego ciężar wręcz przygniótł mnie do ziemi. Nie mogłam zjeść śniadania, to byłaby samodestrukcja. Ledwo mogłam chodzić, chwiałam się i co chwilę miałam wrażenie, że się przewrócę. Jednak wolałam iść do szkoły niż przez cały dzień nie zobaczyć Pawła.
Tego dnia mimo, że przyszłam do szkoły jeszcze wcześniej, niż zwykle, i tak nie starczyło mi czasu na pozbieranie myśli. Kiedy nadszedł Paweł jeszcze więcej możliwości wybrnięcia z całej sytuacji kołatało mi się w głowie. Do tego nadal czułam się słabo i nie miałam na nic ochoty. No, prawie na nic.
- Klaudia, co się dzieje? - Julia od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
Opowiedziałam jej wszystko, bo po co ukrywać cokolwiek? Do rozmowy dołączyła Karolina i musiałam opowiadać wszystko od początku. Nie miały czasu zadawać jakichkolwiek pytań, bo dzwonek natychmiast przerwał naszą konwersację. Nie szło mi tego dnia dobrze. Miałam szczęście, że nie było żadnego sprawdzianu. Czułam się źle. Nie chciałam rzucać się Pawłowi w oczy, bałam się ciągle jego reakcji, jeśliby uchwycił moje spojrzenie. Tak, teraz już wiedziałam - bałam się odtrącenia, obojetności, nawet nienawiści. Ogarnąły mnie wyrzuty sumienia: "a co, jeśli on kocha inną? Co, jeśli tą karteczką rujnuję mu życie?".
Wieczór jak na złość wydawał się za krótki. Dużo za krótki. Każda czynność zdawała się bardzo krótka, a trwała w rzeczywistości długo. Nie miałam na nic czasu ani ochoty. Siedziałam przed komputerem i bezcelowo wpatrywałam się w ekran, co jakiś czas poruszając dla pozorów myszką. Dwa dni były dla mnie meczarnią, ale dziwnym trafem losu chciałam, żeby trwały wiecznie. Czułam przerażającą niepewność, ale jednocześnie bałam się rozwiązania całej sprawy. Moje myśli krążyły wciąż wokół jednego: Pawła i jego reakcji, która prawdopodobnie będzie dla mnie bardziej bolesna niż życie w niepewności. Wiedziałam jedno: nawet, jeśli będzie mnie bardziej bolało, to i tak poczuję ulgę. Wiem, że to dziwne, ale tak wtedy myślałam. Ból miał przynieść mi ulgę. Może w tym szaleństwie była metoda. Może... Ale o tym miałam się przekonać dopiero w środę. Jak na razie moją najblizszą przyszłością miało być oczekiwanie na coś, co aż za szybko nadchodziło, nie dając mi na nic czasu. Nie miałam czasu myśleć, mówić, ba, nawet jeść. Wypełniała mnie wszechobecna pustka. Z każdym ruchem myślałam o Pawle, każdy oddech był przepełniony nieustającym pragnieniem poczucia jego warg muskających moje. Wiedziałam, że bardzo mało prawdopodobne są moje nieustające marzenia i że na zawsze pozostaną w mojej głowie. Tak. Moje ciało przepełniała samotność, choć ciągle ktoś kręcił się po pokoju. Nie zwracałam nawet uwagi na Reksa. Nawet przeciętny obserwator zauważyłby, że coś jest nie tak, jednak nie moja rodzina.
- Twoje problemy? Dziecko, jakie Ty możesz mieć problemy? - ach, jakże często słyszałam to z ust moich najbliższych.
Reks narzucał się. Nie miałam serca odtrącić go. Wtuliłam głowę w jego miękkią, puszystą sierść i poczułam się raźniej.
