![]() |
#11 |
Moderatorka Emerytka
Zarejestrowany: 12.12.2007
Skąd: Million miles away
Płeć: Kobieta
Postów: 5,666
Reputacja: 53
|
![]()
Bonusik.
Zadedykuję go wszystkim, którzy wspierają mnie, świadomie czy nie, w pisaniu: tu jest także miejsce dla Was, komentatorzy. Za wszystkie miłe słowa, które padły pod adresem moim lub którejkolwiek z moich opowiastek, OGROMNE dzięki! =) Mam nadzieję, że prawie 3,5 strony Was zadowoli =) Następnego dnia Wiadomość strażnika bardzo go zdziwiła, wszak ostatnie widzenie, w dodatku z Lily, miał wczoraj. Zastanawiał się również nad tożsamością odwiedzającej go kobiety – ta bowiem prosiła, żeby nie ujawniać jej imienia i nazwiska. Miał pewne podejrzenia – jeśli Lily była dzisiaj albo wczoraj u swojej babci, to pewnie zastanie na sali albo matkę albo Anię. Zresztą nie miał pomysłu, kto inny chciałby się z nim spotkać. Jeśli zaś to matka, czy chciała tylko dowiedzieć się czegoś więcej o ich obecnej sytuacji? O jego nieznanym dziecku, które porzucił i które w cudowny sposób się odnalazło? Czy znowu będzie musiał słuchać jej „kazań” i widzieć jak płacze? Znowu… Znowu przez niego. Miał rację. Od razu rozpoznał jej twarz, chociaż w ciągu tych trzynastu lat zdążyła się bardzo zmienić. ![]() Niegdyś piękne, złote włosy straciły swój kolor niemal zupełnie, na twarzy miała jeszcze więcej zmarszczek i znacznie schudła w ciągu tych lat. Najwyraźniej była tak samo zaniepokojona jak on, a już na pewno bardziej wystraszona. Jak ona to przyjęła, że jej syn to kryminalista o kamiennym sercu? Szczerze mówiąc, widząc ją siedzącą przy stoliku, miał ochotę wyjść. Nie był przygotowany na to spotkanie, nie był nawet pewien, czy chce z nią rozmawiać. Złe wspomnienia z młodości wciąż pozostawały żywe w jego głowie. Odzywały się i mąciły wszystko. Nie chciał wyglądać na wściekłego, nie chciał krzyczeć, ale też nie wiedział, jak się zachowa, czy się opanuje. To zależało też od intencji odwiedzin. Szedł z głową spuszczoną w dół – byle tylko nie spotkać jej wzroku. Tego najbardziej nie znosił. Po śmierci ojca zawsze widział w tych ciemnych oczach smutek, troskę, strach i pogardę złych czynów jej starszego dziecka. Wcale nie rzadziej były one zaszklone od łez. Tak, matka często płakała, nie tylko z jego powodu. Jej łzy były jednym z obiektów drwin młodego gniewnego, który uważał, że mogłaby być dzielniejsza, tym bardziej, że nie miała już tego swojego męża-anioła, który potrafił ją pocieszyć i uspokoić. W zamian dostała od losu rozwydrzonego młodzieńca, którego trzeba było wychować i który opierał się jej miłości jak tylko się dało, rujnując ją doszczętnie. Przegrała walkę. Przegrała, bo nie miała już siły walczyć. Tak było kiedyś, kiedy mieli siebie na co dzień. Nagle spotykają się po tylu latach i mają ze sobą rozmawiać? Czuł jej wzrok na sobie. Uczucie, którego tak nie znosił. Jakkolwiek potrafił sobie radzić z tym, gdy ktoś inny patrzył na niego, tak przy niej po prostu wewnętrznie kapitulował. W końcu zrozumiał, że boi się. Może rozgrzebywania starych ran, może jej łez? Wszytko to składało się na jedno słowo: matka. Jej się bał. Ostrożnie zajął miejsce naprzeciwko niej, cały czas starając się nie patrzeć w jej stronę. To były ostatnie chwile wytchnienia – czuł, że zaraz zacznie się piekło. - Dzień dobry – przywitał się bez uczucia. - Patrz na mnie, gdy do mnie mówisz. Zaczęło się. Tak, tego też nie cierpiał. Chociaż nie mówiła tego czysto rozkazującym tonem, coś jednak wyczuł w jej głosie. Podniósł oczy i począł wpatrywać się w jej twarz. Stara, opalona, nieładna. Budząca współczucie. O, tak, to właśnie poczuł. Powoli śledził wzrokiem każdy jej szczegół od podbródka aż po czoło. Oczywiście omijając oczy. - Od razu lepiej – powiedziała ta, niemal od razu. – Dzień dobry. Więc to ty jesteś Mistrzem? To