![]() |
#92 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Fajnie było trafić na coś takiego podczas choroby, nie tyle zabija czas, co go kreatywnie zajmuje, thanks
![]() |
![]() |
![]() |
#93 |
Zarejestrowany: 27.06.2008
Skąd: Gdynia
Wiek: 31
Płeć: Kobieta
Postów: 1,012
Reputacja: 10
|
![]()
wciąż odświeżam tę stronę z nadzieją wypatrzenia odcinka....
![]()
__________________
mod edit: nieregulaminowa sygna. niepa edit : straszne. mod edit: dla kogo =) niep edit : przestać mi grzebać w sygnie!! mod edit: ok, już nie będę ;] |
![]() |
![]() |
![]() |
#94 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]() VII ![]() -Co tu się dzieje?! Od ścian celi odbił się donośny głos Anais. Za sprawą akustyki pomieszczenia, wydawał się dwa razy donośniejszy. Dzięki temu chociaż na chwilę udało jej się zwrócić na siebie uwagę. Ta chwila wystarczyła. Kiedy tu weszła jej oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Aida leżała przygwożdżona silnym ramieniem Maxa do materaca. W drugiej dłoni mężczyzna dzierżył pistolet kobiety i opierał go na jej głowie. Anais nie była pewna, czy jej się nie przywidziało. Przez moment, zanim zdążył rozumieć, co się dzieje, dostrzegła wyraz niezdecydowania malujący się na jego twarzy. Jakby do końca nie był pewien, czy aby na pewno chce pociągnąć za spust. Wahanie to nie trwało jednak długo. Max odskoczył od dziewczyny i zanim Anais zdążyła w jakikolwiek sposób go powstrzymać, wybiegł na zewnątrz przez otwarte drzwi. Kobieta chwiała się przez chwilę na wysokich obcasach, rozpaczliwie próbując utrzymać równowagę. Po chwili runęła na podłogę, boleśnie obijając kość ogonową. Speszona Aida podbiegła, aby pomóc jej stanąć na nogi. -Zostaw mnie – Anais sama się pozbierała i kiwnęła głową w stronę korytarza– Dogoń lepiej jego. Czarnowłosa po małej wymianie zdań ruszyła w stronę, w którą pobiegł Max. Ciekawe, jak miała go złapać? Miał przewagę oraz jej pistolet. Z drugiej strony, przez te wszystkie lata, umiejętność szybkiego biegania miała opanowaną do perfekcji. Pewnie zaraz dogoni mnie Anais, razem nie będziemy miały z nim żadnego problemu, pomyślała i natychmiast przyspieszyła kroku. Max w końcu opuścił swoje więzienie. Nie miał pojęcia, ile dokładnie tam spędził, jednak było to z pewnością dużo czasu. Zbyt dużo. A to jeszcze nie koniec. Co z tego, że wyszedł stamtąd, skoro musiał opuścić jeszcze ten cholerny budynek, który jak na razie jawił się jako plątanina korytarzy niczym w jakimś przeklętym labiryncie. Czemu nie ma tu żadnego planu z planu z drogą ewakuacyjną na wypadek pożaru? To znacznie uprościłoby sprawę. Mężczyzna biegł przed siebie, z narastającą irytacją wsłuchując się w plaskanie jego gołych stóp o zimne kafelki, którymi wyłożona była podłoga całego korytarza. Jeśli miał zamiar oddalić się na więcej niż kilkanaście metrów, musiał znaleźć sobie jakieś buty. Albo chociaż skarpetki. Tymczasem musiał opuścić te mury, aby myśleć o jakiejkolwiek przyszłości. Dotarł do kolejnego rozwidlenia korytarza. Tym razem na chybił trafił wybrał przejście prowadzące w prawo. Co najdziwniejsze, nie spotkał jeszcze nikogo na swojej drodze. Niemożliwym wydawało się, aby były tu tylko tamte dwie