Temat: The Residence
View Single Post
stare 29.03.2009, 14:10   #96
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: The Residence

Part IX: W Rezydencji Świętych



Czułem dokładnie każdy mięsień, każde zranienie i usilnie wmawiałem sobie, że ból w dolnych partiach ciała jest urojony, że w nocy nic się nie wydarzyło. Moja świadomość potrzebowała trochę czasu nim uzmysłowiłem sobie, iż nie leżałem już na ławce, lecz na czymś miększym, przyjemniejszym w dotyku. Nie chciałem otwierać oczu, aby się nie rozczarować, tak bardzo pragnąłem teraz czyjegoś towarzystwa, że perspektywa, iż go nie będzie zabolała mnie do żywego. Żeby tylko jakoś przetrwać, żeby się nie załamać, a wszystko będzie…
- W porządku! – rozległ się czyjś sympatyczny, męski głos. Zacisnąłem mocniej powieki, czując ogromny ból głowy. Gdzie ja się właściwie znajdowałem?... – Wstajemy! Nie mamy całego dnia, chłopcy!
Chłopcy? Co za „chłopcy”? Czy w tym przytulnym kąciku spał ktoś jeszcze prócz mnie?
Powoli udawało mi się rozpoznać zaspane pomruki, jakieś jęczenie i przeraziłem się, że moje prośby zostały wysłuchane. Co to za miejsce?!
- Jest raaanooo… - powiedział ktoś leżący po drugiej stronie pokoju. – Chcę spać…
- Nie jęczeć, tylko wstawać! – zawołał znów ten pierwszy głos. – Bo następnym razem nie dostaniecie przepustki!
- Wszystko da się załatwić… O! Ten nowy się obudził!



Momentalnie zesztywniałem, zaciskając jeszcze mocniej powieki. Jak to możliwe, że się zorientowali? Przecież starałem się oddychać tak samo równomiernie, jak podczas snu! Nawet się nie poruszyłem!
Wyczułem ruch nieopodal i instynktownie się skuliłem, obawiając się jakiegoś brutalnego szarpnięcia za ramię, lecz nic takiego nie nastąpiło. Czyjaś chłodna dłoń spoczęła na moim policzku i poczułem nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie byłem już w lesie, ale w jakimś domu, więc czy to znaczyło, że ktoś mnie ocalił?...
- Witamy wśród żywych, Velvet – usłyszałem tuż nad uchem. – Myśleliśmy, że już po tobie.
Z lekkim wahaniem uchyliłem powieki i spojrzałem prosto na… kogoś. Widok zamazywał mi się przed oczami, nie potrafiłem na żadnym obiekcie zatrzymać spojrzenia, ale wystarczająco szybko zorientowałem się, że pochylał się nade przede mną jakiś świr. Bogowie… Cóż to za makijaż?!
- Lepiej się czujesz? – zapytał nieznajomy. – Chcesz wody?
Potrząsnąłem głową i obróciłem się na plecy. Jestem w piekle. Wiedziałem, że nie udało mi się wystarczająco odkupić swoich win.



Rozglądałem się niezbyt przytomnie po skromnie urządzonym pokoju. Miałem wrażenie, jakby ktoś przywalił mi czymś ciężkim w głowę, chociaż jednocześnie nie wykluczałem możliwości, iż mogli mi podać jakiś nasenny lek. Wszystko nabierało ostrości bardzo powoli, z początku widziałem tylko przechodzące nieopodal białe plamy, lecz później rozpoznałem w tych kształtach jakichś chłopaków. Przedziwnych. Ostatni przyglądał mi się przez moment nim dołączył do reszty. Z pomieszczenia po lewej usłyszałem szum płynącej wody i zamknąłem oczy. Przecież oni nie mieli nawet normalnych drzwi! Co to za miejsce, w którym nie ma…
Powietrze ze świstem wydostało się z moich płuc, gdy przypomniałem sobie rozmowę w pociągu. Nightmare twierdził, że strasznie narzekałem na dzielenie przestrzeni z innymi, że bardzo mi się nie podobał brak prywatności, a więc czy to może oznaczać, że miejsce, w którym się obudziłem to…
- Rezydencja Świętych?... – wychrypiałem, prawie nie poznając swojego głosu. Żałowałem, że odmówiłem szklanki wody…
- Pomóc ci wstać?
Oburzenie, jakie odczułem po tym jednym zapytaniu było nieporównywalne ze wszystkim, co do tej pory przeżyłem. POMÓC?! I co jeszcze?! To, że cholerna sierota Velvet dał się zaciągnąć w pułapkę nie znaczyło, że pozwolę sobie na jakąkolwiek litość!