Był ktoś, kto mnie potrzebował. Ktoś, komu nie zależało na uprzejmości i szacunku. Liczyła się miłość i spontaniczność. Nie było miejsca na zazdrość, nienawiść, nieszczerość. Jego świat był taki prosty, tylko ludzkie uczucia są tak skomplikowane. Ludzie jako jedyny gatunek sami stają sobie na drodze do szczęścia. Sami ukrywają uczucia i chowają je za maską wymuszonej obojętności i cynizmu. Cynik to idealista z pękniętym sercem... - przypomniał mi się mój niedawny opis na gg. To znaczy nie tak niedawny, bo sprzed dwóch miesięcy. Tyle się przez ten czas zmieniło... Mój stosunek do świata zmienił się diametralnie. Kilka miesięcy temu gdyby ktoś mi powiedział, że nie będę miała ochoty żyć, zaśmiałabym się i nie uwierzyła. A teraz..niestety tak jest. Moje ciało przeszywał dreszcz, gdy do moich uszu doleciało imię Paweł. Ktoś jeszcze ma wątpliwości, czy to jest miłość? Tak, to z pewnością była miłość. Głęboka i nieposkromiona. Miłość, której nic nie mogło zlikwidować. Miłość na dobre i na złe.
Przez okno wpadały promienie światła i delikatnie, acz stanowczo oświetlały mi powieki. Otworzyłam oczy i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w śnieżnobiały sufit. Wiedziałam, że dzisiaj miał być wyjątkowy dzień. Tylko co miało się wydarzyć? Nie mogłam sobie przypomnieć.
- Trudno, pewnie nic znaczącego - mruknęłam podnosząc się z łóżka, którego święcie nienawidziłam. Zabierało z mojego życia tyle cennego czasu, który mogłam przeznaczyć na wiele ważniejszych rzeczy. Mozolnie zabierałam się do zakładania jeansów i koszulki. Gdy już się z tym uporałam, zjadłam płatki i umyłam zęby. Byłam już gotowa. Gotowa na ważny dzień, z którego powagi nie zdawałam sobie sprawy, bo złapała mnie skleroza.
Był początek grudnia, ale zamiast wymarzonego śniegu było tylko błoto. Zamyślona weszłam na pasy nie zwracając na nic uwagi.
- Uważaj! - usłyszałam krzyk jakiegoś staruszka.
Stanęłam jak wryta i tuż przed nosem przejechał mi Opel.
Gdyby nie starszy pan, nie byłoby mnie na tym świecie. Tylko czy zrobił on dobry uczynek? Czy nie lepiej dla świata byłoby pozwolić mi umrzeć? Z pewnością. Mimo to podziękowałam mu. Nie mógł wiedzieć, że prawdopodobnie zrujnowałam cudze życie, chciał zrobić coś dobrego. Roztrzęsiona weszłam do szkoły.
- Co się stało? - zapytał Marcin.
- Samochód o mało mnie nie potrącił.
To samo musiałam tłumaczyć każdemu, kto wchodził do szkoły. Nawet nieznajomi, "dobre dusze" chcieli się dowiedzieć, co jest i pomóc. A mi nie można było pomóc. To nie przez niebezpieczeństwo drżałam. W chwili zagrożenia do głowy wtargnęła mi myśl: "To dzisiaj". Tak, dzisiaj miała roztrzygnąć się cała moja przyszłość. Jak w takim momencie mogłam mysleć o piracie drogowym? Każdy mój nerw drgał na myśl o Pawle, każda myśl była bardziej intensywna od poprzedniej. Naprawdę chciałam, żeby ten Opel mnie przejechał. Ponad wszystko pragnęłam ucieczki od problemów. Byłam tchórzem. I, co gorsza, nawet obrócenie wszystkiego do góry nogami by tego nie zmieniło. Klaudia - tchórzliwa kujonka, coś obojętnego dla wszystkich. Klaudia - totalne zero.
- Klaudia - najlepsza przyjaciółka pod słońcem - powiedziała Sylwia. Dopiero teraz zorientowałam się, że wszystko mówiłam na głos - Klaudia, osoba, bez
której nie mogłabym żyć. Odważna Klaudia, która kiedyś podbije świat.
Ach, jak chciałabym, żeby tak było.