kobiety. Było to więc niewiarygodne szczęście, zwłaszcza, że nie miał na sobie nawet ubrania, o planie i broni nie wspominając. Nagle usłyszał za sobą kroki. Tamten ktoś najwyraźniej go ścigał, bo odgłosy były dość szybkie i rytmiczne. W dodatku miał buty. Nie miał za dużego doświadczenia ze spluwami, ale musieli sobie ze sobą poradzić. Odwrócił się, jednak nikogo nie było widać. Spróbował poruszać się najciszej jak potrafił. Przeszło mu przez myśl, że może uda się go zgubić. Biegł tak przez chwilę, kiedy kroki stały się coraz bardziej słyszalne. Czyli jednak się nie powiodło. Zatrzymał się, odbezpieczył pistolet i wycelował w stronę, z której sam przybył. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniła się sylwetka wysokiej kobiety. No tak, Aida… Strzelił na oślep, próbując w nią trafić. I tak ta pukawka zdoła zatrzymać ją na ledwie kilka minut. Pierwsza kula śmignęła kilka centymetrów od jej głowy, dwie następne utkwiły w ścianie. Może czas wybrać się na strzelnicę? Kobieta coraz bardziej się zbliżała. Nie miała żadnej broni, ale to akurat marne pocieszenie w tym konkretnym przypadku. Koniec ze staniem jak słup. Max odwrócił się na pięcie i ruszył ponownie przed siebie. Co jakiś czas kontrolował dzielącą ich odległość. Wampiry biegały tak szybko, że nie dawał sobie więcej niż pięć sekund. Wielkie było jego zdziwienie, gdy zauważył, że Aida ledwo utrzymywała stałą odległość między nimi. Znów miał szczęście? Strzelił kilka razy w jej stronę i poczuł falę radosnego gorąca, kiedy jedna z kul dosięgła celu. No, prawie. Musiała dostać w kolano, bo z jękiem padła na ziemię jak długa. Pewnie mu się przywidziało, ale wydawało się, że kątem oka dostrzegł sączącą się z jej rany krew. Ale w końcu była wampirem, to niemożliwe. Wyrzucił niepotrzebny już wyładowany pistolet i zaczął biec jeszcze szybciej. Chociaż zyskał niewiele czasu, mogło to mieć kluczowe znaczenie. Postanowił poruszać się cały czas prosto. Kiedy mijał pierwsze skrzyżowanie, coś niespodziewanie szarpnęło go za łokieć i pociągnęło w prawo. Nie panując nad swoim ciałem runął na ziemię. Pozbierał się co nieco i zaskoczony spojrzał na towarzyszącą mu kobietę. ![]() -Czego ode mnie chcesz? – warknął, masując obolały pośladek. -Zamknij się i mnie słuchaj – jej zdecydowany ton przywiódł mu na myśl głos Anais – Jeśli chcesz stąd wyjść, to słuchaj co do ciebie mówię. -Kim jesteś? -Co to za różnica? -Dla mnie jest. -Taylor. Vivien Taylor. Zadowolony? -Nie do końca. Co tu robisz? Kobieta pomachał mu przed nosem trzymanym w dłoni pistoletem. -Ratuję ci dupę? Jeśli chcesz wiedzieć, mam wiele ciekawszych zajęć, więc się szybko decyduj. W rzeczywistości wcale nie miała nic do roboty i dlatego tu była. -No dobra, możesz mnie uratować, skoro nalegasz, Viv. -Nie nazywaj mnie tak – ucięła ostro, zwężając oczy w cieniutkie szparki. Przez tą chwilę Max uważnie się jej przyglądał. Ostatnio kobiety zaczęły mu spadać jak z nieba. Kate pewnie go zabije. Wendy też. -Chodź za mną – rzekła Vivien i wstała, podtrzymując się wielkiej szafy, za którą się ukryli. -Czekaj – zaprotestował – Ona zaraz tu przyjdzie… -Nie przyjdzie. -Skąd wiesz? -Nieważne. Idziesz czy nie? Max ociągał się chwilę, jakby