![]() |
#11 |
Zarejestrowany: 17.07.2008
Skąd: Łodź
Płeć: Kobieta
Postów: 1,408
Reputacja: 10
|
![]()
– Wiesz, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, że orzechy mogą być tak trujące? – powiedział Mały zapalając silnik swojego samochodu. – To straszne!
– Mniejsza. – Davide spojrzał obojętnie przez boczną szybę. – Facet mógł chociaż zapytać, czy w tej potrawie ich nie ma, skoro miał tak zaawansowaną alergię. Matteo prawie osiwiał gdy dowiedział się, że koleś umarł. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby jego rodzina oskarżyła nas o spowodowanie śmierci klienta? – Tak, ale wszystko w porządku, nie? – Na szczęście tak. Jego żona była na tyle mądra, że nie wniosła sprawy do sądu. Twierdziła, że jej mąż doskonale wiedział co znajduje się w jedzeniu, które zamówił, bo dość często robiła je dla dzieci. – No chyba nie uważasz, że facet zrobił to specjalnie? – zapytał zdziwiony kolega. – Właśnie tak uważam. Nie wnikam w jego życie prywatne, jednak na to by wyglądało. Davide wyciągnął ze schowka przy siedzeniu pasażera płytę i już po chwili z radia zabrzmiał jego ulubiony zespół. Idąc za przykładem Małego, włożył okulary słoneczne, po czym oparł się wygodnie o drzwi samochodu. Od tragedii w pizzerii minął tydzień. Gdy w końcu wszystko ucichło i klienci ponownie zaczynali odwiedzać restaurację, odetchnął z ulgą. Miał wrażenie, że to wszystko było jego winą. Może nie powinien tak myśleć, może to zwykłe użalanie się nad sobą i udawanie cierpiętnika, jednak coś musiało w tym być. Gdziekolwiek się znajdował, działo się coś złego – w końcu musiał odpokutować swoje poprzednie życie, w którym niestety nieźle sobie u Boga nagrabił. ![]() Dlaczego jednak stwórca był takim egoistą? Dla własnej uciechy pozbawiał życia niewinne osoby. Davide doskonale pamiętał dzień, w którym uratował małą dziewczynę przed wpadnięciem pod samochód. I czego winna była ta istotka? Prychnął gniewnie, śledząc mijany krajobraz za oknem. – Mam zamiar przejechać się dzisiaj motorówką i zarwać jakąś ślicznotkę – powiedział Mały, skręcając w boczna ulicę. Przy drodze stała tablica informująca, że za pięć kilometrów dojadą na plażę. – Rozumiem, że jesteś za? – Ktoś cię w końcu musi pilnować. – Brunet uśmiechnął się szeroko, wystukując palcami rytm piosenki. – Ha ha! Bardzo śmieszne! Po tych wszystkich nieprzyjemnych sytuacjach, które ostatnimi czasy miały miejsce w jego życiu, wraz z kumplem postanowił się trochę rozerwać. Wspólnie stwierdzili, że zafundują sobie wypad nad morze, które szczęśliwie znajdowało się tylko dwadzieścia pięć kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Wpakowali wszystko do samochodu Małego i wyjechali z samego rana. Słońce świeciło wysoko na niebie, na którym wędrowała samotnie niewielka, biała chmurka. Idealna pogoda do wylegiwania się na złocistym piasku i pojeżdżenia motorówką. Nagle w samochodzie rozległ się dźwięk dzwoniącej komórki. Davide odwrócił głowę, spoglądając na kolegę, który usilnie próbował wydobyć telefon z kieszeni. – Daj spokój, oddzwonisz jak dojedziemy – powiedział, śledząc jego poczynania. – Mieli do mnie zadzwonić w sprawie wyścigu, może to oni. – No, no, no... Widzę, że szykują się malutkie kłopoty. – Brunet zerknął pośpiesznie za siebie. Na tylnym siedzeniu samochodu siedział Lucyfer i widać było, że bardzo dobrze się bawi. – Twój kumpel ma taką ładną jedyneczkę na policzku. Nie uważasz, że do twarzy mu w czerwieni? – Nic nie widzę – odpowiedział Davide zdenerwowanym głosem. – Mówiłeś coś? – zapytał Mały, nadal mocując się ze spodniami. – Ee... nie, tylko głośno myślałem. – Cóż, myślę, że jednak powinieneś posłuchać wujaszka dobra rada – wyśpiewał diabeł, odkręcając butelkę piwa, która nagle zmaterializowała mu się w dłoni. – Muszę przyznać, że ci głupiutcy śmiertelnicy robią doprawdy dobre trunki. Muszę zlecić swoim podwładnym żeby wzięli z nich przykład. – Czy