![]() |
#102 |
Zarejestrowany: 01.06.2010
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta
Postów: 376
Reputacja: 10
|
![]()
Poczekamy
![]() Zdjęcia są świetne, to drugie mnie rozwaliło xD Ale i tak to które 'minęło się z fabułą' jest najlepsze *.*
__________________
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#103 |
Zarejestrowany: 22.07.2009
Skąd: mazowieckie
Płeć: Kobieta
Postów: 1,070
Reputacja: 10
|
![]()
Boże, mam wreszcie odcinek
![]() Tak więc, zostaje kwestia zdjęć - szybko je rozgromię. To nie jest mój jedyny problem ![]() DZISIAJ! Z tym, że późnym wieczorem. Ok. 22-23. Jest sobota, więc możecie zabalować ![]() Mały bonus, sledzie na planie, czyli James i Rose wersja zdechłe sardynki! ![]()
__________________
pensivelane here
![]() I can feel your heartbeat under your black, black leather In your gateway call, boy take me away forever |
![]() |
![]() |
![]() |
#104 |
Zarejestrowany: 01.06.2010
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta
Postów: 376
Reputacja: 10
|
![]()
Hm, dawałaś już to zdjęcie xDDDDDD
No ale dobra, wreszcie odcinek ![]() Będę czekać ![]()
__________________
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#105 |
Zarejestrowany: 22.07.2009
Skąd: mazowieckie
Płeć: Kobieta
Postów: 1,070
Reputacja: 10
|
![]()
TAM TAM TAM!
JEST!!! __________________________ ![]() Rozdział 6 Przypadek Drewniana podłoga, w podpalanym odcieniu, skrzypnęła leniwie. Z łóżka zsunęła się czerwona kołdra, jeszcze przed chwilą okrywająca ciało mężczyzny. Jedno było pewne: W pomieszczeniu trzeba było natychmiast przewietrzyć. Smród niedopałków papierosów, leżących w popielniczce na szafce nocnej, tekturowe pudełka po pizzy, czy po prostu walające się puszki po piwie sprawiały, że aby wejść do tego pokoju trzeba było uzbroić się w maskę gazową, bądź po prostu zatkać nos. Była też osoba, której najwyraźniej to nie przeszkadzało. Ubrany był w ciasny, czarny podkoszulek, opinający się na mięśniach oraz podwinięte spodnie w kratę. Usiadł na łóżku – spojrzał na zegarek. Była już dwunasta, to znaczy, że nieźle zabalował sam ze sobą zeszłej nocy. W tej samej chwili o ściany obiło się długie ziewnięcie. ![]() Mężczyzna niechętnie wstał z łóżka, przeczesując sobie kruczo-czarne włosy palcami. Rozejrzał się po sypialni – była jak zwykle w nieładzie. Choć stwierdzenie „jak zwykle” niestety do niego nie pasuje. Szedł długim korytarzem, obitym boazerią, kopiąc przy tym bosymi stopami różne śmieci, walające się po podłodze. Zszedł na dół po schodach. Pierwsza myśl o poranku dotyczy kawy. Tak, zaczyna się od kawy, a kończy na browarze przed telewizorem. Niewątpliwie był wrakiem. Człowieka? To trudno mi ocenić, zostawię to wam. ![]() Włączył ekspres do kawy, podstawiając stary, niebieski kubek pod strumień gorącego napoju. W tym samym czasie rozległ się dźwięk telefonu komórkowego. Chłopak podrapał się po swoim tygodniowym zaroście i zmierzył wzrokiem pomieszczenie. Wyglądało nie lepiej od sypialni, czy korytarza. Za grosz porządku. Po chwili nasłuchiwania, skąd mógłby dochodzić odgłos komórki, podszedł do kanapy, wokół której walało się mnóstwo puszek po Dr. Pepperze, paczek po papierosach i kapsli. Odgarnął ręką stertę śmieci, pod którą ukazało się małe, czarne urządzenie, z ekranem migoczącym jak szalony. - Psia krew – mruknął pod nosem i przyłożył telefon do ucha – Tak? - No nareszcie. – chrypnął głos w