Seria 3 - odcinek 3
Późnym wieczorem Roukey był gościem zamkniętej imprezy „Ludzie sportu”. Po godzinie dwudziestej trzeciej każdy zrzucił drogie kreacje od Versace, szpilki Manolo Blahnika oraz garnitury Chanel. Kilka osób wróciło do swoich domów, apartamentowców zazwyczaj, jak to było w zwyczaju bogatych sportowców, niektórzy jednak zostali na pogawędki w jacuzzi. Niektórzy, to znaczyło między innymi Roukey McKnee. Wszyscy się świetnie bawili,do czasu gdy nie było czuć testosteronu i ogromnej głupoty mojego przyjaciela.

- Słuchaj Roukey, mam tego dosyć! Przestań mnie dotykać, bo oskarżę cię! – powiedziała spokojnym, niskim głosem Martha.
- Kotku, po co te nerwy?
- Mógłbyś tak do mnie nie mówić?! Zrozum, że jestem z kimś związana, a nawet gdybym była wolna, to nie byłabym zainteresowana tobą.
- Ojoj. – Roukey przejechał ręką po jej policzku.
- Przestań! – krzyknęła na tyle głośno, że wszyscy odwrócili się w kierunku Marthy, zauważył też to chłopak Marthy, którego Roukey się nie spodziewał.
Niebieskowłosy, lekko otyły mężczyzna podszedł do Marthy, objął ją ramieniem i zapytał się Roukeygo, czy ten ma jakiś problem.

Mój przyjaciel spojrzał z zza brwi, odburknął pyskatym tonem:
- Spier*alaj koleś.
Nagle chłopak Marthy przybliżył się do Roukiego, zmierzył go wzrokiem i powiedzial mu prosto w oczy:
- Uważaj sobie, bo może być z tobą nieciekawie i prawdopodobnie będzie. Miej na oku swoją dupę, żebyś jeszcze rano mógł się obudzić.
Wtedy mój przyjaciel wyszedł z imprezy, czuł prawdziwy niepokój o siebie, o swoje zachowanie. Ale to był prawdziwy Roukey, całkowicie nieobliczalny, nieznający granic.
Dwie godziny wcześniej Alice wraz z Robertem spotkali się razem u Lilly w szpitalu. Po długich rozmowach, żalach, żartach wyszli na korytarz, aby porozmawiać o pewnej rzeczy, która ubiegła im uwadze. Oboje wiedzieli o co chodzi.
- Robert, Lilly była w ciąży … - zaczęła.
- Tak tak, pamiętam. Teraz ani śladu po zaokrąglonym brzuszku. Co się może dziać? – zapytał zaniepokojonym głosem Robert.

- Myślę, że na pewno z nią nie możemy o tym rozmawiać.
- To chyba oczywiste, martwię się, że ci <pielęgniarze i doktorzy z szpitala> podali jej coś, co spowodowało że teraz tego dziecka nie ma …
Nastąpiła chwila ciszy.
- Czyli myślisz o tym co ja?

- Alice, spójrzmy prawdzie w oczy …
Rozmowę przerwała pielęgniarka, oznajmująca, że minął czas wizyt. Moi przyjaciele wyszli z tego smutnego budynku z jeszcze smutniejszym sercem.
Robert wrócił do Zeldy, która czekała na niego leżąc na kanapie i oglądając najnowszy odcinek „Marzenia Jutra”, którego scenariusz opierał się na bestsellerowej powieści pisarki ukrywającej się pod pseudonimem literackim Liv. Zelda usłyszała kroki, które zmierzały w stronę salonu. Ujrzała Roberta w drzwiach, zauważyła jego niepokojącą minę.
- Co się dzieje? – zapytała.
- Ech, szkoda gadać.
- Chodź tu do mnie. – oznajmiła.
Robert usiadł na kanapie, Zelda wyraźnie flirtowała z nim wzrokiem, nie przejmowała się jego, a raczej jego przyjaciółki problemami. Jej spojrzenie mówiło „tak bardzo mi na tobie zależy”.

Robert był zdziwiony zachowaniem swojej przyszłej żony. Znał ją raczej z chłodnej strony swego serca. Mój przyjaciel został uwiedziony jej zmysłowością. Położył się na jej kolanach i zaczęli się namiętnie całować. Po dwudziestu dwóch minutach przeszli do sypialni. Wtedy to Robert liczył na więcej, a to Zelda go odtrąciła.

