Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 06.07.2008, 18:14   #41
Libby
Administrator
 
Avatar Libby
 
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,862
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Company

A już myślałam, że jest nowy odcinek...
__________________
Libby jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 06.07.2008, 19:07   #42
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Company

Kurde, ale presja
Wybaczcie, nie było mnie cały weekend w domu. Postaram się dać tren odcinek może nawet jutro, mam już ok połowę napisaną, zrobię z dwa zdjęcia i gotowe
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 06.07.2008, 19:38   #43
karpix
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Company

No to nie pozostaje nam nic innego, jak czekać z utęsknieniem. ^^
  Odpowiedź z Cytatem
stare 06.07.2008, 22:49   #44
Libby
Administrator
 
Avatar Libby
 
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,862
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Company

Jutro tu zajrzę .
__________________
Libby jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2008, 00:42   #45
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Company

Miało być jutro, to jest jutro^^
I to chyba długo. Miłego czytania.


V


Szczeble drewnianej drabiny skrzypiały pod jego stopami, a w głowie huczało mu jak nigdy. Ignorował to jednak, ponieważ wiedział, że musi ostrzec pozostałych. Nie był w stanie sobie wybaczyć, że tak łatwo dał się nabrać. Zaraz po tym, jak wyszli z księdzem z domu Mei aby udać się do Malika, ksiądz poprosił go, aby zaszli na chwilę do kościoła. Podobno coś tam zostawił, nie powiedział niestety nic więcej. Jasne, Max był nieco zirytowany, ale nie miał pojęcia gdzie mieszka ten koleś, był więc zdany na towarzystwo Baha.

Udali się we wskazane przez księdza miejsce na zakrystii. Duchowny, który był nieco niższy od Berry’ego, poprosił go, aby ten podał mu niewielkie pudełko z półki. Max, niespodziewając się niczego, wykonał prośbę. Jak to się skończyło, wszyscy mieli okazję zobaczyć… Mógł się założyć, że po tym wszystkim Juliette wybuchnie mu szyderczym śmiechem prosto w twarz.

Nerwowo podrapał ranki na szyi. Nie spodziewał się, że coś tak małego może aż tak dokuczać. Zszedł z drabiny, pełniącej rolę schodów i poczuł, że ktoś chwycił jego dłoń.


Mimo, że stał tyłem, był pewien, że to Mea (z resztą nie podejrzewałby o to ani zakonnicy, ani małego chłopca).
-Nie idź tam - westchnęła – Z pewnością sobie poradzą.
Odwrócił się i spojrzał wprost na jej piękną twarz. Taka dziewczyna prosi, żeby z nią został, a on musi odmówić. Kretyn.
-Muszę ich ostrzec – rzekł rzeczowo i wyswobodził się z uścisku Murzynki.
-Martwisz się o Juliette? Z pewnością sobie poradzi. Zwłaszcza, że jest z nią John.
-Właśnie o to mi chodzi.
-Hm?
Max położył dłonie na ramionach kobiety. Nie dość, że przeżyła szok, dowiadując się, że osoba, do której wszyscy mieli bezgraniczne zaufanie, okazała się być kimś zupełnie innym, to jeszcze teraz martwiła się o nich wszystkich. Jednak miało to też dobre strony – w pewnym sensie zależało jej na nim.


Juliette biegła bez przerwy już dobre pól godziny. Musiała w końcu przystanąć. Najgorsze było to, że straciła z oczu tego wampira. Czasem była pełna podziwu dla tych stworzeń. Byli niesamowicie sprawni i wytrzymali fizycznie. Gdy jej oddech w miarę się wyrównał, przestała odczuwać zmęczenie. Jedyne, co jej dokuczało, to niesamowity ból nóg. No tak, nic dziwnego, że nie może go dogonić, skoro cały czas ma na stopach buty na obcasie…


Zdenerwowana na samą siebie, szybko je zdjęła i boso ruszyła dalej. Włosy wpadały jej do oczu, musiała zgubić wiążącą ją wstążkę… Jedyna pamiątka po jej matce. To tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło, ale nie miała teraz czasu, aby się po nią wracać. Wokół nie było dosłownie niczego, a ciemna noc jeszcze bardziej pogłębiała to wrażenie. Musi go znaleźć za wszelka cenę…


U Johna również nie działo się za ciekawie. Serce waliło mu tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi przez wysuszone gardło. Nie był dobrym biegaczem – jego dotychczasowy rekord to przebiegnięcie czterech przecznic w poszukiwaniu czynnego monopolowego. Do tego motywacja była wyjątkowo silna. Otaczający go zewsząd mrok cały czas przypominał mu o tym, że jest noc, kiedy to on zazwyczaj śpi. W końcu jego nogi zaczęły poruszać się coraz wolniej. Marzył jedynie o łóżku i poduszce. Był żałosny. Kiedy tylko wybiegł z kościoła, Juliette i księdza dawno już tam nie było, a on wciąż biegł na oślep. Z resztą, jakby mógł pomóc? Odkąd tu jest, nie ma pojęcia, co się dzieje wokół niego. Jest tak dużo pytań, które chciałby zadać, ale nie było obok nikogo, kto potrafiłby na nie odpowiedzieć.

