mama, we all go to hell
Napisane 24.09.2016 17:27 przez Meryam
Wczoraj minęła 10. rocznica wydania przez My Chemical Romance albumu The Black Parade. Dla części osób ta informacja to pewnie tylko informacja, ot, dziesiąta rocznica wydania albumu, pikuś. Dla części osób reakcją zapewne będzie "o kurde, to już dziesięć lat, wow, pamiętam jak Welcome To The Black Parade leciało w radiu..."
A są pewnie tacy jak ja, którzy od wczoraj słuchają tego albumu non stop i po cichu płaczą w kącie.
Jestem fanką muzyki. Od zawsze mówiłam, że słucham wszystkiego. Gdy byłam młodsza, kochałam Britney Spears. Wychowałam się na jej hiciorach. Moi bracia wprowadzili mnie do świata rocka i punku właśnie przez MCR. Pamiętam jak dziś, gdy grałam w dwójkę mając osiem lat, siedząc u mojego brata w akademiku, słuchając The Black Parade, i przyszli jego kumple pytając "Co ty puszczasz dziecku?", a on tłumaczył się, że ja sama to włączyłam. Potem skakałam między gatunkami, słuchając wszystkiego co się dało, powoli kształtując swój gust muzyczny. Nadal nie do końca wiem, co kocham najbardziej, bo często wracam do korzeni. Gdy niedawno Britney wydała nowy album, byłam zachwycona kilkoma piosenkami. Teraz, gdy MCR świętuje dziesiątą rocznicę, płaczę z melancholii i tęsknoty za zespołem, dzięki któremu przetrwałam najgorsze lata swojego życia. Gdzieś z tyłu głowy nadal słyszę nowy utwór Hey Violet, zespołu, który dopiero rozwija skrzydła. Nadal co wieczór słucham Halsey, której teksty niesamowicie odzwierciedlają to, co dzieje się w mojej głowie. Cały czas odkrywam coś nowego.
Kocham artystów. Jestem od zawsze i na zawsze pod ogromnym wrażeniem tego, jak potrafią wyrazić siebie i tym samym dotrzeć do innych. Kocham fanów, którzy łączą się czasami na całe życie, właśnie dzięki miłości do muzyki. I kocham samą muzykę, bo dzięki niej ja odnajduję siebie. Dzięki niej jestem w stanie wyłączyć cały świat wokół, włożyć słuchawki do uszu i zapomnieć o problemach. Dzięki niej dostaję gęsiej skórki, gdy odczuwam dany utwór całą sobą i porusza mnie to do głębi. Dzięki niej potrafię śmiać się i tańczyć, i skakać, i fałszować wniebogłosy, mogąc wyrazić swoją radość. Dzięki niej płaczę, wyrzucam z siebie smutek. Dzięki niej znajduje rozwiązania wielu rzeczy, które sprawiają mi trudność. Dzięki niej potrafię się skupić i uczyć, bo cisza powoduje natłok myśli.
I przede wszystkim, dzięki muzyce żyję.
Taki króciutki wpis, zainspirowany właśnie MCR. Mija dziesięć lat odkąd poznałam ten zespół, i w zasadzie dziesięć lat mojej poważnej przygody z muzyką. Gdyby nie oni, prawdopodobnie nigdy nie zajęłabym się śpiewaniem. Gdyby nie oni i złożoność ich utworów, prawdopodobnie nie nabrałabym umiejętności rozkładania piosenek na części pierwsze (potrafię rozdzielić piosenkę na "warstwy" - słyszę oddzielnie każdy instrument i potrafię dokładnie usłyszeć rytm lub linię melodyczną danego instrumentu). Gdyby nie oni pewnie nie odkryłabym nigdy tak wielu wspaniałych artystów, z którymi odczuwam niesamowitą więź, bo to coś wspaniałego wiedzieć, że nie tylko ja czuję się w taki a nie inny sposób. Gdyby nie oni, pewnie nigdy nie potrafiłabym wyrazić siebie w taki sposób, w jaki to robię.
I za wszystko jestem im wdzięczna.