słuchawce – Słuchaj, daję ci ostatnią szansę. Podnieś swój leniwy tyłek, doprowadź się do porządku i jazda do biura. Chcę cię widzieć za godzinę. Lepiej, żebyś się nie spóźnił. – w tej chwili połączenie zostało przerwane. - Cholera! – warknął mężczyzna, na widok kawy, rozlewającej się po terakocie w kuchni. Podbiegł do ekspresu i wyrwał wtyczkę z kontaktu – Koreańskie gówno – skwitował, kierując się do łazienki. ![]() *** Czarne audi zajechało na parking, znajdujący się przy Elington Rd., nieopodal wysokiego, ceglanego budynku. Drzwi zostały otworzone jednym, mocnym pchnięciem ręki. Z auta wysiadł mężczyzna. Rozejrzał się wokół, poczym chwycił kluczyki, aby zamknąć swój samochód. Nowy Jork jak zwykle tętnił życiem. Wiele losów, skupiających się w jednym miejscu, w jednym mieście. Tymbardziej zagadkowe i fascynujące jest to, że nikt nikogo tu nie zna. Nikt nie próbuje dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. Ty po prostu nie istniejesz. Ciemnowłosy wyminął grupę ludzi, którzy gdyby mogli, to zabiliby się o taksówkę. W Nowym Jorku nie opłaca się mieć samochodu. Prędzej dotrzesz gdzieś skacząc na jednej nodze z palcem w uchu, niż sprawnie przejedziesz piątą aleją. Jak można się domyślić, był już mocno spóźniony. Przeszedł chodnikiem, pomiędzy jednym budynkiem, a drugim. W pobliżu nie było nikogo, z wyjątkiem dzikiego społeczeństwa, pozostawionego Daleko za plecami. Zatrzymał się na chwilę. Upewnił, że nikt nie widzi jego ruchów, nikt go nie obserwuje. Uchylił wielkie, drewniane drzwi i wśliznął się do środka. Wewnątrz było pusto. Tak jakby. Na pewno pusty był rząd skórzanych foteli, ustawionych pod ścianą. W kącie, zaraz przy wejściu siedziała ognistowłosa dziewczyna. W uszach miała słuchawki od iPoda. Wyglądała na całkiem znudzoną siedzeniem w tym miejscu. Ospale przeżuwała gumę i jeździła myszą po blacie. Chłopak stanął naprzeciw biurka, czekając aż ruda podniesie wzrok. - Hm, Cześć Louis. Wchodź, czeka w gabinecie, jak widać tylko na ciebie. – odezwała się dziewczyna, zakręcając wokół palca jedną ze swoich czerwonych kitek. - Taak, dzięki. Bardzo się spóźniłem? – spytał ze zbolałą miną. Ułożył lewą dłoń na karku i czekał na odpowiedź. - Nie bardziej niż zwykle – uśmiechnęła się – A teraz idź już, bo nie będzie zadowolony. – ponagliła go, zakręcając się na obrotowym krześle. ![]() Pukanie do drzwi przerwało ciszę, panującą w gabinecie. Przygrywało jej tylko tykanie wielkiego, czarnego zegara, wiszącego na ścianie. Przy biurku siedział mężczyzna, z wyraźną nadwagą. Był ubrany w czarny garnitur, na głowie miał przekrzywiony kapelusz. - Można? – spytał, uchyliwszy lekko drzwi Louis. Mężczyzna skinął głową w zapraszającym geście. - Miło, że WRESZCIE wpadłeś, Louis – powiedział facet zza biurka, akcentując słowo „wreszcie”. – Widzisz, chciałem Cię poprosić o rozpatrzenie pewnej sprawy. Właściwie jest to propozycja nie do odrzucenia. Odkąd nie ma z nami Rose, jesteś cóż… nieużyteczny? Tak wiec jeśli chcesz nadal u mnie pracować, to grzecznie weźmiesz się do roboty – uśmiechnął się grzecznie – Nie chcemy przecież, żeby ktoś jej powiedział o tym, co się stało. A jeśli już za późno, to … będziesz musiał ją sprzątnąć z drogi. Rozumiemy się? ![]() Ciemnowłosy przełknął ślinę, siadając na fotelu naprzeciwko otyłego mężczyzny – Gdzie ona jest? – spytał, drapiąc się po podbródku. - Niedaleko. Trzy godziny samolotem. No i