możesz dać mi spokój?! – odpowiedział w myślach, spoglądając za szybę. – Davide, czy możesz chwilę potrzymać kierownicę? – zapytał nagle Mały, odpinając pas. – Co ty robisz, do cholery? – wykrzyknął chłopak. – Chcesz nas zabić? Za chwile będziemy na miejscu, weź się ogarnij! – Nie bojaj, nic nam nie będzie. Wyciągnę tylko telefon i... Nie dokończył. W tym samym momencie rozległ się głośny klakson samochodu z naprzeciwka. Obaj spojrzeli przez przednia szybę, w przerażeniu wybałuszając oczy. Sporych rozmiarów samochód terenowy wyprzedzał tira na zakręcie i w tym momencie mknął wprost na nich. – O cholera! – krzyknął mały, chwytając szybko za kierownice. Skręcił gwałtownie w bok omijając stłuczki. Niestety chłopak stracił panowanie nad autem i już po chwili pojazd zjechał z drogi, z hukiem uderzając o pobliskie drzewo. W momencie gdy Davide uderzył głową w deskę rozdzielczą, dookoła rozbrzmiał dźwięk wybitego szkła. Tysiące malutkich, ostrych odłamków posypało się na jego plecy i wgniecioną maskę samochodu. Chłopak chwycił się za krwawiące czoło, powoli zerkając na zewnątrz. Widok, który zobaczył, jak i narastający ból w czaszce sprawił, że poczuł mdłości. Resztkami sił otworzył drzwi i wyczołgawszy się na trawę zwymiotował całe poranne śniadanie. Próbował wstać, jednak poobijane, poranione ciało odmawiało posłuszeństwa, a każdy ruch powodował atak mdłości. W końcu wycieńczony opadł na brudny piach. Wszelkie głosy zaczynały się powoli oddalać, a jego umysł tracił kontakt z rzeczywistością. Gdzieś z oddali o jego uszy obiło się wycie syreny policyjnej i karetki pogotowia. – No wiesz co? Twój kolega właśnie umiera, a ty się wylegujesz na zielonej trawce? – Lucyfer złożył swoje ogromne, czarne skrzydła, kucając przy ledwo żywym chłopaku. – Trzeba było słuchać, kiedy wujek dobrze radził. Odwrócił omdlałego rozmówce na bok i położył mu ciemna dłoń na długim, krwawiącym rozcięciu na głowie. Nie minęła minuta jak rana zabliźniła się, tak, jak cała reszta zadrapań i Davide otworzył oczy. ![]() Rozejrzał się naokoło, po czym ostrożnie podniósł się na łokciach do pozycji siedzącej. – Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał w końcu. – Miałbym pozbywać się jedynego źródła rozrywki na ty parszywym świecie? – Czy... – zaczął cicho. – Czy on umrze? – Prawdopodobnie tak. – Nie możesz przywrócić mu życia tak jak mnie? – Dlaczego miałbym? – zdziwił się Lucyfer. – zresztą... Co by ludzie powiedzieli, gdyby nagle koleś wstał, otrzepał się i zaczął szukać zaginionego kumpla? – A co ludzie powiedzą widząc ozdrowiałego kolesia siedzącego pod drzewem i gadającego sam do siebie? – Ależ oni cię nie zobaczą. – Diabeł uśmiechnął się szeroko. – Nie mogę pozwolić aby ciągano cie po szpitalach i sądach. Bóg właśnie tego chce, utrudnić ci zadanie, a przy okazji zabrać złemu bratu najlepszą zabawkę. – Bratu? – Jakiemu bratu? – zapytał diabeł z udawanym zdziwieniem. – No ty mówiłeś coś o bracie, że niby... – Nie chrzań, młody, bo cie oddam w ręce takiej jednej słodkiej pani, która z pewnością szybko odetka ci uszy, a przy okazji wyssie kilka latek życia. Davide podniósł się z trawy i bez słowa ruszył wzdłuż ulicy. Wiedział, że Małego już nic nie uratuje, a on był przyczyna śmierci kolejnej niewinnej osoby. Najgorsze było jednak to, że mógł zapobiec wypadkowi i nie zrobił tego. Był głupi, że nie słuchając diabła, ale z drugiej strony... Przecież wcześniej zawsze wiedział kto będzie następny. Dlaczego teraz nie? Karetka podjechała na miejsce. Z oddali słychać było rozmowy, krzyki oraz dźwięki przeprowadzanej reanimacji. Davide czuł się podle. Gdyby nie wtrącił się Lucyfer, leżałby teraz nieprzytomny na trawie i może przy odrobinie szczęścia zszedłby z tego świata wraz ze swoim przyjacielem, a nie uciekał teraz, pozwalając mu umrzeć.
__________________
|
![]() |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|