![]() |
#38 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Dzięki, że dalej czytacie
![]() Więc jak obiecałam tak robie, dodaje kolejny odcinek, nieco dłuższy od poprzedniego. Marek bębnił palami o kierownicę bezmyślnie wpatrując się w szary asfalt ulicy. Co jakiś czas rzucał zdenerwowane spojrzenie w stronę skrytego za brzozami ceglanego domu. Kiedy zaparkował samochód na ulicy Wojciechowskiej zegar pokazywał godzinę piątą po południu, teraz słońce już prawie zachodziło. Mimo upływającego czasu nie mógł się zdobyć na wyjście z auta. Za każdym razem gdy musiał przekroczyć próg tego domu czuł jak stalowe obręcze zaciskają się wokół jego wnętrzności. Zbyt dużo wspomnień tam zostawił. Zbyt dużo dobrych wspomnień, które w groteskowy sposób kontrastowały z jego obecnym życiem. Detektyw w końcu zebrał się na odwagę i wyszedł z samochodu. Przebiegł przez ulicę i przechodząc przez zadbany ogród znalazł się pod drzwiami. Poprawił pognieciony płaszcz i przeczesał palcami włosy, starając się nadać swojemu wyglądowi schludny charakter. Po kilku głębszych wdechach nacisnął dzwonek. Po chwili drzwi otworzył wysoki brunet o ciemnych oczach. Marek z lekkim uczuciem zazdrości przebiegł spojrzeniem po jego idealnie skrojonym garniturze, który zapewne musiał kosztować fortunę. - Och... Witaj – powitał go mężczyzna. Marek odpowiedział jedynie lekceważącym kiwnięciem głowy i nasiąkniętym fałszem uśmiechem – Spóźniłeś się – powiedział brunet ostentacyjnie patrząc na wieki, srebrny zegarek na nadgarstku, który musiał być jeszcze droższy niż garnitur. ![]() -Artur wpuścisz mnie, czy mam tu stać do jutra?- zapytał Marek przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zamrugał nerwowo słysząc podirytowanie w jego głosie i odsunął się przepuszczając go przez drzwi. -Jasne, wchodź. Marek wyminął go bez słowa i wszedł do skąpanego w zachodzącym słońcu salonu. Rozejrzał się po pokoju. Trochę się zmieniło od czasu kiedy był tu po raz ostatni. Nie powinno to go dziwić. Marta zawsze miała zwyczaj przestawiania mebli raz na kilka miesięcy. Na początku wydawało mu się to urocze, kiedy z poczerwieniałą od wysiłku twarzą przesuwała kanapę lub przewieszała obrazy na ścianach. Czasami jej pomagał, ale najczęściej wyganiała go do kuchni i wołała dopiero by mógł podziwiać efekt końcowy. Gdy już skończyła siadała w fotelu z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i z zadowoleniem rozglądała się po pokoju. -To tak jakbyśmy wprowadzili się do całkiem nowego domu – zwykła mawiać- Niby ten sam pokój i te same meble, a jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej, prawda kochanie? Zawsze przyznawał jej racje, a potem siadał obok niej na oparciu fotela i wtuleni w siebie razem podziwiali ten „całkiem nowy pokój”. Potem brał ją za rękę i prowadził do sypialni na piętrze. Przez myśli Marka przebiegło pytanie czy teraz w taki sam sposób świętuje ceremonie przemeblowania z Arturem... oczami wyobraźni zobaczył ich wtulonych na fotelu, a potem... Potrząsnął głową starając się jak najszybciej wyrzucić ten obraz z pamięci. Nie powinno go już interesować życie prywatne Marty. Ta strefa już go nie dotyczyła. - Widzę, że Marta zrobiła przemeblowanie- zauważył gorzko Marek, czując że musi coś powiedzieć by przerwać ciszę. -Tak, wiesz jaka jest – odparł Artur przewracając oczami- Nie może spokojnie usiedzieć na miejscu. Dynamit, a nie kobieta- dodał lubieżnym tonem. Marek resztkami sił powstrzymał się przed wbiciem pięści w nos tego napuszonego palanta. -No jesteś wreszcie! ![]() Detektyw odwrócił się słysząc za sobą znajomy kobiecy głos. W drzwiach kuchni stała Marta. Miała na sobie