- Ej, co się dzieje? –zapytał Robert.
Zelda była zmieszana, powiedziała tylko, że się źle czuje i nie ma ochoty na seks. Robert pokornie przyjął jej zdanie. Tak jak szybko się do niej dostosował, tak szybko zasnął. W przeciwieństwie do Zeldy, która nie mogła zmrużyć oka tej nocy.
Następnego ranka, życie na Sunset Valley powoli się budziło do życia. Budziły się przede wszystkim jeden typ uczuć: „obawa”. Tak, to ona destrukcyjnie działała na moich przyjaciół. Tak strasznie mi szkoda, że jeden z nich odejdzie z tego miasteczka w przeciągu miesiąca i spotka się ze mną tutaj, w niebie.
Alice tego wieczoru, musiała zostać dłużej w urzędzie. Jako burmistrz podpisywała ważne umowy z inwestorami, by osiągnąć maksymalny rozwój miasta. Wysłała więc Roukiego, by odwiedził Lilly w szpitalu. Wszedł niepewnym krokiem, już z drzwi frontowych było czuć nieprzyjemny zapach tego miejsca. Wszedł powoli do pokoju Lilly Andrews, tak dawno nie widział swojej przyjaciółki, a może już stracił z nią tą magiczną więź?
- Cześć Lilly, to ja Roukey. – powiedział niepewnie.
Lilly odwróciła się w jego stronę. Wpadła w szał.

- Ty zasrany murzynie! Myślisz, że nie wiem jak masz na imię, że musisz mi się przedstawiać? Ty też myślisz, że jestem ześwirowana? Tak? – zaczęła krzyczeć.
Roukey wpadł w panikę, nie poznał Lilly, poznał chorą psychicznie kobietę. Zawołał natychmiast pielęgniarkę.
- Przepraszamy, ale ona reaguje tak na leki. – poinformowała. – jeśli będzie agresywna proszę nacisnąć ten przycisk. – dała Roukiemu szare pudłko z dużym czerwonym guzikiem.
- Jesteś chora.

- Co ty opowiadasz? – krzyknęła Lilly.
- Rozwalasz moje małżeństwo, Alice cały czas u ciebie przesiaduje, rujnujesz nam życie! Zrozum, że nie tylko ty masz problemy rozumiesz?! – Roukey wpadł w szał, zupełnie niespodziewany. –słyszałem co naopowiadałaś Alice o mnie, uważaj na słowa, naprawdę.

Lilly z politowaniem patrzyła na niego. Czuła ogromny żal do niego. Po minucie przerwy, podeszła do niego i oznajmiła.
- Wynoś się stąd.

- Lilly, ja chcę ci pomóc. Chcę porozmawiać. – powiedział z ironią.
- Wynoś się stąd! – krzyknęła.
Roukey wcisnął czerwony guzik, nad jej łóżkiem zapaliło się światło, już było słychać kroki pielęgniarzy. Przynieśli kaftan bezpieczeństwa, Lilly zaczęła się strasznie szarpać. Założyli wkońcu go, Roukey patrzył na to wszystko, jakby był ponad. Jakby ta sytuacja, bo zupełnie nie dotyczała. Lilly krzyczała tylko na całe piętro „Zabiję cię tak szybko, jak stąd wyjdę!”. I tym razem Roukey opuścił szpital, a jego serce wylewało się od otaczającej go rzeczywistości. Idąc ulicą zauważył Xaviera, on również krzyczał coś do niego. Roukey podszedł bliżej, w sumie niepotrzebnie. Dostał ogromną dawkę obelg od Xaviera, za niewierność wobec Alice.

- Wiem o wszystkim ty żigolaku! Kojarzysz Marthę? Wyobraź sobie, że to moja dobra znajoma, pożałujesz tego, że w ogóle z nią zacząłeś. Zacząłeś również z połową tego miasta. A, i w domu czeka na ciebie niespodzianka.
Roukey zaczął biec, wszedł szybko do domu, zamknął drzwi na dwa spusty. Wszedł do kuchni, zauważył rozpłakaną Alice. Spytał jej się szybko, co się stało, odpowiedziała tylko, że wie o wszystkim. Próbował się tłumaczyć, Alice pokazała mu rękę, dając mu znak, że nie chce jej się słuchać jego idiotycznych wymówek, że ma tego dosyć.

Wyszła z kuchni, odkładając obrączkę małżeńską na stół, tam gdzie zawsze siedzi Roukey.
- To koniec, Roukey.
Moja przyjaciółka płakała cicho, tak cicho ja szybko zburzyło jej się życie. Już nie widziała sensu, postanowiła więc coś zakończyć.