Epizod 2 i pół
Tanya podeszła do telefonu, złapała za czarną, mosiężną słuchawkę i wykręciła numer do starej znajomej- japonki Jin Hu Lee.
- No witaj, witaj kochanie! Słuchaj, imprezka się szykuje u mnie na chacie, zabierz swojego chłopaka, ale nie mów nic tej idiotce Viki. Jak ją widzę to mnie na rzyganie zbiera.
- Eee... no dooobra, nie bardzo dzisiaj mogę, ale wpadnę. Viki to moja przyjaciółka, więc muszę...
- Świetnie to wpadaj i nic nie przynoś, bo nie mam zamiaru znowu pić tego waszego szmelcu. Alkochol biednych jest nie do strawienia. No to paaaaaaa!!!- urwała Tanya i odłożyła pospiesznie słuchawkę.
- No dobra trzeba zająć się organizacją balonów i parkietu do tańczenia. To powinno być proste.- powiedziała do siebie nadziana dziewczyna. Wyszła na dwór i zastała siedzącego na białej, kosztownej ławie Piera, który próbował się nieco zrelaksować.
- No nie powiem, jesteś w gorącej wodzie kąpana... prawie doszło do tragedii, a ty już o imprezce myślisz.
- Słuchaj... ja nie myślę tylko działam, a po drugie primo jakiej tragedii?? To, że jest z ciebie taka ciamajda, że nie potrafisz ugasić kilku iskier to nie moja wina.
- Było nie było pogodę masz całkiem fajną.- zmienił temat mężczyzna, bo stwierdził, że nie ma co się męczyć.
- Tak, mam. Jeśli będziesz dla mnie miły może i dla ciebie znajdzie się miejsce na prakiecie. Ok, ale najpierw muszę zająć się organizacją.
Po kilkunastu minutach imprezownia była gotowa. Elektrycznie podświetlany parkiet, sprzęt, balony i wysokiej jakości wino były gotowe, a ludziska się zbierały.
- Co tu dużo gadać Jin... imprezkę czas zacząć.- stwierdziła Tanya.
Bum, bum łubudum. Muza gra tralalalala, imprezka się rozkręca.
Po kikunastu minutach zabawy większośc z imprezowiczów uchlała się drogim winem firmy Anakonda, a najbardziej oczywiście Tanya.
C>D>N