![]() |
#1 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
To będzie takie krótkie, max 5-cioodcinkowe opowiadanie. Odcinek dedykuję Liv, która mnie do napisania tego zainspirowała ^^
Zapraszam do czytania :] ROZDZIAŁ I - poniżej ROZDZIAŁ II ROZDZIAŁ III Część 1 ROZDZIAŁ III Część 2 ROZDZIAŁ IV - OSTATNI ROZDZIAŁ I Początek końca [IMG]http://i51.************/33auj5j.png[/IMG] Dziewiętnastoletnia Lilith zgasiła papierosa o marmurowy parapet i wrzuciła go do pustej, wyczyszczonej poprzedniego wieczora przez pokojówkę, popielniczki. Leniwie odsunęła się od okna i, szurając stopami odzianymi jedynie w cienkie skarpetki po marmurowej podłodze, udała się w stronę łóżka. Pokój, w którym się znajdowała, był niekiedy jej całym światem. Olbrzymie łoże z baldachimem, na nim dziesiątki poduszek, perskie dywany, ręcznie rzeźbiona toaletka z mahoniowego drewna, odziane w wymyślne ramy obrazy przedstawiające ludzi, których w większości Lilith nie znała, a także wiele, wiele innych. Jednym słowem, pomieszczenie to przypominało komnatę królewską rodem z epoki barokowej. Nikt nie domyśliłby się, że w podziemiach znajduje się sala bilardowa, bar i pokój z ogromnym telewizorem plazmowym. Jednak Lilith wolała przebywać tutaj, w miejscu, gdzie czas cofał się o kilkaset lat. Te wszystkie rzeczy, choć powinny być jej tak obce, wydawały się znajome i swojskie, wśród nich czuła się… czuła się bezpiecznie. -Panienko Lil, czas na śniadanie! – usłyszała przytłumiony głos, wkradający się do jej azylu przez olbrzymie, drewniane drzwi. Zaciągnęła zasłony, jak to miała w zwyczaju, sprawiając tym samym, że w pomieszczeniu zapanował półmrok. Rosalie, jej opiekunka i pokojówka jednocześnie, z uporem maniaka pragnęła ożywić wspaniały, najwspanialszy pokój ze wszystkich znajdujących się w pałacu. Na próżno. Lilith nie lubiła światła. Światło było zbyt radosne i ciepłe, wdzierało się bezprawnie do jej pokoju, brutalnie budząc dziewczynę z błogiego snu. -Panienko? – powtórzyła jeszcze raz, nie tyle z niepokojem, co z westchnieniem, bo wiadome i powszechne było, że Lilith Wayland nigdy, przenigdy nie reaguje za pierwszym razem. -Juuuuż iiiidę! – zawołała niezbyt entuzjastycznie przeciągając sylaby. Wolnym krokiem poczłapała do łazienki, skąd wzięła frotowy biały szlafrok i zarzuciła go na krótkie spodenki i dużo za duży T-shirt. Tak ubrana, lub nie ubrana – zależy od punktu widzenia – wyszła z pokoju i nie zważając na kilkanaście par oczu spoglądających na nią z portretów w holu, dobyła kręconych schodów i zeszła na dół. [IMG]http://i55.************/9hl92b.png[/IMG] Nora, sześćdziesięcioletnia siwowłosa kobieta o oliwkowej karnacji, krzątała się między stołem a blatem kuchennym, przygotowując nakrycie do śniadania. Dla jednej osoby. Jak zwykle – przemknęło przez myśl Lilith, kiedy siadała na krześle. -Rose, siadaj ze mną – mruknęła, nakładając sobie z tacy smażony boczek, w czasie gdy pokojówka nalała do filiżanki zielonej herbaty. -Panienko, nie przystoi służbie… -Po pierwsze, nie jesteś moją służącą. Po drugie, kto ma się niby dowiedzieć? Myszy? Listonosz? Czy kto? – nie była wzburzona, lecz jakby smutna. Owszem, w jej słowach wyraźnie pobrzmiewała gorycz, ale widoczne było też cierpienie z braku odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie mógłby się dowiedzieć. Nikt. Bo Lilith nie miała nikogo. Gdy czarnowłosa dziewczynka przyszła na świat, jej rodzice nie posiadali się z radości. Dziecko było piękne – hebanowe kosmyki kontrastowały widocznie z alabastrową cerą, co na myśl przywodziło Królewnę Śnieżkę. Radość niestety zakończyła się o wiele za szybko. W tydzień po urodzinach, nieoczekiwanie zmarli dziadkowe dzieciątka, w miesiąc – rodzice. Nawet w dobie współczesnej medycyny żaden lekarz nie był wstanie wyjaśnić, na jaką to chorobę zapadają członkowie rodu Waylandów. Niedługo potem pożegnali się z