oczywiście nie jest sama. – dodał, stukając powoli palcami w drewniany blat. – Potowarzyszy ci Valentine, może okaże się bardziej przydatna niż ty. – Przerwał na chwilę, lustrując wzrokiem osobę, która właśnie pojawiła się w drzwiach. Była to kobieta z krótkimi, ciemnymi włosami, oraz splecionymi warkoczami. – Witaj, właśnie o tobie mówiliśmy. Kobieta zwinnie usiadła na fotelu pod ścianą, opierając sobie podbródek na nadgarstku – Daruj sobie i lepiej się pospieszcie z tą uroczą pogawędką. Chcę załatwić tą sprawę, ekhem, tą lalę jak najszybciej. Nie mam czasu na takie pierdoły. – wywróciła oczami. Louis nawet nie zauważył, jak usta otwierają mu się w wyrazie zdziwienia i lekkiego oniemienia. - To kiedy lecimy? – spytał, zwracając wzrok. - Za chwilę. Samochód czeka na chodniku. – powiedział, zerkając na zegarek, umieszczony na tłustym, lewym nadgarstku. - Podnieś tyłek. Nie będę na Ciebie czekała. – mruknęła kobieta, podnosząc się z fotela – Miło było Cię znowu widzieć, Will – rzuciła z niesmakiem i zniknęła za drzwiami. ![]() *** Usiadłam na łóżku. Spanie w samej bieliźnie, a raczej w stroju Ewy nie było najlepszym wyjściem. Potarłam dłońmi ramiona, szczękając przy tym zębami. W pokoju nie było już nikogo, oprócz mnie. Stłumione szepty dały się słyszeć za drzwiami. Zsunęłam się z materaca i skierowałam ku szafie. Ciekawe jakie ciuchy nosiłam wcześniej. Ubierałam się jak te wszystkie lale z dobrych domów? Glany? Nie, to niemożliwe. Pewnie chodziłam w wysokich szpilkach, na których normalnie bym się zabiła. To nie były buty dla mnie. Przynajmniej, od jakiegoś czasu. Otworzyłam drzwi szafy. Na wieszakach wisiały wszelkiego rodzaju wzorzyste sukienki, uroczo skrojone bluzki. Mimowolnie zmarszczyłam nos. No nie… Po jakimś czasie udało mi się wygrzebać w miarę przyzwoite spodnie i sweter. Tak, dzisiaj był potrzebny, szczególnie po tak chłodnej nocy. Właściwie co do jej temperatury można się sprzeczać. Ubrałam się można powiedzieć ekspresowo, byleby tylko zrobiło mi się cieplej. Zerknęłam w lusterko. Wyglądałam co najmniej dziwnie. Moja twarz śmiała się do własnego odbicia. Była radosna. Chwyciłam szczotkę z półki, żeby ujarzmić moje długie, proste włosy po dzisiejszej nocy. Mam nadzieję, że szczotka była moja… Głupoty, to był mój pokój, niby czyja szczotka miałaby tu leżeć? Kiedy upewniłam się, że nie wyglądam jak huragan, wyszłam z pokoju. James siedział przy stole i cicho dyskutował z Madeleine, stojącą oparta o kuchenny blat. Przeszłam powoli korytarzem, do kuchni. Moją obecność zauważyła tylko blondynka, akcentując to nieśmiałym uśmiechem. ![]() - Pewnie jesteś głodna – powiedziała, zakręcając się wokół na swoich wysokich, czarnych szpilkach. Wyglądała co najmniej seksownie, w obcisłej, czarnej sukience na ramiączka i czerwonych rajstopach. Stop, co ja gadam. Nie przepadam za kobietami. Zignorowałam jej pytanie, bynajmniej nie specjalnie. Ciekawiło mnie nowe wnętrze. Rozglądałam się po ścianach. Nie było szałowo. Zwykłe mieszkanie oklejone dziwaczną tapetą. Kuchnia była urządzona bardzo minimalistycznie. Brązowe szafki kuchenne z białymi blatami. Pomarańczowy ekspres do kawy, to jedyne, co można było na nich zobaczyć. Zapewne wszystko było pochowane do wszelakich szuflad i półek. Usiadłam przy stole, obok Jamesa, który najwyraźniej nad czymś rozmyślał. Wzrok utkwił mu w martwym punkcie, a rude włosy niesfornie opadały mu na oczy. Nie