Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 24.06.2005, 11:01   #1
Sunrise
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

No i jest Witam w drugim odcinku "Imitation of Life". Wydaje mi się, że jest on nieco nudniejszy od poprzedniego (tak, tak, da się), ale jest to rodzaj jakiegoś wprowadzenia do konkretnej fabuły. No i nie jest jakoś szczególnie przegadany. Wybaczcie i z herbatką w ręku zasiądźcie do czytania

Imitation of Life: rozdział 2


Elisabeth Parker wypadła z głównego gmachu MI6 i ze złością popędziła w stronę najbliższego parkingu.
-Cholera! – krzyknęła, kiedy jeden z obcasów jej butów roztrzaskał się w drobny mak. Utykając dotarła w końcu do czarnego, wysłużonego samochodu. Miała go jeszcze od osiemnastki, ale mimo funduszy nie chciała się z nim rozstać. Wiele razem przeszli, choć ich związek był raczej burzliwy. Liczne zabrudzenia tapicerki, brak klamki w tylnych drzwiach i wieczne wizyty u mechanika, to tylko kilka z powodów, dla których stary Ford czasem odmawia posłuszeństwa.
-No zapal wreszcie – warknęła kobieta kolejny raz przekręcając niewielki kluczyk z zielonym breloczkiem. Maszyna jednak nie dawała za wygraną. Po kilku głośniejszych kaszlnięciach padła bez życia.

Elisabeth przeczesała palcami gęste włosy i odetchnęła głęboko. Rozejrzała się uważnie po parkingu, po czym otworzyła zniszczoną teczkę, którą zabrała z gabinetu McAthur’a. Poczuła zapach starego papieru, który mieszał się z jej perfumami. W środku znajdowało się kilka zdjęć, pożółkły plik dokumentów oraz bilet lotniczy. „Londyn-Moskwa,23 czerwca 2005, godzina 8.00” przeczytała. Wyobraziła sobie „ucieszoną” minę Jasona i jego reakcję na kolejne rozstanie. Ich związek wisiał na włosku, a ona nie miała na to wpływu. Oczywiście może nie jechać, ale jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał jej zmarnować tej szansy.
Kobieta schowała kopertę z biletem do wewnętrznej kieszeni i zabrała się do oglądania zdjęć. Na pierwszych trzech znajdował się szczupły mężczyzna z haczykowatym nosem. Miał jasne włosy i mocno opalone ciało. Prawdopodobnie był to Boris Wisho, o którym wspominał Matthew. Sama myśl o Bryan’ie znowu wyzwoliła w niej instynkt mordercy. Nie żałowała, że uderzyła mężczyznę, a tym bardziej że nazwała go gnojem. Należało mu się już od dawna. Elisabeth mechanicznie przerzucała zdjęcia z Rosjaninem, ciągle rozmyślając o zajściu w biurze. W końcu natrafiła na coś, co natychmiast przykuło jej uwagę. Na ostatnim zdjęciu uwieczniono zakrwawione ciało Franka Donalds’a – Amerykanina, który z polecenia Matthew działał dla MI6.

Nic więc dziwnego, że McArthur stworzył właśnie taki duet. Informatyk i prawnik, który przyjaźnił się z ofiarą. Do Elisabeth dotarło, że chyba była za ostra dla mężczyzny. Na zewnątrz złośliwy i arogancki szatyn, w rzeczywistości musiał przeżywać ciężkie chwile.
Zdjęcie brytyjskiego szpiega było zrobione z bardzo bliskiej odległości. Wyraźnie widać było wykrzywioną twarz i zakrwawione ubranie. Z tyłu fotografii ktoś szybko nabazgrał kilka zdań. Data zgonu:22 czerwiec około godziny 20.30 Przyczyna: Brak oznak jakiejkolwiek walki, sekcja zwłok w toku.
-Żadnej walki? A krew? – kobieta jeszcze raz powoli przeczytała notatkę i ponownie spojrzała na ciało Donalds’a. Mężczyzna leżał na białej posadzce cały skąpany we krwi. Jedno oko wciąż miał otwarte. To niemożliwe żeby wcale się nie bronił. To nielogiczne. Elisabeth schowała zdjęcia z powrotem do teczki i ponownie spróbowała odpalić samochód. Tym razem silnik zaskoczył, a auto wydało przyjemny syk. Kobieta była już śpiąca i nie liczyła, że Jason czeka na nią z otwartymi ramionami. Pewnie poszedł spać jak zwykle. Codzienne wracając z pracy, Liz obiecywała sobie, że od dzisiaj postara się wynagrodzić mężczyźnie wszystkie krzywdy. Niestety to „dzisiaj” wciąż uciekało w przyszłość, a Jason stawał się coraz bardziej osowiały i nieobecny. Bywało, że nie widzieli się przez cały dzień.
Parker zatrzymała się na skrzyżowaniu i zamknęła oczy. Znów podświadomie zobaczyła obraz martwego Franka.
-Co u licha się tam stało? – pomyślała i zniszczonym butem nacisnęła pedał gazu. Przejechała dwie przecznice, aż znalazła się przed czteropiętrowym, ceglanym budynkiem. Jason kupił to mieszkanie dwa lata temu, kiedy jeszcze się nie znali. Wdrapała się po schodach i przystanęła przed białymi drzwiami z syntetycznego drewna. Zabrała się do szukania kluczy w torebce, ale za nic nie mogła ich znaleźć. Drzwi jednak się otworzyły, a w progu stał ubrany w jasną koszulkę z napisem Greenpeace, Keswick.