tym światem wszyscy kuzyni, kuzynki, wujkowie i ciotki dziewczynki – każdy, kto miał z nią styczność. Jedynie Rosalie, pokojówka i prywatna nauczycielka Lilith, a niegdyś jej rodziców, przetrwała tą epidemię i zajęła się Lily jak własną córką. Kiedyś czarnowłosy aniołek spytał, dlaczego mieszkają tak daleko od miast i czemu ich dom nie wygląda tak, jak wszystkie inne. Wtedy Rose opowiedziała jej całą historię, od początku do końca. O korzeniach ich rodu sięgających szesnastego wieku, o tym, że ich przodkowie byli wielkimi ludźmi w Anglii, dlatego właśnie mieszkają w tym wspaniałym dworze. Nie należałoby wspominać, że dziesięcioletnie dziewczę zasnęło w połowie opowieści, no ale... -Dobrze, panienko – westchnęła siwowłosa i usiadła na krześle obok niej. -Wydajesz się jakaś milcząca – zauważyła brunetka, wpatrując się bacznie w kobietę smarującą z niesamowitym zainteresowaniem chleb masłem. -Nie, skąd – żachnęła się i ułożyła na nim plasterek szynki. -No dobra. Gadaj, o co chodzi. Prędzej czy później, i tak się dowiem. Rosalie z westchnieniem odłożyła kanapkę na talerz i splatając ręce, popatrzyła na nią ze skruchą. -Zaprosiłam na lunch gości. -Rose – jęknęła, opierając podbródek na drobnych dłoniach. W ogóle wszystko w niej było drobne, a sama była chuda, rzec można – za chuda. A papierosy, które stały się nieodłącznym elementem jej życia, wcale nie pomagały przytyć. -Wiem, wiem, panienko. Ale to dobrzy ludzie. I mądrzy. Mieszkają kilka kilometrów stąd, w takim nowoczesnym domu, tak, tak, nowoczesnym. Też ładnie urządzonym, ale nasz pałacyk to o wiele lepszy jest przy nim. -Byłaś tam? – spytała ze zdziwieniem. -O tak. Kiedy jechałam do miasta po jakieś zakupy, spotkałam tam tą kobietę, gospodynię. Bardzo miła. Młodsza ode mnie, dziennikarka. Pisze do Vogue’a. -W tej gazecie chyba nie istnieje posada dla kogoś, kto jest dziennikarzem – wtrąciła ciemnowłosa sceptycznie. -To naprawdę dobra kobieta i wcale nie jest snobistyczna, jakby się mogło wydawać. I ubiera się ładnie. Mówiła, że być może będzie miała dla panienki jakieś ciuchy, ale powiedziałam jej, że jesteś bardzo chuda… -Nie potrzebuję ubrań od jakiejś bogatej lafiryndy. -Lilith! – niemal krzyknęła z oburzeniem – Nie wolno ci tak mówić. Nie znasz tej kobiety. -Może i nie znam, ale wiem, jakie są takie paniusie. Szpileczki, rozmiar zero, cola light i broń Boże kremówki, bo zejdzie na przejedzenie. Tak to wygląda, Rose. -Tak czy siak, przychodzą dziś na lunch, więc musisz ładnie wyglądać. Upnę ci włosy i może umalujesz się trochę… -Bez tapety – burknęła, sięgając po kubek z herbatą. -Dobrze, w takim razie tylko fryzura. Ale, na litość Boską, musisz się umyć! -A kto właściwie ma przyjść? – spytała nagle zaciekawiona. No owszem, ta kobieta. Ale z mężem? Z dziećmi? -Pani Westwater z synem. Biedaczka, od siedmiu lat jest wdową. -Biedaczka – prychnęła, ignorując wzmiankę o synu, choć mimowolnie wywołała u niej dreszcz – Ja od dziewiętnastu lat jestem sierotą. Rosalie, zawstydzona, zauważając swój błąd, umilkła, a po chwili zabrała się do sprzątania po śniadaniu. Lilith bez słowa wstała od stołu i szybkim krokiem wspięła się po schodach na górę. [IMG]http://i56.************/2jb8yg3.png[/IMG] * [IMG]http://i55.************/20ij5y.png[/IMG] Ciepła kąpiel była tym, czego dziewczyna potrzebowała. I właśnie dlatego wlazła pod zimny, krótki prysznic. Dziwne, prawda? Każdy normalny człowiek, mając szansę zrobić, co chciałby zrobić, zrobiłby to. A jednak ona zawsze postępowała sobie na przekór. Zawsze. Toteż kiedy już wyszła spod wody, mimo że na dworzu było bardzo ciepło, jak na jesienny poranek, cała się trzęsła i non stop po plecach przebiegały jej nieprzyjemne dreszcze. Klnąc jak szewc, okutana w szlafrok, a pod spodem całkiem naga, wyszła z łazienki i ruszyła na paluszkach (podłoga była zimna, a ona, jak ostatnia pierdoła, nie wzięła butów) w kierunku szafy. Kątem oka dostrzegła, że coś się tu nie zgadza. I wrzasnęła. [IMG]http://i51.