W życiu nie był taki zmęczony. Oparł się dłońmi o ziemię i przypomniał sobie, że i tak w życiu ich nie dogoni. A trawa była taka miękka… Obiecując, że to tylko na chwilę, położył się na niej i zamknął oczy.


Niestety, jak to często bywa, wyszło całkowicie inaczej. Zasnął.

Pierwszy raz od długiego czasu coś mu się śniło. Stał pośrodku dziwnej mgły, powietrze było przesiąknięte wilgocią. Z otaczającej go ciemności wyłaniały się wielkie ruiny, z których wciąż unosiły się kłębu dymu. Poczuł ciepły płyn spływający po jego twarzy. Senny sobowtór Johna dotknął zimną jak lód dłonią swojego podbródka. Wcale się nie zdziwił, kiedy na palcach pozostała krew. Wiedział też, że nie była jego, tylko dwójki ludzi leżących tuż przed nim. Cała ta sytuacja w ogóle nie budziła w nim zaskoczenia, jakby była naturalną rzeczą, niczym oglądanie telewizji. Kobieta leżała bez przytomności na ziemi, możliwe, że nie żyła. Leżący obok młody mężczyzna ostatkiem sił usiadł i wzrokiem pełnym zarówno nienawiści, jak i bezradności, wpatrywał się w dziwnego blondyna, który nagle zaczął zachowywać się inaczej, niż przedtem.

Osunął się na trawę tuż obok nich i gwałtownie chwycił się za serce. Od dziwnych znaków wokół jego oczu zaczęły odchodzić niewielkie wyładowania elektryczne, szybko rozszerzające się na resztę ciała.


Spostrzegłszy, że rzeczy nie idą po myśli Johna brunet próbował ucieczki. Biorąc pod uwagę jego osłabienie i to, że musiał ciągnąć za sobą swoją nieruchomą dziewczynę, nie szło mu za dobrze.

John nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Całą swoją uwagę poświęcał temu, aby pozbyć się dokuczliwego prądu. Nie miał nawet czasu, żeby zastanowić się, skąd tak właściwie on się wziął. Krzyknął z bólu, kiedy silny impuls złamał mu żebro.

-Żyjesz?! – ktoś raptownie potrząsnął go za ramię. A może tylko tak mu się zdawało.
Po chwili poczuł jeszcze silniejszy wstrząs. Gwałtownie zmienił pozycję z leżącej na siedząca i otworzył oczy. Spocona koszula kleiła mu się do pleców, a stojący nad nim Max miał wyjątkowo dziwną minę.
-Nic ci nie jest? – spytał, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę go to interesowało.
-Nie.. – wydukał John, czując ulgę, że to wszystko było tylko snem.


-To po cholerę się tu wylegujesz? Rusz się, idziemy – powrócił do normalnego zachowania.
-Nigdzie z tobą nie pójdę – odpowiedział stanowczo blondyn.
-Co? Przestań się wydurniać i pospiesz się. Mamy mało czasu.
-Nie będę nigdzie chodził z wampirem.
-Ja niby miałbym nim być? Ja, idioto!? Skąd ci to przyszło do tego pustego łba?
-Przecież cię ugryzł… - uzasadnił John, cały czas zachowując pewną odległość od Maxa.
Gdyby nie ta sytuacja, Max z pewnością wybuchnąłby teraz szyderczym śmiechem. Co jak co, ale słyszeć coś takiego od Johna…
-Oglądaj więcej filmów. Nie staniesz się wampirem od takiego ugryzienia.
Wcale nieuspokojony chłopak podniósł się z trawy i niechętnie ruszył za nim. Wciąż czuł dziwny niepokój, dotyczący snu.
-Gdzie jest Juliette? – spytał po chwili Max.
-Pobiegła za tym księdzem… Wampirem.
-Musimy ją znaleźć – krzyknął starszy egzorcysta i przyspieszył kroku.
John już po kilkunastu metrach został z tyłu. Jeśli wrócą do domu, będzie musiał porządnie poćwiczyć.