Wyciągnął rękę i ze złośliwym uśmiechem pomachał dzwoniącym pękiem kluczy.
-Zapomniałaś czegoś? –zapytał.
-Tak, przepraszam. Ale widzę, że nie śpisz. Bałam się, że cię obudzę – wydusiła jednym tchem Elisabeth i zrobiła krok do przodu. Mężczyzna jednak stał w miejscu. Zagrodził wejście i włożył ręce do kieszeni.
-Dzwonił twój kolega z pracy.-oznajmił. W jego głosie dało się wyczuć irytację – Powiedział, że będzie na ciebie czekał na lotnisku. Co, mały romantyczny wypad we dwoje? – twarz Jasona przybrała groźny wygląd.
-Kochanie...jadę do pracy. Jak możesz mnie w ogóle o coś takiego posądzać? Nie masz do mnie zaufania?
-Obawiam się, że nie...już nie. Nie pasujemy do siebie Liz. Ty masz swój świat, w którym nie ma miejsca dla mnie. Kochasz pracę, nie mnie. Musimy się rozstać. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.– Oczy Elisabeth wypełniły się łzami. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Jason zniknął w przedpokoju, po czym wrócił trzymając w rękach dwie wypchane walizki.

-Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa z Matthew....-powiedział i postawił bagaże na zimnej, czarnej podłodze.
-Między nami nic...-wykrzyczała kobieta, ale mężczyzna ją uciszył.
-Chciałbym żebyś nigdy więcej tu nie przychodziła – powiedział i wrócił do mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się przed kobietą. Stała w osłupieniu przez kilka minut, nie mogąc uwierzyć że tak to się kończy. Otarła spływające łzy i podniosła walizki. Były ciężkie. Dorobek jej życia, zamknięty w dwóch małych torbach.


-To tutaj panno Parker. Pokój numer 214. – uśmiechnął się boy hotelowy i przekręcił pozłacaną klamkę. Kobieta skinęła głową i wręczyła chłopcu 5 dolarów. Oczy miała opuchnięte, a makijaż całkowicie się rozmazał.

Pokój numer 214 był jednym z najlepszych w hotelu Southwark. Z okna rozchodził się piękny widok na Tower Bridge. Oświetlony most sprawiał wspaniałe wrażenie, aż trudno uwierzyć, że był dziełem ludzkich rąk.

Na środku pokoju stało duże, królewskie łóżko z jasną pościelą. Wokół roznosił się delikatny zapach jaśminu. Liz postawiła walizki obok starej, drewnianej szafy i wybuchając płaczem rzuciła się na posłanie.

Dochodziła czwarta nad ranem, kiedy Elisabeth zmorzył sen.
W tym samym czasie mężczyzna ubrany w czarny płaszcz i ciemne okulary przystanął pod pokojem numer 214.

Zdjął skórzane rękawiczki i sięgnął do głębokiej kieszeni. Przez lukę pod drzwiami przeleciała beżowa koperta. Na środku widniał duży, drukowany napis: Elisabeth Parker.

Na piętrze słychać było oddalające się kroki.....aż w końcu całkowicie ucichły...

C.D.N.

Zauważyłam zwiększone stężenie zdjęć przy końcu..Hmm w następnym odcinku postaram się, żeby były rozmieszczone w miarę równomiernie :* No i na jedym zdjęciu jest dzień zamiast nocy.....Przepraszam, że go już nie zmieniam, ale za moment wychodzę, a chciałam wkleić już drugą część...Oj coś za dużo się tłumaczę
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 29.06.2005, 10:43   #2
Sunrise
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Oto jest! Trzecia część (mam nadzieję, że oczekiwana). Wybaczcie to lekkie opóźnienie, ale wierzcie mi: nie miałam czasu. Kończyłam odcinek wczoraj w nocy (doceńcie ). Zapraszam do czytania.

