|
![]() |
#1 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Podoba mi się to fs. Jest takie... realistyczne. Podobają mi się twoje opisy akcji, bohaterów i wydarzeń. Naprawdę podziwiam trud włożony w to fotostory. Idealnie zachowane proporcje i zdań i zdjęć. Co do treści to bardzo fajnie zbudowane zdania.
9,5/10 |
![]() |
|
![]() |
#2 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Umarłam!!! i jestem w niebie. Ale jaka tajemnicza, nic nie powiedziała
![]() ![]() ![]() Ale to zdanie: "Benitez jak zwykle skonsternowany zachowaniem wampira usiadł na miękkim fotelu w kącie pokoju, czekając aż tamten łaskawie zejdzie z Anais" ![]() Rozkminki Alanka mnie rozwalają ![]() Edit: zauważyłam jedną nieścisłośc "-No dobra, o czym chciałeś ze mną pogadać? – spytał, siadając w niebieskich gaciach na łóżku. " - a na zdjęciu gacie są jak nic czarne ![]() Ostatnio edytowane przez ptasie mleczko : 17.01.2009 - 20:22 |
![]() |
![]() |
#3 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Albercik juz nawet kiedyś, w poprzedniej części chyba wspominał, że sam zabił swojego tatusia
![]() ![]() A gacie... hm dla mnie znów na zdjęciu wydają się ciemnogranatowe ![]() I dzięki za opinie ![]() Ostatnio edytowane przez scarlett : 17.01.2009 - 20:40 |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
Zarejestrowany: 27.06.2008
Skąd: Gdynia
Wiek: 32
Płeć: Kobieta
Postów: 1,012
Reputacja: 10
|
![]()
Zacznę od tego, że rozwalił mnie incydent ze szczurem ^^
Błędów nie było ( ![]() ![]() ładne zdjęcia, Anais w ramionach Alberta wygląda zdumiewająco. Tych gaci się nie czepiam ![]() i tylko kurczę nie wiem czemu, ale ta nastolatka (żeby nie powiedzieć prostytutka) trochę mi przypomina babcię "czerwony kapturek do jasnej cholery". A Alanek jest w ogóle udany ![]() biedaczek, czeka na swoich wiernych współtowarzyszy, lecz tym ani na myśli zjawić się i pomóc potrzebującemu ^^ No kurczę, gmatwasz. Ja już się pogubiłam, raz jesteśmy w normalnych czasach, a raz się cofamy, ach, co ja tam gadam... ![]() Bardzo mi się podoba to, że pomimo wielu fs o tej samej tematyce, Twoje jest najlepsze i ciągle się wyróżnia na tle innych ![]() I ja nie wiem, ale czy ta gazeta będzie miała jakieś znaczenie, czy to tylko przypadkowe? <schizy>
__________________
mod edit: nieregulaminowa sygna. niepa edit : straszne. mod edit: dla kogo =) niep edit : przestać mi grzebać w sygnie!! mod edit: ok, już nie będę ;] |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Babcia jest trochę inna, bo poprzednia zaginęła podczas reinstalki
Poza tym proszę nie czepiać się ilości zdjęć, bo dzięki mojemu z***anemu komputerowi te co mam zajęły mi 12 włączeń gry. Cudem uniknęłam tragicznej śmierci spowodowanej podcięciem sobie żył plastikowym nożem turystycznym. Więc po jeszcze jednej próbie bym zginęła, dlatego jest ich tyle. Poza tym jakoś i tak nikt tego nie czyta, a męczę się tak tylko dla tych kilku osób, którym dziękuję, że ze mną w ogóle wytrzymują i z moimi wypocinami :* IX ![]() Spokojny gabinet Thomasa zamienił się w coś na wzór polowego schroniska dla bezdomnych. Wśród plików dokumentów i bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów koczowało pięć osób. Znużenie malujące się na ich twarzach było wysoce adekwatne do zaistniałej sytuacji. Jak się okazało, każdego z nich chciał wykończyć jakiś dość dziwny człowiek tudzież wampir. Żadne z nich nie miało ochoty wracać do domu. Zostali więc tutaj. Zawzięte dyskusje, ożywione wymiany zdań nie trwały zbyt długo. Pomysły, co robić dalej, szybko się wyczerpały, nie wnosząc niczego nowego. Nikt nie wiedział, co robić, ani co się właściwie działo. Tylko jedno było pewne – ktoś chciał się ich pozbyć. Niewiadomą stanowiło również to, co stało się z resztą. Nikt nie odbierał telefonów. Woleli nie myśleć o tym, że mógł spotkać ich taki sam los jak Norę. I nadal nie wiedzieli, gdzie podziewa się Thomas… Nagle Antonio podniósł się z ziemi i oznajmił, że dłużej nie wytrzyma tej bezczynności. Poszedł na spacer po pustych korytarzach. Nie przyznał się, ale miał w tym jeszcze inny cel. -Czujecie to? – zniesmaczony John przerwał ciszę, która zaczynała doprowadzać go do szaleństwa. -Co? -No jak to co? Ten smród… Wstrętny zapach przywodził na myśl aromat, jaki wydziela się wokół jadących obok siebie śmieciarce i ciężarówce do transportu trzody chlewnej. -Jakiś wampir się zbliża? – spytał Henry znudzonym głosem. -Ej! – John poczuł się dogłębnie urażony – Wampiry wcale nie śmierdzą! Chodziło mi raczej o… Przeszklone drzwi od gabinetu Thomasa otwarły się i potężny odór zaatakował wszystkich pozostałych, którzy na swoje szczęście nie mieli aż tak rozwiniętego zmysłu węchu. W progu stanął Max i jakaś nieznana kobieta. Najwyraźniej albo oboje, ewentualnie jedno z nich było źródłem tego fetoru. Przez moment obie „grupy” gapiły się na siebie z osłupieniem. Pierwsza odezwała się Lena. -Max? Henry. -Co ty tu robisz? John. -Co to za dziewczyna? Juliette. -Ale od ciebie jedzie. -Nie ma to jak miłe powitanie… - wymamrotał Max – Już tam mnie lepiej traktowali… W końcu coś się ruszyło. Znużenie się ulotniło, ustępując miejsca świeżemu podmuchowi chęci do działania. Może dzięki Maxowi uda im się coś wymyślić. Już nie dało się rozpoznać, który głos należał do kogo. -Tam? -Jak cię traktowali? -Czemu tak długo cię nie było? -Zostawiłeś Kate samą z tym małym potworem! -Widziałeś gdzieś Thomasa? -Kim do cholery jest ta dziewczyna? -Wspomniałeś, że gdzie przed nami uciekłeś? Max przeczekał, aż podniecenie jego przybyciem minie. Ignorując grad pytań rozejrzał się po kątach. Faktycznie, w żadnym z nich nie krył się szef. Gdyby tu był, z pewnością nie pozwoliłby na takie zbiorowisko. -Viv, poznaj wszystkich – Max zatoczył ręką krąg obejmując czwórkę zebranych – Wszyscy, poznajcie Viv. -Sama umiem się przedstawić. I nazywam się Vivien Taylor, a nie żadna Viv – prawdopodobnie nie wywarła dobrego pierwszego wrażenia - Miło było was poznać. Drobna kobieta zaczęła kierować się do wyjścia. -Nie lubię jej – szepnęła Lena. -Jest równie odpychająca jak Max. -Max wcale nie jest odpychający – zaoponował Henry. -Poczekaj! – zawołał za Vivien Max. Starał się, aby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie. ![]() Kobieta na chwilę przystanęła, zerkając do tyłu. -Sama sobie poradzę, doskonale znam drogę. -Nie zwracaj na nich uwagi. Mówiłem, że możesz tu zostać – zapewnił. -Ile razy mam ci powtarzać to samo? -W ogóle cię nie rozumiem. Najpierw pojawiasz się znikąd… -Tak? Na przykład, pomyślmy… Której części zdania „Pracuję sama” nie rozumiesz? -Mówiłem o tobie, a nie o… -To już twój problem. Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy niczym wygłodniałe sępy spojrzeli na Maxa. Będzie musiał się grubo tłumaczyć… ∞ Brian siedział w kącie zatęchłej piwnicy. Może to trochę lekkomyślne zamykać się w jednym pomieszczeniu, gdzie w dodatku nie było zbyt wiele powietrza, z babcią furiatką, jednak nie przyszło mu do głowy nic lepszego. Nie mogła im uciec, bo tylko od niej mogli się czegoś dowiedzieć. Mężczyzna miał dość sporo czasu, postanowił więc poukładać sobie w głowie wszystkie fakty po kolei. Babcia stwierdziła, że nie ma pojęcia, dla kogo właściwie pracuje. Oczywiście, mogła kłamać. Czyli nie było to przypadkowe zdarzenie. Podejrzewał, że pozostali napastnicy byli również