![]() |
#10 |
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 36
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
|
![]()
X
Przez najbliższe dni nawet nie śmiałem zajść do Heleny Wiktorii. Siedziałem praktycznie sam w pokoju, z nosem w książkach, usiłując cos z nich pojąć. Nie potrafiłem. Wciąż jakieś myśli odciągały mnie od treści lektury. Myśli, których nie potrafiłem złożyć w logiczną całość. Myśli, które z czasem mnie uśpiły… Nie pamiętam jak długo mogłem spać. Za to potrafię dokładnie odtworzyć to, co mi się śniło. Każdej nocy to samo. Byłem w ciemnym lesie, ciemnym i zimnym lesie. Chodziłem boso po ściółce. Spacerowałem, serce waliło mi tak jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Pociłem się szalenie, dłonie drżały, ogarniał mnie straszliwy lęk. Mimo, iż czułem jak coś czyha na mnie miedzy drzewami, zamiast uciec szedłem dalej. Powoli, acz nerwowo, przed siebie. Nagle, naprzeciw mnie, pojawił się smukły, wysoki mężczyzna, o jasnych włosach, trupiobladej cerze… tak, dokładnie pamiętam jak wyglądał. Był nieco podobny do mnie… tyle, że starszy. A jego oczy… bez wyrazu. Źrenice jak u nieżywej osoby, wyglądały jak drewniane guziki otoczone jakaś czarną obwolutą. ![]() Po chwili mężczyzna wyciągał ręce, a ja mogłem zobaczyć krew na jego dłoniach. Czerwoną, czerwoną krew! Chciałem krzyczeć, on coś do mnie mówił, lecz ja nie słyszałem. Uciec, uciec chciałem jak najszybciej! Lecz to nie było możliwe, bo ktoś chwytał mnie z ramię. Jacyś dwaj inni mężczyźni, których twarzy nie widziałem. Cisnęli mną o ziemię, jak szczeniakiem. Nie czułem bólu. Gdy próbowałem się podnieść, zobaczyłem, że jestem nad brzegiem jakiegoś jeziora… a w wodzie pływała topielica. ![]() Z białymi jak mleko włosami, bladymi licami… otwartymi oczyma. A nade mną słyszałem swój własny głos: „Gdyby zamknęła oczy to by spała… gdyby zamknęła oczy to by spała, gdyby zamknęła oczy to by spała…” A potem tylko wycie jakby wilka. Strzał. I jęki. Budziłem się nagle. Nie potrafiłem krzyczeć ze strachu. Czułem jak krople potu kleją moje włosy, serce bije szybciej, coraz szybciej. Potrafiłem nawet przez pół godziny siedzieć nieruchomo, wsłuchując się w ciszę. Jakby w oczekiwaniu na czyjś głos. Trzeciego dnia, gdy koszmar wyrwał mnie ze snu, zaniepokojona matka biegła do mej sypialni. - Arturze – mówiła cicho, próbując pogładzić mnie po włosach – Jeżeli masz jakiś problem… kochanie… przecież ty nigdy nie miałeś takich koszmarów… nie jesteś chory? Nie, nie miałem gorączki. Chociaż mogłem się tak czuć. - Nic, mamo, proszę… daj mi spokój – odsunąłem jej rękę, która sięgała do mego czoła. – Naprawdę, nic mi nie jest… Od dalszych pytań uwolniło mnie ożywione pukanie do drzwi wejściowych. Matka pospiesznie podążyła do holu. Po chwili wróciła…z Konradem. - Arturze… Konrad przyszedł. I zostawiła nas samych. Przyjaciel rozejrzał się po pokoju, na chwilę odwrócił ode mnie wzrok, gdy nałożyłem na siebie koszulę. Widziałem jak się rumieni. - Wcześnie jest jeszcze – odparłem, ziewając. - Wiem, ale… - Konrad usiadł na krześle koło mego biurka. – ale martwiłem się po tym… po tej całej aferze… ![]() - Nie było żadnej afery. - No nie wiem. Po weselu Anny, po tej twojej przejażdżce z Heleną Wiktorią… Arturze, nie rób głupiej miny! Dobrze wiesz jak takie wiadomości się szybko rozchodzą! Więc, po tym wszystkim, w lesie barona znaleziono dwa martwe wilki. Wilki? Wilki?! Przecież w tych lasach nie było nigdy wilków. Nigdy… Nagle mnie olśniło. Te jęki… te jęki zza krzaków, skowyt spomiędzy drzew… Zastrzeliłem dwa wilki w lesie barona. Ja? Dwoma strzałami? Przecież to graniczyło z cudem, było ciemno, bałem się straszliwie. Nie, to nie było możliwe. A jeśli? Coś we mnie mówiło mi, zastrzeliłem te zwierzęta. To ich krew chciałem zmyć z moich rąk. - Arturze? Spojrzałem