Temat: Alice Waters
View Single Post
stare 25.01.2012, 00:12   #21
Caesum
Administrator
 
Avatar Caesum
 
Zarejestrowany: 26.05.2005
Skąd: Warszawa
Wiek: 29
Płeć: Mężczyzna
Postów: 1,474
Reputacja: 73
Domyślnie Odp: Alice Waters

Hyacinth zmieliła starannie ziarenka kawy, po czym wrzuciła je do dzbanuszka i zalała wrzącą wodą. Następnie przykryła naczynie pokrywką i położyła na tacy, na której leżały już przygotowane tosty, wciąż jeszcze ciepłe, ze złocistym masłem roztapiającym się na ich chrupiącej powierzchni. Trzeba było zrobić już tylko jedno. Staruszka zdjęła wieko ze słoika, złapała za nóż, po czym zanurzyła go w dżemie brzoskwiniowym, który następnie rozsmarowała na tostach. Gotowe.
Wzięła tacę, umieściła w windzie na jedzenie i posłała na piętro, pokręciwszy kilka razy korbą. Wyszła z kuchni i wspięła się po dębowych schodach, następnie wyciągnęła tacę z drzwiczek w ścianie i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do sypialni Alice. Zapukała kilka razy, po czym zaczekawszy chwilę weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się.
No cóż – pomyślała, spoglądając na tacę. – Jedzenie się zmarnuje.


--------------------------------------

No. Na starcie już proszę o wybaczenie, że dopiero w nowym roku, ale zwyczajnie nie miałem czasu. Proszę również o wybaczenie mi tak wyraźnej zmiany w wyglądzie Hyacinth, jednakże było to spowodowane zepsutą grą(choć osobiście uważam, że dobrze się stało, ponieważ teraz jej wygląd bardziej odpowiada mojej wizji tej postaci). Simka po prostu nie chciała działać, musiałem ją skasować. Simy - jak zwykle robota Mefisto.

--------------------------------------

No, nareszcie.
Alice weszła do sali balowej, wskazanej jej przez lokaja, po czym rozejrzała się. Była w jasnym, przestronnym pomieszczeniu, zamkniętym pod żebrowym sklepieniem. Przez oddzielone filarami witraże przebijały się promienie słoneczne, barwiąc salę odcieniem czerwieni. Na obitych drewnem ścianach umieszczone były okazałe gobeliny, niektóre zakryte przez srebrne, błyszczące zbroje. Centrum pomieszczenia stanowił neogotycki kominek, który, choć nierozpalony, wspaniale się prezentował. W kącie zespół grał znane kawałki jazzowe. Ważne postaci brytyjskiego świata biznesu tańczyły, śmiały się i rozmawiały, udając bądź naprawdę dobrze się bawiąc. Alice skrzywiła się z niesmakiem. Oni mają wszystko, a ja już nic.
Dziewczyna ruszyła przed siebie, szukając jakiegoś towarzystwa. Nie minęła chwila, nim usłyszała swoje imię, wykrzykiwane przez kogoś za jej plecami. Z trudem powstrzymała zdegustowany syk.
- Alice, moja droga, a więc jesteś!
Alice z wymuszonym uśmiechem odwróciła się, by spojrzeć na twarz aż nazbyt uradowanej Christine Tuckfield.