W końcu coś pojawiło się na horyzoncie. Juliette wiedziała, że to tylko stary barak, ale lepsze coś, niż nic. Była niemal pewna, że Bah ukrywa się w środku. Zapewne już czekał przy drzwiach, aby ją zaatakować. Mocno zacisnęła dłonie na zimnej stali swoich pistoletów. Od razu poczuła się o wiele pewniej i ruszyła w stronę wejścia. Jednak drzwi nie chciały ustąpić. Zachowywały się tak, jakby już od bardzo długiego czasu nikt ich nie otwierał. Czyżby się pomyliła? A może istniało inne wejście? Postanowiła jednak wejść tędy i tak też uczyni. Pozbyła się broni i zaczęła siłować się z zardzewiałymi kawałkami metalu.
Wbrew oczekiwaniom szybko sobie z nimi poradziła. Pistolety znów powróciły do jej smukłych dłoni, a sama Juliette wpadła do środka z zawrotną szybkością. Mierząc w miejsce, w którym prawdopodobnie ukryłby się wampir, celowała w pustkę. Wciąż trzymając broń w gotowości, rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na to, że nikogo oprócz niej tu nie ma. Nie licząc góry śmieci, starych pudeł, wszelakich gratów i obrzydliwego smrodu, od którego zrobiło jej się niedobrze. Może to przyćmiło jej umysł, ale ponownie uwolniła się od ciężkiej wampirzej broni.


Teraz już kompletnie nie wiedziała, dokąd mógł uciec. Jednak tym, na czym w tej chwili najbardziej jej zależało, było opuszczenie tego cuchnącego miejsca, które było zbyt obrzydliwe nawet dla myszy. Zaczęła kierować się do wyjścia, cały czas uważając, żeby przypadkiem w coś nie wdepnąć.

Nagle otworzyły się drzwi, a sekundę po tym do blaszanej budy wpadł ksiądz. Dała się nabrać, z pewnością musiał ją cały czas obserwować. Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, wylądowała w stercie śmierdzących śmieci. Gdy stanęła na nogi broń z powrotem znalazła się w jej dłoniach. Mimo wszystko, był to całkiem praktyczny sposób, choć na początku nijak nie mogła przywyknąć. Nie utrzymała się jednak na nich zbyt długo. Bah od razu powtórnie zaatakował, z podobnym skutkiem.

Jednak tym razem i jej udało się w niego trafić. Prawy rękaw marynarki spalił się do połowy, a ręka zamieniła się w stertę popiołu. Chybiła. Ale lepsze to, niż nic. Jak to zwykle bywa po trafieniu wampira, pomieszczenie wypełniło się wyjątkowo dziwnym zapachem. Wiele razy zastanawiała się, do czego jest podobny, lecz zawsze gdy była już niemal pewna, po chwili cała koncepcja się burzyła. Jednym słowem, był niepowtarzalny. Potrafił nawet przebić się przez cuchnące opary wciąż rozkładających się odpadów.

Postrzał w ramię był oczywiście niewystarczający, by go zabić. Musiała celować prosto w serce. Szkoda, że nie było to takie proste. Fałszywy duchowny wciąż pozostawał w ruchu. Wiedziała, że ich postępowania nie da się przewidzieć w logiczny sposób, ani w żaden inny, więc nawet nie próbowała. Stała gotowa do strzału i dokładnie obserwowała księdza. Poruszał się tak szybko, że niewprawne oko mogło go nawet nie zauważyć. W końcu nadszedł moment, w którym wydało jej się, że Bah podejdzie bliżej. Była blisko. Wykonała szybki obrót o sto osiemdziesiąt stopni i oddała kilka strzałów. W pustkę. Przez dziury w zaśniedziałym dachu do starego baraku natychmiast wpadły słabe smugi światła księżyca. Obserwowała to wszystko leżąc na twardym betonie. Poczuła, jak z jej nosa zaczyna cieknąć krew. -Cholera – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Już i tak rozszalały wampir jeszcze bardziej pobudził się na widok czerwonego płynu. Z sekundy na sekundę sytuacja robiła się coraz gorsza. Kły Baha robiły się coraz większe, a on sam coraz bardziej się zbliżał. Przygwożdżona do śmietnika Juliette zamknęła oczy i czekała, aż w jej dłoni pojawi się broń. Nic się jednak nie działo. Nerwowo dotknęła szyi w miejscu, w którym powinien znajdować się wisiorek. Jej palce dotknęły jednak tylko spoconej skóry. Ksiądz, zauważywszy panikę, która powoli zaczynała ogarniać dotąd niewzruszone oczy dziewczyny, wykrzywił swoje usta w paskudnym uśmiechu, ukazując wielkie kły, które aż pałały żądzą krwi.


Juliette po chwili zorientowała się, co jest grane. Gdy upadła, pistolety wylądowały na ziemi kilka metrów od niej. Nie była pesymistką i zawsze wierzyła w swoje umiejętności, jednak w tej chwili, pozbawiona swoistego narzędzia pracy, była niemal całkowicie bezradna, jak każdy inny człowiek. Miała o tyle gorzej, że była świadoma, jak to się skończy. Gwałtownie potrząsnęła głową. Nie, nie mogą tak myśleć. Wcale nie miała zamiaru zginąć przy akompaniamencie własnych jęków rozkoszy w objęciach księdza - wampira.