Imitation of Life: Rozdział 3


Promienie londyńskiego słońca bezczelnie wdzierały się do pokoju numer 214, oświetlając każdy zakamarek pomieszczenia, w tym skuloną na łóżku kobietę. Z trudem otworzyła opuchnięte oczy i głęboko ziewnęła. Miała mocno pogniecione ubranie i rozczochrane włosy. Automatycznie spojrzała na stojący na szafce, plastikowy zegarek. Była 7.32...
-Samolot! – krzyknęła Elisabeth i szybkim ruchem wygramoliła się z pościeli.

Zgarnęła kilka najpotrzebniejszych rzeczy do jednej z walizek i ruszyła w kierunku wyjścia. Jej uwagę przykuła niewielka koperta leżąca pod drzwiami. 7.39....Liz wrzuciła przesyłkę do ciemnej torebki i wypadła na korytarz hotelowy.
-Pokój będzie na panią czekał, panno Parker. – uśmiechnął się boy hotelowy i wziął od kobiety niepotrzebną walizkę.

-Słucham? – Liz nie bardzo wiedziała o co chodzi. Wynajmowała pokój tylko na jedną noc.
-Po powrocie z podróży pokój będzie do pani dyspozycji.
Elisabeth uśmiechnęła się w podzięce i szybkim krokiem zeszła do recepcji. Minęła grupkę japońskich turystów oraz rodzinę z małym dzieckiem. Chłopiec zawzięcie szturchał matkę i wskazywał na burzę włosów Elisabeth. Liz przygładzając włosy pobiegła do wyjścia. Znalazła się na ruchliwej ulicy przepełnionej ludźmi. Słońce jak szalone świeciło wszystkim po oczach i doprowadzało do szału kierowców.
-Taxi! – zawołała kobieta machając do czarnego samochodu z logo hotelu – Jak najszybciej na lotnisko Heathrow . – wydyszała. Kierowca skinął głową i nacisnął pedał gazu.
Jechali przez zakorkowane ulice Londynu. Minęli tylko jedno skrzyżowanie, na którym nie musieli stawać na czerwonym świetle.

-Nie może pan szybciej?! –warknęła Elisabeth.
-Taka godzina. Nie da rady –zachrypiał kierowca i zatrąbił klaksonem.
Wybiła równo 8, kiedy samochód wjechał na ogromny parking. Liz rzuciła kierowcy kilka banknotów i porwała starą walizkę. Najszybciej jak potrafiła pobiegła w stronę głównego wejścia. Przebiła się przez grupy wycieczkowe i z trudem znalazła się przy terminalu numer 3. Wiedziała, że trafiła dobrze. Przed nią stał Bryan Matthew, opierając się o metalową poręcz. Miał na sobie krótkie spodnie i luźną koszulę. Całkowite przeciwieństwo Elisabeth, która wyglądała jakby wyszła prosto z pracy.

-Parker... już myślałem, że stchórzyłaś – zaśmiał się szatyn. Kobieta nie odpowiedziała i dumnym krokiem przeszła przez bramkę, strzeżoną przez dwóch postawnych mężczyzn. Bardzo chciała coś nagadać towarzyszowi, ale w porę przypomniała sobie o śmierci Franka. Jak ona zachowywałaby się w podobnej sytuacji? Matthew ruszył za nią. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie jedyną ozdobą była latynoska sprawdzająca bilety.
-Życzę miłej podróży. – powiedziała i uśmiechnęła się zalotnie.


Lecieli pierwszą klasą, co dla pracowników MI6 było prawdziwym zaszczytem. Elisabeth i Matthew siedzieli naprzeciwko siebie, co chwilę mierząc się wzrokiem.
-Tu być wolne? – zapytał otyły mężczyzna o wschodnich rysach. Kobieta skinęła głową i błagalnym wzrokiem spojrzała na tłumiącego śmiech Bryan’a. Obcokrajowiec jednak szybko zasnął i nie stwarzał większych problemów. Elisabeth spojrzała za okno i zanurzyła się w myślach. Mimo całej tej sytuacji, ciągle powracała do Jasona. Chyba miał rację...ale mimo wszystko szkoda. Może gdyby została lekarzem, tak jak chciał jej ojciec, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Z rozmyślań wyrwał ją cichy głos Matthew.
-Odebrałaś dzisiaj pocztę? –zapytał nieśmiało.
-Dlaczego pytasz? –zdziwiła się Elisabeth. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i wrócił do czytania porannego „Times’a”. Kobieta przypomniała sobie kopertę, która teraz bezpiecznie spoczywała na dnie jej torebki.
-Muszę iść do łazienki –powiedziała i ruszyła w stronę bordowych drzwi w przedniej części samolotu.
-Lepiej popraw sobie makijaż. Wyglądasz potwornie.
Pociągnęła za czarną zasuwkę z napisem „zajęte” i wysypała całą zawartość skórzanej torebki na blat wąskiej szafki. Popatrzyła w lustro. Faktycznie wyglądała nie najlepiej.

