po kilku godzinach intensywnej eksploatacji statku, przysiadlam w miejscu, ktore wygladalo jak niska gora. byla z niej widoczna tylko niewielka czesc atlantydy. nie chcialam oddalac sie od wojska. piloci pracowali nad czyms przy hangarach. po drugiej stronie spacerowali jacys ludzie - pewnie inni uczestnicy wyprawy. obserwujac ich, zastanawialam sie, co naprawde sie tu dzieje. to powazna misja, tymczasem wszyscy zamiast cos robic wlocza sie po miescie i odbywaja spotkania towarzyskie. ja natomiast zajmuje sie soba i swoimi sprawami, mimo iz oficjalnie, nie po to tutaj przybylam. jestem pewna ze niedlugo trzeba bedzie zaczac cos robic, nie jestesmy w koncu turystami...
Z rozmyslen wyrwal mnie dziwny ryk maszyn z oddali oraz krzyki moich towarzyszy. po kilku chwilach dzwieki ucichly, w okolicy nie bylo widac niczego niezwyklego. wstalam i zeszlam w dol, podchodzac do grupki gapiow. chyba bede miala najciezej z nich wszystkich - nie zapominajmy ze zabrali na wyprawe dziewczyne z amnezja, nawet o tym nie wiedzac. dziwna organizacja, jak na takie przedsiewziecie, prawda?
Morgana: wersja poprawiona, bez bombowcow i marynarki. nie chcialo mi sie od nowa czegos tam pisac, wiec MAM NADZIEJE ze ten tekst ujdzie, przynajmniej po czesci