Nie było jednak żadnego sposobu, aby wyrwać się z tej sytuacji. Czując, że to już koniec, Juliette mocno zacisnęła powieki i, nie wiedzieć czemu, ujrzała głupkowato roześmianą twarz Johna. Pomyślała, co w tej chwili może robić. Mimo, iż wmawiała sobie nienawiść do niego, w tym chłopaku było coś, co sprawiało, że nie do końca mogła uznać go za odpychającego. W końcu był jedyną osobą, której powiedziała o swoich rodzicach. Wampir już niemal dotykał wargami jej szyi. Próbując nie myśleć o tym, co wydarzy się za chwilę, spojrzała na czerwony pierścień. Przypomniały jej się słowa Thomasa. Wakacje, co? Ten facet myślał, że są niemal niezniszczalnymi cyborgami. Niestety, egzorcyści byli tylko ludźmi.

Do rzeczywistości młodą kobietę przywrócił cuchnący oddech Baha. Śmierdział krwią dziewczyn, które niedawno zabił. A ona zaraz do nich dołączy. Juliette ponownie zamknęła oczy, wiedząc, że już nigdy nie ujrzy słońca i nie dokona zemsty na mordercy swoich rodziców.
-Juliette! – donośny wrzask wstrząsnął niewielkim barakiem. Zarówno wampir jak i jego ofiara odruchowo spojrzeli w stronę otwartych drzwi, w których stał…
-Max – wyszeptała z ulgą dziewczyna i wykorzystując chwilę nieuwagi, zepchnęła z siebie księdza i błyskawicznie wstała na nogi, które okazały się jednocześnie ciężkie niczym stal i miękkie, jakby były z waty.
Max natychmiast podbiegł do wampira i wbił mu miecz prosto w prawe płuco. Przynajmniej tak wydawało się Juliette.


-Nie trafiłeś! – zauważyła, ciężko opierając się o śmietnik.
-Trafiłem – rzekł spokojnie i wyciągnął ostrze z ciała księdza. Nie było na nim ani jednej kropli krwi. Po chwili całkowitej ciszy, przerywanej jedynie ciężkimi oddechami Juliette, skóra, mięśnie i kości wampira zaczęły przemieniać się w proch. Na zimnym betonie pozostał tylko garnitur i kupka popiołu.
Zdziwiona dziewczyna spojrzała na towarzysza.
-Miał serce po przeciwnej stronie – wyjaśnił – Zauważyłem to przy naszym ostatnim spotkaniu. Jednak się na coś przydałem.
Chciała coś powiedzieć, jednak przerwał jej niespodziewany dźwięk. Ledwo trzymający się na nogach John, wpadł do budy ze zdezorientowaną miną. Powiódł wzrokiem od Maxa, poprzez Juliette, kończąc na ubraniu, z którego wysypywał się popiół. Wciąż dysząc podszedł do dziewczyny, która cały czas siedziała na pokrywie kosza na śmieci.
-Nic ci nie jest? – spytał, próbując zetrzeć krew z jej twarzy.
Juliette natychmiast odtrąciła jego dłoń. Niedawne przeżycia znacznie ją osłabiły, zachwiała się więc i z pewnością wylądowałaby na posadce, gdyby John w porę jej nie przytrzymał.
-Poradzę sobie – warknęła.
-Wiem – odpowiedział spokojnie, pomagając jej oprzeć się o ścianę.
Tym razem już nie odtrąciła jego dłoni.


-A to co? – Max przerwał tą jakże romantyczną chwilę, wygrzebując coś dziwnego z pozostałości księdza.
Podniósł znalezisko do poziomu oczu, aby lepiej mu się przyjrzeć. John natychmiast podszedł i wyrwał mu z ręki ową rzecz.
Max obdarzył go morderczym spojrzeniem. John bez słowa odszedł na bok i szepnął Juliette wprost do ucha.
-Od ugryzienia wampira człowiek może sam się nim stać?
-Nie… Po co ci to? – spytała, w przeciwieństwie do Johna, dość głośno.
-Jesteś pewna? – spojrzał podejrzliwie na kipiącego ze wściekłości Maxa.
-No.
-Widać ten facet sam w sobie jest potworem – rzekł spokojnie i wyszczerzył zęby w uśmiechu – To rękawiczka.
Znalezisko Maxa powróciło do niego, rzucone przez blondyna. Teraz, kiedy się mu bliżej przyjrzał, rzeczywiście zaczęło przypominać rękawiczkę, aczkolwiek bardzo osobliwą. Była całkowicie przezroczysta i niewiarygodnie elastyczna.
-Po co mu było coś takiego? – spytał po chwili John.
Juliette, gładząc wisiorek z dużym kamieniem, podeszła do mężczyzn i usiadła tuż przy klęczącym Maxie.
-Pomyślcie, był księdzem.
-No i? – John wciąż nic z tego nie rozumiał.
-Wampiry nie mogą dotykać wody święconej i nie wyjść z tego bez szwanku.
John przypomniał sobie sytuację, kiedy Juliette kazała Malikowi przeżegnać się ową wodą w kościele. Więc o to chodziło.
-Później sobie pogadamy… - wtrącił Max, stojący już przy drzwiach – powinniśmy wracać. Mea z pewnością zamartwia się na śmierć.