Miałem wrażenie, że wszystkie moje kończyny nagle ważyły tonę. Z trudem udało mi się podnieść i usiąść na brzegu łóżka, walcząc przy tym z nadchodzącymi mdłościami. Przed oczami śmignął mi jakiś szkarłatny materiał, a chwilę po tym poczułem dotyk na ramieniu. Gwałtownie strąciłem obcą dłoń i podniosłem się patrząc prosto na…
Kogoś.
Mężczyzna stojący przede mną miał ciemną, niebiesko-szarą skórę, spiczaste uszy i oczy w jakimś dziwnym odcieniu. Wyglądał tak niezwykle, tak nieludzko, a jego ubranie… O bogowie, chłop w kiecce! No, tego jeszcze nie grali! Zastanawiałem się, czy wybuch śmiechu byłby rozsądnym sposobem, aby dać upust moim odczuciom, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu, patrząc się bez skrępowania na tą przedziwną istotę. Nightmare był przerażający z tymi swoimi czerwonymi tęczówkami, ale nieznajomy stojący przede mną bił go na głowę. Sprawiał wrażenie sympatycznego, ale nie był człowiekiem i jedynie go przypominał. Czułem łzy zbierające się w kącikach moich oczu i wolałem nie sprawdzać, czy powstały one w wyniku ujrzenia tej intrygującej osobliwości, czy może braku obecności Nightmare’a. Gdzie on się podziewał? Dlaczego byłem tu zupełnie sam?
- Nazywam się Yuno – powiedział nieznajomy. – Jestem guwernantem.
- Kim? – zapytałem, chociaż odpowiedź w ogóle mnie nie interesowała. Jak dużo mógł wiedzieć?... Może po prostu udawać, że zostałem pobity i bolą mnie gnaty? Nikt nie miał prawa się dowiedzieć o tym, co zdarzyło się w zagajniku…
- Opiekuję się tutejszymi kadetami, dbam o to, aby wszystkie ich potrzeby były zaspokojone.
Moim ciałem targną silny dreszcz, co nie uszło uwadze Yuno. Potrzeby… W spełnieniu jednej z męskich potrzeb brałem osobiście udział i na samą myśl zrobiło mi się niedobrze.



Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę, a ja w tym czasie wymyślałem odpowiednie usprawiedliwienie na swoją reakcję, lecz nie musiałem się nawet fatygować, by cokolwiek powiedzieć. Guwernant wyminął mnie i najzwyczajniej w świecie zaczął ścielić moje łóżko, nie odzywając się nawet słowem. Poczułem się jeszcze bardziej zagubiony, niż na początku, miałem wielką potrzebę, aby się komuś wytłumaczyć, a w sypialni był tylko on.
- Na początku bolało mnie bardziej, ale teraz jest lepiej! – wypaliłem do jego pleców. – Gdyby był jeden poradziłbym sobie, już brałem udział w bójkach i…
- Velvet – Yuno przerwał mi, wygładzając poszewkę na poduszce. – Dobrze wiemy, co się tam wydarzyło.
- Wiemy?... – wykrztusiłem, przełykając z trudem ślinę. – Kto wie?...
Guwernant westchnął cicho, wciąż na mnie nie patrząc. Poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku wiedząc, że nie spodoba mi się odpowiedź na to pytanie.
- Ojciec nasz powiedział wszystkim – odparł mężczyzna. – Wpadł w szał. Zawiodłeś go straszliwie i postanowił, iż to właśnie będzie kara, że wszyscy dowiedzą się, co miało miejsce tamtej nocy.
- I wiedzą?...
- Wiedzą. Wyszedłeś z domu Warrena i zostałeś zgwałcony przez dwóch mężczyzn, a gdy leżałeś nieprzytomny dobierał się do ciebie jakiś włóczęga.
- Włóczęga?! – wykrzyknąłem czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Nasz Ojciec się nim zajął. To było widowiskowe przedstawienie.