związani z tamtym wampirem. Tylko kogo chcieli się pozbyć? Całej Firmy? Posługując się chociażby taką babą? Może i nie była do końca normalna, jednak osobiście nie powierzyłby jej takiego zadania. Sam pomysł był niedorzeczny. Brian doskonale pamiętał, jak przez te wszystkie długie lata niejednokrotnie kolejny Wielki Zły chciał zapanować nad ich małym światem i jakoś nigdy mu się to nie udało. Tym razem jednak wszystko wyglądało nieco inaczej… W głębi duszy obawiał się, że może powtórzyć się sytuacja sprzed osiemnastu lat. Albo mogło być jeszcze gorzej. Kobieta poruszyła się nerwowo na swoim niezbyt wygodnym miejscu. Wciąż leżąc, omiotła wzrokiem kamienne, zapleśniałe ściany. Osowiała podniosła się i jeszcze raz zbadała otoczenie, tym razem z odmiennej perspektywy. ![]() Brian pospiesznie wstał i zbliżył się do babci, nie zwracając na siebie uwagi. Ona najwyraźniej zajęta była kojarzeniem faktów. W końcu przypomniała sobie, czemu i gdzie jest. Ślady ostatniego ataku szaleństwa na szczęście, jak dotąd, się nie ujawniły. Mężczyzna wyszedł z cienia i usiadł obok niej na drewnianej ławce. Pomilczał przez chwilę, uważnie ją obserwując. Ani drgnęła. -Cześć – rzekł spokojnie. -Daj mi… Trochę… Odrobinę… Chociaż… - wyszeptała cicho, niespokojnie międląc pomarszczonymi dłońmi nogawki spodni. -Co? – zaciekawił się mężczyzna. Cienkie strużki potu spływały po czole i karku kobiety. Głos coraz bardziej drżał. -Daj mi to! -Co? -Nie udawaj, tylko mi daj! – wrzasnęła, drżąc na całym ciele. Zaczęła zachowywać się jak uzależniona. -Obiecałeś! Obiecałeś, ty cholerny blagierze! Babcia rzuciła się na Briana, próbując zacisnąć dłonie na jego szyi. Na szczęście w porę zareagował i uniknął morderczego chwytu. Miast tego na jego klatkę piersiową padł grad ciosów. -Zabrałeś… mi… wszystko! – wydyszała, opadając na posadzkę. Po jej policzkach spłynęły strużki łez, z gardła wydobył się przerażający skowyt. -Sama oddałam ci wszystko! – potworny śmiech wstrząsnął ścianami niewielkiej piwnicy. Więcej chyba nie będzie z niej pożytku. Powiedziała już i tak dość sporo. Jak na początek wystarczy. Brian uśmiechnął się szeroko. Ile to już czasu minęło od ostatniego razu? Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że nieobecność Thomasa będzie mu na rękę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… Mężczyzna pochylił się nad znieruchomiałym, lekko drżącym ciałem babci i wgryzł się w jej szyję. Ciepła krew spłynęła nawet na podłogę. Wspaniałe uczucie. ∞ Pathos Thomas biegł ile sił w nogach. Ściany wąskich korytarzy przemykały mu przed oczami niemal z prędkością światła. Mimo swojej potężnej postury poruszał się naprawdę szybko. Nie miał wyjścia. Musiał jak najszybciej odnaleźć młodszego brata. Znając jego zdolności reagowania, schował się w najbardziej oczywistym i widocznym miejscu, nie powinien więc mieć z tym większego problemu. Tylko, co dalej? Wszystko, co stworzył, na co poświęcił całe życie właśnie legło w gruzach i nikt nie mógł tego odwrócić. Mężczyzna wolał nie myśleć, ilu jego ludzi zgineło, próbując go bronić. I ilu może jeszcze zginąć. Wampiry. Szczerze ich nienawidził. Kiedyś naiwnie łudził się, że ludzie i wampiry mogą żyć razem bez żadnej szkody dla obu stron. Oto przed sobą miał dowód, jak bardzo się mylił. Wpadł jak burza do niewielkiego pokoju. Przeraźliwe wrzaski nieco ucichły, wciąż jednak świdrowały w jego głowie. A on co robił? Uciekał? Pathos gwałtownie się zatrzymał, wpadając na niską szafkę. Pochylił się nieco, przyglądając się pozornej pustce. Z zatroskaną miną, przepełniony poczuciem winy, wyciągnął z kąta przerażonego ośmioletniego chłopca. -No już, chodź – rzekł