Siostra Sanaa uścisnęła po kolei dłonie wszystkich egzorcystów. Mimo, iż wraz z ich przybyciem zawiodła się na człowieku, do którego miała wielki szacunek, uratowali pozostałe dziewczęta z wioski, w tym jej własną bratanicę. Na swój sposób była szczęśliwa.
-Pospiesz się już, ucieknie nam pociąg – Max poganiał Meę, jednak ton jego głosu był całkowicie inny niż ten, którym zwracał się wcześniej do Johna.
Zdziwiony Rudo spojrzał na mamę. Murzynka nieco się speszyła, po czym powiedziała.
-Na chwile wyjadę do miasta. Zostaniesz tu z siostrą Sanaą i poczekasz, aż wrócę, dobrze? – zaproponowała, klękając obok syna.
Chłopiec przebiegł niepewnym wzrokiem po wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Wcale nie podobał mu się pomysł, że mama ma odejść z tymi ludźmi.
-Na pewno wrócisz? – spytał, a jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły.


-Oczywiście, przecież wiesz, że cię nie zostawię – zapewniła go Mea i przytuliła. Mogą się naprawdę długo nie widzieć.

--------------------------------------------------------------------


Imię: Alan
Nazwisko: Thomas
Wiek: 37
Wzrost: 178
Znaki szczególne: Okulary, wąsik
Stanowisko w Firmie:Szef
Pochodzenie:Stany Zjednoczone

Ostatnio edytowane przez scarlett : 17.10.2008 - 21:53
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2008, 11:00   #46
Libby
Administrator
 
Avatar Libby
 
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,862
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Company

Świetny odcinek. Fajnie, że taki długi.
Lubię Maxa i ten jego charakterek. Dobrze, że wyjaśniłaś, w jaki sposób Bah mógł przebywać w Kościele. Mam nadzieję, że na kolejny odcinek nie będzie trzeba tyle czekać.
Czyżby Mea planowała zostać egzorcystką ? Max by się ucieszył w odróżnieniu od Rudo...
__________________

Ostatnio edytowane przez Libby : 07.07.2008 - 11:22
Libby jest offline   Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2008, 12:33   #47
Masakra
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Company

Świetny odcinek jak zawsze

A, i znalazłam jeden mały błędzik
Cytat:
Napisał scarlett Zobacz post
To są rękawiczka.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2008, 13:22   #48
asiolek
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Company

super odcinek
fajny pomysł z tymi rękawiczkami księdza.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 07.07.2008, 15:57   #49
Aleksandra
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Company

Witaj
Bardzo mi się podoba Długi, ciekawy, świetny
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.07.2008, 22:09   #50
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Company

Powiedzmy, że dziś coś na rozluźnienie

VI


Trzy miesiące później

Przez mrok zimowego poranka przedzierały się płatki białego śniegu. Taka pogoda była niemałym szokiem dla Juliette i Johna, którzy niedawno wrócili z innego rejonu świata, gdzie panowała całkowicie odmienna aura. Pech sprawił, że spotkali się wpół drogi do budynku fabryki sprężyn. Pech oczywiście dla czerwononosej dziewczyny, gdyż chłopak wcale nie narzekał na jej towarzystwo.

Można było powiedzieć, że przez cały ten czas nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Jeśli pominąć aspekt wampirów.

Szef wezwał ich dosłownie kilka godzin po powrocie z Węgier. John cały czas zastanawiał się, po co Thomas trzyma go przy sobie. Brudną robotę odwalała Juliette, która wszędzie z nim jeździła, a raczej, on wszędzie jeździł z nią. Nie były to zbyt miłe podróże. Od samego początku widział, że dziewczyna odczuwa do niego pewną niechęć. Odkąd ją poznał, oprócz swojego naszyjnika wciąż nosiła na palcu tajemniczy pierścień. Nigdy nie chciała powiedzieć, dlaczego jest dla niej taki ważny.

Mniej więcej w taki sposób wspólnie spędzali czas – każde myślało o czymś innym. W końcu na horyzoncie pokazała się rozległa budowla. Przyspieszyli kroku, aby dowiedzieć się, co było aż tak ważne, żeby wyrwać ich z łóżka.
-John! Juliette! – zawołała młoda kobieta w stroju egzorcystki, przechodząc przez furtkę.
Jednocześnie odwrócili się i ich oczom ukazała się uśmiechnięta Mea.
-Co robicie tu tak wcześnie? – spytała.
-Idziemy do szefa… A ty? – odpowiedział John, badawczo przyglądając się jej twarzy.
-Mniej więcej to samo.
-Zabiłaś go? – spytała podejrzliwie Juliette. Była to pierwsza misja, w którą Mea pojechała sama.
-Ich – poprawiła ją – Było ich dwóch.
John słysząc te słowa kompletnie się załamał. Był tu dłużej niż ona, a jedyne, co udało mu się zrobić, to walnąć wampira pięścią prosto w nos, co i tak nie dało żadnego efektu.