Yuno wyminął mnie i zabrał się za ścielenie innych łóżek, podczas gdy ja pozostałem w tym samym miejscu z rękami opuszczonymi wzdłuż boków.
Wiedzieli. Wszyscy wiedzieli. Czy faceta mogło spotkać coś bardziej poniżającego? Czy Dante naprawdę musiał zrobić z tego taką sensację?! Byłem jego synem, to działało na moją niekorzyść, więc czemu zdecydował się na takie posunięcie?
Było mi źle, chciałem usiąść w kącie i zacząć płakać, ale jednocześnie miałem ochotę coś zniszczyć, rozbić, cokolwiek! Nie wiedziałem, czy bardziej przejmowałem się tym, że wszyscy wiedzieli, co mi się przytrafiło, czy może perspektywą, że zawiodłem. Znowu. A Dante mimo wszystko poszedł tam, znalazł mnie i…
Dante żyje?!
Natychmiast chciałem podzielić się swoim odkryciem z Yuno, ale w tym samym momencie z łazienki wyszło trzech ubranych w mundurki chłopaków, którzy na mój widok zatrzymali się raptownie. Rzuciłem pierwszemu z nich – albinosowi – wyzywające spojrzenie chcąc dać do zrozumienia, że nie potrzebowałem żadnego współczucia. Dobrze, że aluzja nie była zbyt subtelna zważywszy na moje wypełnione łzami oczy.
- Ty tak zawsze na „dzień dobry”, czy może usiłujesz nas zastraszyć, co? – zapytał chłopak. – Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
- Jeśli oczekiwałeś mojej wdzięczności, to się przeliczyłeś!... – warknąłem nieco ostrzej, niż zamierzałem.
- Bez kłótni! – wtrącił Yuno. – Na śniadanie, chłopcy, później się zapoznacie.



Chciałem odpowiedzieć, że wcale nie miałem zamiaru nikogo poznawać, ale zrezygnowałem. Czułem rumieńce na policzkach i co raz zerkałem na któregoś z kadetów, nie będąc pewnym ich reakcji. Jak ja musiałem wyglądać w ich oczach? Co sobie myśleli? Na pewno każdy z nich miał swoją wersję wydarzeń, na pewno przy śniadaniu będą o tym rozmawiać, a kiedy do nich podejdę będą mi się przyglądać, szukając potwierdzenia do swoich tez.
Chłopcy skończyli się krzątać po wspólnej sypialni i wyszli, zostawiając mnie samego z Yuno. Guwernant musiał zauważyć, jakie myśli mnie dręczyły, gdyż podszedł i poklepałem mnie po ramieniu, co widocznie miało być krzepiącym gestem, lecz miało całkiem odwrotny skutek.
- Chciałbyś o tym porozmawiać? – zapytał uprzejmie. Spojrzałem na niego z oburzeniem, nie odzywając się nawet słowem. – Odpowiadam tu za porządek i naprawdę byłbym ci wdzięczny, gdybyś w ocenie swoich kolegów nie posługiwał się wyłącznie stereotypami. Każdy z nich ma swoją własną historię i żadna z nich nie jest tak szczęśliwa, jak twoja.
- Szczęśliwa?! – powtórzyłem. – Nie wierzę własnym uszom! Jak dotąd wszystko, co mnie spotkało było…
- O tym porozmawiasz z naszym Panem – przerwał mi. – Ale nie możesz się do niego udać bez przygotowania. Chodź ze mną.