Zwinnym ruchem uczesała włosy i doprowadziła się do porządku. Szybko zmieniła wczorajsze ubranie i sięgnęła po nieco już wymiętą kopertę. Była mocno zaklejona, a napis „Elisabeth Parker” całkowicie się rozmazał. Liz jednym szarpnięciem otworzyła przesyłkę. W głowie zaczęły kotłować się jej setki myśli. Blada usiadła na podłodze wypuszczając z ręki plik fotografii. Na każdej widać było nagą kobietę, leżącą w zakrwawionym pomieszczeniu...Kobietę z twarzą Elisabeth...

Niewiele różniła się od Franka Donalds’a. Kto mógł przysłać jej coś takiego? Liz z trudem podniosła się z zimnej posadzki i chwiejnym krokiem wróciła do Matthew.
-Dobrze wiesz, że odebrałam dzisiaj pocztę! Co to za zdjęcia?! – krzyknęła nie zwracając uwagi na pozostałych pasażerów. W jej głosie wyraźnie słychać było nutkę paniki.

-Siadaj! –warknął mężczyzna i pociągnął Elisabeth na fotel. – Bądź bardziej dyskretna, albo kiepsko skończymy.
-Przestań mnie pouczać, tylko powiedz o co w tym wszystkich chodzi.
Matthew sięgnął do kieszeni i wyjął pogiętą, zieloną kopertę. Podobnie jak poprzednia, była opatrzona dużym nadrukiem „Bryan Matthew”. Liz niepewnym ruchem wyjęła kilka zdjęć...Tym razem postać była ubrana. Jednak znów wokół niej roztaczało się może krwi.

-To jest jakiś koszmar – wysapała kobieta i przetarła oczy.
-Gdyby nie ta krew zaryzykowałbym stwierdzenie, że całkiem ładna z ciebie dziewczyna – zachichotał Bryan i schował wszystkie fotografie do jednej z kopert.
-To wcale nie jest śmieszne! Jak w ogóle możesz z tego żartować?!
-Wystarczy, że ty panikujesz. Lepiej się zrelaksuj. Przed nami dwie godziny lotu...-to mówiąc szatyn usadowił się wygodnie z fotelu i zasunął na oczy czapkę baseballową. Elisabeth odetchnęła głęboko. Była 8.34, a ona już miała serdecznie dość tej wyprawy.

Zegar wybił godzinę 10.30 kiedy brytyjski samolot wylądował na rosyjskim lotnisku Szeremetiewo. Było znacznie cieplej niż rano. Ogromny telebim wskazywał na zmianę godzinę i obecną temperaturę: 35 stopni Celcjusza.
-Ktoś nam zgotował komitet powitalny – zawołał Matthew wskazując na idącego ku nim mężczyznę ubranego w czarny prochowiec i ciemne okulary.
- Nie ma szans, żebyś poznał, że to tajniak – zachichotała Elisabeth i pierwszy raz uśmiechnęła się do szatyna.

Potężny mężczyzna podszedł do nich i chrapliwym głosem wydyszał ledwo słyszalne zdanie.
-Przysłano mnie, żebym odebrał państwa z lotniska...
-Dziękujemy, ale już zamówiliśmy taksówkę – odpowiedział Bryan, starając się, aby jego głos był stanowczy i opanowany.
-Nalegam –odezwał się przybysz i skierował niewielki pistolet prosto w pierś stojącej obok Elisabeth.– Jaka jest państwa decyzja?

C.D.N...wkrótce

Ostatnio edytowane przez Sunrise : 29.06.2005 - 10:47
  Odpowiedź z Cytatem
stare 13.07.2005, 11:17   #3
Sunrise
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

I jest Wybaczcie to potworne opóźnienie, ale cały czas mam w domu remont i do tej pory mój komputerek stał osamotniony i bez zasilania...Odcinek może być trochę niedopracowany, ale robiłam go w wielkim pośpiechu. Przes to całe domowe zamieszanie z trudem było mi dokopać się do komputera i kabli. Zapraszam do czytania


Imitation of Life: Rozdział 4


-Jaka jest państwa decyzja? – powtórzył mężczyzna, wciąż trzymając wyciągnięty pistolet. Zapadła cisza. Mimo, że wokół przewijało się wielu ludzi, nikt nie zwrócił uwagi na stojącą na środku trójkę osób. Napastnik stawał się coraz bardziej niecierpliwy i głupstwem byłoby wdawanie się z nim w dyskusję. Zwłaszcza jeśli miał w ręku CZ 75 Champion. Bryan znał dobrze ten rodzaj broni. Taki sam pistolet nosił konkubent jego matki i wiedział co to cudeńko potrafi zdziałać.