uspakajająco i pociągnął go za sobą. W milczeniu ruszyli dalej. ![]() Przeszli do nieco większego pomieszczenia. Zawsze zatłoczone, teraz stanowiło istne pobojowisko. Porozwalane meble, latające papiery i, co najgorsze, znaczna część podłogi zasłana była trupami. Thomas zacisnął zęby, przeklął siarczyście i nawet się nie zatrzymując poszli dalej. Miał szczęście, trafiając na pobojowisko, a nie trafił w środek zaciekłych mordów. Mały Max przeraził się, kiedy oddalone zaledwie o kilka kroków drzwi otworzyły się ze świstem. Na posadkę zwaliła się jakaś postać. Nawet jeszcze żyła. -Henry! – krzyknął Pathos, podbiegając do chłopaka – Żyjesz? -Taa… - odparł, podnosząc się z ziemi – Coś pilnowanie porządku panu nie wychodzi… Istny cyrk. -Wiem, wiem… - mężczyzna wepchnął starszemu podopiecznemu w ramiona tego młodszego – Zajmij się Maxem. Ja muszę coś jeszcze zrobić. -Co? – spytał, niechętnie przyjmując dziecko pod swoje skrzydła opieki. -Znaleźć mojego brata. Odsuń się, mam mało czasu… -I co niby pan z nim zrobi? Będziecie razem trząść się ze strachu? -Że co? Nie. Jak już go znajdę to... -Będziecie trząść się ze zgrozy – wtrącił zadowolony z siebie Max. Jakby zapomniał, że to on przed chwilą umierał z przerażenia. -Zamknijcie się już. Macie robić to, co ja mówię. Zrozumiano? Schowajcie się gdzieś, kiedyś to wszystko się skończy… -Jak nas całkiem wybiją? – spytał Henry – Niezbyt krzepiąca perspektywa. -Raczej my ich. To wampiry wtargnęły do nas, nie mają szans. Chowajcie się! – rzekł i wyszedł sąsiednimi drzwiami. -Co robimy? – spytał starszego kolegę czarnowłosy chłopiec. Henry rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki. -Ukryjesz się, a ja wrócę, skąd przyszedłem. Brian pewnie już jest wściekły, że mnie tak długo nie ma. -W życiu! – zaprotestował Max – Idę z tobą! -Będziesz tylko przeszkadzać, na nic się nie przydasz. -Zobaczymy! Henry przewrócił oczami i wymownie spojrzał w sufit. Dlatego nie znosił dzieci… ∞ Pathosowi w końcu udało się dotrzeć do małego gabineciku, w którym jego brat zazwyczaj udawał, że pracuje. Całe dnie siedział, nic nie robił, myślał o rudowłosej Evie Brown i ewentualnie czytał komiksy. Jakie szczęście, że to on, Pathos, był starszym z braci i zajął to stanowisko. Inaczej los całego świata byłby zagrożony. Prawdę mówiąc, mimo jego wspaniałych rządów i tak był. Mężczyzna z hukiem zaczął otwierać wszystkie szafy. Jak na razie w żadnej z nich nie było brata. Zabrał się za mniejsze. Tu także pusto. Zajrzał pod biurka, pod kanapę. Nic. To koniec. Nie mógł schować się nigdzie indziej. Albo już go zabili, albo nastąpi to już niedługo. Mimo wszystkich wad, wciąż byli braćmi. Wyjątkowymi braćmi. Zrezygnowany mężczyzna westchnął i ruszył do wyjścia. Stanął jak wryty, gdy do jego uszu doszły dźwięki tak niespodziewane, jak grom z jasnego nieba. Był to odgłos spuszczanej wody i dochodził z małej łazienki. Po chwili za jasnych drzwi wyłonił się młodszy z braci. -Pathos! – wykrzyknął – Co tu się dzieje? -Alan! Ty imbecylu, co ty wyprawiasz? -Jak to co? Byłem w toalecie. Ta cała sytuacja nie anuluje moich potrzeb biologicznych… -Przecież mogłem być wampirem, a ty tak beztrosko wychodzisz z tego kibla, jakbyś prosił się o śmierć. Musisz uciekać. -To samo tyczy się ciebie. Bardzo dobrze wiem, że w takich okolicznościach za wiele nie pomożemy. Bracia wychylili głowy na korytarz. Droga wolna. Dobiegli do końca hollu i nie zwalniając zaczęli schodzić po schodach w dół. Głośne kroki i urywane oddechy łatwo zdradzały ich położenie, nie mieli jednak czasu na kamuflowanie się. Mogli tylko liczyć, że egzorcyści wykonają robotę za nich. -Stój! – Pathos zatrzymał brata, stojącego