Tym razem zdjęcia wyszły, w moim mniemaniu, dobre ;>
Poszperałam w ustawieniach, tylko nie wiem, czy nie są aby za duże XD
No nic, zapraszam serdecznie do lektury.
Odcinek II, czyli o kacu i bólu głowy, dedykowany osobistościom czatowym ;>

Otworzyła oczy i stwierdziła, że chyba jest w wesołym miasteczku.
Bo otoczeniu brakowało tylko tysięcy światełek i baloników, reszta była identyczna – pomieszczenie kręciło się, wirowało, rozciągało się i jak na złość nie chciało stanąć w jednym miejscu. Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła. Obraz zatrzymał się, ale był to obraz nieprawdopodobny. Znajdowała się bowiem w mieszkaniu, i to bardzo eleganckim. Leżała na szarej, ekskluzywnej kanapie, pod ciemnym kocem. Znieruchomiała i wytrzeźwiała momentalnie. Wsadziła ręce pod koc i upewniła się, że ma na sobie wszystkie części garderoby, po czym odetchnęła z ulgą. Więc jednak nie popędy jakiegoś samca spowodowały, że znalazła się w tym luksusie.
- Kawy?
Obróciła szybko głowę. Za szybko.
Ból przeszył tył jej czaszki, jęknęła więc i opadła ponownie na kanapę.
- Boooli...
- No ja myślę. Nie szczędziła pani sobie przyjemności tego wieczoru, nieprawdaż?
- Która godzina?
- Ósma dopiero.

Spojrzała na fotel obok kanapy, na której leżała. Siedział w nim przystojny, na oko trzydziestoletni mężczyzna, trzymający w dłoniach kubek, z którego przyjemnie się dymiło. W powietrzu wyczuwalny był cudowny zapach świeżo zaparzonej kawy.
- Co ja tu robię? Kim pan jest?
Mężczyzna wstał, ruszył do kuchni i po kilku chwilach usłyszała syk gotującej się wody i jego ciepły głos:
- Pani tu trzeźwieje, a ja jestem człowiekiem który uchronił panią przed samobójstwem, z czego jestem, za przeproszeniem, cholernie dumny.
- Samobójstwem?
Z kuchni dobiegł ją odgłos wody nalewanej do kubka. Po chwili na stoliczku przed kanapą pojawiła się kolejna kawa, pieszcząca swym aromatem jej nozdrza. Chwyciła ciepły kubek w ręce i zaczęła ją powoli sączyć, czując jak wypełnia ją ciepło i cudowne poczucie wszechogarniającej ulgi.
- O mały włos, a spadłaby pani z mostu.
- Kim pan jest? – powtórzyła, patrząc mu w oczy.
- Adam Carrington, miło mi. – brązowe oczy z figlarną iskierką w środku, uśmiechnęły się znad krawędzi kubka.

Dziewczyna odłożyła puste naczynie na stoliczek, przeczesała dłonią włosy i westchnęła. Spojrzała na mężczyznę w fotelu. Nie wydawał się być w najmniejszym stopniu speszony tą sytuacją, a ona czuła się bardzo nieswojo.
- Jak się panu odwdzięczę?
- Niech pani się już nie spija.
To zdanie zadziałało na nią jak zimny prysznic.
Nie wiedziała nawet z kim spędziła ten wieczór i w jakich okolicznościach urwał jej się film i skąd wzięła się na moście. Ta biała plama we wspomnieniach naprawdę ją irytowała. Westchnęła ciężko.
- Dlaczego upadłam?
Mężczyzna spojrzał jej w oczy. Jego głos był miękki i ciepły, a zarazem stanowczy, brzmiał jak głos ojca karcącego dziecko.
- Bo upadki innych niczego cię nie nauczyły.
~*~

Jak dobrze. Kąpiel to rzecz, której naprawdę potrzebowała.
Spojrzała w lusterko stojące obok wanny i naprawdę się przeraziła. Wyglądała strasznie. Ostry makijaż, postarzający ją o dobre kilka lat, czarne włosy sterczące pod różnymi kątami.
To nie ona. To ktoś inny.
Czy to żart?
Był z siebie dumny. Może jednak uchował się w nim ten pieprzony duch Świąt i dlatego wziął ją do siebie? A może po prostu nie jest jeszcze zepsuty do szpiku kości?
Ciepła woda trysnęła do zlewu, a on zabrał się za mycie kubków.
Gdy skończył i obrócił się w stronę salonu, zauważył że dziewczyna stoi w drzwiach. Najwyraźniej od dobrych kilku chwil.

- Proszę pana...
- Adam, jestem Adam.
- Tak... Adam, czy... No, czy my...
- Do niczego nie doszło, jeśli o to ci chodzi. Chodź do pokoju, nie stercz tu jak kołek.
Przyglądnął jej się i na jego twarz wpłynął uśmiech. Bez makijażu i odoru alkoholu, zdawała się być zupełnie inną osobą. Zdecydowanie lepszą wersją dziewczyny z mostu.
- Jak masz na imię?
- Grace.
- A nazwisko?
- Grace wystarczy. – popatrzyła mu w oczy, on kiwnął głową.
Oczywiście, że wystarczy.
Milczeli. Cisza ta nie zaliczała się do tych niezręcznych.
Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się w tym samym momencie.
Dwie samotne dusze, które teraz tak bardzo potrzebowały mieć kogoś obok siebie.
Adam wstał i ruszył do kuchni.
Otworzył lodówkę i zaśmiał się głośno.
- Co się stało?
- Cóż, myślisz że kanapki mogą udawać wigilijną wieczerzę? Choinki też nie mam, ale może coś da się zrobić.
- To dziś Wigilia? – Grace spojrzała ze zdziwieniem na drzwi lodówki, za którymi zniknął jej wybawca.

Drzwi lodówki jednak nie odpowiedziały twierdząco, tylko przemówiły głosem nieudolnie przypominającym bas świętego Mikołaja:
- Ho, ho, ho.