Często widzi się, jak fani mówią do artystów "uratowaliście mi życie", i ja też mogę to powiedzieć o MCR. Bo ich piosenki dosłownie uratowały mi życie. W najgorszych momentach, gdy myślałam o samobójstwie, przychodziły do mnie słowa "I am not afraid to keep on living, I am not afraid to walk this world alone", które nadal są dla mnie niesamowitą motywacją do tak prostej czynności jak życie. Fakt, że mam podobne fobie co Gerard uświadamia mi, że nie jestem z tym sama i jeśli on może z tym żyć, to ja też.
Więc, dziękuję. Dzięki chłopaki za to, że uratowaliście mi życie. Szkoda, że już nie gracie, ale wasza muzyka będzie z nami zawsze. Your memory will carry on.
A są pewnie tacy jak ja, którzy od wczoraj słuchają tego albumu non stop i po cichu płaczą w kącie.
Jestem fanką muzyki. Od zawsze mówiłam, że słucham wszystkiego. Gdy byłam młodsza, kochałam Britney Spears. Wychowałam się na jej hiciorach. Moi bracia wprowadzili mnie do świata rocka i punku właśnie przez MCR. Pamiętam jak dziś, gdy grałam w dwójkę mając osiem lat, siedząc u mojego brata w akademiku, słuchając The Black Parade, i przyszli jego kumple pytając "Co ty puszczasz dziecku?", a on tłumaczył się, że ja sama to włączyłam. Potem skakałam między gatunkami, słuchając wszystkiego co się dało, powoli kształtując swój gust muzyczny. Nadal nie do końca wiem, co kocham najbardziej, bo często wracam do korzeni. Gdy niedawno Britney wydała nowy album, byłam zachwycona kilkoma piosenkami. Teraz, gdy MCR świętuje dziesiątą rocznicę, płaczę z melancholii i tęsknoty za zespołem, dzięki któremu przetrwałam najgorsze lata swojego życia. Gdzieś z tyłu głowy nadal słyszę nowy utwór Hey Violet, zespołu, który dopiero rozwija skrzydła. Nadal co wieczór słucham Halsey, której teksty niesamowicie odzwierciedlają to, co dzieje się w mojej głowie. Cały czas odkrywam coś nowego.
Kocham artystów. Jestem od zawsze i na zawsze pod ogromnym wrażeniem tego, jak potrafią wyrazić siebie i tym samym dotrzeć do innych. Kocham fanów, którzy łączą się czasami na całe życie, właśnie dzięki miłości do muzyki. I kocham samą muzykę, bo dzięki niej ja odnajduję siebie. Dzięki niej jestem w stanie wyłączyć cały świat wokół, włożyć słuchawki do uszu i zapomnieć o problemach. Dzięki niej dostaję gęsiej skórki, gdy odczuwam dany utwór całą sobą i porusza mnie to do głębi. Dzięki niej potrafię śmiać się i tańczyć, i skakać, i fałszować wniebogłosy, mogąc wyrazić swoją radość. Dzięki niej płaczę, wyrzucam z siebie smutek. Dzięki niej znajduje rozwiązania wielu rzeczy, które sprawiają mi trudność. Dzięki niej potrafię się skupić i uczyć, bo cisza powoduje natłok myśli.
I przede wszystkim, dzięki muzyce żyję.
Taki króciutki wpis, zainspirowany właśnie MCR. Mija dziesięć lat odkąd poznałam ten zespół, i w zasadzie dziesięć lat mojej poważnej przygody z muzyką. Gdyby nie oni, prawdopodobnie nigdy nie zajęłabym się śpiewaniem. Gdyby nie oni i złożoność ich utworów, prawdopodobnie nie nabrałabym umiejętności rozkładania piosenek na części pierwsze (potrafię rozdzielić piosenkę na "warstwy" - słyszę oddzielnie każdy instrument i potrafię dokładnie usłyszeć rytm lub linię melodyczną danego instrumentu). Gdyby nie oni pewnie nie odkryłabym nigdy tak wielu wspaniałych artystów, z którymi odczuwam niesamowitą więź, bo to coś wspaniałego wiedzieć, że nie tylko ja czuję się w taki a nie inny sposób. Gdyby nie oni, pewnie nigdy nie potrafiłabym wyrazić siebie w taki sposób, w jaki to robię.
