No i jest


Witam w drugim odcinku "Imitation of Life". Wydaje mi się, że jest on nieco nudniejszy od poprzedniego (tak, tak, da się), ale jest to rodzaj jakiegoś wprowadzenia do konkretnej fabuły. No i nie jest jakoś szczególnie przegadany. Wybaczcie i z herbatką w ręku zasiądźcie do czytania
Imitation of Life: rozdział 2
Elisabeth Parker wypadła z głównego gmachu MI6 i ze złością popędziła w stronę najbliższego parkingu.
-Cholera! – krzyknęła, kiedy jeden z obcasów jej butów roztrzaskał się w drobny mak. Utykając dotarła w końcu do czarnego, wysłużonego samochodu. Miała go jeszcze od osiemnastki, ale mimo funduszy nie chciała się z nim rozstać. Wiele razem przeszli, choć ich związek był raczej burzliwy. Liczne zabrudzenia tapicerki, brak klamki w tylnych drzwiach i wieczne wizyty u mechanika, to tylko kilka z powodów, dla których stary Ford czasem odmawia posłuszeństwa.
-No zapal wreszcie – warknęła kobieta kolejny raz przekręcając niewielki kluczyk z zielonym breloczkiem. Maszyna jednak nie dawała za wygraną. Po kilku głośniejszych kaszlnięciach padła bez życia.

Elisabeth przeczesała palcami gęste włosy i odetchnęła głęboko. Rozejrzała się uważnie po parkingu, po czym otworzyła zniszczoną teczkę, którą zabrała z gabinetu McAthur’a. Poczuła zapach starego papieru, który mieszał się z jej perfumami. W środku znajdowało się kilka zdjęć, pożółkły plik dokumentów oraz bilet lotniczy.
„Londyn-Moskwa,23 czerwca 2005, godzina 8.00” przeczytała. Wyobraziła sobie „ucieszoną” minę Jasona i jego reakcję na kolejne rozstanie. Ich związek wisiał na włosku, a ona nie miała na to wpływu. Oczywiście może nie jechać, ale jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał jej zmarnować tej szansy.
Kobieta schowała kopertę z biletem do wewnętrznej kieszeni i zabrała się do oglądania zdjęć. Na pierwszych trzech znajdował się szczupły mężczyzna z haczykowatym nosem. Miał jasne włosy i mocno opalone ciało. Prawdopodobnie był to Boris Wisho, o którym wspominał Matthew. Sama myśl o Bryan’ie znowu wyzwoliła w niej instynkt mordercy. Nie żałowała, że uderzyła mężczyznę, a tym bardziej że nazwała go gnojem. Należało mu się już od dawna. Elisabeth mechanicznie przerzucała zdjęcia z Rosjaninem, ciągle rozmyślając o zajściu w biurze. W końcu natrafiła na coś, co natychmiast przykuło jej uwagę. Na ostatnim zdjęciu uwieczniono zakrwawione ciało Franka Donalds’a – Amerykanina, który z polecenia Matthew działał dla MI6.

Nic więc dziwnego, że McArthur stworzył właśnie taki duet. Informatyk i prawnik, który przyjaźnił się z ofiarą. Do Elisabeth dotarło, że chyba była za ostra dla mężczyzny. Na zewnątrz złośliwy i arogancki szatyn, w rzeczywistości musiał przeżywać ciężkie chwile.
Zdjęcie brytyjskiego szpiega było zrobione z bardzo bliskiej odległości. Wyraźnie widać było wykrzywioną twarz i zakrwawione ubranie. Z tyłu fotografii ktoś szybko nabazgrał kilka zdań.
Data zgonu:22 czerwiec około godziny 20.30 Przyczyna: Brak oznak jakiejkolwiek walki, sekcja zwłok w toku.
-Żadnej walki? A krew? – kobieta jeszcze raz powoli przeczytała notatkę i ponownie spojrzała na ciało Donalds’a. Mężczyzna leżał na białej posadzce cały skąpany we krwi. Jedno oko wciąż miał otwarte. To niemożliwe żeby wcale się nie bronił. To nielogiczne. Elisabeth schowała zdjęcia z powrotem do teczki i ponownie spróbowała odpalić samochód. Tym razem silnik zaskoczył, a auto wydało przyjemny syk. Kobieta była już śpiąca i nie liczyła, że Jason czeka na nią z otwartymi ramionami. Pewnie poszedł spać jak zwykle. Codzienne wracając z pracy, Liz obiecywała sobie, że od dzisiaj postara się wynagrodzić mężczyźnie wszystkie krzywdy. Niestety to „dzisiaj” wciąż uciekało w przyszłość, a Jason stawał się coraz bardziej osowiały i nieobecny. Bywało, że nie widzieli się przez cały dzień.
Parker zatrzymała się na skrzyżowaniu i zamknęła oczy. Znów podświadomie zobaczyła obraz martwego Franka.
-Co u licha się tam stało? – pomyślała i zniszczonym butem nacisnęła pedał gazu. Przejechała dwie przecznice, aż znalazła się przed czteropiętrowym, ceglanym budynkiem. Jason kupił to mieszkanie dwa lata temu, kiedy jeszcze się nie znali. Wdrapała się po schodach i przystanęła przed białymi drzwiami z syntetycznego drewna. Zabrała się do szukania kluczy w torebce, ale za nic nie mogła ich znaleźć. Drzwi jednak się otworzyły, a w progu stał ubrany w jasną koszulkę z napisem
Greenpeace, Keswick.