teraz dwa stopnie wyżej. Zniżył głos do najcichszego szeptu – Ktoś idzie. Ktoś biegł bardzo szybko. Zdawało się, że nawet nie dotykał stopami schodów. Cichemu tupaniu towarzyszyły dwa kobiece, podekscytowane głosy. Nie dało się ustalić, o czym rozmawiały. -Cofamy się? – spytał Alan, wypatrując przybysza. -Nie… To nie ma sensu i tak nas dogonią. Wiesz co… chyba już po nas. -Za łatwo się poddajesz… -Na moim stanowisku trzeba racjonalnie myśleć, a nie być takim olewajtusem jak ty! -Że niby ja jestem olewajtusem? -Cicho, nie będziemy się chyba kłócić przed śmiercią… Ich oczom ukazała się ponura sylwetka mężczyzny, który patrzył na nich złowieszczo. Wykrzywił wargi w uśmiechu, ukazując swoje białe, zaostrzone kły. Pathos w przypływie heroizmu wyszedł naprzód, próbując chronić młodszego brata. Wampir nie miał zamiaru ustąpić ani nie przejawiał jakichś wyższych uczuć. Jak stał, rzucił się na Pathosa. Po chwili z szyi mężczyzny trysnęła krew, a Alan wydał siebie przeraźliwy krzyk. Chciał coś zrobić, jednak stał jak sparaliżowany. Nie mógł się ruszyć i nawet nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Pathos umierał na jego oczach. Zaczął wrzeszczeć i wzywać pomocu. Może ktoś się zlituje i pomoże. Pathos stawał się coraz bledszy. Zostało mu niewiele czasu, o ile już nie było za późno. Alan będzie następny. Zdarzył się prawdziwy cud. Uszy Alana wypełnił dźwięk tak wspaniały, niczym muzyka lutni, którą tak uwielbiał. Zwykły huk wystrzału stał się błogosławieństwem. Pathos, zwolniony z uścisku runął bezwładnie na schody. Alan czym prędzej pospieszył w stronę brata. Wampir ze zdziwieniem wpatrywał się w dziurę po lewej stronie swojej klatki piersiowej. -Benitez, ty… - wymamrotał i obrócił się w proch. Alan potrząsnął głową brata. Pochylił się nad nim i jakby siłą woli próbował przywrócić do pierwotnego stanu. ![]() Wielkie łzy zaczęły gromadzić się w smutnych oczach młodego mężczyzny. On nie mógł zginąć. Przecież był jego bratem, takie rzeczy się nie zdarzały. Nie jemu! Pathos z trudem uchylił powieki. Stracił mnóstwo krwi, był cały zimny i biały jak kreda. -Trzymaj się, wyjdziesz z tego – rzekł bez przekonania Alan, trzymając brata za lodowatą dłoń. Trząsł się bardziej niż tamten. Mężczyzna, który zabił wampira podszedł do nich i podał coś Alanowi. -Trzymaj. Ale sam zdecyduj, czy naprawdę tego chcesz, czy warto. -Co to jest? – spytał, obracając między palcami mały słoiczek. -Krew – odparł tamten schodząc w dół – Wampira. Alan przez chwilę przenosił wzrok z brata na czerwoną substancję. Pathos miał szansę żyć. Ale za jaką cenę? Mężczyzna zamknął oczy i otworzył szklany pojemniczek. Drżącymi rękoma wlał jego zawartość do ust brata. Tylko tak mógł uratować mu życie. Ostatnio edytowane przez scarlett : 24.01.2009 - 20:54 |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Zdaje się że jeden mogę zidentyfikować
![]() Johnuś, prawda? ![]() Znowu Johnuś ![]() @down: Ale dlaczego ![]() Ostatnio edytowane przez Callineck : 24.01.2009 - 21:14 |
![]() |
![]() |
#7 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Odcinek specjalny, nie mający żadnego powiązania z fabułą