I za wszystko jestem im wdzięczna.
Często widzi się, jak fani mówią do artystów "uratowaliście mi życie", i ja też mogę to powiedzieć o MCR. Bo ich piosenki dosłownie uratowały mi życie. W najgorszych momentach, gdy myślałam o samobójstwie, przychodziły do mnie słowa "I am not afraid to keep on living, I am not afraid to walk this world alone", które nadal są dla mnie niesamowitą motywacją do tak prostej czynności jak życie. Fakt, że mam podobne fobie co Gerard uświadamia mi, że nie jestem z tym sama i jeśli on może z tym żyć, to ja też.
Więc, dziękuję. Dzięki chłopaki za to, że uratowaliście mi życie. Szkoda, że już nie gracie, ale wasza muzyka będzie z nami zawsze. Your memory will carry on.
Komentarzy 2
Komentarze
-
Piękny wpis. Nie słucham żadnego z wymienionych przez Ciebie artystów, ale doskonale się wczułam w to, co napisałaś. Do tekstu mogłabym podstawić swoich ulubionych wykonawców, pasowałoby doskonale.
Kocham muzykę, o ulubionych zespołach potrafię czytać godzinami, oglądać teledyski, czytać teksty. Może w moim wypadku nie było czegoś takiego jak u Ciebie, że zespół uratował mi życie, jednak muzykom wiele innych rzeczy zawdzięczam. Teksty i estetyka niektórych zespołów są dla mnie wielką inspiracją, chociażby do pisania.
(Aaa, no i przy okazji - mam nadzieję, że mimo szału na simsweb będziesz tu jeszcze czasem pisać)
Napisane 24.09.2016 20:15 przez Diana -
No to po paru dniach zauważyłam wpis. No dobra, pierwsza reakcja - a może by tak posłuchać MCR, który to odłożyłam jakiś czas temu w bok i nie chciało mi się och słuchać. Druga - POSŁUCHAJ MCR!
Ale oprócz zachęty do posłuchania MCR w/w wpis skłonił mnie do przemyśleń. Mój gust muzyczny akurat dalej nie jest w pełni uksztaltowany i mogę słuchać jednoczesne Metallici, Britney Spears, Halsey, pierwszego lepszego rapu, Mansona, Lady GaGi przez Land Del Rey, Amy Winhouse, Ariane Grande (której w sumie nie lubię) i rock.
Szkoda tylko, że nie mogę znaleźć artysty, z którym przeżyłam tak długi czas jak Ty z MCR. Choć może bym wskazała... Lady Gagę. Koło 2008 roku się zaczęła fascynacja, koło 2012 się skończyła, by odżyć w 2014.
Chociaż jest kilku artystów, z którymi jestem częściowo od początku i aż mi się serce kraja jak pamiętam, że kiedyś mieli ledwo 10 mln wyświetleń i byli mało znani, a dziś będą mieć nawet i 100, czyli tyle co ma minimalnie przeciętny klip losowo wybranej gwiazdki. Kraja mi się, że w zasadzie byłam z nimi na wczesnym etapie i jestem z nimi tak długo i osiągnęli sukces.
Ogólnie mówiąc, zaczynając od ewolucji mojego gustu to najpierw była fascynacja popem. Chyba byłam wtedy fanką Rihanny i Avril Lavigne,Britney mało co wtedy kojarzyłam. Później była krótka przesiadka na rock i metal, powrót do popu, zainteresowanie się Indie popem, zainteresowanie się rapem, aż w końcu większość się wymieszala.
Tak jak już pisałam, nie mam takiego artysty, z którym bym mogła utożsamiać tak długi okres życia. Jednak z wieloma utworami w zasadzie mogę utożsamiać cześć swojego życia. Tak jakby była to cząstka mnie. Wręcz przez niektóre utwory emocje wylewaja się ze mnie nade gwałtownie. Lecz żaden mi przykład obecnie nie przychodzi do głowy.Napisane 01.10.2016 20:46 przez Laselight
Updated 01.10.2016 at 21:07 by Laselight