-9 milimetrów.. Szybki jak strzała. – powiedział przybysz, a jego ręka niebezpiecznie zadrgała.
-W takim razie proszę prowadzić – ton głosu Matthew nie zdradzał zdenerwowania. Był spokojny i stanowczy. Wziął Elisabeth za rękę i powoli podeszli do mężczyzny w ciemnym płaszczu. Kobieta była cała spocona, a po jej ciele co chwilę przebiegały dreszcze. Napastnik opuścił lufę pistoletu, zadowolony że i tym razem nie zawiedzie swojego szefa. Jednak ten niewielki ruch okazał się największym błędem, jaki mógł popełnić. Matthew zwinnym ruchem podskoczył do mężczyzny i ze sprawnością boksera powalił przeciwnika na ziemię.

Przez kilka sekund szamotali się na rozgrzanym chodniku ku uciesze nieświadomych przechodniów. Matthew wyrwał z rąk leżącego pistolet i rzucił go przerażonej Elisabeth.
-Potrzymaj! – krzyknął, ale w tym momencie napastnik zafundował mu potężny cios w plecy. Szatyn jęknął z bólu, ale dalej walczył zawzięcie. Zbir okazał się potężnym przeciwnikiem i zdawał się wcale nie męczyć.
-Zrób coś! – wrzasnął Matthew, a jego głos brzmiał jakby właśnie przechodził młodzieńczą mutację. Ramiona paliły go niemiłosiernie, co chwilę ocierając się o rozgrzany asfalt. Elisabeth podbiegła do szamoczących się mężczyzn i stanęła jak wryta. Dopiero kiedy Bryan oberwał kolejne uderzenie, a z jego nosa pociekła strużka krwi, kobieta drżącymi rękami uderzyła pistoletem głowę napastnika. Mężczyzna momentalnie stracił przytomność, a jego włosy zaczęły zalewać czerwone krople.

-Uch....dzięki. –wydyszał szatyn ocierając sączącą się krew. Roztarł posiniaczone ręce i popatrzył w stronę powalonego mężczyzny. Miał rozcięty kawałek głowy, ale poza tym nic mu nie było.
-Niezły cios jak na kobietę.– uśmiechnął się Matthew i zajrzał do wewnętrznej kieszeni płaszcza napastnika. Na niewielkim dowodzie widniało nazwisko „Lenart Pietrov”.
-Myślisz, że przysłał go Wisho? – zapytała Elisabeth rozglądając się nerwowo po parkingu. Co chwilę mijali ich zaciekawieni przechodnie, pytając czy owy leżący mężczyzna nie potrzebuje pomocy.
-Jak na razie jest jedynym podejrzanym, ale coś mi tu nie pasuje....Po co magnat narkotykowy miałby organizować zamach na królową?

-Sam mówiłeś, że ma ich już kilka na koncie...
-Tak, ale w każdym z tych przypadków odzywał się odpowiednio wcześniej. Ostrzegał, że zamierza uderzyć, podawał powód. Lubił utrudniać sobie pracę. Im trudniej było dokonać zamachu, tym bardziej był z siebie dumny. I nie chodziło mu tylko o głowy państw, ale o faktycznych przywódców. Chyba wszyscy wiemy, że nasza poczciwa władczyni nie ma wielkiego wpływu na politykę. Poza tym zwykle mścił się na swoich wcześniejszych przeciwnikach. Ludzie mający zatargi z Borisem mają czego się bać. – Bryan z trudem podniósł się z ziemi i otrzepał koszulę z jasnego pyłu.
-Może Frank się pomylił. Może przekazał złą informację, albo kryptolodzy MI6 nie potrafili odszyfrować jego przekazu....-kobieta natychmiast pożałowała tego co powiedziała. W oczach Matthew pojawił się ból po stracie przyjaciela, ale jego twarz nadal pozostawała niewzruszona i opanowana.
-Przepraszam...-wyszeptała.
-Nie przejmuj się...Poza tym nie chcę mieszać spraw prywatnych i zawodowych. – Mimo lekkiego drżenia głosu, mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Przez głowę Elisabeth przemknęła myśl, że chyba zbyt pochopnie oceniała współpracownika – Powinniśmy pojechać do laboratorium, w którym go znaleźli...
Kobieta kiwnęła przytakująco głową.
-Szefie!? Jest tam szef?! – z niewielkiego głośnika przypiętego to paska Pietrova zabrzmiał piskliwy głos. Parker i Matthew stali naprzeciwko siebie, niepewnie oczekując na rozwój sytuacji. Głos jeszcze kilka razy wywołał imię Lenarta, po czym zza stojącej parę metrów dalej, niebieskiej furgonetki wybiegło dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn.

