|
|
Zobacz wyniki ankiety: Jak oceniasz moje fotostory? | |||
5 gwiazdek - Odlotowe |
![]() ![]() ![]() ![]() |
1 | 16.67% |
4 gwiazdki - Całkiem niezłe |
![]() ![]() ![]() ![]() |
0 | 0% |
3 gwiazdki - Przeciętne |
![]() ![]() ![]() ![]() |
5 | 83.33% |
2 gwiazdki - Zgroza |
![]() ![]() ![]() ![]() |
0 | 0% |
1 gwiazdka - Strach się bać |
![]() ![]() ![]() ![]() |
0 | 0% |
Głosujących: 6. Nie możesz głosować w tej sondzie |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
Guest
Postów: n/a
|
![]() ROZDZIAŁ PIERWSZY Szary Dym * Śledztwa dzień pierwszy -Eric? Eric obudź się! - szepnąłem do mojego przyjaciela, leżącego nieruchomo kilka jardów dalej. Ślepa uliczka była szara i ponura, z trzech stron otoczona wysokimi murami kamienic. Moje oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności; gęsty, ciemnoszary dym dodatkowo oślepiał. Wszystkie moje próby wstania z brudnej, zakurzonej powierzchni kończyły się niepowodzeniem; nogi miałem obolałe i poranione, a dżinsowe spodnie przesiaknięte były krwią. - Eric wstawaj, musimy uciekać! Nie odpowiedział, a może tylko nie mogłem go usłyszeć. Mrok powoli ustępował, odsłaniając przede mną niewyraźną, jakby odległą sylwetkę postawnego mężczyzny. Wysoki i barczysty, miał na sobie jasny markowy garnitur. Leżał na lewym boku, odwrócony do mnie plecami. Nie mogłem dostrzec jego twarzy. Zbierając w sobie całą moją siłę woli, wstałem i podszedłem do niego chwiejącym się krokiem. Potknąłem się o wyszczerbiony kawałek bruku i upadłem na ziemię; znajdowałem się teraz tuż obok Erica, w odległości zaledwie jednej stopy. -Nie wygłupiaj się, zaraz nas znajdą! Musimy się ukryć - przemówiłem cichym, mocno drgającym głosem. Byłem tak zdenerwowany jak nigdy w życiu. Po prostu się bałem. Bałem się o mojego najlepszego przyjaciela, bałem się o swoje życie, bałem się ciemności. Zebrałem jednak całą swoją odwagę, przezwyciężyłem ból... Nie, bólu już nie czułem. Nic nie czułem. Po prostu wyciągnąłem zakrwawioną, trzęsącą się rękę ku jego głowie; lekko i ostrożnie obróciłem ją w swoją stronę... - Cholera jasna...- strach ustąpił. Zamiast niego pojawiła się wściekłość i wstrętne, denerwujące uczucie bezsilności. - K**wa.. k**wa mać! Boże... Lily się załamie, przecież ona jest w ciąży... Jak ja jej to powiem, jak? Jak k**wa?! Dlaczego, k**wa dlaczego...- twarz nieboszczyka pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, całkiem blada i pusta... Rozcięta prawa skroń, przez czoło spływała jeszcze cienką strużką krew. Niebieskie oczy tępo wyglądały spod półprzymkniętych powiek, lekko rozchylone usta ukazywały piękne, białe zęby. Bezsensownie oczekiwałem na najmniejszy nawet znak życia. Na lekki, zniewalający uśmiech, na płytki oddech. Na lekki ruch ręką... nie doczekałem się. A czekałem długo. Całą wieczność, kilka minut. Patrzyłem na Erica Pizarro, komendanta policji; na mojego przyjaciela. Myślałem o naszych wypadach na plażę, wspólnych urlopach w Aspen... O wszystkich dobrych i złych chwilach. Leżąc przy ciele Erica kompletnie straciłem rachubę czasu. Spędziłem tak zapewne parę minut, jednak wydawały mi się ona wtedy wiecznością. Nie miałem pojęcia co się dzieje wokół mnie, prawdę mówiąc zupełnie mnie to nie obchodziło. Ocknąłem się jednak w samą porę, dokładnie wtedy, kiedy usłyszałem cichy, odległy odgłos powolnych kroków. Dwie postacie zmierzały w moją stronę, naprzemiennie stukając obcasami. Nie widziałem ich, ale słuch od zawsze mam świetny, nigdy mnie nie zawiódł. Wiedziałem, że moja sytuacja jest co najmniej rozpaczliwa. Nie miałem pojęcia jak się zachować. Ukryć się, uciec, a może błagać o litość? Walczyć? Tą ostatnią możliwość od razu odrzuciłem; rany, które odniosłem nie dawały mi żadnych szans. Uciekając lub skamląc przed