-O co chodzi? – zdziwiła się Mea, widząc jego rozpacz.
-Chyba uraziłaś jego męską dumę – odparła ironicznie Juliette i ruszyła w stronę wejścia. Chichocząca Murzynka podążyła za nią, zostawiając Johna samego na chłodnym wietrze. Opuszczony przez obie kobiety, po chwili otępienia również wszedł do środka.

Jeszcze nigdy nie wiedział tego miejsca tak opustoszałego. Większość komputerów była wyłączona, a jeśli ktoś przy którymś siedział, miał poważne problemy z utrzymaniem przytomności, lub też przysypiał na klawiaturze. Widocznie jedynymi, którzy pracowali, byli oni i Victoria, mężnie zajmująca swoje biurko. Kilka sekund później okazało się, że jednak ktoś jeszcze jest na nogach. Z przeszklonego gabinetu Thomasa wyszedł Max. John niemal wrósł w ziemię na ten widok. Pierwszy raz w życiu widział Maxa w normalnym ubraniu. Szczerze mówiąc nie spodziewał się, aby ten w ogóle coś takiego posiadał.

Victoria dyskretnie zerkała na egzorcystę znad monitora. Zazgrzytała zębami, gdy podszedł do Mei i oparł dłonie na jej biodrach. Szybko wlepiła wzrok w plik papierów. Wcale jej to nie obchodziło, ani tym bardziej nie była zazdrosna. W żadnym wypadku.


-Jak dobrze, że już jesteście! – zawołał Thomas, wychylając się zza szklanych drzwi – Chodźcie, mamy mało czasu.
John i Juliette podążyli więc za szefem do jego zaśmieconego gabinetu i zajęli miejsca na nieśmiertelnej kanapie.

-Nie sądziłem, że zajmuje się pan… sztuką – rzekł niepewnie John, mierząc wzorkiem sztalugę, stojącą w kącie. Do dziś sądził, że jest po prostu ozdobą samą w sobie, chociaż i tak nie za wiele dodawała uroku temu pomieszczeniu.
-Ach, zauważyłeś! – rozpromienił się Thomas – Już myślałem, że pracuję z samymi potworami nieczułymi na piękno – w pamięci miał niedawne spotkanie z Maxem.
-Co to jest? – spytała Juliette, niezbyt zachwycona nowym zajęciem szefa.
-Moje najnowsze dzieło, jeszcze niedokończone. Ostatnio trochę brakuje mi czasu, ale z pewnością niedługo będzie gotowe – rzekł z entuzjazmem Thomas.
Szczęśliwy, że to oni zaczęli temat, kontynuował.


-Może nie powinienem zdradzać tego przed ukończeniem, ale nie będę trzymał was w niepewności. Ten obraz będzie doskonałą kwintesencją kobiecości. Metaforyczna alegoria symbolicznego piękna, delikatności i pewności siebie. Każde pociągnięcie pędzla przepełnione jest swoistą indywidualnością i wykonane z zegarmistrzowską precyzją. Dlatego muszę mieć sporo czasu. Ale nie bójcie się, na pewno wam go kiedyś pokażę.
-Już się bałam, że się tego nie doczekam… - kpiąco westchnęła Juliette, wygodnie poprawiając się na kanapie.
Thomas gwałtownie chwycił zaskoczonego Johna za ramię i zaciągnął przed same płótno, aby ten mógł się lepiej przyjrzeć obrazowi.
-To Juliette? – spytał blondyn, szczerząc zęby do tej prawdziwej.


Miał szczęście, że znajdował się w znacznej odległości. Gdyby pozostał na swoim poprzednim miejscu, leżałby teraz na podłodze z twarzą jak po spotkaniu z kosiarką.
-Nie żartuj sobie – oburzył się Thomas – Juliette nie ma aż tak dużych ust.
-Rzeczywiście… - John złapał się za głowę, jakby dopiero co wpadł na ten pomysł.
-Eva Brown? – podsunęła egzorcystka.
-Oczywiście, że nie! – krzyknął okularnik, a różowy rumieniec natychmiast wpełzł na jego policzki – Mówiłem, że to przenośnia. A poza tym…
-Podobno mieliśmy mało czasu… - przerwała mu Juliette - Przyszliśmy tu tyko po to, aby gapić się na te bohomazy?
-Bohomazy?! – zawył rozpaczliwie szef, odprowadzając Johna na kanapę – Ona się całkowicie na tym nie zna – szepnął mu po cichu do ucha, myśląc, że ma w nim wielbiciela swej twórczości.
-Więc? – niecierpliwiła się kobieta.
Thomas spojrzał na zegarek i od razu się zreflektował. Było już strasznie późno. Jeszcze zdążą podyskutować o pięknie.
-Racja, za bardzo pochłonęła mnie sztuka…
Podszedł do wiszącego na ścianie za biurkiem telefonu i wezwał Victorię. Sekretarka po chwili pojawiła się u jego boku z teczką pełną dokumentów.
-Proszę to wszystko jeszcze przejrzeć – rzekła na wstępie, wciskając papiery Thomasowi.
-Pod warunkiem, że najpierw rzucisz okiem na mój obraz – zaszantażował młodą kobietę, robiąc skuteczny unik przed teczką.