pytanie wypowiedziane przez nią brzmiało tak strasznie dziwnie, obco. Mówiła o nim, ale czuł, jakby Mistrz był kimś zupełnie innym i nie miał z nim, Wiktorem, nic wspólnego. - Tak, jestem, a właściwie byłem – odparł. - W takim razie kim teraz jesteś? Dziwne pytania to coś w jej stylu, przypomniał sobie. Był ciekaw, jak się potoczy dalej ta konwersacja. - Jestem Wiktor. Wiktor Muchomorek. Ta zaczęła przyglądać mu się bacznie. Zupełnie jakby chciała poznać jego wnętrze. - Nie patrz tak na mnie – rzekł, zniesmaczony. – Przecież znasz mnie. - Nie wydaje mi się. Znałam kiedyś Wiktora, to był mój syn, ale słuch po nim zaginął dziesięć lat temu. - Proszę, skończ. Zaraz się kończą odwiedziny, a ty marnotrawisz czas na jakieś głupoty. - Mówisz zupełnie tak jak on. Ten sam ton, jakbyś był panem wszystkiego, chociaż nim nie jesteś, i brak szacunku dla rozmówcy. - Proszę cię, przejdźmy do konkretów… - To są konkrety. Chcę cię poznać. To jest cel mojej wizyty. - Daj spokój. Znasz mnie lepiej niż ja siebie samego, pamiętasz więcej momentów z mojego życia niż ja… - Mylisz się. - Niby dlaczego? Pamiętasz jak byłem mały i inne rzeczy, o których ja dawno zapomniałem. - Nie, gdybyś był na przykład moim synem, to owszem, powiedziałabym, że pamiętam, ale… - Przecież nim jestem, do jasnej cholery! Krzyknął. Chwilę potem podszedł strażnik. - Panie Muchomorek, inni tu też rozmawiają, mógłby pan spuścić z tonu. - Tak, jasne – odburknął. - Tak, mój syn też lubił krzyczeć – ciągnęła staruszka, gdy mężczyzna odszedł. - Mamo, jak ci mam to powiedzieć?! - Mamo? Teraz się chyba na rodzica płci żeńskiej mówi „stara”, nie? - Może. Ja tak nie będę mówić. - Dlaczego? - Bo nie chcę. Nie chciałbym, żeby moje dziecko mówiło do mnie „stary”. - Masz dziecko? Mój Wiktor nie miał… Zaczął rozumieć o co jej chodzi. - To jestem ja, Wiktor, tylko nie wiesz o mnie wszystkiego… - No tak, nie wiem. Może mi opowiesz? - Mamo, to nie jest temat na taką rozmowę… - W takim razie co mi chcesz powiedzieć? Zatkało go. Przecież to nie on chciał z nią porozmawiać, tylko na odwrót. - Ale to ty… - Więc TY nie masz mi nic do powiedzenia? To, że Tania nie żyje, że masz dziecko, że wróciłeś do Polski i stałeś się tym, kim się stałeś, to jest NIC? - Ale o tym już wiesz. - Chciałabym to usłyszeć od ciebie. Chcąc nie chcąc zaczął opowiadać, zaczynając od tego, co się działo po jego ślubie z Tanią aż do dnia dzisiejszego. Starał się pomijać szczegóły swojego drugiego życia, nie wspominać ludzi, których skrzywdził już jako Mistrz. To były jego losy – historia mężczyzny, więźnia własnego sumienia, wyrzucającego mu wiele, wiele złych rzeczy, jakie zrobił. Które przypominało mu o tych wszystkich, których zranił. Było ich sporo. Sporo twarzy, imion, nazwisk, charakterów i dusz… Na każdej z nich zostawił znamię, kawałek siebie. Niestety, zawsze ten gorszy. Nikt tak naprawdę nie znał jego lepszej strony, wręcz wątpliwe było, by kryminalista kryjący się pod pseudonimem Mistrz w ogóle coś takiego posiadał. Są na świecie niegodziwcy, bezdusznicy, żywiący się ludzkim cierpieniem i których łzy bliźnich bawią, a krzyki i błagania są jak piękna muzyka, którą można słuchać w nieskończoność. Po okrutnej śmierci Tanii nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc zawrócić na dobrą drogę, narodzić się na nowo, rozpocząć inne, lepsze życie. Jego wybawienie miało nadejść wiele lat później, gdy osoba, której z całego serca nienawidził, jego własna córka, ponownie wkroczyła do jego życia, jako nic niewarte ani nic niemające do zaoferowania dziecko. Tak widziałby ją każdy inny porywacz i, wykorzystując jej słabość, wykończyłby ją być może i fizycznie i psychicznie, unosząc się dumą. Role się odwróciły - bolesne wspomnienie śmierci ukochanej i zostawienie małej Lily na łaskę i niełaskę ludzi