Yuno poczekał chwilę, aż się uspokoję, po czym wyszedł z sypialni rzucając mi jeszcze przyjazny uśmiech. Przechodząc pod łukiem znów poczułem to dziwne uczucie złości. To przechodziło moje pojęcie… Jak do sypialni, czy łazienki może nie być DRZWI? Mogli mi wcisnąć każdy kit, ale nigdy bym nie uwierzył, że ci wszyscy wariaci tak mocno się kochali i sobie ufali, że postanowili pozbawić się prywatności! Dobrze, że przynajmniej nie nosili jakichś krzykliwych łachów, czy czegoś podobnego…
Minęliśmy schody, przeszliśmy przez prawie całą długość jadalni i zatrzymaliśmy się dopiero przy następnych stopniach, za którymi dostrzegłem toaletkę. Moje brwi powędrowały w górę, a mężczyzna jedynie wskazał mi owy przedmiot ręką. Nie miałem zamiaru dać się wrobić w jakieś makijaże, popaprane fryzury, albo coś w tym stylu.
- No, śmiało – zachęcił mnie Yuno. – Nasz Pan nie chciałby, abyś wyglądał jak ostatni włóczęga.
- A wyglądam, jak ostatni włóczęga? – prychnąłem.
- Mam nadzieję, że nie liczysz na szczerą odpowiedź, chłopcze.
Westchnąłem i odsunąłem stołek, siadając na nim zamaszyście, czego natychmiast pożałowałem. Uniosłem się odrobinę, a na mojej twarzy pojawił się grymas bólu, gdy odezwała się część ciała, o której najchętniej bym zapomniał. Miałem nadzieję, że moje krzywdy zostaną mi jakoś wynagrodzone, wciąż nie potrafiłem przeboleć, iż stałem się tym „Och, Jak Strasznie Skrzywdzonym Przez Los Chłopcem, Na Którego Trzeba Chuchać I Dmuchać!”.
- Dorwał ich, prawda? – zapytałem nawet się nie zastanawiając, czy guwernant wiedział, o kogo mi chodziło. – Już ich nie ma?
- Ojciec nasz pragnie porozmawiać właśnie o tym – odparł elf. – Odwróć się przodem do lusterka.
Tak też zrobiłem. W dłoni Yuno zalśniły nożyczki.



Nie pozwolił mi patrzeć w obawie przed zbłąkanymi kosmykami włosów, które mogły wpaść mi do oczu, a przynamniej tak powiedział. Gdy już skończył i pozwolił mi zobaczyć odbicie odkryłem, że gdybym od początku widział, co robił ze mną Yuno nigdy w życiu bym się na to nie zgodził.
- Co to do cholery ma być?! – ryknąłem, zrywając się ze stołka. Mężczyzna stał kawałek dalej, a na jego twarzy widniał wyraz uprzejmego zainteresowania. Wkurzył mnie…
- To? – upewnił się, skinąwszy na moje włosy. – Fryzura. Ładna?
- Teraz wyglądam, jak baba!
- Jeśli o to chodzi, to i tak nie ma zbyt wielkiej różnicy. Zawsze byłeś zniewieściały, Velvet. Teraz przynajmniej widać, że wiesz, co to grzebień.
Odwróciłem się do niego tyłem i jeszcze raz spojrzałem na lusterko. O Boże… Jak chwilę wcześniej byłem ostatnią sierotą, tak teraz awansowałem na stanowisko pośmiewiska! Podobała mi się moja ostatnia fryzura, co z tego, że potargana? Nie miałem jakichś kołtunów, czy czegoś podobnego! Może i nie wyglądała najschludniej, ale, z jakiej racji miałem się stroić dla Dante?!



- Będą się śmiać – mruknąłem.
- Nie odważą się – westchnął Yuno, krzyżując ręce na piersi.
- A co? Nie wolno im? – warknąłem. – Gdybym był na ich miejscu zacząłbym wyć ze śmiechu pomimo zakazów!
- Nie odważą się – powtórzył guwernant. – Wierz mi, gdyby nieodpowiednio zareagowali spotkałoby ich coś znacznie gorszego, niż ciebie.
Bardzo chciałem udawać, że jedynym złem, jakie mi się przydarzyło była ucieczka z własnego domu i zobaczenie upiorów, lecz najwidoczniej będą mi do końca życia wypominać to, co wydarzyło się w lesie. Chcieli mi w ten sposób jakoś pomóc? Bardzo *miłe* pocieszenie… A zdawało mi się, iż Yuno należał do grupy tych „całkiem przyjemnych” ludzi… istot… czy czegoś.
- Jest idealnie – powiedział mężczyzna. – Nasz Pan się ucieszy.
- A co on ma do tego?
- Czesał cię w identyczny sposób, gdy jeszcze tutaj mieszkałeś.
Moja złość może i jeszcze do końca mi nie przeszła, ale wyraźnie czułem, jak puchłem z dumy.
Czesał mnie. Dante. Osobiście. TYLKO mnie. A biorąc pod uwagę, że był tutaj najważniejszy i wszyscy okazywali mu bezwzględny szacunek uznałem, że źle nie było.
- Czas na twój mundur – odezwał się elf. – Pomóc ci się przebrać?
Spojrzałem na niego z oburzeniem. Przebrać? Mnie? W życiu!



