-Hmm, chyba nie jesteś stąd. Masz inny akcent.
- Tak. - zabrzmiało to jak "tag". - Moi rodzice pochodzą z Kuby. Wyemigrowali tu podczas rządów Fidela Castro pod koniec lat 70.
-Nie przedstawiłeś się.
-Wybacz. Jestem Tony. Tony Montana. - (wiem

zero kreatywności, ale jestem wielką fanką "Człowieka z blizną")
I tak oto Shirley poznała Tonyego Montanę. Spędzili razem na plaży cały dzień. Na koniec patrzyli w gwiazdy milcząc.
Pożegnali się, a Shirley spojrzała na zegarek. "22.30, Jimmy może się o mnie martwić!"
Kiedy weszła do domu jej brat siedział w piżamie i jadł już kolację.
-Ooo proszę, kogo ja tu widzę, witam szanowną panią!
-Daruj sobie, jestem zmęczona.
-Zmęczona? Ciekawe czym? Przypominam, że ja haruję od rana do wieczora, podczas gdy ty spacerujesz po mieście i cały dzień się obijasz.
-Nie mam siły się z tobą kłócić, dobranoc.
***
Następnego dnia Jimmy jak zwykle wstał o 6 rano poirytowany faktem, że jego siostra pośpi sobie jeszcze ze 3 godziny.
Niechętnie ubrał jakże brzydką koszulkę roboczą i wyszedł do pracy.
Po pracy nie wracał prosto do domu, tylko udał się do parku na swoim retro wehikule.
Usiadł na huśtawce w parku i zaczął rozmyślać. Czuł się taki samotny. Pragnął prawdziwej miłości, pragnął kogoś, kto go zrozumie...
Tymczasem Shirley szalała z Tonym na mieście.
Ciąg dalszy nastąpi.