wykończyły Mistrza. Odwaga tego niczego nieświadomego jeszcze dziecka, jedna rozmowa wystarczyły, żeby zaczęło się piekło. Wtedy rozpoczęła się powolna i bolesna śmierć Wiktora-złoczyńcy. Niemal wygojone rany zaczęły ponownie piec, a dawno zapominana i znienawidzona przeszłość wróciła z zakamarków pamięci, by dręczyć go tak długo, aż nie naprawi wszystkiego. To miała być jego pokuta za swoje własne życie, za zapomnienie, za nieodwracalne błędy, których popełnił wiele. Spotkanie po wielu latach z matką – kobietą, która nigdy nie przestała kochać i nigdy nie zapomniała, ale wybaczała wszystko, miała być kolejnym etapem jego katharsis – kolejnych bolesnych chwil, kiedy opowiadając jej o nieznanej tożsamości jej syna, musiał umiejętnie dobierać słowa i czuć okropny, wewnętrzny wstyd. Słysząc swój własny głos i rozumiejąc słowa zdał sobie sprawę, że osobą, o której mówi, jest on sam. Nienawidził tego człowieka, ogarniało go obrzydzenie na wspomnienie tego, co zrobił. Musiał zważać na słowa, żeby nie wypowiadać wszystkiego – serce jego stawało się wtedy jakby cięższe i było mu tak okropnie wstyd, jak nigdy przedtem. Pierwszy raz w życiu patrzył na to z takiej perspektywy i pierwszy, naprawdę pierwszy raz, żałował. Kiedy ból na duszy stawał się nieznośny, przerywał, brał kilka oddechów, po czym próbował kontynuować. Wiedział, że matka wpatruje się w niego, nie potrafił jednak i nie chciał odczytać wyrazu jej twarzy. Bał się, że gdy już skończy, ta odwróci się od niego i, niemniej zawstydzona, odejdzie, zostawiając go niemal przed bramami piekła. Jego własnego, którego on był budowniczym i panem. Chociaż oczy miał otwarte i głowę spuszczoną, nie widział niczego innego prócz obrazów z przeszłości. Nie potrafił się od nich uwolnić, wręcz nie miał na to siły. Ta została zmagazynowana i wykorzystana do jego własnej, szczerej i jak najprawdziwszej spowiedzi. Tylko to się teraz liczyło – wyrzucić to z siebie, przecierpieć i nigdy więcej do tego nie wracać. Żeby to piekło się skończyło, żeby, oczyszczony do końca, mógł stworzyć siebie na nowo. W pewnym momencie przestał mówić. Bił się w duchu ze samym sobą, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale nie mógł. Jego dyszenie po chwili przeobraziło się w płacz. Natychmiast wstał i przez zamglone oczy odszedł parę kroków od stolika. Miał nadzieję, że szybko mu przejdzie, ale mylił się. Stojąc z dala, w niemal pustej sali, wypłakiwał te momenty swojego życia, których słowa nie były w stanie wyrazić. Chwilę później poczuł czyjąś dłoń położoną na jego ramieniu. Odwrócił się i zobaczył swoją matkę. ![]() Chociaż nie widział wyraźnie, mógł dostrzec piękny, złoty odcień jej długich loków, czystą, młodą jeszcze cerę, pomalowane jak zawsze ciemne oczy i różowe wargi. Miała na sobie swoją ulubioną sukienkę, w której lubiła siadać do ich wspólnej kolacji i którą często miała ubraną, gdy wychodziła, trzymana za rękę przez swojego męża, na wieczorny spacer po ich małym ogrodzie, gdzie potrafili przegadać pół nocy, zatopieni w ciemności bezgwiezdnych nocy. To była mama, którą stracił dawno temu. Tak zapamiętał kobietę, którą kochał całym swoim dziecięcym sercem. Odnalazł zapomniany obraz, którego nigdy wcześniej nie mógł przywołać, chociaż bardzo chciał. Tak, jej mógł powiedzieć wszystko, tak jak kiedyś. - Mamo, byłem bardzo złym dzieckiem i jest mi straszne wstyd za to, co zrobiłem i tobie i innym. Przepraszam… - wyłkał, kładąc głowę na jej ramieniu i czując, jak jej delikatne ręce zaciskają się wokół niego. ![]() I wtedy, kiedy pierwszy raz od wielu, wielu lat mógł się do niej przytulić, zrozumiał, że to koniec. Wiktor-złoczyńca, raz na zawsze, umarł w jej ramionach. Ostatnio edytowane przez Liv : 17.02.2012 - 12:14 |
![]() |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|