![]() W odpowiedzi na szerzące się na świecie zuo – bajka z morałem. ![]() ---------------------- Był zwyczajny, wiosenny dzień. Za oknem wesoło ćwierkały ptaszki, wiatr delikatnie muskał gałązki budzące się z zimowego snu. Jasnowłosy chłopiec imieniem John z lubością obserwował te cuda przyrody. Matka Natura potrafiła być nad wyraz hojna. Serce ścisnęło mu się z bólu, gdy jeden z ćwierkających wróbelków pochwycił w swe szpony pełzającego dotąd robaczka. „Biedny robaczek” – pomyślał John i zapłakał. Stał tak przez chwilę, ocierając łzy firanką, zza której zerkał na ten piękny, ale jakże okrutny świat. Wszędzie czaiło się zło. Przyjmowało wszelakie postacie, aby tylko zgładzić Dobro i wszelkie oznaki Niewinności. Dlatego też postanowił już więcej nie opuszczać swego domostwa, aby zło nie dopadło jego czystej duszy, umysłu i ciała. Osuszywszy ostatnie łezki żalu, John usiadł delikatnie na szezlongu, sprawdzając uprzednio, czy nie usadowił się tam żaden organizm. Nie wybaczyłby sobie, gdyby za jego sprawą stała się krzywda chociażby najmniejszemu pantofelkowi. Z ulgą stwierdził, że nie stanowi zagrożenia i spoczął. Jął rozkoszować się emanującą zewsząd błogą ciszą. W jego umyśle zaczęły pojawiać się kryształowe obrazy – John pomagający topiącemu się szopowi, John malujący łono Natury, John pomagający staruszce przejść przez ulicę, John karcący małego chłopczyka za próbę kradzieży zakazanego pisma dla dorosłych… Gdyby wszyscy byli tak czyści jak on, świat nie potrzebowałby ani policji, ani mydła. Wtem rozkoszne rozmyślania przerwał potworny hałas dochodzący z… -Mojego mieszkania! – pisnął John, zaciskając powieki z trwogi. Zerwał się na nogi i czym prędzej podbiegł do drzwi swojej maleńkiej sypialni. To stąd wydobywały się te koszmarne dźwięki. Wiedząc, że Dobro zawsze wygrywa, bez wahania otworzył drzwi. Wewnątrz panował mrok, jakby nagle zapadł zmierzch. Pamiętając na pamięć spartańskie umeblowanie pomieszczenia John zaczął przemieszczać się w głąb pokoiku. Z żalem zauważył wcześniej, że włącznik światła znikł. Kolejna podła sztuczka szatana. Nie z nim te numery, o nie. Obroni Dobro chociażby tak, jak Rejtan! Z tym, że jemu się uda.. Ni stąd ni zowąd, ni z gruchy, ni z pietruchy, zapaliło się światło. A raczej zapanowało, gdyż jego źródła nigdzie nie było. John zakrył twarz z przerażenia. To, co ujrzał, było piekielnie upiorne! ![]() Oto stała przed nim sama wysłannica szatana! Zapewne jedna z jego nieślubnych nałożnic! „Nie, nie, nie myśl o tak zbereźnych sprawach!” – skarcił się i pokonując strach stawił mężnie czoła zagrożeniu. Dopiero teraz zauważył wirujące wokół nich obłędnie gwiazdy. Zapewne miały go oszołomić, aby stracił rozum. -Witaj, Johnie – rzekła swoim bezpruderyjnym, filuternym głosem – Przybyłam do ciebie. -Widzę! – krzyknął – Nie dostaniesz mnie w swoje zbereźne łapy, splamione nasieniem szatana! Nie wiesz, z kim masz do czynienia! -Oczywiście, że wiem. Mam zamiar to zmienić, przeistoczyć twą Niewinność w pył. -Nie uda ci się, pomiocie Belzebuba! Ja… Reszta słów jasnowłosego niczym anioł Johna utonęła w szaleńczej arii, wyśpiewywanej przez uskrzydloną diablicę. ![]() John wbrew własnej woli zamilkł i z przejęciem jął wsłuchiwać się w tą potworną pieśń. Była tak przesiąknięta złem, że tak wielkiej jego dawki oczy Johna nie widziały jeszcze nigdy. Pomijając fakt, że oczy Johna nie widzą prawie wcale zła. „Wiem! – pomyślał., próbując nie zwracać uwagi na te półnagie uosobienie mocy nieczystej – Bóg zesłał na mnie próbę Niewinności! Na pewno nie polegnę!” Chwila zamyślenia połączona z barkarolą czarta wystarczyła. ![]() Diablica zaczęła opętywać jego umysł. Jak przystało na diabła, nieludzką siłą woli przyciągnęła go do siebie, John nie miał innego wytłumaczenia na to, gdzie teraz stał i co robiła jego dłoń. -Nie, nie! – krzyczał, ale nie mógł pohamować odruchów swego ciała. Dopiero teraz spostrzegł, że miała ogon. Ogon! Wzdrygnął się na myśl, co mogła z nim robić. W tej samej chwili poczuł na swym mężnym, ukaloryferowionym torsie dotyk gorącej niczym ognie piekielne skóry. Spojrzał nieśmiało w dół i wydedukował, iż pochodziło ono z lateksowego stroju diablicy, stykającego