Wyciągnął rękę i ze złośliwym uśmiechem pomachał dzwoniącym pękiem kluczy.
-Zapomniałaś czegoś? –zapytał.
-Tak, przepraszam. Ale widzę, że nie śpisz. Bałam się, że cię obudzę – wydusiła jednym tchem Elisabeth i zrobiła krok do przodu. Mężczyzna jednak stał w miejscu. Zagrodził wejście i włożył ręce do kieszeni.
-Dzwonił twój kolega z pracy.-oznajmił. W jego głosie dało się wyczuć irytację – Powiedział, że będzie na ciebie czekał na lotnisku. Co, mały romantyczny wypad we dwoje? – twarz Jasona przybrała groźny wygląd.
-Kochanie...jadę do pracy. Jak możesz mnie w ogóle o coś takiego posądzać? Nie masz do mnie zaufania?
-Obawiam się, że nie...już nie. Nie pasujemy do siebie Liz. Ty masz swój świat, w którym nie ma miejsca dla mnie. Kochasz pracę, nie mnie. Musimy się rozstać. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.– Oczy Elisabeth wypełniły się łzami. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Jason zniknął w przedpokoju, po czym wrócił trzymając w rękach dwie wypchane walizki.

-Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa z Matthew....-powiedział i postawił bagaże na zimnej, czarnej podłodze.
-Między nami nic...-wykrzyczała kobieta, ale mężczyzna ją uciszył.
-Chciałbym żebyś nigdy więcej tu nie przychodziła – powiedział i wrócił do mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się przed kobietą. Stała w osłupieniu przez kilka minut, nie mogąc uwierzyć że tak to się kończy. Otarła spływające łzy i podniosła walizki. Były ciężkie. Dorobek jej życia, zamknięty w dwóch małych torbach.
-To tutaj panno Parker. Pokój numer 214. – uśmiechnął się boy hotelowy i przekręcił pozłacaną klamkę. Kobieta skinęła głową i wręczyła chłopcu 5 dolarów. Oczy miała opuchnięte, a makijaż całkowicie się rozmazał.

Pokój numer 214 był jednym z najlepszych w hotelu Southwark. Z okna rozchodził się piękny widok na Tower Bridge. Oświetlony most sprawiał wspaniałe wrażenie, aż trudno uwierzyć, że był dziełem ludzkich rąk.

Na środku pokoju stało duże, królewskie łóżko z jasną pościelą. Wokół roznosił się delikatny zapach jaśminu. Liz postawiła walizki obok starej, drewnianej szafy i wybuchając płaczem rzuciła się na posłanie.

Dochodziła czwarta nad ranem, kiedy Elisabeth zmorzył sen.
W tym samym czasie mężczyzna ubrany w czarny płaszcz i ciemne okulary przystanął pod pokojem numer 214.

Zdjął skórzane rękawiczki i sięgnął do głębokiej kieszeni. Przez lukę pod drzwiami przeleciała beżowa koperta. Na środku widniał duży, drukowany napis: Elisabeth Parker.

Na piętrze słychać było oddalające się kroki.....aż w końcu całkowicie ucichły...
C.D.N.
Zauważyłam zwiększone stężenie zdjęć przy końcu..Hmm w następnym odcinku postaram się, żeby były rozmieszczone w miarę równomiernie

:* No i na jedym zdjęciu jest dzień zamiast nocy.....Przepraszam, że go już nie zmieniam, ale za moment wychodzę, a chciałam wkleić już drugą część...Oj coś za dużo się tłumaczę