![]() |
#24 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Długo nie dawałam kolejnego odcinka więc możliwe, że dzisiaj wstawię jeszcze jeden.
ODCINEK 11 *** - Jesteśmy gotowi do drogi - stwierdziła dziewczyna stojąc przed tronem Till. - Miałam taką nadzieję... Więc przyszykujcie się. Zaraz będziecie na miejscu - dała im kilka rad, po czym na koniec dodała według niej najważniejszą sprawę - Pamiętajcie, musicie podążać ścieżką promienia, będzie on widoczny doskonale tylko dla was. Tylko dla was. Wypatrujcie go na ziemi... Acha, odłącz wszystkie kable... - po tych słowach nastolatka poczuła, że się unosi i teleportuje... była już przyzwyczajona do tego typu transportu, bowiem korzystała z niego nie raz, w ciągu zaledwie kilku dni... Znalazła się na pustyni, na początku całkiem sama, ale po chwili dołączył do niej Justin. - Widzisz gdzieś tą Wieżę? - zapytała. - Taaak... - odparł tak, jakby był zahipnotyzowany. Siedemnastolatka odwróciła się i ujrzała... ceglaną ścianę sięgającą nieba...była większa od wszystkiego co można sobie wyobrazić... - O mój Boże, my mamy wchodzić na samą górę? ![]() - Na to wygląda, zacznijmy już teraz, nie mam ochoty na nią tylko patrzeć. - Więc chodźmy... *** ![]() Znajdowali się przed budowlą wcale nie ukrywając, że mają gęsią skórkę. Powietrze wydawało się być przesiąknięte brudem docierającym z wnętrza, a całość w ich mniemaniu była opuszczoną ruderą, która nigdy nie była czyszczona. Budynek musiał przekrzywić się w czasie wichur tu panujących, a dodatkowo wydawał się być niestabilny, kto wie może zaraz się zawali i cała misja pójdzie w niepamięć? Wrony oraz kruki złowrogo latały nad szczytem wieży, kracząc przy tym niezmiernie donoście, co jeszcze podkreślało strach przed wejściem do środka oraz uczucie grozy. Jane wydawało się przez chwilę, że widziała coś przez wielkie, zamazane okno na czubku wieży, ruch lub cień... - Justin... - Hmm - kiwnął do niej zachęcająco głową, co miało znaczyć aby mówiła. - Widziałeś to? - pokazała palcem najwyżej znajdujący się otwór (których zresztą było niewiele). - Nie strasz mnie, kochanie. Lepiej ruszajmy, chcę mieć to już za sobą - po tych słowach ruszył wolnym ale stanowczym krokiem do tych wielkich, masywnych, szarych drzwi. Jane dziękowała losowi, że akurat on się z nią tu znajduje, dawał jej nadzieję, że wszystko będzie dobrze, zachęcał do trudnych zadań...Podeszła do niego. ![]() - Uważaj, otwieram... - złapał przy tym za klamkę i rozchylił jedno z ogromnych zawiasów. Stali jeszcze chwilę przed wejściem w oczekiwaniu, iż zaraz jakiś gigant nietoperz na nich wyleci, ale nic... Nie było już wymówek aby nie wchodzić do środka więc zrobili to... Wstąpili do przestronnego holu, gdzie na samym środku znajdowały się schody, jedynym centrum światła była zaś szczelina otwartych drzwi. Chłopak podszedł do lampionu i zapalił go, w końcu musieli mieć chociaż mały promyczek jasności... gdy tylko dotknął przedmiot dłonią, natychmiast drzwi zatrzasnęły się z hukiem rozpylając przy tym kilogramy osiadłego wcześniej kurzu. ![]() Odór stęchlizny oraz pustki wdzierał im się w każdy możliwy otwór twarzy... ciężko było wytrzymać tak potworny zapach. - Muszą tu być gdzieś okna, widziałaś przecież, prawda? - Dopiero na ósmym piętrze będzie coś takiego, liczyłam... - Skąd wiesz, że to akurat to miejsce, nie możesz być pewna. - Ma się to przeczucie... - po naprawdę krótkiej chwili milczenia dodała - Jak myślisz, kiedy ostatnio ktoś tu zaglądał? - Ech... nie mam pojęcia, wydaje mi się, że setki lat... Ruszyli w kierunku kamiennych schodów, które dopiero zaczynały morderczą walkę o dojście na sam szczyt... - Mamy gumy? Sucho mi w gardle - stwierdziła Jane. ![]() - Pewnie, spakowałem, a nie chce ci się pić? - Zostawmy na dalszą drogę, nie wiadomo kiedy przybędziemy do jakiegoś miasta. - No ale przecież mamy jej dosyć dużo, po co mamy to wszystko dźwigać na sam szczyt? - mówiąc, szukał miętowych Orbit w plecaku - Proszę. - Dzięki... no więc chodźmy. ![]() ![]() *** Droga na przedostatnie piętro zajęła im ponad trzy godziny, doliczając do tego postoje na jedzenie i napicie się. - Jeszcze tylko chwila... - burczał Justin, a mokra od potu koszulka dawała o sobie znać. Jane nie mówiła nic, po prostu nie miała siły, chciała już być na górze, myślą pocieszycielką, która towarzyszyła jej od ósmego piętra w górę brzmiała "wytrzymaj, w dół będzie łatwiej". Stanęła jak wryta, on jeszcze patrzał pod nogi więc nie widział...Dziewczyna nie mogła się powstrzymać od lekkiego popchnięcia chłopaka. - Boże, patrz... |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 22 (0 użytkownik(ów) i 22 gości) | |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|