się z jego ciałem. Co za straszne, krępujące i złe uczucie! Kobieta szepnęła mu do ucha kilka słów, aż policzki Johna zapłonęły czerwienią, a nogi ugięły się pod jego drobnym ciałem. Szatanica jakby właśnie tego oczekiwała – błyskawicznie pochwyciła go w swe objęcia, ratując przed upadkiem. ![]() Rzecz jasna chodziło jej tylko o jedno. I wcale nie była to troska o to, że biedny John mógł stłuc sobie kość ogonową lub inny ważny organ, zależy, w którą stronę by upadł. Emisariuszka nikczemności chwyciła w żelazny uścisk jeden z jego dwóch pośladków. John pisnął z… powodu nowych doświadczeń. Chciał odwrócić swoją uwagę wszystkim – mógł recytować wiersze, liczyć do miliona (chociaż to było zbyt przesiąknięte przemocą jak na jego Niewinny umysł) jednak nie był w stanie. Piekielna kobieta pocałowała go prosto w rozpalone, rozchylone usta. Zaczął się szamotać, szarpać, wyrywać, jednak ona chyba odebrała to zgoła inaczej, niźli zamierzał. Chciał krzyknąć, ale niestety miał zajęte usta. Czuł się tak, jak gdy przy wspólnym posiłku, akurat gdy przeżuwał kolejny kęs, przypomniał mu się wyjątkowo śmieszny żart o Jasiu i Małgosi, ale nie mógł go nikomu opowiedzieć. ![]() Jego lewa stopa zaczęła unosić się ku Sklepieniu Niebieskiemu, jakby szukając pomocy z Góry. Ratunek nie nadszedł. Musiał działać sam. John otrząsnął się, wyrwał z objęć coraz bardziej brutalnej diablicy i wybiegł z pokoju. Pot spływał po jego całym ciele. Wyglądał teraz jak wysmarowany oliwą aktor pełnometrażowych filmów dla dorosłych. Skrzywił się potwornie. Wszystkie znaki w jego mieszkaniu (Nieba i Ziemi nie widział) wmawiały mu, że tylko o włos minął właśnie ten poziom. Także ilość dialogów w tym tekście przypominała tą w scenariuszach owych filmów. Na szczęście w porę się opanował i teraz stał tu, na korytarzu. Kosmiczne gwiazdy ustąpiły miejsca zielonej tapecie w żółte malutkie kwiatki. John bardzo lubił motywy roślinne. Odczekał kilka minut, aż drżenie wszystkich członków jego ciała minie. Jakaś niepohamowana siła kusiła go, aby wrócił. Nie mógł tego udaremnić. Zło opętało go do cna. Walcząc ze swoją ręką kierującą się do klamki, potykał się na drodze do drzwi. Także tę walkę przegrał. ![]() Czerwonowłosa diablica siedziała na ławce, znajdującej się na starym miejscu jego jednoosobowego łóżka. Nie miała już skrzydeł ani rogów, nawet ogona, ale i tak ją poznał. Nigdy nie zapomni tego widoku. Swoim skąpym ubraniem koloru czupryny oraz przedziwnymi gestami kusiła do zajęcia miejsca obok niego. Bez czarnych rogów wyglądała nieco przyjaźniej. Jednak to w końcu był grzech! Grzesznica zmuszała go do popełnienia występku! -Przed ślubem! – zawył i opadł półprzytomny na ławkę. Drżącymi rękoma poluzował skórzaną kurtkę, uwierającą go boleśnie. Zaraz, nie przypominał sobie, aby ubierał jakąkolwiek kurtkę. Nie panował nad sobą aż do tego stopnia, czy ta zła kobieta miała fetysz lateksu? Stawiał na to drugie, nie miał w swojej szafie takich ubiorów, preferował jasne i pogodne kolory. Kobieta rzuciła się na niego niczym wygłodniałe hieny na okrągła liczbę w „Liczymy do miliona xD”. ![]() Nie podejrzewałby, że mógłby wykorzystać sypialnię do czegoś innego, niż snu czy czytania przepisów kulinarnych tudzież encyklopedii zwierząt. -Nie, nie… - szeptał przez chwilę, jednak jego głos szybko ucichł….. ![]() Oszalał (zdjęcie – abstrakcja nie dziejąca się w czasie rzeczywistym). ![]() Tak oto Niewinny John podległ złu. .,. Obudził się samotnie w komnacie zła na tej samej ławce którą wcześniej tak haniebnie wykorzystał. Co najdziwniejsze, nie miał nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Nie umiał skarcić się za swoje