na Konrada, który pochylił się w moją stronę. - Mam coś jeszcze dla ciebie – wyciągnął zza pazuchy jakiś liścik – Miałem ci to przekazać. To od rodziców Heleny. Poczułem jakby ktoś wbił mi wielką igłę w środek serca. Czytałem powoli, w skupieniu. Zamożna Dama chciała się ze mną zobaczyć. Jak najszybciej. Miałem jak najgorsze przeczucia. - Słuchaj… - Konrad wstał z miejsca – Ja musze już iść. Musze pomóc ojcu. Ale chciałbym się spytać… może wpadłbyś do nas, na gospodarstwo, jutro, hm? Oderwałbyś się, wyszedł na powietrze. Zobaczyłbyś się z Teresą. Wiesz jak ona cię lubi. No to jak? Arturze? - Och, tak, tak… wpadnę, oczywiście. Gdy tylko zamknąłem za nim drzwi, usiadłem pod ścianą, chowając głowę między kolana. ![]() W południe postanowiłem wybrać się do Zamożnej Damy. Ubrałem swoją najlepszą koszulę, krawatkę, wypastowałem buty. Przed wyjściem obejrzałem się trzy razy w lustrze, jakbym chciał się upewnić, czy jeszcze istnieję. Jeszcze nigdy nie denerwowałem się przed jakąkolwiek wizytą. Przekraczając próg tego bogatego domu, szedłem jak na ścięcie. W salonie poczułem zapach drażniących nos perfum. Niedaleko kominka, w głębokim fotelu siedział Henryk, ojciec Heleny Wiktorii, obok stała jego żona. Oboje wyglądali, jakby samym wzrokiem chcieli mnie zabić. - Nie ukrywamy, – zaczął Henryk – że nas zawiodłeś młody człowieku. Zacisnąłem powieki, by nie patrzeć na te twarze mające do mnie wielkie pretensje. - Jak mogłeś? Jak?! – Zamożna Dama wręcz krzyczała – Naraziłeś moją córkę… a my ci ufaliśmy! Oczywiście… nie obejdzie się bez… bez odpowiednich konsekwencji. Kobieta oddychała ciężko, mówiła z trudem. Nie potrafiła ukryć złości, mimo iż inne emocje potrafiła schować głęboko w sobie. - Podejdź tu – rozkazała mi Zamożna Dama , podchodząc jednocześnie do małego stolika niedaleko fortepianu. Sięgnęła po wieczne pióro i jakąś zapisaną kartkę. Złożywszy pod tekstem podpis, zwróciła się do mnie – To twoje wypowiedzenie… a to czek na zaległą wypłatę za lekcje z Helenką. Wziąłem od niej te dwa papiery i starałem się ich nie upuścić. Dłonie drżały mi straszliwie, słyszałem nawet szelest papieru spod moich palców. - Nie martw się, nie jesteś jedynym zwolnionym… pokojówka mojej córki z pracą pożegnała się zaraz po waszej… wycieczce. – Zamożna Dama wyglądała, jakby każde słowo, które wypowiadała, było, co najmniej, wulgarne. Twarz jej była wykrzywiona, skwaszona. – Przypominam ci też, ze tylko ze względu na przyjaźń z twą matką… nie kazałam cię aresztować! - Aresztować…? – mój oddech stawał się coraz szybszy. - Tak! Naraziłeś moją córkę! Przecież… przecież tam były dzikie zwierzęta! - Które zastrzeliłem! – nie potrafiłem się powstrzymać, musiałem się jakoś usprawiedliwić. Jednak nie było to dobre wyjście. Lepiej by było dla mnie stać w milczeniu i przyjmować kolejne ciosy, niż je odpierać. ![]() - To świadczy tez o twojej nieodpowiedzialności! – głos Zamożnej Damy był coraz to donośniejszy. – Strzelałeś! W obecności mojej Helenki! Ona przecież jest taka wrażliwa! Po chwili milczenia krzyknęła w moją stronę: - Wyjdź! W tej chwili! Przez całą drogę powrotną gniotłem w dłoni wypowiedzenie i czek. Wciąż czułem na sobie potępiający wzrok, w uszach dźwięczał mi uniesiony głos Zamożnej Damy, a gdy przymrużyłem powieki zdawało mi się, ze widzę płaczącą Helenę Wiktorię, która także pragnie mnie zganić. Za moją głupotę! Za to, że straciłem zdrowy rozsądek i posłuchałem się małej dziewczynki! Ach! Przecież nie byłem dzieckiem, dobrze wiedziałem, co należy robić, a czego nie, dlaczego pozwoliłem sobie samemu na tak wielki błąd?! Jednak musiałem się z tym pogodzić… gdyż dalsze życie pokazało, że tych błędów popełnię więcej, a ich konsekwencje będą niczym powolna trucizna. |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|