mam nadzieje, ze tym razem bedzie wiecej komentarzy... nie chce miec dwoch odcinkow na jednej stronie. ;(
poklony dla Gosi za zdjeica. macie ich duzo ;]
Odcinek IV
„Birthday”
- O Boże, nie – Zakwiliła, rzucając się na łóżko.
27 urodziny zdawały się być dla niej przerażającą perspektywą. Zerknęła na wydrukowany grafik studia tanecznego, a następnie na cennik. Co jej do głowy strzeliło, żeby się tu zapisać? Przecież… Spojrzała na ulotkę. Szukają młodych ludzi. Do 20 lat. Załamała się totalnie. Za stara… nawet na taniec.
*
Cały dzień szukała pracy, grzebiąc na różnych portalach i popijając ze szklanki.
- Boże… to nie jest takie trudne, Sam – powiedziała sama do siebie, zatrzaskując laptopa – Ej, ty, żyjesz?
Laptop wydał cichy skrzek i zamilkł.
- Kur…de świetnie – Powiedziała do niego – Nie masz ciekawszego momentu, żeby się psuć? – Potrąciła do palcem. Nie odpowiedział.
Wolność. Jak to dziwnie brzmi. Żadnego faceta wiszącego ci nad głową i pilnującego, żebyś się nie wygłupiła. Żadnych zakazów i nakazów. Balanga. To ostatnie jej przypomniało o tym, jak stara się zrobiła.
*
Pod wieczór stanęła przed szafą i wyciągnęła pierwsze lepsze spodnie i bluzkę, żeby iść do klubu. Już 4 osoby dzwoniły z wyrzutem, że ich nie zaprosiła, chociaż im wmawiała, że nie obchodzi urodzin. Wezwała taksówkę i podjechała pod „Heaven”, najmodniejszy klub w Chicago. Gdy tylko usiadła przy barze, podszedł do niej wysoki typek w kolczykiem w brwi,
przedstawiając się jako Dave. Nudził ją tanimi zaczepkami i stawianiem drinków, więc nie okazywała entuzjazmu, tylko zniecierpliwienie i wymowne spoglądanie na zegarek. Po paru minutach, wciąż niezrażony brakiem reakcji z jej strony, zaczął jej podtykać ogień, gdy chciała zapalić papierosa.
- Co to ma być? – Spytała zniesmaczona.
- Po prostu jestem miły.
Wlała w siebie połowę trunku i otarła usta wierzchem dłoni.
- Nie wychodzi ci to.
Odwróciła się, słysząc zbyt znany, perlisty śmiech i szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Cholera, tylko tego brakowało, pomyślała, pijąc resztę. Patricia, Jessica, Derrick, James, Abigail, Josh i jakaś nieznana kobieta weszli do klubu i zajęli duży stolik, śmiejąc się z wszystkiego. Położyła głowę na blacie, rzucając stekiem przekleństw. Tylko ich tu brakowało.
*
Dave najwyraźniej zrozumiał, że nie ma co liczyć na podryw i właśnie odchodził od blatu, gdy ta go zatrzymała.
- Czekaj – Szepnęła, chwytając go za ramię – Widzisz tamtego faceta? – ruchem głowy wskazała na Josha.
- No widzę.
- Chodź potańczyć.
Weszli na parkiet tak, że Josh idealnie ją widział. Właśnie ruszyła wolna piosenka, więc przylgnęła ściśle do ciała swojego partnera, kołysząc się w rytm piosenki.
- Ręce niżej – Mruknęła.
Posłusznie przeniósł swoje dłonie na jej pośladki. Z wręcz szatańską satysfakcją wyobraziła sobie minę czarnowłosego. Partner obrócił ją wokół jej osi, a następnie obrócił ją do siebie tyłem, tak, że miała na wprost Josha. Ich spojrzenia się spotkały, a po chwili obróciła się z powrotem.
*
- Czy to nie nasza Sam? – Dopiero teraz Jessica zauważyła, w kogo tak wgapiony był jej szef.
- Pewnie tu pracuje – Zauważyła Patricia, śmiejąc się głupkowato.
Megan wymierzyła jej mocny policzek i wstała.