czekał, aby tamta podała mu dłoń i pomogła wstać. Najwyraźniej nie miała zamiaru. Bez słowa ruszył za nią. -Wiesz, dokąd iść? – spytał w końcu. -Yhm. -Skąd się tu wzięłaś? Wiesz, tu może być trochę… niebezpiecznie. -Nie boję się wampirów, jeśli o to ci chodzi. Patrzyłam sobie trochę i… Kobieta nagle się zatrzymała. Max uczynił to samo. -Co się stało? – szepnął jej do ucha. Spojrzała na niego z ukosa i odepchnęła od siebie. -Nic. Wychodzimy. -Co? Gdzie? Nie widzę tu… Vivien popchnęła go wprost na duże okno znajdujące się za plecami mężczyzny. W ostatniej chwili zdążył zablokować się ramionami zna ścianie. Zerknął za siebie i aż zakręciło mu się w głowie. Dwanaście metrów jak nic. -Mogłaś od razu powiedzieć, że chcesz mnie zabić. -Obleciał cię strach? -Ja jeszcze myślę racjonalnie… -Powiedział facet w samych gaciach – przerwała mu. Spróbowała go zaskoczyć i znów wywalić przez okno – Sam sobie zaprzeczasz. Jak nie wylecisz przez to okno, to cię nie uratuję. A oni zaraz tu przyjdą i będzie po nas obojgu. -Po co to robisz? Znaczy, co ty w ogóle robisz? -Chyba już to sobie wyjaśniliśmy. -Czyli jesteś egzorcystką? Nigdy wcześniej cię nie widziałem. -Powiedzmy, że tak. Dopiero teraz zauważył dwie cienkie blizny pod jej lewym okiem. Były tak nie na miejscu, jak osrane pieluchy na tyłku jego córki, które był zmuszony zmieniać… Całkowicie nie pasowały do jej ładnej twarzy. ![]() Vivien westchnęła ostentacyjnie i wymierzyła mu kopniaka prosto między nogi. Zaskoczony mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk, a jego dłonie odruchowo powędrowały do zmiażdżonego czułego miejsca. Wykorzystała tą okazję i popchnęła go w tył, opierając na nim cały ciężar swojego ciała. Przylgnęła do niego i obydwoje wypadli przez okno z trzeciego piętra, prosto w dół. ∞ -To dziwne… - podsumowała Lena, siadając na skraju biurka przy wtórze spadających na podłogę papierów – W innej sytuacji pewnie umarłabym ze śmiechu słysząc, że prawie zabiła was ta babcia, ale dziś… Jestem skłonna wam uwierzyć i to całkiem na poważnie. Starsza kobieta siedziała unieruchomiona na krześle. Kila par oczu patrzyło na nią z niemałym zdziwieniem. Thomas przewróciłby się w grobie widząc więźnia w swoim gabinecie. Chyba, że jeszcze żyje, wtedy uczyniłby coś innego wyrażającego dezaprobatę dla zaistniałej sytuacji. -Skąd ta wspaniałomyślność? – spytał Henry, walcząc z biurowym automatem z wodą. Czemu leciała tylko gorąca? -Jestem tu z powodu… pewnego incydentu… -No? – popędził ją mężczyzna, parząc sobie język wrzątkiem. -On… Zabił Norę. -Co?! Kto? -Jakiś dzieciak. Chciał potem zabić mnie, ale jak widać się nie dałam. No i też był człowiekiem, jak ta stara… -Co się z nim stało? – do rozmowy włączył się wysoki mężczyzna w okularach, znajdujący się najbliżej schwytanej staruszki. -Ja… Zabiłam go. Byłam pewna, że jest wampirem, a się okazało… No wiecie. Ale wcale tego nie żałuję po tym, co on sam zrobił. -To dość dziwny zbieg okoliczności, nie sądzicie? – zauważył – Czemu mieliby was atakować ludzie? -Zaraz się tego dowiemy – rzekł butnie Henry, próbując zapomnieć o sparaliżowanym języku – Ona nam wszystko wyśpiewa. -Oby. Antonio potrząsnął głową i podszedł do siedzącego