beggin' you to save me
Napisane 14.01.2017 18:44 przez Meryam
Przez ostatni tydzień byłam okrutnie chora - gorączka, katar, kaszel, totalne odizolowanie od świata i pocenie się pod pięcioma warstwami ubrań podczas oglądania seriali i unikania obowiązków (#studia, nie polecam). Wcześniej, przez całe święta byłam w domu, dzień przed sylwestrem złapała mnie grypa żołądkowa, więc byłam zmuszona zostać zamiast jechać do Warszawy by świętować ze znajomymi. Po Nowym Roku pojechałam do siostry, zająć się moją 2-letnią chrześnicą, którą widzę raz na 3-4 miesiące. Tam też zachorowałam. Po czym wróciłam do Warszawy, i przez tydzień nie ruszałam się z pokoju...
Jestem ambiwertykiem. To znaczy, że mam swoją ekstrawertyczną stronę, oraz introwertyczną. Zwykle ludzie uznają mnie za ekstrawertyka, bo jestem szczera do bólu, głośna (syndrom rodziny wielodzietnej), i generalnie nie mam nic przeciwko byciu mniej lub bardziej "rozpoznawalną". Wystąpienia publiczne mnie nie przerażają, ośmieszam się niemalże codziennie i niezbyt się tym przejmuję. Moja introwertyczna strona wkracza do akcji zwykle gdy jestem sama lub po prostu w domu rodzinnym. Wtedy nadchodzi nawał myśli, zdejmuję maskę "sarkastycznego wesołka", wkracza moja depresja, z którą walczę już niemal 5 lat. Wtedy otaczam się kocem, biorę ciepłą herbatę i słucham mojej ulubionej muzyki - cieszę się czasem dla siebie. W domu zaś biorę dłuuugą kąpiel z bąbelkami i popijam wino.
Zwykle uwielbiam obie strony, ekstrawertyczna jest niesamowita w sytuacjach publicznych, introwertyczna pozwala mi docenić samotność. Ale dzisiaj, po tygodniu spędzonym w samotności i użalaniu się nad sobą, te dwie strony bardzo mocno się zderzyły. Nie dlatego, że przeszłam coś dramatycznego, i nie dlatego, że mam dość siedzenia w domu, bo absolutnie to uwielbiam. Ale dlatego, że uświadomiłam sobie, że nie potrafię pogodzić ich obu.
Mój ekstrawertyzm wychodzi tylko kiedy jestem z kimś, zaś introwertyzm tylko w samotności. Nigdy nie odwrót. Nie potrafię być smutna publicznie, mam lęk przed płakaniem przy ludziach, gdy tylko czuję, że nadchodzi atak paniki gdy jestem z ludźmi to uciekam do toalety by pobyć samemu, gdy mam stan depresyjny to staram się wychodzić tylko wtedy gdy nie mam innego wyboru. Znów w domu lub w pokoju (mieszkam w akademiku) nie pozwalam sobie na akty radości, na jakieś wygłupy, na to, żeby się wyszaleć, żeby się pośmiać. Ba, rzadko kogokolwiek do siebie zapraszam właśnie dlatego, że w domu zawsze jestem sama i zawsze mi to odpowiadało, bo tylko wtedy mogę być smutna. Ale czy zawsze w domu muszę być smutna? Dlaczego nie mogę sobie pozwolić na to, żeby być wesołą w domu? Albo na to, żeby się rozpłakać publicznie?
Obecnie w internecie jest moda na to, by nie bać się własnych emocji, by je wyrażać i doceniać. "Embrace yourself", "embrace your emotions". Rzeczywiście, w internecie jest taka moda. Ale gdy przychodzi do jej urzeczywistnienia...
Boimy się emocji. Boimy się ich wyrażania, bo "co sobie inni pomyślą", gdy się rozpłaczę? Bo "co sobie inni pomyślą" gdy się dowiedzą, że mam depresję, chociaż tego nie widać? Przecież zaczną mnie inaczej traktować... "Co sobie inni pomyślą" gdy zobaczą przez okno jak się wydurniam, chociaż myślę, że jestem całkiem sama? "Co sobie inni pomyślą" gdy pójdę sama do kina albo na koncert?