-Załatwili szefa! –krzyknął jeden z nich wskazując na leżącego na ziemi bruneta – Pożałujecie tego!
Blondyn skierował pistolet w stronę Elisabeth i Matthew i wypuścił z niego potężną partię naboi. Stał jednak za daleko by mógł trafić. Kilka kul drasnęło stojące obok BMW, które odezwało się długim i głośnym alarmem.
-Tutaj! – wrzasnął szatyn i pociągnął Liz za najbliższy samochód. Na szczęście był do duże auto dostawcze, które dało im chwilowe schronienie. Z oddali słychać było przekleństwa dwóch napastników.

-Trzymaj – powiedział i wręczył kobiecie pistolet, który udało mu się wyrwać z rąk Lenarta Pietrova. Sam wyciągnął spoczywający w wewnętrznej kieszeni P-64. W ciągu całego życia użył go tylko raz. Choć to jedyna pamiątka jaką miał po dziadku, pozwolił aby pracownicy MI6 wnieśli do tego antyku trochę nowoczesności.
Bryan Matthew wychylił się delikatnie zza brązowego bagażnika i mrużąc jedno oko wycelował w blondyna. Pudło. Kula minęła obu mężczyzn o dobre kilka metrów.
-Zostań tu. – powiedział i wciąż kucając ruszył między samochodami. Był już całkiem blisko celu, kiedy jego uwagę przykuł przemykający po pobliskich krzakach cień. Elisabeth na drżących nogach, kryjąc się za coraz to nowymi autami biegła w stronę napastników. Nie była jednak wystarczająco niezauważalna....
-Już uciekasz kotku? – zapytał blondyn i wycelował pistolet prosto w czoło kobiety.

Przerażonym wzrokiem obiegła parking, ale nie zdołała dostrzec Bryan’a. Wiedziała, że i tym razem musi poradzić sobie sama. Najgłupszą rzeczą jaką mógł teraz zrobić Matthew było wyjście z ukrycia. Wypuściła z rąk broń Lenarta i posłusznie uniosła ręce. Blondyn uśmiechnął się szyderczo i oblizał wargi. W tym momencie jednak stała się najmniej oczekiwana rzecz. Zza krzaków wyszedł Bryan, trzymając nad głową pistolet.
-Ona nie ma z tym nic wspólnego –powiedział – To ja jestem wam potrzebny.
-Ty kretynie! – wrzasnęła Elisabeth, co jak się okazało było bardzo dobrym posunięciem. Zdezorientowany brunet kręcił głową, starając się nie spuścić z oczu kobiety i szatyna. Chwila nieuwagi wystarczyła i wściekła Liz rzuciła się na niego, wytrącając mu broń i zadając kilka ciosów w twarz. To była ich szansa.

-Ty suko! –krzyknął blondyn i automatycznie wystrzelił prosto w Matthew. Kula wbiła się w jego ramię wydając nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Szatyn jęknął i bezwładnie opadł na ziemię. Nie stracił przytomności, ale ból zagłuszał wszelkie jego odczucia. Z ust Elisabeth wyrwało się jedynie ciche „nie”. Do oczu napłynęły jej łzy. Teraz blondyn celował w jej serce.

-Myślałaś, że to będzie takie proste? –wysyczał i spojrzał z odrazą na swojego towarzysza. Miał całą podrapaną twarz, a z nosa sączyła się krew. Leżał obok Bryan’a, którego zdawał się być nieobecny. – Twój przyjaciel powinien na przyszłość uważać. Wielki Mistrz zadowoli się tobą....
Napastnik zbliżył się do Elisabeth, trzymając w ręku gruby sznur. Zaśmiał się złowieszczo i naprężył go jeszcze mocniej.
-Przygotuj się laleczko – szepnął, ale jego słowa przerwa huk dwóch wystrzałów. W plecach blondyna utkwiła kula, pozbawiając go życia...Drugi pocisk na wylot przeszył jego czaszkę.

Mężczyzna upadł na ziemię, wydając z siebie ostatni jęk. Obok niego stała oniemiała Liz, trzymając się na obryzganą krwią sukienkę.
-Zwykle nie strzelam w plecy, ale on też nie był fair – odezwał się tajemniczy głos wybawiciela – Musimy go zabrać do mojego domu – powiedział i wskazał na w pół przytomnego Matthew. Elisabeth oczami pełnymi łez spojrzała na mężczyznę...Przed nią stał ten sam otyły cudzoziemiec, z którym siedzieli w samolocie....