Jej oczom ukazała się drobnej postury kobieta w średnim wieku, ubrana w niebieską, niegustowną suknię, niepasującą zupełnie do jej jasnych, blond włosów. Jej niebieskie, świdrujące oczka i nieszczery uśmieszek wskazywały na wyjątkową złośliwość charakteru. Szła pod rękę z jakimś nieznajomym brunetem o francuskich rysach twarzy.
- Cóż za niezwykłe spotkanie! Jak widzę, ciebie również zaproszono. – Zaszczebiotała Alice.
- Ależ kochaniutka, to się bardziej tyczy ciebie. Byłoby raczej dziwne, gdybym nie została tutaj zaproszona.
Zaśmiała się perliście, Alice zawtórowała. Złośliwa jędza.
- No, ale koniec tych żartów. – Ciekawe, co ona widzi w tym śmiesznego. – Moja droga, widziałaś się już z lordem Williamsem?
- Nie, jeszcze nie. Dopiero co przyjechałam.
- Ach, racja, widziałam. Całkiem ładny samochodzik, choć trochę staromodny.
Alice przewróciła oczami.
- Alice kochana, poznałaś może mojego nowego adoratora? – Kobieta przylgnęła do mężczyzny, który skłonił się lekko i uśmiechnął, ukazując wielkie, białe zęby.
- Armand Chevalier.
- Jest bankierem. – Dodała Christine, mrugając znacząco. Alice poczuła, że jest jej niedobrze.
- Myślałam, że jesteś z tym Belgiem. Jak on się nazywał?
- Van de Velde? Och, zerwaliśmy już rok temu. Był strasznym nudziarzem.
Kobieta zmrużyła oczy.
- Ojej, tam przecież są Astorowie! Spójrz Armand, jak Helen ślicznie wygląda. – Zwróciła się do Alice. - Wybaczysz mi, jeżeli na chwilę cię opuszczę?
- Ależ skąd. Nie martw się, zajmę się sobą. – Powiedziała z nieukrywaną ulgą.
- Jeszcze jedna rzecz, moja droga. Isador jest w palarni. - Uśmiechnęła się, po czym odeszła śmiejąc się głośno. Alice westchnęła. Chyba mnie przejrzała.
Dziewczyna odprowadziła wzrokiem kobietę, po czym przebiła się przez gości, doszła do drzwi i przeszła przez nie na korytarz. Bez wahania złapała za klamkę, by wejść do wspomnianej przez Christine palarni. Nie mam czasu na głupie zabawy. Muszę coś najpierw załatwić.

Znalazła się w dusznym, zadymionym pomieszczeniu, obitym ciemną, bordową tapetą. Między masywnymi filarami umieszczone były neogotyckie krzesła i stoliki, pod którymi rzucone zostały niedbale perskie dywany, zbierające kurz i popiół z papierosów. Krwistoczerwone lampy oświetlały stare gobeliny nikłym, bladym światłem. W powietrzu czuć było ciężki zapach tytoniu i alkoholu. Całość, choć tak europejska, miała w sobie coś lekko egzotycznego. Alice nie była tym zachwycona.
Rozejrzała się. Gdzie też on się podział? Czyżby Christine mnie okłamała?
- Alice? To ty? Oczywiście, że to ty. Chodź tutaj! – Usłyszała. Już drugi raz ktoś mnie woła. Czuję się jak pies. Spojrzała w stronę, z której dobiegał głos.
Wołał ją przystojny mężczyzna ubrany w szykowny, granatowy garnitur. Średniej długości włosy zaczesane miał do tyłu. Na jego ustach malował się przyjazny, choć dziwnie tryumfujący uśmieszek. Siedział w samym centrum pomieszczenia, usadowiony wygodnie na bogato zdobionej sofie.
- Isador! Kopę lat, kiedy to my się ostatnio widzieliśmy? – Powiedziała Alice podchodząc do mężczyzny. Uśmiechnęła się życzliwie.
- Całe wieki! – Isador zrobił miejsce na sofie. – Siadaj, mamy tyle do nadrobienia.
Nie wahała się długo.
- Cygaro? – Spytał, podsuwając jej cedrowe pudełko, w którym równo leżały cygara sławnej marki Herman Upmann.
- Widzę, że Upmann dalej się trzyma, chociaż jeszcze kilka lat temu zbankrutował. Dawno już żadnego nie zapaliłam, dziękuję. – Odpowiedziała, biorąc jedno i obcinając kapturek. Wetknęła cygaro do ust, pozwoliła Isadorowi je zapalić, po czym zaciągnęła się porządnie i wypuściła dym, rozluźniając się. Tego było mi trzeba.
- No dobrze, panie Williams. – Zaczęła po chwili. – Co takiego zrobiłeś, że musiałeś wrócić z żywej Ameryki do naszej małej, ponurej Brytanii?
- Zaraziłem się nudą, ot co! Praca bukmachera robi się wyjątkowo nieciekawa po kilku latach, a zakłady rodziny mogą działać i bez mojej pomocy. Osobiście wolę być w ruchu, zwiedzać świat, a nie siedzieć zamknięty w czterech ścianach i zajmować się głupotami. Na moim miejscu zrobiłabyś pewnie to samo, mam rację?
Alice zastanowiła się.
- Absolutną. Ciągła praca to nie jest życie dla mnie. Potrzebuję wolności, przygód. Jeśli nie mogę tego mieć, czuję się, jakbym była martwa.
Isador pokiwał głową ze zrozumieniem. Spojrzał na Alice czułym wzrokiem.
- Moja mała Alice, nic się nie zmieniłaś.
Dziewczyna westchnęła.
- Zmieniłam się. Nie jestem już tą samą, smarkatą dziewczynką jaką kiedyś byłam. Dorosłam.
- Czy na pewno? Dla mnie nadal jesteś słodką Alice.
- Jestem już dorosłą, w pełni niezależną kobietą. Może cię to zaskoczyć, ale nie bawię się już lalkami.
Isador roześmiał się.
- Niezależna? Ależ moja droga! Każdy jest od kogoś uzależniony.
Alice wypuściła dym tytoniowy wprost na twarz Isadora.
- Nie ja.
Williams westchnął. Spojrzał jej w oczy.
- Alice, już dawno chciałem się z tobą zobaczyć. – Zamilkł na chwilę. – Mamy tyle niedokończonych spraw.
Alice uśmiechnęła się wyczekująco. Czyżby nareszcie przechodził do tematu?
- Widzisz. – Nagle rozejrzał się. – Może pójdziemy gdzieś, gdzie jest spokojniej?
Dziewczyna zgasiła cygaro, po czym wstała.
- Prowadź.
Lord Williams wstał, po czym otworzył drzwi i wyprowadził ją do ciemnego korytarza. Razem skierowali się w stronę holu, w którym zapalono już światła na kryształowych żyrandolach. Wspięli się po misternych, dębowych schodach, skąpanych w czerwonym blasku zachodzącego słońca. Na piętrze skręcili w korytarz prawego skrzydła posiadłości, po czym przeszli przez jedne z wielu drzwi, by znaleźć się w prywatnym salonie.