-To byłby już piąty raz – westchnęła zrezygnowana.
-Wstawaj – rzuciła do Johna Juliette, podnosząc się z miejsca – Widocznie przyszliśmy nie w porę.
-Czekajcie! – powstrzymał ją szef - To naprawdę ważne, jeszcze dziś musicie być w San Francisco.
Tym razem wybieracie się niedaleko, ale musicie być tam szybko!
-To czemu musi pan gadać o wszystkim innym, tylko nie o tym? – spytała zirytowana Juliette, siadając na krawędzi kanapy.
Thomas nie odpowiedział i z postanowieniem nie wspominania niczego o swojej nowej pasji, usiadł na krześle w taki sposób, aby nie widzieć obrazu.
-Goście jednego z luksusowych hoteli zaczęli ginąć w niewyjaśniony sposób. Nie odnaleziono ich ciał, ale mamy kilka poszlak mówiących, że to może być robota wampirów. Pojedziecie tam anonimowo. Nie macie wzbudzać podejrzeń i nikt nie ma wiedzieć, czym się zajmujecie. Będziecie posługiwać się nazwiskiem Banks.
Wziął teczkę od Victorii, która czym prędzej wyszła z gabinetu, aby przypadkiem znów nie otrzymać propozycji podziwiania „dzieła sztuki” szefa. Thomas nawet nie zajrzał do owych papierów, doskonale wiedział, co znajduje się w środku. Po prostu rzucił je wprost w ręce Juliette.
-Co to? – spytała, otwierając teczkę.
-Nic ciekawego… Dokumenty na wasze nowe nazwiska, karty kredytowe i coś tam jeszcze. Później sobie zobaczycie.
Szybkim krokiem podszedł do kanapy i nakazał egzorcystom wstać. Gdy tylko to uczynili, obrócił ich w przeciwną stronę i pchając za plecy prowadził do wyjścia.
-Szybciej, szybciej – poganiał – Macie niewiele czasu.
-Nie musiał pan tyle… - wtrąciła Juliette, ale Thomas zamknął już drzwi od strony gabinetu, zostawiając ich na zewnątrz.


Mimo, że w San Francisco wcześniej byli już nie raz, odnalezienie tego konkretnego hotelu zajęło im dość sporo czasu. Miasto było przepełnione wielogwiazdkowymi budynkami, a ani John, ani Juliette nie należeli do ich stałych bywalców. Gmach z zewnątrz wyglądał naprawdę imponująco – kilkanaście pięter, tysiące okien, wielki ogród przykryty grubą warstwą śniegu i setki elegancko ubranych ludzi, przewijających się przed wejściem. Dręczyło ich nieprzyjemne uczucie, że nie pasują do tego towarzystwa.

W końcu weszli do środka i ich oczom ukazał się efektowny hol z recepcją. Przechodząc obok kolejnych ludzi, podeszli do kontuaru.


Załatwili niezbędne formalności związane z pokojem. Thomas jak zawsze wszystko dobrze przygotował. Mimo wszystkich dziwactw, był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.

Po chwili, jakby spod ziemi, wyłonił się młody mężczyzna w wykrochmalonej białej koszuli. Podszedł do nich i uprzejmie podniósł niewielki bagaż, jaki mieli ze sobą. Polecił im podążać za sobą do apartamentu. Juliette skrzywiła się na myśl, że ktoś nosi jej rzeczy. Nie chciała być wyręczana tylko dlatego, że jest kobietą. Odpuściła sobie jedynie ze względu, że koleś miał taką pracę.

Apartament okazał się być naprawdę imponujący. Lakierowana podłoga, złoto-czerwone tapety na ścianach i meble, które zdawały się wykrzykiwać swoje astronomiczne ceny. John z ulgą zrzucił z siebie kurtkę, opadł na kanapę i rozejrzał się po pokoju.
-Szef się wykazał – rzekł do stojącej nieopodal Juliette.
Kobieta powoli odłożyła płaszcz na stającą pod ścianą szafkę i spojrzała krytycznym wzrokiem na Johna.