- Ej, co jest? – Spytała, masując sobie policzek.
- Akurat ty się możesz podzielić doświadczeniem, co nie? – Ich najnowszy nabytek na miejsce Sam. Megan. Cholernie piękna. Cholernie niebezpieczna.
Josh oderwał się na chwilę od wirującej pary i uspokoił obie panie.
- Spokój. Patricia, uważaj na słowa.
*
- Muszę ochłonąć – Stwierdziła Sam, próbując się oderwać od Davida – Możesz mnie puścić?
Oswobodził ją z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
- Zaraz wracam – Powiedział i odszedł.
Podeszła do baru i zamówiła Margaritę. Gdy piła drinka, zjawiła się przy niej Jessica.
- O, Jess. Witaj. Josh cię tu przysłał?
- Sama przyszłam. Co ci to daje?
- Ale co? – Tym razem nie zrozumiała.
- Łamiesz serce Joshowi.
- Weź go sobie, jak ci się podoba. Widzę, jak na niego patrzysz.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie myślałam, że to kiedykolwiek powiem, ale zachowujesz się jak panienka lekkich obyczajów.
Reakcja czarnowłosej była natychmiastowa. Nim Jessica się odwróciła, ta wymierzyła jej solidny policzek i obrzuciła stekiem wyzwisk. Ta nie pozostała jej dłużna i jej oddała. Chwyciła się za policzek, czując piekący ból. Po raz pierwszy spoliczkowała ją kobieta.
W akcie ostatniej desperacji, chwyciła niedopitą Margaritę i rzuciła nią w odchodzącą Jessicę.
Szkło roztrzaskało jej się na karku, wplątując jej się we włosy. Tym razem to było przegięcie. Do akcji wkroczył barman, Dave i Josh. Dwaj pierwsi przytrzymywali Sam, a czarnowłosy Jessicę.
- Tego bym się po tobie nie spodziewał, Jess – Powiedział Josh, puszczając ją i wyplątując z jej włosów odłamki szkła.
Odeszła, patrząc z niedowierzaniem na swoją byłą koleżankę z wydziału. Ta druga natomiast wyrwała się przytrzymującym ją i podeszła do Dave.
- Idziemy tańczyć?
Josh jeszcze chwilę postał w miejscu, wpatrując się w podłogę. Kobiety są straszne. Podszedł do stolika, gdzie trwała zażarta dyskusja.
- Pokaż to – Iskierka posłusznie podwinęła włosy, odsłaniając kark. Ani draśnięcia.
- Mogłabyś tą **** pozwać do sądu – Powiedziała Patricia, siadając koło Josha.
- No coś ty. Ja taka nie jestem. O ile znam Sam, potem mnie przeprosi. A ty, moja droga, pilnuj swojego języka.
- Idę potańczyć. Derrick?
Pokręcił przecząco głową.
- James?
Taka sama reakcja.
- Ja pójdę – zaoferował się Josh. Skoro ona mu gra na nosie, to on jej też.
Zdziwione i rozbawione spojrzenia kolegów z pracy zmotywowały go, aby jakoś to przeżył. Podeszli do wirujących obok Sam i Dave’a. W tym samym czasie Patricia już dwa razy nadepnęła mu na stopę.
- Odbijamy – Powiedział, przejmując Sam. Ścisnął jej ręce tak mocno, że nie mogła się wyswobodzić. Najwyżej mogła sobie poprzeklinać.
Patricia spojrzała na prawie dwumetrowego typka z dziwną miną, ale dała się poprowadzić. Oboje źle tańczyli, więc nie było wyrzutów, że ktoś komuś nadepnął na stopę, ponieważ ciągle sobie po nich łazili.
- Przede wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Spojrzała na niego spode łba.
- Po drugie, Jessica nie poda cię do sądu za atak. I jak chcesz, możesz ją przeprosić – Obrócił ją.
Zaczęła się kolejna wolna melodia. Spojrzała ukradkiem na parę obok. Żeby uniknąć kolizji, Patricia stała na butach Dave’a. Ścisnął jej jeszcze mocniej palce, aż ta syknęła z bólu.