nieznajomymi, zachowałbym się całkowicie nie po męsku. Tak więc postanowiłem się ukryć. Tylko gdzie? Ślepa uliczka nie stwarzała zbyt wielu możliwości. Na całe szczęście pod ścianą jednej z kamienic wznosiła się wysoka góra śmieci, którą zauważyłem dopiero w tej krytycznej chwili. Stała się ona moją jedyną szansą przeżycia. Bardzo powoli wgramoliłem się pod wielką stertę odpadków, aby w spokoju obserwować dalszy bieg wydarzeń. Byłem niemal pewien, że wydarzy się coś dziwnego. No cóż, intuicja mnie nie myliła. Po brudnej, kamienistej drodze sunęła biała, oślepiająco jasna plama światła. Powoli zbliżała się do nieruchomego ciała Erica, od czasu do czasu badając ciemne zakamarki uliczki. Odgłos kroków był już teraz całkiem głośny, odbijał się echem od wysokich murów zaniedbanych kamienic. Byłem już w stanie usłyszeć cichą, niespokojną rozmowę dwóch mężczyzn: -Ulysses jak myślisz? Dobrze idziemy? - zapytał ktoś głębokim, ale zniszczonym już przez wiek, basem. Głos ten dziwnie uspokajał i podnosił na duchu. Jakby było w nim coś magicznego... A mimo to, sam nie wiem dlaczego, nie ufałem mu. -Tak Vince, tak właśnie myślę - drugi mężczyzna odpowiedział nieco opryskliwie. Zdawało się, że nie darzył swojego towarzysza wielkim szacunkiem. A niewątpliwie dzieliła ich duża róznica wieku, jego głos był całkiem inny; twardy i bardzo męski, promieniujący wręcz młodością i wielką pewnością siebie. - Pytasz się już chyba dziesiąty raz. Barney mówił, że gościu wjechał dokładnie w ten zaułek. A zdaje mi się, że to twoje rodzinne strony... - dodał złośliwie i wyjątkowo bezczelnie. Bo ostatniego zdania z pewnością nie można było uznać za komplement. -Tak, właśnie tutaj się wychowałem - odpowiedział Vincent, jakby nie zrozumiał właściwego sensu wypowiedzi swojego kolegi. -Popatrz, a mimo to wyszedłeś na ludzi! - zaszydził Ulysses, po czym zaczął lekko chichotać. Denerwował się. -Nie wiesz, że ze starszych osób nie wypada się wyśmiewać? - zapytał mężczyzna używając tonu zarezerwowanego zwykle dla siedmioletnich dzieci. -Starszych ludzi? Chłopie, masz ledwie cztery dychy! -Pięć mój drogi, pięć! -A co za różnica? Przecież świetnie się trzymasz! -Może - odpowiedział lekko zamyślony Vincent, mimo to szeroko się uśmiechał. - W każdym razie jestem już za stary na tą robotę. Za stary... -Za stary? Praca jak każda inna! Może tylko trochę bardziej... stresująca. -Znamy się już tyle lat, a ty wciąż mnie zadziwiasz! - oznajmił nieco zaskoczony Vince. Ton jego wypowiedzi nagle się zmienił, facet wydawał się teraz zmartwiony i zirytowany... - Wygadujesz takie głupoty, że się w głowie nie mieści! Ty jesteś nienormalny czy co? Ten facet był przecież młody, miał żonę i dziecko! A my bierzemy udział w tym... procederze. -Ja? Nienormalny? Nie sądzę. A jeśli nawet, to ty chyba również nie jesteś całkowicie w porządku; w końcu, jak sam powiedziałeś, bierzesz udział w tym przedsięwzięciu... - odpowiedział zdenerwowany Ulysses, chociaż w jego głosie można było dostrzec lekki ton szyderstwa. Najwidoczniej zanosiło się na kolejną kłótnię. -Dobrze wiesz, że miało być całkiem inaczej. Kiedyś nie liczyły się układy, nie zabijało się bez potrzeby. Teraz wszystko się zmieniło. -Jesteś pewien? Przecież jest tak samo jak dawniej, nie widzisz tego? - zapytał młody mężczyzna, a jego usta wykrzywił złośliwy, wredny uśmieszek. - Dobrze, znajomości i zajmowane stanowiska są ważne, ale czy zabijamy bez potrzeby? Szef najwidoczniej miał potrzebę zlikwidowania gościa, więc już go nie ma. Ty miałeś potrzebę dorobienia do nędznej, państwowej pensyjki. Ja chciałem się zabawić. I wszyscy są zadowoleni, prawda? -Przerażasz mnie. Tak się składa, że dręczą mnie wyrzuty sumienia, z tobą na pewno jest podobnie. -Niby co jest we mnie takiego odrażającego? I nie udawaj niewiniątka, dobra? Twoja przestarzała moralność zniknęła od razu po otrzymaniu koperty z kasą, tak więc siedź cicho. Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, teraz już jest za późno - Ulysses przerwał, kierując światło latarki na srebrny, sportowy wóz wbity w wysokie mury kamienic. - A oto nasza zguba! - oznajmił, po czym podszedł nieco bliżej. Mężczyźni bardzo długo przyglądali się zmasakrowanemu Chevroletowi, z którego wciąż wydobywał się gęsty, szary dym. Następnie oświetlili miejsce mojej kryjówki, wielką stertę śmieci. Dopiero wtedy tak naprawdę uświadomiłęm sobie, w jak wielkim jestem niebezpieczeństwie, serce dosłownie skoczyło mi do gardła. Byłem niesamowicie zdenerwowany, po kilku sekundach znów jednak pogrążyłem się w ciemności. Vincent i Ulysses spojrzeli wtedy na Erica, spoczywającego już w wielkiej plamie jasnego, ostrego światła. -Hmm... jak myślisz, żyje? - zapytał młodszy z mężczyzn. -Nie mam pojęcia. Wygląda na martwego, ale sprawdzę. Dla pewności - oznajmił, po czym bez żadnych zachamowań pochylił się nad ciałem nieboszczyka. Przyłożył palec wskazujący do jego szyi i sprawdził puls. Miał niezwykle spokojny, niemalże kamienny wyraz twarzy. - Sztywny, blady, zimny. Serce też nie pracuje. Jaki wysuwa się wniosek? -Ee... nie żyje - odparł Ulysses i lekko pozieleniał na twarzy. Grymas obrzydzenia wykrzywił jego piękną twarz. -Co jest? - zapytał Vincent, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Nasz twardziel nie lubi nieboszczyków? Wiedziałem, że po młodym pokoleniu nie można spodziewać się niczego dobrego. Za moich czasów... -A c**j mnie obchodzi co było za twoich czasów! - krzyknął mężczyzna, jego głos przepełniony był furią. - A poza tym, pracuję już dziesięć lat! Dziesięć, p***dolonych lat! Nazywasz to młodym pokoleniem?! No tak! Bo ty jesteś staruch z hemoroidami! -Przystopuj trochę, po co te nerwy? Wiem, że rozpiera cię młodzieńcza duma, ale mamy robotę do wykonania! Przynajmniej teraz się na mnie nie wydzieraj. -No tak, wybacz. Znasz mnie, nigdy nie potrafiłem się opanować - odpowiedział Ulysses, po czym speszył się i zarumienił. -Wybaczam, jak zwykle. Nie mam w zwyczaju obrażać się o głupoty - odparł mężczyzna lekko się uśmiechając. - Przejdźmy do rzeczy. Gościu jechał sam, nie mamy żadnych świadków. Sprawa jest banalnie prosta. -Dokładnie. Ale mimo wszystko huk był niesamowicie głośny, za kilka godzin ktoś się zorientuje i sprawa trafi do mediów. -Właśnie... I zaraz będzie tutaj piękny wianuszek fotoreporterów. Co byśmy nie zrobili, ktoś się dowie. Najlepszym wyjściem będzie, paradoksalnie, nagłośnienie całej tej sprawy. -Oczywiście nie możemy zdradzić, że było to zabójstwo. Pozostaje nam nieszczęśliwy wypadek po kilku kieliszkach whisky. -Nikt w to nie uwierzy. Wzorowy policjant? Upozorujemy ucieczkę przed nachalnymi dziennikarzami. W końcu był znaną osobistością! -Super. Tak więc pozostaje nam tylko uporządkowanie miejsca wypadku. Pasowałoby włożyć go do auta. Mam nadzieję, że jeszcze całkiem nie zesztywniał... -Taa... Musiał jeszcze chwilkę żyć, zanim padł na dobre. -Zapewniam cię, że zdążył tylko wyjść z samochodu. Nic więcej. Potem nie odzywali się przez dłuższy czas. Założyli tylko białe, gumowe rękawiczki i zanieśli ciało Erica do wraku samochodu. Układali go dobre dziesięć minut, dopóki nie byli zadowoleni z efektu swojej pracy. Następnie obrócili się w stronę ciemnego wylotu uliczki i ruszyli przed siebie, głośno stukając obcasami swoich butów... Kto stoi za zabójstwem Erica Pizarro? Kim są dwie tajemnicze postacie? Czytaj "Ślepą Uliczkę" a odkryjesz mroczną tajemnicę...
Ostatnio edytowane przez Moriquendë : 29.01.2006 - 09:36 |
![]() |
|
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|