Spodziewałem się, że „mundur” będzie się składał z moro, kamaszy i jakiegoś beretu i ogromna była moja ulga, gdy otworzyłem szafę i wyjąłem z niej parę skórzanych spodni, zieloną, krótką koszulkę, kurtkę oraz rękawiczki bez palców. Czułem się naprawdę kimś szczególnie, że teraz naprawdę się wyróżniałem i byłem z tego powodu naprawdę zadowolony. Yuno zaprowadził mnie na drugie piętro, z którego wyszliśmy na coś w rodzaju tarasu. Pierwszy raz miałem możliwość obejrzenia Rezydencji z zewnątrz i tylko cudem powstrzymałem się, by nie parsknąć śmiechem. W dole wspaniały ogród, wszędzie wysokie kolumny, marmurowe chodniki i rzeźbione drzwi… Jak w bajce! I czego ja się mogłem spodziewać po facecie, który nosił koszulkę z misiem? Litości!
- Wejdziesz tam sam – uprzedził mnie Yuno, kiedy już znaleźliśmy się pod odpowiednimi drzwiami.
- Nie pójdziesz ze mną? – zdziwiłem się.
Elf uśmiechnął się przepraszająco.
- Mnie nie wolno tam wchodzić. Nie jestem na tyle godny. Ale powodzenia – powiedział na koniec, po czym ukłonił się i wrócił z powrotem do głównego budynku.
Nie jest godny… Oho, no to sobie Dante rządzi pełną parą!



Stałem tam przez jakiś czas zastanawiając się nad odpowiednią przemową. Jeszcze nigdy nie zwracałem się do Dante bezpośrednio, więc co mogłem powiedzieć? Cześć tato? Brzmiało kretyńsko! Znacznie bardziej wolałem się zastanawiać nad tym, co napotkam w jego sypialni, niż jakimś durnym przywitaniem. Zaraz w progu potknę się o pluszowego misia? Czy może z szafy będą na mnie łypały puste ślepia porcelanowych laleczek? To byłoby takie typowe!
Nie miałem pojęcia, jak długo zbierałem się do wejścia, ale otrząsnąłem się z rozmyślań dopiero, gdy zobaczyłem szybko płynące po posadzce cienie. Spojrzałem w górę i ujrzałem fascynujące zjawisko: słońce przesuwało się po niebie z zadziwiającą prędkością, a na horyzoncie z każdą chwilą pojawiała się czerwono-żółta łuna. Czyżby nadchodziła już noc? Niemożliwe! Jak w ciągu kilku sekund czas mógł tak gwałtownie przyśpieszyć?
Spojrzałem powoli w stronę drzwi prowadzących do sypialni ojca i przełknąłem głośno ślinę. Wyglądał, jak dzieciak i nosił sweterek z misiem, ale w tej chwili był pewnie na mnie wściekły. To nie wróżyło dobrze… Nacisnąłem ostrożnie klamkę i pchnąłem drzwi, wchodząc do środka.
- Jestem tutaj, bo…
- Wiem, po co tu jesteś! – przerwał mi rozwścieczony, męski głos.



Dante obrócił się na pięcie patrząc na mnie spode łba. Opuściłem wzrok pod tym nieprzyjemnym spojrzeniem i utkwiłem go w ciężkim woluminie, jaki znajdował się w dłoni ojca. Nie pamiętałem mężczyzny zbyt dobrze, ale pierwszego dnia, gdy zjawił się na progu mojego domu z pewnością nie wyglądał aż tak strasznie. Głos uwiązł mi w gardle i poczułem się nagle, jakbym był jakimś dzieckiem przyłapanym na wagarach przez rodziców. Co powinienem zrobić? Przeprosić? Zapytać o wyjaśnienia? Czy może odejść i wrócić, gdy zdobędę wystarczająco dużo odwagi? Zacząłem już rozumieć, co kierowało Yuno, kiedy zajmował się moimi włosami: wiedział, że Dante był zły i liczył, że uczesanie mnie tak, a nie inaczej przywoła jakieś wspomnienia i ojciec się rozchmurzy. Modliłem się, aby nastąpiło to już niebawem… Nie pomagał również mroczny, średniowieczny wystrój pokoju. Czuł chłód bijący zarówno od ścian, jak i od blondyna, ciemne, wiekowe meble tylko świadczyły o stanowczości mężczyzny i naprawdę, naprawdę żałowałem, że wcześniej go nie doceniałem.
- Coś tak ucichł, co? – warknął Dante. – Nie będziesz szczekał? Nie będziesz się ze mną kłócił? A może nie masz odwagi, bo myślisz, ze jestem silniejszy, niż Warren? Nie, poczekaj… - zachichotał. – Ależ OCZYWIŚCIE, że jestem!
Skuliłem się, próbując ukryć głowę między ramionami. Och, dobrze wiedziałem, o czym mówił. Tamten dred musiał mieć na imię Warren i na pewno opowiedział ze szczegółami, jak przebiegła nasza kłótnia. W jaki sposób mogłem się bronić? Powiedzieć, że chciałem mięsa? Doprawdy, bardzo mądra wymówka…