pod ścianą Johna. Blondyn miał zdecydowanie niewyraźną minę. -Żyjesz? -Jeszcze tak… -Nie rozumiem. -Nieważne – John powrócił do tępego wpatrywania się w ekran swojej komórki. Mężczyzna wzruszył ramionami i usiadł na swoim poprzednim miejscu. Dotąd nie usłyszał „dziękuję” za podwiezienie ich do miasta… Zamoczyli mu tylko tapicerkę i oto, co z tego miał. Niewdzięczność. W końcu babcia otworzyła oczy. Rozejrzała się niepewnie, próbując zorientować się w otoczeniu. Nagle zaczęła się gwałtownie szarpać. Henry i Brian skutecznie ją unieruchomili na wypadek, gdyby na przykład połamała krzesło. -Uspokój się, nic ci to nie da – rzekł Henry, szczerząc zęby – Teraz to ja jestem panem sytuacji. -Niczego wam nie powiem, dopóki nie zrobicie tego, co wam każę! -Oczywiście, że odpowiesz… -Nie. -No dobra – westchnął Henry - Odpowiadam na wszystkie prośby. Ale czasem odpowiedz brzmi nie. -Rozwiążcie mnie. -Nie. Dlaczego nas zaatakowałaś? Cisza. -Dlaczego nas zaatakowałaś?! Cisza. Twarz Henry’ego zaczęła nabiegać czerwienią. Ta starucha nie będzie się więcej z niego naigrywać! Brian odsunął go do tyłu i oswobodził jedną rękę kobiety. ![]() -Co ty wyprawiasz? – oburzył się Henry. -Cicho bądź, ja się nią zajmę, Henry. Z resztą, wszyscy bądźcie cicho. -Jasne, jasne… - urażony usiadł koło Leny. Na szczęście dziś nie próbowała go kusić swoim skąpym odzieniem. Przez kilka minut panowała całkowita cisza, zakłócana jedynie przez krople deszczu uderzające o okna. -Widzicie, jak ja wyglądam?! – zawyła kobieta, kryjąc twarz w wolnej dłoni, spomiędzy jej palców wypływały krokodyle łzy – Nie zrozumiecie tego! Wy wszyscy tacy piękni, tacy młodzi, nie zrozumiejcie cierpień starej kobiety! -To znaczy? Załkała cicho. -Nie chcę być dłużej człowiekiem! Nie rozumiesz? No tak, skąd ty możesz wiedzieć, nigdy nie miałeś zmarszczek ani reumatyzmu… -Czyli… Działasz na zlecenie jakiegoś wampira? – to co mówił, brzmiało absurdalne. Babcia pokiwała głową. -Kim on jest? -Nie wiem, nigdy go nie widziałam. -Obiecał cię zamienić w wampira, jeśli ich zabijesz? -Tak jakby… Nie tylko ich. Was wszystkich. -To bez sensu! – wykrzyknął Henry – Sam mógł ruszyć swoje tłuste dupsko, a nie… - Lena szturchnęła go uciszająco. -Nas? To znaczy? – Brian ze stoickim spokojem kontynuował przesłuchanie. Kobieta nagle wybuchła niepohamowanym zawodzeniem szaleńca. Po chwili płacz zamienił się w jeszcze bardziej obłąkany rechot. -Ona oszalała – zauważył Antonio – Pozbądźmy się jej, i tak nic już nie powie. -Jeszcze nie – zaprzeczył okularnik i spojrzał na starowinkę. Kiedyś będzie musiała się uspokoić, a on wyciągnie z niej co trzeba. Nagle szklane drzwi gabinetu Thomasa otworzyły się z głośnym świstem powietrza. Spojrzenia zebranych skumulowały się na osobie Juliette, która właśnie przekroczyła próg pomieszczenia. -Co się tak gapicie? – spytała – Aż tak widać, że ścigają mnie psy? -Co? Zaprowadziłaś ich aż tu? – wzdrygnął się Antonio. Wyglądał na zmieszanego. -Nie, nikt mnie nie śledził… Co to za baba? -Chciała nas zabić, nie przejmuj się – krzyknął Henry z drugiego końca – Lenę chciał zabić jakiś dzieciak, który wcześniej zdążył zabić Norę… A ciebie kto zabił? -Co? – zdziwiła się – Was też? -Co