![]() |
#21 |
Zarejestrowany: 02.03.2013
Skąd: Bayview <3
Płeć: Kobieta
Postów: 634
Reputacja: 10
|
![]()
Kochani moi, w moim temacie przerwa na tydzień, może i więcej, niestety, brakuje mi jak na razie czasu
![]() ![]() ![]() Było strasznie gorąco. Słońce prażyło, nie dało się wytrzymać. Araceli idąc ulicą w lekkich, przewiewnych ciuchach obmyślała szczegóły swego planu. Blondynka wcale nie zniknęła z miasta. Nie zamierzała wrócić z powrotem do Riverwiew tak szybko, o nie. ,, Chanda i Ray nie pozbędą się mnie w ekspresowym tempie ’’ – pomyślała Araceli, uśmiechając się z satysfakcją. ![]() Blondi nie musiała się martwić o nocleg. Dawna przyjaciółka z podstawówki, Izzy, mieszkała teraz w Appaloosa Plains i z radością zaproponowała dziewczynie wprowadzkę na jakiś czas. Gdyby nie ona, sytuacja przedstawiałaby się znacznie trudniej, jednak... Od czego jest wrodzony spryt i umiejętność manipulacji innymi? Myśląc tak, Araceli w końcu doszła tam, gdzie chciała – na słoneczną plażę. Zrzuciła ciuchy i w kostiumie kąpielowym weszła do wody. ![]() Uwielbiała pływać. Woda niosła jej odprężenie, ukojenie myśli. Zwłaszcza w taką słoneczną pogodę dawała ochłodzenie i rozkosz. Zadowolona Araceli płynęła, zataczając równe kręgi. ![]() Zauważyła, że dziś niewiele osób jest na plaży. Po jakimś czasie zachciało jej się pić. Wyszła z wody i podbiegła do barku z sokami. Zrobiła sobie orzeźwiający koktajl. ![]() Piła, gdy nagle jakaś osoba wpadła na nią. Araceli, obrażona, odwróciła się, by zobaczyć, kto był na tyle bezczelny. Zauważyła skruszoną blondynkę z przepraszającym uśmiechem na twarzy. - Co ty sobie wyobrażasz, co? – naskoczyła na nią. – ja sobie spokojnie piję, a ty zakłócasz mój spokój tykając mnie! - Przepraszam, ale bez przesady, nic wielkiego się nie stało – dziewczyna usiłowała bronić się. - Nic wielkiego? – prychnęła Araceli – dla mnie to było jednak coś, wiesz? Nie życzę sobie takich pchnięć, czaisz? - Jasne, jasne – mruknęła nieznajoma. ![]() ![]() Po wypicu koktajlu Araceli położyła się na leżaku. Usłyszała nagle jakieś skrzypnięcie. Otwierając oko, ujrzała denerwującą blondynę, która położyła się na sąsiednim meblu. ![]() - Chyba jesteś nowa w mieście, co? Wcześniej cię tu nie widziałam – zagaiła. - Odwal się. Nie chce mi się z tobą gadać. – Araceli odwróciła demonstracyjnie wzrok. - Czemu od razu tak niemiło, nie jesteś chyba zbyt chętna nowym znajomościom, co? Może jednak byśmy się lepiej poznały? - Spadaj, nie masz przyjaciółki? To szukaj gdzie indziej, ja nie jestem panią od pomocy obłąkanym, sorry. Nie zostanę twoją psiapsiółą tylko dlatego, że ty chcesz. - Może jednak? – dziewczyna nie dawała za wygraną – ja mam na imię Marisela... a ty? W odpowiedzi usłyszała tylko szydercze prychnięcie. Zdenerwowana Araceli opuściła swe stanowisko, ubrała się i zdecydowanym krokiem udała się do domu przyjaciółki. *** Tego dnia Chanda była skrajnie wyczerpana. Smutna poszła do kuchni i zrobiła sobie na szybko kanapkę z dżemem. Przeżuwając ją bez entuzjazmu, patrzyła ponurym wzrokiem w przestrzeń. Nagle zabolał ją brzuch, tak mocno, że aż skrzywiła się z bólu. - Czemu to tak booli – jeknęła z grymasem na twarzy. – Ray! – zawołała – masz jakieś tabletki? Niestety, Raya już nie było. Chanda zauważyła karteczkę pozostawioną na blacie w kuchni. ,,Chanda, kochanie moje, idę do pracy. Jak tylko wrócę, zaopiekuję się tobą. Trzymaj się. Całuski.’’ Wyczerpana, westchnęła i usiadła się na kanapie. ![]() *** Ray miał sobie za złe kłótnię z Mariselą. Nie wiedział, jak teraz powinien był się wobec niej zachować. Tak naprawdę nie miał czasu na przemyślenia. Życie codziennie zaskakiwało go czymś nowym. Gdy tego dnia, przygnębiony, zmierzał w kierunku pracy, nie wiedział, że będzie jeszcze gorzej, niż może się spodziewać... ![]() Po jakimś czasie wędrówki dotarł do stadniny. Co dziwne, nie zauważył koni ani pracowników. Bardzo go to zdziwiło. Rozglądał się dookoła. W końcu poszedł do budynku, miał nadzieję, że znajdzie tam szefową i spyta ją, o co chodzi. Niestety, drzwi nie dały się otworzyć. Zdezorientowany Ray obszedł budynek i powrócił znów do drzwi. - Haloo, jest tu kto? – zawołał. ![]() Nikt mu nie odpowiedział. Ray obszedł jeszcze stajnie i okolice stadniny. Nikogo nie spotkał. Przez to czuł się naprawdę bardzo nieswojo. ,,Co teraz – myślał – zadzwonić do Mariseli? Nie, powinienem ją chyba najpierw przeprosić, a nie z głupia frant wydzwaniać i pytać o pracę... choć, z drugiej strony, co mam teraz robić? Stać tu i czekać, aż coś się ruszy?’’ Z zamyślenia wyrwał go czyiś chrapliwy, lekko zachrypnięty głos. - A pan tu czego – wychrypiał starzec w ogromnym kapeluszu na głowie. - Ja tu pracuję, noo, tu, w stadninie... – odpowiedział Ray niepewnym głosem. - To już pan pracować nie będzie – rzekł czlowiek, łypiąc na chłopaka złowrogo. - Ale... czemu, ja nie rozumiem? – zdziwił się szczerze Ray. - Ano, właścicielka stadniny, ta cała Brandie, to oszustka była. W ogóle nie płaciła czynszu za działkę, a okazało się, że te wszystkie, piękne, rasowe koniczki to kradzione, a nie kupowane były. No i co, zabrali konie, zabrali Brandie, pracy ni ma. Tyle. ![]() Ray, zszokowany, pożegnał się uprzejmie ze starcem. Pośpiesznym krokiem wyszedł z terenu dawnej stadniny. Nie mógł uwierzyć w opowieść, którą przed momentem usłyszał. ,,Co robić? – myślał – właśnie straciłem pracę...’’ Dzięki ![]() ![]() |
![]() |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|