- Nie chciałem tego… - powiedziałem cicho, ledwie dosłyszalnie.
- Nie chciałeś! – krzyknął, a ja aż się zatrzęsłem ze strachu. – Oczywiście, że nie chciałeś! Tak jak wielu innych rzeczy, czyż nie? Hm, co to mogło być… Pobicie? Poniżenie? GWAŁT?
Postanowiłem, że nie będę tego słuchać i po prostu wyjdę, nie przewidziałem jednak, że moje nogi zapragnął się zbuntować i zostaną w miejscu. Nie mogłem nawet poruszyć ręką i szybko się zorientowałem, iż Dante siłą trzymał mnie obok siebie. Siłą pochwycił mój Czas.
- O czym ty w ogóle myślałeś?! Tak źle ci było w tamtym domu?! DOMU, Velvetnight! Osobiście go wybrałem, żebyś nie musiał więcej spać w jakiejś piwnicy bez ogrzewania! A ty po prostu… - machnął ręką. – CO cię podkusiło?! Dlaczego stałeś się taki nieposłuszny?!
Poczułem się jak pies, którego karcił właściciel. Dlaczego byłem nieposłuszny? W głębi duszy wiedziałem, że nie musiałem taki być, ale jakaś część mnie zwyczajnie chciała się zbuntować i dlatego to zrobiłem. Podejrzewałem, że Aquila nie miał z tą decyzją zbyt wiele wspólnego.
- Tak wyszło… - mruknąłem, wzruszając bezradnie ramionami, które nagle stały się niemiłosiernie ciężkie.
- Wyszło, co? Tak samo, jak rozmowa z wrogiem, prawda?
- Nie wiedziałem… - jęknąłem, czując rosnące poczucie winy. – Wiedział o różnych rzeczach i… I pomyślałem, że był taki jak…



Dante warknął jakieś niezrozumiałe słowo i odrzucił książkę w bok. Zacisnąłem mocno oczy obawiając się ciosu, ale poczułem jedynie ruch powietrza, gdy mężczyzna wyminął mnie i zatrzymał się dopiero przy wielkim łożu z baldachimem. Zupełnie nie wiedziałem, co mogłem powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Gdyby blondyn chciał przedstawiłby mi wszystkich swoich podwładnych, a skoro tego nie robił musiał mieć widocznie jakiś powód. Poza tym ci „podwładni” nigdy sami by mnie nie zaczepili. O czym ja właściwie wtedy myślałem? Tak bardzo przeszkadzało mi towarzystwo Warrena, że się z nim pokłóciłem i odszedłem? Czy może to Aquila aż tak mnie oczarował? Był piękny, miły, a mnie brakowało kogoś życzliwego… No to rzeczywiście sobie znalazłem!
- Przepraszam… - wyszeptałem, stając przodem do ojca. Pozwolił mi na ten ruch, a ja wyraźnie czułem, iż na więcej po prostu nie będzie mnie stać. – Byłem… smutny… - wykrztusiłem, rumieniąc się. Beznadziejnie to zabrzmiało, ale mówiłem prawdę. – Nie wiedziałem, że miał złe zamiary… Nie wyglądał tak… Tak jak ci z domu i…
- To był syn Laine – przerwał mi mężczyzna, marszcząc groźnie brwi. – Ten, którego zamurowaliśmy w ścianie, gdy był dzieckiem. Poznałeś jego imię, więc czemu za nim poszedłeś?!
- Nie poznałem! – jęknąłem. – Nie przedstawił mi się…
- Jeszcze lepiej!
Tak, byłem naiwnym smarkaczem, który z pewnością wlazłby do samochodu obcego, gdyby ten zaoferował mu cukierka! Tak strasznie było mi przykro, że zawiodłem ojca, iż całkiem poważnie rozważałem możliwość padnięcia na kolana i doczołgania mu się do stóp. Ta jego siła, ta duma wpływała na mnie w tak nadzwyczajny sposób, że rozumiałem, co czuli jego poddani. Mogliby lizać jego nogi i odczuwaliby dzięki temu przyjemność. Mnie było już bardzo niedaleko, aby postąpić podobnie.
- Nie wiem, co mogę powiedzieć… - mruknąłem zgodnie z prawą i w przypływie nagłego natchnienia, dodałem: - Błagam o wybaczenie, ojcze…
Moje słowa musiały go niesamowicie zdziwić, gdyż jego brwi powędrowały w górę, a zaraz po tym kąciki jego ust uniosły się lekko. Spojrzenie Dante również zmiękło, teraz wyglądał na prawie rozczulonego.