- Przeproszę ją, ale do jasnej cholery, zajmij się swoją blond lafiryndą i mnie puść.
- Po trzecie. Ten typek, z którym tak namiętnie tańczyłaś, grając mi na nerwach, siedział za narkotyki. Patricia mi o tym powiedziała – Przycisnął ją do siebie, prawię ją dusząc.
Bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, stała i cierpliwie czekała, aż melodia się skończy.
- Nie gram ci na nerwach. Nie jestem z tobą i mogę robić to, co chcę – odnalazła stopą odzianą w szpilki jego stopę i z całej siły na nią nastąpiła.
- Noszę glany, panno Johnson – Syknął jej do ucha, pozbawiając ją resztek powietrza.
- Ty… psycholu – Wystękała, nie mogąc się ruszyć – Lecz się!
Zaczęło jej brakować powietrza, tak żelazny ucisk miał jej partner. Poluźnił trochę, dając jej postęp do powietrza. Czując, że parametry życiowe są w normie, wróciła do złorzeczenia.
- Co wy tu w ogóle robicie?
- Przyszliśmy. Zabronisz nam?
Przyspieszył wraz z melodią.
- Puść. Chcę iść.
Posłusznie wykonał polecenie, spoglądając na nią obojętnym wzrokiem.
- Obłóż policzek lodem, Jessica ma mocne uderzenie.
Nie usłyszała tego, ponieważ właśnie odeszła, kręcąc głową z niedowierzaniem. Po chwili obcas, który próbowała wbić Joshowi, złamał się i Sam upadła na posadzkę, wzbudzając salwy śmiechu. Zdjęła buty i wstała, zanim ktokolwiek zdołał do niej podejść. Koło 23 grupa z policji się ulotniła, a ona została sama, wraz ze swoim nowym adoratorem.
- Ta blondynka fatalnie tańczyła – Zaczął jej się zwierzać.
Mruknęła coś w stylu „To straszne” i zamówiła kolejnego drinka, tym razem Malibu.
- Ciężki dzień? – Spytał barman, dolewając jej.
- Ta – Mruknęła, szukając zapalniczki.
Barman podał jej ogień, a ta uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Kim był ten gość?
- Nie twoja sprawa. Dolej – Powiedziała, przesuwając w jego kierunku szklankę.
Parę godzin i drinków później, uznała, że wystarczy. Zataczając się, wyszła z klubu na bosaka, szukając taksówki. Za nią wyszedł Dave.
- Dojdę sama do domu – Wybełkotała – Taxi.
Już miała wsiadać, kiedy ten się odezwał.
- Mogę cię odwieźć.
- Piłeś.
- Mało.
- Jestem policjantką – Odpowiedziała, po chwili wybuchając głośnym śmiechem.
Mina mu zrzedła.
- Mogę się zabrać z tobą?
Zastanowiła się chwilę.
- Nie.
- Przepraszam – Kierowca nie ukrywał oznak niezadowolenia – Wsiada pani, czy nie?
Dwumetrowy dryblas zatrzasnął drzwi i dał znać, żeby odjechał, co też uczynił z prawdziwą chęcią.
- Ej, ja miałam nią jechać.
- Pojedziesz inną – Stwierdził z uśmiechem.
- Nie podoba mi się to – Zaczęła się szarpać, gdy ten chwycił ją w ramiona – Dave, puszczaj!
Zaczęła go okładać małymi piąstkami, by się oswobodzić, lecz to nie przynosiło skutków. Zaczął ją prowadzić na siłę w stronę, jak mniemała, swojego mieszkania. Potknęła się specjalnie o swoje stopy, upadając boleśnie na chodnik, by zyskać parę sekund na obmyślenie strategii. Podniósł ją jak małą zabawkę, stawiając ją do pionu.
- Proszę ją puścić – W życiu nie spodziewała się takiego obrotu akcji.
Posłusznie ją puścił, a jej się zakręciło w głowie. Już się przygotowywała na bolesny upadek na bruk, gdy chwyciły ją czyjeś silne ręce.
*
- Do samochodu.
- Nie? – Sam nie miała zamiaru się łatwo poddać – Sam sobie tam idź – I obrażona, o bosych stopach poszła w kierunku swojego domu.