-Wyglądasz w tym swetrze jak pedał – zauważyła, a na jej usta wpełzł wykrzywiony uśmiech. Musiała odegrać się za ten obraz.
-Mam go dla ciebie zdjąć? – zaproponował.
Wymownie spojrzała w sufit.
-Nie musisz, idę się przejść. Może zauważę coś podejrzanego. Ty zostań tutaj, głupio by było, jakby przyszedł do nas wampir i nikogo nie zastał.
-Bardzo śmieszne…


Juliette nie wiedziała, dokąd skierować swoje kroki. Włóczyła się po hotelu całkowicie bez celu. Nie była pewna, dlaczego w ogóle wyszła, akurat teraz i w dodatku sama. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to to, że po prostu nie mogła znieść towarzystwa Johna. Mimo wszystko Thomas cieszył się, że zgodziła się kontrolować czerwonookiego blondyna, zwłaszcza, że sam doskonale znał jej przeszłość. Cały czas zastanawiała się też, dlaczego kilka miesięcy temu opowiedziała o tym zdarzeniu Johnowi. Przed nim nie wspominała o tych wydarzeniach nikomu. Czyżby w taki sposób starała się uprzedzić go o swojej nienawiści?

Była tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się w głównym holu. Z zadumy wyrwał ją piskliwy kobiecy głos.
-Pani Banks! Proszę poczekać.
Juliette odwróciła się i ujrzała przed sobą uśmiechniętą kobietę. Farbowana blondynka miała około czterdziestu lat. Juliette nie mogła powstrzymać się od spoglądania wprost w jej napompowany biust. Cholernie nie lubiła takich kobiet.
-Nie widzę tu nigdzie pani męża…. – dla zilustrowania swoich słów, kobieta obróciła głowę w lewo i w prawo, ukazując wielkie złote kolczyki na swych uszach.
-Męża? – zdziwiła się Juliette.
Blondynka spojrzała na nią z ukosa. Młodsza dziewczyna miała już w głowie plan ukatrupienia Thomasa, za te jego „śmieszne” pomysły.
-Mój… mąż – mocno zaakcentowała drugie słowo – odpoczywa w pokoju. A kim pani właściwie jest?
-Och, przepraszam! – zakłopotała się nieznajoma, ale w głębi siebie była wściekła, że nie została rozpoznana – Nazywam się Sue Warlock i jestem właścicielką tego hotelu.


-A skąd pani zna mnie?
-Niech pani nie żartuje! Przecież osobiście panią zaprosiłam. A właśnie, chciałam porozmawiać o czymś konkretnym.
-To znaczy? – Juliette wolała jak najszybciej opuścić temat zaproszeń, o którym nie miała zielonego pojęcia.
-Dziś wieczorem odbędzie się uroczysty bankiet z okazji stulecia istnienia naszego hotelu.
Egzorcystka przez chwilę zastanawiała się, czy Warlock pamięta jeszcze tamte czasy.
-Byłoby cudownie, jeśli wraz z mężem zjawilibyście się chociaż na chwilę.
-Zastanowimy się – odpowiedziała wymijająco. Mimo, że nie miała najmniejszej ochoty na takie wyjście, była to dobra okazja, to przyjrzenia się wszystkim gościom.

Francuzka pożegnała się z właścicielką i zaczęła kierować się w stronę pokoju.

-Silikonowa właścicielka hotelu zaprosiła nas na przyjęcie z okazji czegoś tam – rzekła do Johna, zamykając za sobą drzwi.
Mężczyzna podniósł się z kanapy i spojrzał na Juliette.
-No i?
-Mamy mały problem…
-To znaczy?
-Nie możemy tam pójść w takich ciuchach.


-Wiesz, że ten pierścionek nie pasuje ci kompletnie do niczego? – zasugerował John.
-Wiem – odparła zirytowana Juliette, walcząc z włosami, które układały się we wszystkie strony, tylko nie w tę, w którą chciała.
-To go zdejmij.
-Cicho bądź, tylko trzymaj! – warknęła zirytowana, kiedy po raz kolejny z układania fryzury nic nie wyszło.
Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Sukienka, którą kupili kilka godzin temu, leżała doskonale. Bez fałszywej skromności musiała uznać, że wyglądała naprawdę dobrze.
John natomiast rozmyślał o czymś zupełnie innym. Juliette znów wymigała się od odpowiedzi o pierścień. Zawsze, gdy o niego pytał, ona znajdowała tysiąc innych tematów. Podejrzewał, że pierścień miał jakiś związek z jej rodziną, dlatego jest dla niej taki ważny. Czuł się nieswojo, przebywając w łazience z Juliette, pomagając układać jej włosy. Mimo, że tak bardzo go nie lubiła, poprosiła o pomoc.


-Trzymaj mocniej, wszystko się rozwaliło! – po raz kolejny westchnęła zrezygnowana – Muszę jakoś wyglądać, żeby nie rzucać się w oczy.
John zmierzył ją wzrokiem.
-Nie masz szans, wszyscy się będą na ciebie gapić.

--------------------------------------------------------------------



Imię: Mea
Nazwisko: Kalis
Wiek: 24
Wzrost: 176
Znaki szczególne: Czarny tatuaż na brwi
Stanowisko w Firmie:Egzorcysta
Pochodzenie:Kongo


Ostatnio edytowane przez scarlett : 18.10.2008 - 22:03
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 4 (0 użytkownik(ów) i 4 gości)
 
Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 11:53.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023