************/30shojb.png[/IMG] -Co ty, do cholery, robisz w moim pokoju? – jej głos wydał się aż za nadto piskliwy, kiedy zauważyła chłopaka siedzącego na skraju jej łóżka. Zawiązała ręce na piersi, uniemożliwiając jednocześnie rozsunięcie się połom szlafroka i spojrzała na niego wyczekująco. Z czarnych włosów kapała woda tworząc wokół niej kałużę, a stanie na zimnej podłodze też nie było jej marzeniem. -Siedzę… chyba – chłopak uśmiechnął się uroczo, co sprawiło, że jej frustracja znacznie wzrosła. -Ale dlaczego w moim pokoju? -J'aime cette salle... [Lubię ten pokój...] - odparł płynną francuszczyzną, ale ten język znała perfekcyjnie. -Jak to lubisz? Przecież ja cię nawet nie znam… - niemal zakręciło jej się w głowie. Nagle zjawia się tu jakiś chłopak, jest bezczelny i twierdzi, że lubi przebywać w jej prywatnym pomieszczeniu. -Co nie znaczy, że ja nie znam ciebie. -Jesteś chory. -Ty chorsza. -Wynoś się stąd. -Nie. -Tak. -Nie. -Natychmiast! -Ta kłótnia ma sens… - roześmiał się, przez co na policzkach dziewczyny wykwitły rumieńce. Bynajmniej nie ze wstydu, a ze wściekłości, bo gotowała się jak woda w czajniku. Żeby nie wybuchnąć, co mogłoby sprowadzić tu Rosalie, wzięła parę głębokich wdechów z zamkniętymi oczami, a kiedy uniosła powieki, od razu było jej lepiej. Przynajmniej tak się zdawało. -Dobra, ustalmy chociaż, jak masz na imię. -Opłaca mi się to? -Że co? – wydusiła ze zdziwieniem. Dobrze znała pytania z tak zwanym drugim dnem. -Dobrze słyszałaś. Czara się przelała. -Kuźwa. Wchodzisz do MOJEGO domu, zakładam, że przez okno. Siadasz sobie na MOIM łóżku i gdyby nigdy nic, oznajmiasz, że lubisz przebywać w MOIM pokoju. I pytasz, co dostaniesz za przedstawienie się? No ja *******ę, z tobą jest coś cholernie nie tak! -To nie moi bliscy zaczęli umierać, kiedy się urodziłem. Cholera. Uderzył w czuły punkt. Ba, uderzył! Poczuła, jakby wbił jej nóż w brzuch. Mimowolnie skurczyła się w sobie, kiedy tylko zamknął usta. Sądząc po jego minie, zorientował się, że nie powinien był tego mówić. Ale i tak było już za późno. Lilith nie spodziewała się, że o śmierci rodziców przypomni jej jakiś przypadkowy dupek. I że zrobi to w inny, mniej bolący sposób. To nie fair. Tylko że przecież nie mogła się tu przy nim rozpłakać. Ona taka nie była. Zawsze twarda i beznamiętna, odkąd pamięta. I choć łzy cisnęły jej się do oczu, a w gardle tkwiło coś niezidentyfikowanego, co utrudniało jej oddychanie, przełknęła ślinę i popatrzyła na niego z chłodem w czarnych oczach. -Imię – jedno słowo, proste, wypowiedziane nie tyle z dystansem, co z potworną lodowatością. Przybysz wstał. [IMG]http://i54.************/15qf5sp.png[/IMG] -Seth – oznajmił po chwili milczenia i podszedł do niej, wyciągając rękę. To było jakąś totalną farsą. Chociaż z jego twarzy zniknął irytujący uśmieszek, a wstąpiła nań powaga, nadal wydawał jej się parodią samego siebie. Przedstawił się. Musiał najpierw zadać jej cholerny ból i na pewno zrobił to świadomie. Skąd wiedział? To pytanie nie otrzyma w najbliższym czasie odpowiedzi, tego była pewna. Spojrzała na rękę chłopaka. W jej głowie kotłowały się myśli, niewypowiedziane słowa, zarzuty, oczekiwania. Chciała dać mu w pysk. Pragnęła wyrzucić go z pokoju, z domu, chciała, żeby szatyn po prostu zniknął. Stała w kałuży zimnej wody, na lodowatej podłodze, przed facetem, który od samego początku zwiastował nieszczęście. A mimo to uścisnęła jego silną (ogromną w stosunku do jej kilku kostek obleczonych skórą) dłoń. -Lilith. --------------- odpowiem na pytanie, które pewnie padnie, jak znam życie ![]() i przepraszam za ostatnie zdjęcie, ale po prostu tak mi się spodobało, że musiałam je dać ![]() Ostatnio edytowane przez Nyks : 13.10.2010 - 19:03 |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|