C.D.N.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 01.08.2005, 21:51   #4
Sunrise
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Wybaczcie, że tyle kazałam Wam czekać na kolejną część moich wypocin, ale siła wyższa. Odcinek miał się ukazać ponad tydzień temu, ale wyjazd na wakacje nieco się przyspieszył i po prostu nie zdążyłam. Zobaczmy co z tego wyszło Zapraszam do czytania i komentowania. Aha i przepraszam za modyfikację w wyglądzie "otyłego mężczyzny"

Imitation of Life: Rozdział 5

-Kim ty do cholery jesteś? –wyjąkała Elisabeth starając się zachować spokój. Wychodziło jej to jednak kiepsko. Nie mogła opanować drżenia rąk i łez co chwilę skapujących z jej szarych oczu.
-To chyba nie jest najlepszy moment na przedstawianie...-powiedział przybysz i ruszył w stronę leżącego Matthew – Powinniśmy się pospieszyć... mocno krwawi..
Mężczyzna wyjął z kieszeni spodni mały telefon komórkowy, wystukał kilkucyfrowy numer i szepnął coś po rosyjsku. Jak na zawołanie, zza żywopłotu okalającego parking lotniska, wyjechała długa, czarna limuzyna. W jej połyskującej karoserii odbijało się moskiewskie słońce, uderzając prosto w oczy zmęczonych podróżą ludzi. Samochód zatrzymał się przed grubym mężczyzną, a z jego wnętrza wyskoczyło dwóch ubranych na czarno ludzi. Podskoczyli do rannego Bryan’a i delikatnie wprowadzili go do samochodu. Szatyn jednak nie wiedział co się z nim dzieje i gdzie jest. Ból bijący od postrzelonego ramienia promieniował na całe ciało i blokował wszystkie inne zmysły. Markowa koszula przesiąknięta była krwią wylewającą się z rany. Na rozgrzanym chodniku pozostało sporo czerwonych kropel.
Zaraz za nimi do samochodu wsiadł ów Rosjanin. Zanim jednak zamknął drzwi wychylił się nieco i zawołał do Elisabeth.
-Radziłbym wsiadać o ile mamy dowieść go żywego.

Kobieta bez słowa wsiadła do limuzyny. Wewnątrz zdawała się być dużo większa niż można się było spodziewać. Siedzenia obite najwyższej jakości skórą dodawały uroku i wytwornego stylu. Na środku ustawiono mini barek z kilkoma kieliszkami i jednym z francuskich win. Elisabeth usadowiła się obok bruneta i wzrokiem pełnym obaw spojrzała na Bryan’a. Widząc jego puste oczy i zalane krwią ciało zdała sobie sprawę, że od tych kilku minut zależy jego życie.. Zdążą, albo będzie miała go na sumieniu do końca swoich dni.

. Samochód przyspieszył i nie zwracał uwagi na światła. Mknęli przez zatłoczone ulice Moskwy, zwinnie prześlizgując się pomiędzy innymi autami.
-Zwrotna jak na limuzynę prawda? –powiedział mężczyzna, jednak nie doczekał się jakiejkolwiek reakcji. Parker siedziała z wzrokiem wbitym w okno i bezmyślnie wpatrywała się w nieznane jej ulice. Dochodziła 10 kiedy samochód znalazł się przed ogromnym pałacem, stylizowanym na rzymską willę. Z dala wybijały się egzotyczne rośliny.

-Myślałam, że jedziemy do szpitala! –w głosie Liz zabrzmiała panika.
-Widać, że jeszcze nigdy nie była pani w Rosji – odpowiedział brunet i wysiadł z samochodu. Kiedy Elisabeth wygramoliła się z limuzyny jej oczom ukazał się zabytkowy budynek z ogromnym, czerwonym dachem i wysokimi schodami. Właśnie stamtąd dobiegały czyjeś głosy. Z marmurowych stopni zbiegało dwóch sanitariuszy i człowiek z białym fartuchu lekarskim. Mieli ze sobą nosze i sporych rozmiarów walizkę, prawdopodobnie pełną lekarstw i opatrunków.
-Jest w środku –krzyknął brunet i wskazał na otwarte drzwi. Sanitariusze z pomocą dwóch ochroniarzy położyli Matthew na noszach i szybkim krokiem ruszyli z powrotem w stronę pałacu.

-Idę z nimi – powiedziała Liz, nieco już uspokojona widokiem lekarza.
-Stój panienko – brunet złapał kobietę za rękę i mocnym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. – Poradzą sobie bez ciebie. To najlepszy lekarz w Moskwie. Lepiej chodźmy do środka. Zakładam, że marzysz o zimnym prysznicu...

Elisabeth chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna uciszył ją palcem.