umiałam, albo nie wiedziałam, jak mam się do niego odezwać. Mimo wszystko było mi trochę głupio, choć nigdy wcześniej się tak nie czułam. Może powinnam mu była powiedzieć, że… No właśnie, że co? Wcześniej takie problemy wydawały mi się strasznie płytkie i odległe ode mnie, a teraz najchętniej schowałabym się pod stół. Anemię, wypełniającą pomieszczenie przerywała obecność rozweselonej Madeleine i jej czerwonych rajstop. Jak widać dzisiaj wstała prawą nogą. Krzątała się po kuchni, co chwilę odgarniając pasma długich, blond włosów. Klikanie obcasów na terakocie zdawało się wygrywać pewien rytm. Szkoda, że nie wiem jaki. Prawdę mówiąc, wolałam się skupić na klikających obcasach, niż rozmowie z Jamesem. Chwilę później przed nami postawione zostały talerze. Jajecznica, ohyda. - Smacznego – powiedziała z uśmiechem blondynka, zwinnie siadając na krześle. Najwidoczniej tylko ona była głodna, bo wyczyściła talerz w 5 minut. Siedziałam, rozgrzebując jajecznicę widelcem. James najwyraźniej też nie miał ochoty na jajka, nic nie ruszył. - Gdzie, hm, gdzie Elliot? – spytałam znad talerza. Nie pojawił się dzisiaj na uroczym śniadaniu. - Ah, wyszedł rano, niestety nie powiedział dokąd – Madeleine wzruszyła ramionami, wstając od stołu. Zaczęła zgarniać ze stołu to, czego my nie chcieliśmy zjeść. Była wyjątkowo miła i radosna. Taka pełna energii. A ja czułam się, jakby ktoś przed chwilą spuścił ze mnie życie. - My też musimy się zbierać, Rose. – Odezwał się James, który najwyraźniej nie miał zamiaru dalej nazywać mnie Sussanne. Ja chyba też tego nie chciałam. – Jesteśmy umówieni – dodał, wstając od stołu. - Dokąd? – spytałam, marszcząc czoło. Od jeżdżenia samochodem bolał mnie już tyłek. Najwyraźniej ten facet nie zna innego sposobu przemieszczania się, chociażby na piechotę. - Zobaczysz – rzucił, zakładając na siebie kurtkę. *** Zatrzymaliśmy się pod klubem. Była 14 w południe, więc lokal nie przeżywał oblężenia. Wysiedliśmy z samochodu i w milczeniu udaliśmy się do wejścia. Obsługa zajmowała się przygotowaniem miejsca na wieczorne spotkania. Czyściła kieliszki, polerowała blaty. Nikt nawet nie zauważył naszej obecności. Przeszliśmy długim korytarzem, aby dotrzeć do pomieszczenia, usytuowanego na jego końcu. James otworzył drzwi, wpuszczając mnie przodem. Były tak grube, że słoń miałby trudności z rozwaleniem ich. Pewnie były to jedne z tych tłumiących dźwięk. No pięknie… Nie wiem dlaczego, ale odkąd spotkałam Jamesa, mam non-stop różne wizje uśmiercenia mnie. Wszystko kojarzy mi się z wykorzystaniem przeciwko mojej osobie. Paranoja, nieprawdaż? Pokój nie był pusty. Na fotelu siedziała kobieta, z lekkim uśmiechem na ustach. Miała długie, ciemne włosy za ramiona i kanciastą twarz. - Cześć James, wreszcie jesteście – powiedziała i poprawiła się na siedzeniu – Witaj Rosalyn, miło mi w końcu cię spotkać. – dodała i wystawiła dłoń w moją stronę. Wyciągnęłam prawą rękę, aby ją uścisnąć, tymczasem kobieta zmiażdżyła moją kończynę niczym jeden z tych żelaznych mechaników. Gdyby zrobiła to o dziesięć sekund dłużej, z pewnością złamałaby mi jakąś kość. - Tak, mnie również – mruknęłam i rozmasowałam sobie dłoń. - No dalej, siadajcie – ponagliła – Mam do was sprawę. Usiadłam posłusznie na kanapie, wraz z Jamesem, który przysunął się blisko mojego boku. Przy nim nie czułam się już tak obco, nie czułam wewnętrznej paniki przed tą kobietą. Położyłam