Oparł dłonie na moich ramionach, a ja z jakiejś niewiadomej przyczyny położyłem rękę na jego biodrze, czując się nagle niesamowicie szczęśliwy. Miałem nadzieję, że mi wybaczy, że od tej chwili wszystko już będzie między nami dobrze. Nigdy nie czułem takiego oddania względem kogokolwiek i cieszyłem się, że to właśnie Dante był osobą, którą tak bardzo szanowałem.
- Zawsze wiem, gdy dzieje ci się krzywda, Velvetnight – powiedział, patrząc na mnie trochę smutno. – Możesz sobie tylko wyobrazić, co czułem, kiedy groziło ci niebezpieczeństwo i nie zastałem się w domu Warrena. Obiecaj… Nie, PRZYSIĘGNIJ, że więcej nie zrobisz czegoś podobnego, że już zawsze będziesz posłuszny.
Już nie był zły i dobrze o tym wiedziałem. Postanowiłem podziękować później Yuno za to nowe uczesanie. Ojciec patrzył na mnie z takim uczuciem, z taką tęsknotą, że zwyczajnie chciałem rzucić mu się w ramiona. Dante chyba odczuwał to samo, gdyż odsunął się odrobinę i wskazał głową swoje łoże.
- Dziś będziesz spał tutaj – powiedział. – Chcę cię mieć dla siebie, chociaż przez te kilka godzin.
Nie miałem zamiaru się stawiać, ale w głowie zaświtało mi pytanie, które musiałem natychmiast zadać.
- A co z nimi? – wypaliłem. – To znaczy tymi, którzy… No…
- Są w Rezydencji – rzekł. – Przeklętej Rezydencji. Tam jest ich siedziba.
- I co… zrobimy?... – zapytałem niepewnie.
Dante uśmiechnął się delikatnie, mrużąc oczy.
- Zniszczymy ich. Wybijemy, co do jednego.
Pozwoliłem się objąć i z lekkim wahaniem oddałem uścisk. Blondyn może nie widział żadnego problemu w likwidowaniu upiorów, ale mnie jedna rzecz nie dawała spokoju.
Gdzieś tam był syn Laine. Czy będzie potrafiła go zabić, skoro tak bardzo się załamała, rzekomo słysząc jego głos w Rezydencji?



Nie odczuwałem zmęczenia, właściwie to bałem się, że nie będę mógł zasnąć, ale Dante znów posłużył się swoimi umiejętnościami i gdy tylko się położyłem poczułem, jak zaczęła ogarniać mnie senność. Przez długi czas patrzyłem na uśpioną twarz ojca, na delikatny uśmiech błąkający się na jego ładnych wargach i zacząłem rozmyślać, co takiego musiał przeżyć, iż stał się kimś tak silnym i szanowanym. Jak przez mgłę pamiętałem słowa Aquili, który sugerował, że Dante sypiał z innymi ludźmi wręcz „zawodowo”. Żył już wiele lat i na pewno zdarzało mu się uprawiać seks, ale nie byłoby to przecież żadną tajemnicą. Nie chciałem pytać go o to wprost i tuż przed zaśnięciem postanowiłem, iż z samego rana dowiem się wszystkiego od Yuno. Miałem nadzieję, że przynajmniej on zdradzi mi kilka szczegółów z zagadkowego życia mojego ojca.

Ostatnio edytowane przez Ruder : 30.03.2009 - 11:36
  Odpowiedź z Cytatem