Było to ciemne, pokryte szarą tapetą pomieszczenie, na środku którego umieszczony został drewniany stół. Wokół niego rozstawione były fotele i kanapy, z kolorem tapicerek dopasowanym do wystroju wnętrza. Wszystko to zwrócone było w stronę kominka. Na ścianie obok ustawiony był pokaźny regał z książkami.
Lord Williams wskazał jej fotel, usiadła.
- Wino? – Zaproponował, podnosząc butelkę ze stolika.
- Dziękuję. – Odparła i gdy dostała kieliszek, wciągnęła nosem unoszący się z niego zapach. Nie była koneserem, jednak lubiła aromat dobrego wina.
Poczuła, jak Isador kładzie rękę na jej ramieniu.
- Alice. – Powiedział miękkim głosem. – Jak długo będziesz jeszcze tak oziębła?
Milczała.
- Alice. – Powtórzył, schylając się tak, że ich policzki stykały się ze sobą. – Wiesz, że kocham tylko ciebie.
- Ja… - Urwała. Serce biło jej jak szalone. Czy tego chciałam?
No, na co czekasz, głupia? Wiesz przecież, czego on chce, a ty siedzisz tu i tracisz okazję.

Poruszyła się niespokojnie.
Postanowiłam, że zdobędę majątek za wszelką cenę, a teraz mam idealną okazję. Isador Williams zawsze mnie uwielbiał, nawet dwa razy się oświadczył. Dodatkowo ma pieniędzy jak lodu, a ja obecnie nie mam ani grosza.
Jednak, czy naprawdę taka jestem? Czy naprawdę mam zamiar tak wykorzystać miłość tego człowieka?

- … Jestem zmęczona. – Oznajmiła, całkowicie oddając tym swoje obecne uczucia.
- Nie opieraj się. – Powiedział, nachylając się nad nią. – Nie ścierpię kolejnej odmowy.

Ich usta złączyły się w pocałunku.

Ostatnio edytowane przez Caesum : 02.07.2017 - 16:11
Caesum jest online   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.