prawą dłoń na jego nadgarstku, spoczywającego na kolanie. A co tam, niech sobie coś pomyśli. - Do rzeczy Mirando – rzucił oschle James w jej kierunku. Bardzo dobrze, przynajmniej na nią nie leci. Może go nie znam, ale chyba byłabym zazdrosna, gdyby zagapił się na jej dekolt. ![]() - Znasz Elliota, prawda? – Ta rozmowa dotyczyła tylko ich. Rudowłosy pokiwał tylko głową, na znak, iż oczywiście wie – Chyba już z nami nie trzyma – westchnęła – Sprawa jest przegłosowana, trzeba coś z nim zrobić. Wóz, albo przewóz. Ja osobiście sądzę, że lepiej byłoby go zabić. Przynajmniej nie będzie problemu – uśmiechnęła się słodko. - Elliot? – spytał. Najwyraźniej o coś takiego by go nie posądził. Może się kumplowali? Kto ich tam wie. Czasami chciałabym znaleźć swój pamiętnik, wiele by mi to ułatwiło. – Masz jakąś propozycję? - A wiesz, że mam? Znacie się dobrze, tobie najłatwiej będzie do niego dotrzeć, a potem pyk i po sprawie. Co ty na to? Oczywiście robota jest płatna, jeśli o to chodzi. Nie martw się, wynegocjowałam niezłą stawkę dla ciebie. Chcieli, żebyś zadowolił się samym widokiem. Zdążysz mi podziękować. Parszywa żmija. - No nie wiem, muszę się zastanowić… - mruknął, rozczesując włosy palcami. - Wymiękasz, James? – spytała rozbawiona owym widokiem. Zastanawiający się James i brunetka rodem z nikąd, nie wiedząca kompletnie o co chodzi. To musiało być komiczne. Przynajmniej dla niej, bo nie dla mnie. - Nigdy – wycedził, przez zaciśnięte zęby w jej kierunku. Jemu też zdążyła zagrać na nerwach. ![]() - Fantastycznie, będziemy musieli jeszcze omówić szczegóły – westchnęła. Przeszkadzała mi jej obecność. Zatruwała otoczenie, wyłącznie swoją osobą. Była pokroju tych ludzi, których wyczuwałam na kilometr. Parszywe szczury. Wstałam z kanapy, zwracając tym samym ich uwagę. Fajnie, że chociaż raz. - Za-zaraz wracam – powiedziałam byle co, żeby tylko stąd wyjść. Cofnęłam się do drzwi i jakby w poszukiwaniu tlenu wypadłam na korytarz. Zamknęłam je za sobą i ruszyłam przed siebie. Szłam dłuższy czas, te korytarze nigdy nie mają końca… Zatrzymałam się dopiero przed drzwiami łazienki. Oczywiście w środku nikogo nie było. Weszłam do pierwszej kabiny jaka tam stała. Oparłam się o ścianę i sięgnęłam do kieszeni. Ku mojemu zdziwieniu wyciągnęłam jointa… - Niegrzeczna Rose – stwierdziłam z uśmiechem. O zapalniczkę nie było trudno. Musiało tu przychodzić dużo narkomanów, bo podczas poszukiwań natrafiłam nawet na podpalaną łyżkę. Otworzyłam metalową zapalniczkę, żeby podpalić sobie skręta. Spadł mi z nieba. Zaciągnęłam się mocno i postarałam przypomnieć sobie cokolwiek. Cokolwiek z mojego wcześniejszego życia, jakby dym miał mi otworzyć szare komórki. A nawet jeśli nie otworzy, to trochę oszołomi. Będzie fajnie. Kiedy stwierdziłam, że nici z przypominania sobie, wrzuciłam papierosa do toalety i nacisnęłam spłuczkę. Otworzyłam drzwi od kabiny. Podeszłam do umywalki – woda była lodowata, super. Wsunęłam dłonie pod zimny strumień. Zakręciłam kran, zerknęłam w lustro – nie byłam sama. ![]() - Nie lubię, kiedy ktoś ucieka. Szczególnie, jeśli nie mówi dokąd – zza pleców usłyszałam damski głos. Miranda. Stała w drzwiach jednej z kabin, z lewą ręką na biodrze. Podeszła do mnie, czułam jej oddech na ramionach. – Tak dawno się nie widziałyśmy – szepnęła mi do ucha. Nie dość, że z wyglądu dziwna, to jeszcze pewnie biseksualna. Zdrętwiałam, nie mogłam nic powiedzieć. Jej