Boję się własnych emocji. Nie tylko ze względu na innych, ale i ze względu na siebie. Bo jestem przyzwyczajona do wyrażania niektórych emocji tylko w określonych sytuacjach, i zmiana tych przyzwyczajeń to dla mnie wyjście poza strefę komfortu. A przecież chcę się czuć komfortowo we własnym ciele. Więc tego nie zmieniam. Więc zawsze jestem radosną, sarkastyczną, trochę głupiutką wersją siebie przy innych, a trochę bardziej depresyjną, smutną i cichą wersją siebie w samotności.
I nie jestem pewna czy mi to nadal odpowiada.
Jestem ambiwertykiem. To znaczy, że mam swoją ekstrawertyczną stronę, oraz introwertyczną. Zwykle ludzie uznają mnie za ekstrawertyka, bo jestem szczera do bólu, głośna (syndrom rodziny wielodzietnej), i generalnie nie mam nic przeciwko byciu mniej lub bardziej "rozpoznawalną". Wystąpienia publiczne mnie nie przerażają, ośmieszam się niemalże codziennie i niezbyt się tym przejmuję. Moja introwertyczna strona wkracza do akcji zwykle gdy jestem sama lub po prostu w domu rodzinnym. Wtedy nadchodzi nawał myśli, zdejmuję maskę "sarkastycznego wesołka", wkracza moja depresja, z którą walczę już niemal 5 lat. Wtedy otaczam się kocem, biorę ciepłą herbatę i słucham mojej ulubionej muzyki - cieszę się czasem dla siebie. W domu zaś biorę dłuuugą kąpiel z bąbelkami i popijam wino.
Zwykle uwielbiam obie strony, ekstrawertyczna jest niesamowita w sytuacjach publicznych, introwertyczna pozwala mi docenić samotność. Ale dzisiaj, po tygodniu spędzonym w samotności i użalaniu się nad sobą, te dwie strony bardzo mocno się zderzyły. Nie dlatego, że przeszłam coś dramatycznego, i nie dlatego, że mam dość siedzenia w domu, bo absolutnie to uwielbiam. Ale dlatego, że uświadomiłam sobie, że nie potrafię pogodzić ich obu.
Mój ekstrawertyzm wychodzi tylko kiedy jestem z kimś, zaś introwertyzm tylko w samotności. Nigdy nie odwrót. Nie potrafię być smutna publicznie, mam lęk przed płakaniem przy ludziach, gdy tylko czuję, że nadchodzi atak paniki gdy jestem z ludźmi to uciekam do toalety by pobyć samemu, gdy mam stan depresyjny to staram się wychodzić tylko wtedy gdy nie mam innego wyboru. Znów w domu lub w pokoju (mieszkam w akademiku) nie pozwalam sobie na akty radości, na jakieś wygłupy, na to, żeby się wyszaleć, żeby się pośmiać. Ba, rzadko kogokolwiek do siebie zapraszam właśnie dlatego, że w domu zawsze jestem sama i zawsze mi to odpowiadało, bo tylko wtedy mogę być smutna. Ale czy zawsze w domu muszę być smutna? Dlaczego nie mogę sobie pozwolić na to, żeby być wesołą w domu? Albo na to, żeby się rozpłakać publicznie?
Obecnie w internecie jest moda na to, by nie bać się własnych emocji, by je wyrażać i doceniać. "Embrace yourself", "embrace your emotions". Rzeczywiście, w internecie jest taka moda. Ale gdy przychodzi do jej urzeczywistnienia...
Boimy się emocji. Boimy się ich wyrażania, bo "co sobie inni pomyślą", gdy się rozpłaczę? Bo "co sobie inni pomyślą" gdy się dowiedzą, że mam depresję, chociaż tego nie widać? Przecież zaczną mnie inaczej traktować... "Co sobie inni pomyślą" gdy zobaczą przez okno jak się wydurniam, chociaż myślę, że jestem całkiem sama? "Co sobie inni pomyślą" gdy pójdę sama do kina albo na koncert?
Boję się własnych emocji. Nie tylko ze względu na innych, ale i ze względu na siebie. Bo jestem przyzwyczajona do wyrażania niektórych emocji tylko w określonych sytuacjach, i zmiana tych przyzwyczajeń to dla mnie wyjście poza strefę komfortu. A przecież chcę się czuć komfortowo we własnym ciele. Więc tego nie zmieniam. Więc zawsze jestem radosną, sarkastyczną, trochę głupiutką wersją siebie przy innych, a trochę bardziej depresyjną, smutną i cichą wersją siebie w samotności.
I nie jestem pewna czy mi to nadal odpowiada.
Komentarzy 0