też? -Przyszedł do mnie jakiś wampir… Rozumiecie to? Rozwaliłam go na klatce na oczach sąsiadów…. -Bez wątpienia dzieje się tu coś dziwnego. Najpierw zniknął Max, potem Thomas, a teraz to… - podsumowała Lena - Jakby ktoś w jakimś celu chciał się nas pozbyć. -Ona mnie zaraz zabije… - wymamrotał John, dotąd cały czas milcząc. Wyglądał, jakby dostał jakiegoś urazu mózgu. Juliette uśmiechnęła się niczym zwycięzca wolnej elekcji na króla Piekła. Tak, zaraz go zabiję… Podeszła do swojej przyszłej ofiary i spiorunowała go wzrokiem. Posłuszny niczym pies John natychmiast powstał. -Ona mnie zabiła, nie rozumiesz? – spytał cicho z nadzieją, że wyjdzie z tego starcia żywy – Ta babcia… -No i co z tego? – uśmiech wciąż nie znikał jej z ust. -No i nie mogłem odebrać… - Juliette znacząco uniosła brwi – Czternaście razy… Pozostali nie wytrzymali i parsknęli śmiechem. -Biedny John… - rzekła poważnie Lena. -Właśnie dlatego nie przepadam za kobietami – odparł Henry. -Ciebie nie można zostawić nawet na chwilę samego… - kontynuowała Juliette, już nieco ciszej – Zawsze się w coś wpakujesz. -Nie traktuj mnie jak jakiegoś dzieciaka! -Przecież nim jesteś. -Nieprawda. Pogryzę cię, jak będziesz się nade mną znęcać. ![]() ∞ Albert siedział nieruchomo na swoim krześle, wlepiając wzrok w kolorową tapetę. Minęło już kilka lat, a on wciąż był w punkcie wyjścia. Ileż można uczyć się na własnych błędach? Chciał pomóc sobie podobnym, a jak na razie jedyne co robił, to ich zabijał. Ale być może już dziś położy kres temu błądzeniu na oślep i dokona prawdziwego przełomu. Kto by pomyślał, że kluczową rolę odegra tu jego ojciec… Facet, który poświęcił całe swoje życie bezsensownym badaniom, fotografii, jednak na coś się przydał, oprócz spłodzenia tak wspaniałego syna, jakim bez wątpienia był Albert. W końcu rozległo się ciche pukanie. -Otwarte – krzyknął, odsuwając się wraz z krzesłem od zdobionego biurka. Do pokoju wszedł jego ojciec we własnej osobie. -Witaj, synu – rzekł, szukając wzrokiem miejsca, gdzie mógłby usiąść. Synek jak zwykle zadbał, aby nie musiał gnieść sobie garnituru – Postoję. -Wedle życzenia. Mogę to zobaczyć? ![]() Maxwell wyciągnął z kieszeni niewielką fiolkę i podał ją Albertowi. Młodszy mężczyzna obracał przez chwilę buteleczkę w smukłych palcach, przyglądając się wypełniającej ją czerwonej cieczy. Miała dziwną, kleistą konsystencję. -Jesteś pewien, że tym razem zadziała? -Tak. Pamiętasz ten rozkład, który przed kilkoma laty stworzyłem wraz z Boltzmannem? -Nie. -Pozwala na obliczenie, jaka część cząsteczek gazu porusza się z daną prędkością w ustalonej temperaturze. -Co mnie to obchodzi? -Powinno dużo. Uważam, Albercie, że jesteś wyjątkowo nieostrożny i zuchwały. -A ja uważam, że powinieneś robić to, co ci powiem. Chyba już to sobie ustaliliśmy, nieprawdaż, ojcze? -Pewnego dnia naprawdę źle skończysz… - rzekł mężczyzna i opuścił pomieszczenie, zostawiając syna samego ze swoją ampułką. Nareszcie. Coś mu mówiło, że tym razem faktycznie się udało. Ostatnio edytowane przez scarlett : 13.01.2009 - 16:52 |
![]() |
![]() |
![]() |
#95 |
Zarejestrowany: 27.06.2008
Skąd: Gdynia
Wiek: 31
Płeć: Kobieta
Postów: 1,012
Reputacja: 10
|
![]()
już czytam!