obecność robiła za paralizator. – Jeszcze się spotkamy – zaśmiała się i opuściła pomieszczenie. Ci ludzie byli chorzy, wszyscy. Czego oni w ogóle chcą? Czego chcą od Elliota? Przecież, przecież wydawał sie być w porządku. Ale co ja tam wiem, ja ich nie znam, ja ich nie pamiętam. Natłok myśli przerwał głos Jamesa, który stanął w drzwiach toalety. - Rosalyn, chodź, wychodzimy stąd – przez chwilę zdawało mi się, że mówi do mnie jak do psa: przynieś, podaj, pozamiataj. Szkoda, że nie ‘aport’. Ale gdyby powiedział ‘Bierz ją!’ i wskazał na Mirandę, to czemu nie. Podeszłam do niego. Chciałam wrócić do domu. Do mojego prawdziwego domu. Mój dom był w Nowym Jorku. Ten świat był mi zupełnie obcy. Był i jest. Łzy napłynęły mi do oczu. Przytuliłam się do Jamesa, może dlatego, żeby nie widział. Mimo wszystko wiedziałam, że przed nim nic nie ukryję. To była rzecz, której byłam pewna. Jedna z niewielu. Jego ramiona zacisnęły się wokół mojego ciała. - Chcę wrócić do domu – powiedziałam, niemal łkając. - Wiem Rose, już wracamy – powiedział, głaskając mnie po plecach.
__________________
pensivelane here
![]() I can feel your heartbeat under your black, black leather In your gateway call, boy take me away forever Ostatnio edytowane przez pensivelane : 05.09.2010 - 21:01 |
![]() |
![]() |
![]() |
#106 |
Zarejestrowany: 01.06.2010
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta
Postów: 376
Reputacja: 10
|
![]()
Hm... Jeśli mam być szczera to prawie całkowicie spodziewam się dalszej akcji, ale jeszcze pewnie się zawiodę
![]() Mam dziwne wrażenie, że odcinek jest gorszy od poprzednich. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale... jakoś ciężej mi się go czytało. Ciekawi mnie postać Mirandy, zadziorna, wredna... Na kogoś takiego czekałam ![]() Jeśli mam napisać ogólnie, to odcinek średni, osobiście spodziewałam się czegoś innego, no ale cóż. To chyba tyle ode mnie ![]()
__________________
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#107 |
Zarejestrowany: 22.07.2009
Skąd: mazowieckie
Płeć: Kobieta
Postów: 1,070
Reputacja: 10
|
![]()
Wiem, nie miałam czasu go wykończyć :<
__________________
pensivelane here
![]() I can feel your heartbeat under your black, black leather In your gateway call, boy take me away forever |
![]() |
![]() |
![]() |
#108 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Drzwi zostały otwarte, nie otworzone.
|
![]() |
![]() |
#109 |
Zarejestrowany: 22.07.2009
Skąd: mazowieckie
Płeć: Kobieta
Postów: 1,070
Reputacja: 10
|
![]()
O.o tylko tyle?
__________________
pensivelane here
![]() I can feel your heartbeat under your black, black leather In your gateway call, boy take me away forever |
![]() |
![]() |
![]() |
#110 | ||||||
Zarejestrowany: 28.01.2008
Płeć: Mężczyzna
Postów: 3,273
Reputacja: 15
|
![]()
No dobra, zacząłem czytać i myślę, że powinien nadrobić resztę rozdziałów
![]() Cytat:
2. Lepiej brzmiało "Pomieszczenie trzeba było natychmiast przewietrzyć"- prościej i logiczniej. Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
![]() Więcej błędów nie zauważyłem, bo drugą część tekstu czytałem trochę po macoszemu ![]() ![]() Ponadto w tekście jest, że mężczyzna miał biały podkoszulek, a na zdjęciu- kolor wręcz przeciwny ![]() ![]() Pozdrawiam i spróbuję nadrobić resztę.
__________________
Evil is a Point of View |
||||||
![]() |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|