|
![]() |
#1 | |||||||||||||
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Prawdopodobnie w tej atmosferze happyendowego triumfalizmu zbrodnią będzie prozaiczne wytknięcie błędów, lecz ja mimo wszystko nie przepuszczę okazji, by to zrobić.
Cytat:
Cytat:
2. "Forma zabawy". Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
A teraz uwagi właściwe. W poprzednim komentarzu pisałem, że Dustin ma do wyboru wspólne zwycięstwo lub indywidualną klęskę. Początek odcinka XXXIII zdaje się jednak sugerować, że porażka - przynajmniej przez pierwszych kilka miesięcy po ostatnim spotkaniu - jest obustronna. Okres to zbyt krótki, by L. mogła przejść nad sprawą do porządku dziennego i poszukać nowego faceta (trauma po minionych przeżyciach jest zbyt świeża; znajduje to zresztą odbicie w deklaracjach samotności - na dłuższą metę, przynajmniej moim zdaniem, tracących znaczenie), a jednocześnie zbyt długi i naznaczony udręką pani Wing, by faktyczny niemal rozpad małżeństwa uznawać za wyłączną sprawę Dustina. Znajduje więc potwierdzenie teza pozornie przeciwstawna do poprzedniej, a mianowicie że postawa Amerykanina szkodzi nie tylko jemu, ale i osobom mu bliskim. Dodam jeszcze jedno - możliwe, że to cierpienie innych odbija się rykoszetem. Zresztą poniższe zdanie mówi samo za siebie: Cytat:
Po dłuższym namyśle sądzę, że nawet potrafię zrozumieć zachowanie L. Ona w sumie "i chciałaby, i boi się" - dlatego też najpierw pragnie wyrzucić Dustina (żywe jest bowiem wspomnienie brutala, który ją spoliczkował w Los Angeles), jednakże deklaracja poprawy postępowania diamentralnie zmienia sytuację. Oczywiście same słowa "Nie zrobię tego więcej" nie mają jakiejś zbawczej mocy; działają tu czynniki bardziej rozłożone w czasie - ta tęsknota, ta (jeszcze?) nie wygasła miłość, ten ból (a może raczej niszczące zobojętnienie) samotności. One w tej chwili znajdują ujście, otwierając szansę na naprawę relacji z mężem. O dziwo, przez uczucia dochodzimy do zdroworozsądkowej kalkulacji - L. nie do końca wie, czy pragnie pojednania, ale rozumie, iż trzeba chociaż spróbować. Wszak nie wiadomo, ile by mógł potrwać dalszy marazm - możliwe, że zanim blondynka doszłaby do "normalności" (moim zdaniem jednak nieuchronnej), upłynęłyby lata. [edycja: 25.05.2010] O ile teza o indywidualności klęski Dustina wydaje się nieco dyskusyjna, przynajmniej w świetle powyższych wywodów, to mogę się pocieszyć, że chociaż paplanina o wspólnym zwycięstwie się choć trochę sprawdziła. Cóż by tu rzec o scenie pojednania małżonków? Do dialogów raczej przyczepić się nie mogę; jakkolwiek brzmią dość tradycyjnie (zresztą po co komu ekstrawagancje w kluczowym momencie życia), to jednak nie ześlizgują się na poziom banału. Zresztą nie ukrywajmy - masz u mnie wielkiego plusa za niedopowiedzenie przy wyznaniu miłosnym L. i Dustina. Tak na dobrą sprawę nie dziwi nawet stosunkowa oszczędność opisów. Kto wie - może pisząc o tak wzruszających momentach, należy stosować dyplomatyczną zasadę, iż lepiej nie mówić nic, niż powiedzieć o jedno słowo za dużo. [ed. 6.06.2010] Jeśli chodzi o spotkanie Dustina z dziećmi, to da się tu zauważyć pewną paralelę: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Co zaś się tyczy ślubu - no cóż, wydaje mi się, że jest to jeden z lepszych opisów w całej "Szansie". Nie będę się nad nim zbytnio rozwodził, albowiem - szczerze powiedziawszy - nie mam się do czego przyczepić. No, może tylko jedno zdanie trochę mi nie podchodzi (to tak jeszcze a propos uwag formalnych): Cytat:
Całość jest natomiast rozbudowana, lecz bez wdawania się w zbędne szczegóły. Nie chodzi tu bowiem o dokładny opis strojów i dekoracji, lecz o przypomnienie nastroju w tak szczególnej chwili. Jakkolwiek może to zostać odebrane jako "dobra rada" literackiego "wujka" (a moja intencja jest inna), to przyznam się, że na Twoim miejscu akcenty rozłożyłbym podobnie. [ed. 18.07.2010] No i naturalnie cieszy wzmianka o państwie Stewart. To takie oczko puszczone do czytelników "Powrotu do przeszłości". W ostatnich dwóch fragmentach (ślub i scena końcowa) pada pytanie, czy nie można było rozegrać tego wszystkiego inaczej, prościej - by nie powiedzieć, że iść na łatwiznę. Faktycznie bowiem, życie L. i Dustina to trochę taka droga z Łodzi do Warszawy przez Rzeszów (a może raczej z Los Angeles do Warszawy przez Kapsztad?). I w tym miejscu odwołam się do słów głównej bohaterki - być może na świecie istnieje pewien porządek, pewna sprawiedliwość, która wyznacza każdemu z nas pewną ustaloną ilość (a może raczej ustalony ciężar?) problemów. Sporą część tego limitu państwo Wing wykorzystali, nie decydując się na wspólne życie w Stanach. Cytat:
Sytuacja ta podobna jest zresztą do obozu przetrwania. Można wzdychać, jacy to ci uczestnicy głupi, że wybierają się na wyjazd, na którym nie tylko nie odpoczną, ale i nadwerężą swe nerwy do granic możliwości. Lecz jeśli ci uczestnicy zaliczą próbę, będzie to oznaczało, że poradzą sobie w niejednej kryzysowej sytuacji. [z wersji pierwotnej] Cytat:
Z tym fragmentem zmieściłem się jeszcze w starym tygodniu. :-) Ciąg dalszy nastąpi jutro w drodze edycji. Ostatnio edytowane przez Hnat : 18.07.2010 - 17:18 |
|||||||||||||
![]() |
|
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 2 (0 użytkownik(ów) i 2 gości) | |
|
|