![]() rany, kobieto, ale żeś zagmatwała! Ku rozpaczy niektórych, wygląda na to, że do grobu się nie spieszę ^^ długi odcinek, co mnie bardzo satysfakcjonuje. Widzę, że Maksiowi nie powiodła się próba zabicia mnie, żeby nie powiedzieć, że stchórzył. [i tak dalej go uwielbiam ![]() Bardzo mi się podoba scena pomiędzy Johnem a Juliette [swoją drogą, 14 razy to trochę dużo] Biedna babcia, stęka na reumatyzm i zmarszczki, niech sobie fundnie operację plastyczną, co? ![]() Bardzo zagmatwałaś sprawę, a Henrysiowi współczuję i podzielam jego ból związany z poparzonym językiem. Widzę, że została wprowadzona nowa postać... powiesz mi, czy te blizny są na stałe? [tak z ciekawości] no i nasz kochany Albercik... ciekawa jestem, co to za serum, nie wiem, domyślać się nie będę, to nie dla mnie ![]() I aż mnie kolano zabolało ![]()
__________________
mod edit: nieregulaminowa sygna. niepa edit : straszne. mod edit: dla kogo =) niep edit : przestać mi grzebać w sygnie!! mod edit: ok, już nie będę ;] Ostatnio edytowane przez niepokorna : 11.01.2009 - 00:11 |
![]() |
![]() |
![]() |
#96 |
Zarejestrowany: 02.05.2007
Skąd: Nibylandia
Płeć: Kobieta
Postów: 594
Reputacja: 18
|
![]()
Łał. 14 razy.. nieźle. ^^
Albercik jak zwykle świetny. Johnny też xd ah o Maksiu już nie wspomnę. ![]() Jak zwykle świetny odcinek. Pozdrawiam. |
![]() |
![]() |
![]() |
#97 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
<ekstaza> Nie wiedziałam, że Maxiowi tak szybko uda się uciec
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
#98 |
Administrator
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,862
Reputacja: 15
|
![]()
Odcinek jest genialny!
Uśmiałam się jak nie wiem ![]() ![]() Piękne zdjęcia. Co to za Brian i czemu okularnik? Niezły jest ![]() Domyślam się, co to za fiolka w rękach Albercika, ale mogę się mylić. Cieszę się, że Maksiowi udało się uciec ![]() ![]() A co z Alankiem? Kobieto teraz to się na pewno nie doczekam kolejnego odcinka! Masz pozamiatane ![]()
__________________
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#99 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]() Cytat:
- przywidziało - planu z drogą ewakuacyjną na wypadek... - ich zgubić - przywidziało - zdecydowanie niewyraźną... - nieważne No tak... skoro wszyscy się spotkali to na pewno wymyślą jakiś plan wydostania Maksia z rąk porywaczy ![]() Ciekawi mnie strasznie ten Brian, co to za jeden i skąd się we Firmie wziął? I, co najważniejsze jak planuje babcię przesłuchać? Czyżby skorzystał z metod Anais? Biedny... Znowu wspaniałe poczucie humoru ![]() Viv ma świetne podejście do Maksia ![]() A Johnuś zaczyna się "odgryzać" swojej Juliette... ![]() Ale nie ma zdjęcia ślicznego Henrysia ![]() Ostatnio edytowane przez Callineck : 12.01.2009 - 01:25 |
|
![]() |
![]() |
#100 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Przeczytałam V cześci, na więcej nie mam siły.
Och, scarlett, świetnie piszesz. Pozazdrościć :* <zazdrości> Skad ty bierzesz te pomysły ? ;p Jutro zabiorę się za resztę ^^ |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|