Josh posłał Dave’owi znaczące spojrzenie i poszedł za Sam, która wciąż stawiała przyduże kroki, lekko się zataczając. Podbiegł do niej i ją chwycił za ramię, obracając do siebie.
- Chcesz iść piechotą?
- Nie. Tax… - Zatkał jej usta ręką i przewiesił wciąż opierającą się przez ramię.
Zrobiła się bezwładna. I tak z nim nie wygra, a obraz, jaki wspólnie tworzyli, śmieszył nielicznych przechodniów. Ona – pijana, bez butów, z rozwianymi włosami i lekko rozmazanym makijażem. Kurtka sunęła się leniwie po ziemi, a włosy zasłoniły pole widzenia. On – widocznie zmartwiony, przygarbiony, trzeźwy. Glany poruszały się cicho po chodniku, a kurtkę kurczowo trzymała kobieta.
- Wyglądasz tragicznie, jak jesteś pijana.
Pokazała mu środkowy palec w geście swojego zniesmaczenia i oparła się o nagłówek, wzdychając ciężko.
- Dziękuję, że pokazujesz mi, co o mnie myślisz – Burknął, zapalając silnik.
- To nie o to chodzi – O dziwo, ilość wypitych drinków nie odebrała jej zdolności mówienia – Najpierw wyznajesz mi, że mnie kochasz, i wcale nie liczysz się z moim zdaniem. Potem o mało co mnie nie dusisz w moje własne urodziny, a teraz porywasz mnie.
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Nie widziałaś, jak ten facet się zachowywał?
- Skąd się tu wziąłeś?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
Zamilkła, wpatrując się w okno z uporem czterolatka.
- Śledziłeś mnie – Stwierdziła – Jesteś psycholem. To się nazywa mania prześladowcza.
- Po pierwsze, nie pozwalaj sobie. Po drugie, odwoziłem resztę, bo byli wstawieni, a po trzecie… Sam? Co ci?
Była blada jak trup, a jej ręce się trzęsły. Chociaż w samochodzie było ciepło, ogarnęła ją fala zimna.
- Zawieź mnie do domu.
Czym prędzej wykonał jej polecenie, spoglądając od czasu do czasu, czy jeszcze nie zapaskudziła mu tapicerki. Parę minut później byli pod domem, gdzie Sam od razu wyszła i poszła otworzyć drzwi. Nie mogła trafić w dziurkę, więc Josh ją wyręczył i po paru sekundach drzwi stanęły otworem. O ile to było możliwe, Sam stała się jeszcze bledsza i pobiegła do łazienki, zamykając się w niej. Zamknął starannie za sobą drzwi, a idąc do kuchni, usłyszał stłumione kaszlenie z łazienki. Pokręcił głową zniesmaczony. Oto, co alkohol robi z ludźmi. Sięgnął po apteczkę, wyciągając z niej środki przeciwbólowe i przygotował szklankę wody.
Po chwili do kuchni doczłapała się Sam, trzymając się kurczowo framugi. Blada twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Zatrułam się – Powiedziała i zapiła lek przeciwbólowy dwoma dużymi łykami wody.
- To ja już pójdę…
- Zostań.
- „To się nazywa mania prześladowcza” – Zapiszczał jej głosem Josh, przedrzeźniając ją.
- Skoro wierzysz w każde słowo pijanej kobiety, to gratuluję – Powiedziała i wyszła, zataczając się.
Usłyszawszy donośny łomot z korytarza, poszedł tam, wyobrażając sobie zniszczenia siane przed pijaną Sam.
- Cholerny but – Wysapała, podnosząc się. Gdy Josh podszedł, by jej pomóc, nie opierała się.
Czując, że robi jej się słabo, zawisła na Joshu, przez co chwycił ją mocniej i zaniósł ją do jej pokoju.
Ułożył ją wygodnie na łóżku, a po chwili poszedł do kuchni po miskę z zimną wodą i ręcznik. Po chwili wrócił i położył na jej czoło zimny kompres.
- Dziękuję – Wyszeptała.
- Dobranoc.
- Zostajesz?
- Nie.