Pomieszczenie do którego weszli było przesycone złotymi dodatkami i znajdowało się na granicy dobrego smaku. Na ścianach widniała zielona tapeta, co parę metrów zdobiona drogimi płótnami. Drewniane podłogi mogłyby z powodzeniem zastąpić licznie porozwieszane, zdobione lustra. Dokładnie wypolerowane i wyczyszczone były zasługą najwyższego stopniem pracownika posiadłości. Ernest Baloccio – pół Włoch, pół Rosjanin – zdawał się być zachwycony swoją pracą. Ubrany w staromodny sweter i muszkę, wybiegł na powitanie właściciela w domu.
-Młody pan domu wrócił – krzyknął uradowany, kłaniając się nisko przed grubym brunetem. Słowo „młody” wywarło na Elisabeth dość dziwaczne wrażenie, zwłaszcza że jej nowy towarzysz wyglądał co najmniej na pięćdziesiąt lat. Z drugiej strony, w porównaniu z siwym służącym, ona sama wydawała się dzieckiem.
-Zaprowadź panią do apartamentu i przygotuj kolację – powiedział mężczyzna i żegnając się z Liz zniknął za ogromnymi, rzeźbionymi drzwiami.
-Tędy – odezwał się Ernest i wskazał na wysokie schody, pokryte różową wykładziną.

Znaleźli się na drugim piętrze, kiedy Baloccio otworzył jedne z drzwi na końcu jasnego, elegancko urządzonego korytarza.
-Tu tutaj. Kolacja będzie za pół godziny na dole. –powiedział uprzejmie i pokuśtykał z powrotem na dół.
-Przepraszam..- krzyknęła Elisabeth. Chciała zapytać o swojego „wybawiciela”, ale starzec już zniknął.
Pokój, który dostała był jednym z najpiękniejszych jakie widziała. Wesołe promienie słońca padały na jasną tapetę i drewniane meble. Po środku stało ogromne łoże królewskie otoczone kilkoma bukietami kwiatów, a zza okna dobiegały radosne odgłosy ptaków. W samym rogu znajdowały się białe drzwi prowadzące do wyłożonej marmurem, przestronnej łazienki.

Elisabeth położyła na łóżku skórzaną torebkę, którą przez cały czas ściskała w dłoniach. Rozpięła suwak od sukienki i lekkim krokiem ruszyła pod prysznic. Letni strumień wody zmył z niej trudy całego dnia. Jej gładkie ciało ponownie nabrało świeżego koloru i z każdym kolejnym muśnięciem wody, stawało się coraz bardziej wypoczęte.

Po dwudziestu minutach, owinięta od stóp do głów w biały ręcznik, Liz wyszła z łazienki. Jej uwagę przykuła piękna, różowa sukienka, którą ktoś położył na łóżku. Obok stały pasujące do niej szpilki i otwarte pudełko z małymi, srebrnymi kolczykami wewnątrz. Nieco onieśmielona podarunkiem, postanowiła wyglądać dzisiaj oszałamiająco...Poza tym nie miała innego wyjścia. Jej czerwona sukienka za 150$ wyglądała koszmarnie. Naderwane ramiączko, wystrzępione zakończenie i pomięty przód zupełnie nie komponowały się z otoczeniem.
Minęło dokładnie pół godziny, kiedy Elisabeth z pełną gracją zeszła na kolację. Ogromny stół nakryty był na trzy osoby i zastawiony najróżniejszymi przysmakami. Przy dwóch talerzach już ktoś siedział.

Rosjanin podniósł się z krzesła i wskazując na towarzyszącą mu kobietę powiedział:
-Moja żona Natalia. – Drobna blondynka skinęła delikatnie głową i posłała Liz pełen serdeczności uśmiech.
-Proszę siadać. Ernest jak zwykle przeszedł samego siebie – powiedziała. Miała bardzo aksamitny głos, a Elisabeth przez chwilę wydało się, że gdzieś go już słyszała.
-Kochanie –przerwał jej mąż – Myślę, że panna Parker wolałaby najpierw zobaczyć się z Bryan’em. – Mężczyzna wyszczerzył zęby i wskazał na drewniane drzwi obok kominka. Elisabeth uśmiechnęła się szeroko i pognała do pokoju. Zatrzymała się przed wejściem i oddychając głęboko, delikatnie zapukała.

. Z pomieszczenia odpowiedział dobrze jej znany luzacki ton głosu. Kiedy weszła do pokoju siedząca na kolanach Matthew, prześliczna latynoska, zerwała się z łóżka i zarumieniona wyszła do jadalni. Bryan uśmiechnął się złośliwie.

-Wyglądasz.....inaczej. –powiedział powoli.
Liz spłonęła rumieńcem, ale nagle widząc wspaniały stan Matthew, jej nastawienie stało się mniej przyjazne.
-Co ty sobie wyobrażasz?! –wrzasnęła – Odkąd tu przylecieliśmy próbowano nas zabić, postrzelić, przejechać! I mam podłe wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego! Zamiast zastanowić się nad zadaniem, flirtujesz sobie z tą lalunią! I ten facet! Kto to w ogóle jest?! Jakiś pieprzony samarytanin?!

-Hej, nie nakręcaj się tak – powiedział Matthew i z trudem usiadł na brzegu łóżka – chyba czas, żebyśmy pogadali we troje: ty, ja i Boris.

-Boris? Boris Wisho?!

C.D.N......
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 22:46.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023