postępowanie. Czyżby sam stał się tym, czym tak gardził przez całe życie? Czy stał się zły!? Ubrał się i ponownie zasiadł na ławce. Nie chciał opuszczać tego pomieszczenia. Pragnął zostać tu na zawsze z każdą możliwą i niemożliwą towarzyszką Szatana. Walić niewinność, Zło o wiele bardziej mu smakowało! Ponownie usłyszał dziwny hałas. Tym razem dochodził z wnętrza jego mieszkania. Już miał zareagować, kiedy ktoś wszedł do środka. Skrywając swoją twarz usiadł obok Johna. -Henryk! – wykrzyknął zaskoczony John – Co ty tu robisz? Skąd wiesz o tym miejscu? ![]() -Usłyszałem, że stałeś się zły... -Masz rację… Ale, ale... Co to za strój? -Chciałem chociaż wyglądać elegancko, skoro musiałem wystąpić w tych bezwartościowych wypocinach. -Nie sądzisz, że twój frak jest nieco Patetyczny? -Myślisz? -Yhm. Swoją drogą, nadrabiam limit dialogów akurat teraz, gdy polubiłem tamte filmy… -O czym ty mówisz? „Teraz, albo nigdy” – pomyślał Henry, udając zainteresowanie podjętym tematem. John zastanawiał się, jak pokrótce opisać koledze, co go spotkało. Henryk wykorzystał chwilę zamyślenia i przepełniony pożądaniem objął przyjaciela. Bał się kolejnego odrzucenia. Wszyscy koledzy z pracy już go odrzucili. Nieraz. Tylko z nim nie próbował. -Co ty wyprawiasz? – spytał zniesmaczony John. Henry błyskawicznie wybiegł z pokoju. „Nie chciałem go urazić – pomyślał John – Nie byłem po prostu pewien, czy tego chcę…” Nim się spostrzegł, Henryk był już z powrotem. ![]() John z wrażenia spadł z ławki na gwieździsty dywan. To, co ujrzał kilka godzin temu było niczym w porównaniu do…tego! Miał ochotę zerwać się na nogi i przyszpilić do podłogi Henryka. Po czym pomóc mu wstać… Jednak bardziej doświadczony w złu Henryk dopadł go pierwszy. ![]() -Zjadłbym bezę... – wysapał John. Henry błyskawicznie umożliwił mu spełnienie zachcianki. ![]() KONIEC Morał – bądźcie Niewinni! Zobaczcie, jak skończył blondwłosy aniołek, który zboczył na złą drogę! Ostatnio edytowane przez scarlett : 29.01.2009 - 23:19 |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
No nareszcie się doczekałam
![]() Zabieram się za czytanie, no i oczywiście za błędy ![]() Nie, no ja nie mogę! Pathos! <tarza sie ze śmiechu> Od początku te biedactwa rodzice skrzywdzili ![]() ![]() ![]() No proszę, babcia na głodzie ![]() A Brian od początku mi się nie podobał... Ciekawe też co Antonio musi załatwic cichaczem. Pewnie to samo co Alanek w czasie oblężenia ![]() Mistrzowski opis pojawienia się Maxa i Viv ![]() Dlaczego Lena uważa, że Viv i Maksio są odpychający? ![]() Maksio w tej nowej fryzurce nieco zyskał, chociaż i tak daleko mu do Johnusia i Henrysia. A tak w ogóle: Benitez ![]() Zabieram się za błędy, chociaż będzie ich niewiele ![]() Cytat:
- , bo tylko od niej... - ...nieobecność Thomasa będzie mu na rękę - tego sercu nie żal - ilu jego ludzi... - i ewentualnie... - pomocy Ostatnio edytowane przez Callineck : 24.01.2009 - 21:07 |
|
![]() |
![]() |
#10 |
Administrator
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,863
Reputacja: 15
|
![]()
Ja Cię kobieto normalnie zamorduję!
Brian wampirem?! Moje wszelkie wyobrażenia legły w gruzach! Pojawienie się Viv i Maxa to po prostu mistrzostwo ![]() Fajnie, że wykorzystałaś mój tekst ![]() Czemu Max dał tak po prostu odejść Vivien ![]() Czemu Lena nie lubi Viv? Viv tak samo odpychająca jak Max ![]() ![]() ![]() I jak ja mam teraz wytrwać do kolejnego odcinka?! Piękne zdjęcia! Chociaż szkoda, że ich tak mało, ale rozumiem.
__________________
![]() Ostatnio edytowane przez Libby : 24.01.2009 - 20:49 |
![]() |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 2 (0 użytkownik(ów) i 2 gości) | |
|
|