szarą sukienkę, która podkreślała jej figurę klepsydry. Ogniste promienie słońca wpadające przez kuchenne okno oplatały jej sylwetkę nadając jej ciepłą, niemal magiczną aurę. -Spóźniłeś się- powiedziała krzyżując dłonie na piersi. -Już to słyszałem- mruknął Marek- Słuchaj możemy pogadać na osobności – dodał patrząc znacząco na Artura. -Pewnie. I tak właśnie wychodziłem do pracy – wzruszył ramionami. Mężczyzna chwycił z szafki kluczyki do samochodu i złożył na ustach Marty gorący pocałunek. Marta z początku trochę zmieszana rozchyliła wargi i odwzajemniła pocałunek. Marek zauważył, że Artur kątem oka obserwuje go. O nie... nie da mu tej satysfakcji. Detektyw zadbał o to by żaden mięsień na jego twarzy nie zadrżał. -Pa, kochanie. Dzwoń jakby co – dodał ciszej, ale nie na tyle by Marek nie usłyszał- Do zobaczenia – powiedział puszczając oko do detektywa. -Zawołam Krzysia- powiedziała Marta wycofując się w stronę kuchni. -Nie zaczekaj – zatrzymał ją Marek – Muszę ci coś powiedzieć... ![]() Marta zastygła w bezruchu. Detektyw patrzał jak jej brwi unoszą się wysoko do góry. Zawsze tak robiła gdy się denerwowała. - Nawet się nie waż tego robić- wyrzuciła z siebie jednym tchem- Wiesz jak on długo czekał na ten wyjazd?! Od miesiąca o niczym innym nie mówi! -To nie moja wina -wycedził przez zaciśnięte zęby Marek- W moim biurze pojawił się inspektor i... -Nie interesuje mnie jaką masz znowu wymówkę- przerwała mu unosząc dłoń -Ja mu tego nie powiem. Sam to zrób. No idź! Bawi się w ogrodzie. Marek bez słowa minął ją w progu i wyszedł na podwórze przez kuchenne drzwi. Na trawie siedział pochłonięty zabawą siedmioletni chłopiec. - Cześć smyku. ![]() -Tato!- zawołał rozradowany. Poderwał się z ziemi i podbiegł do ojca Z nieśmiałością, która naznaczała dzieci które widziały rozstanie rodziców, oplótł ramionami szyję ojca i przywarł do niego. Marek poczuł jak metalowa obręcz ściska jego wnętrzności. Za każdym razem, kiedy syn się do niego przytulał, zastanawiał się, czy robi to po raz ostatni. Czy w końcu zmęczy się czekaniem na niego i go znienawidzi. -Spóźniłeś się – powiedział Olek, ale w jego głosie nie było słychać cienia wyrzutu, była w nim jedynie bezgraniczna radość z widoku ojca. -Wiem już to słyszałem- pozwiedzał wskazując głową w stronę domu. Kątem oka zauważył, że firanka w sypialni na piętrze poruszyła się. -No, ale dobrze, że już jesteś. Tylko więcej mi się nie spóźniaj, bo nie będzie telewizji- powiedział chłopiec wymachując groźnie palcem. Marek uśmiechnął się rozpoznając w postawie syna parodię zachowania matki. -Nie rób tak łobuzie bo mama będzie zła – rozczochrał blond czuprynę chłopca nie przestając się uśmiechać. - Nie będzie- machnął ręką Olek- Śmieje się zawsze kiedy tak robie. Artura też to bawi. Marek wzdrygnął się słysząc to imię w ustach syna. ![]() -Posłuchaj mnie młody- powiedział przykucając przy nim. W jednej chwili twarz chłopca zmieniła się. Uśmiech bezpowrotnie zniknął z jego ust. Jakby przeczuwając to co ma nadejść zacisnął wargi i spojrzał na ojca błagalnym spojrzeniem, w którym tliły się resztki nadziei. Marek spojrzał w oczy syna. Jedno niebieskie, drugie zielone... takie jak u niego. Chyba to była jedyna rzecz jaką po nim odziedziczył. Geny Marty całkowicie zdominowały wygląd chłopca. We wszystkim innym był kopią matki. Ten sam zadarty nosek, gęste włosy i pełne usta. Nawet z charakteru był podobny do niej. Uparty, zawzięty i ambitny. Marek uważał to za błogosławieństwo. Nie chciał by jego syn był taki jak on. -Stało się coś bardzo niespodziewanego- zaczął- Niestety... -Nigdzie nie pojedziemy- dokończył Olek. -Ja naprawdę zrobiłbym wszystko...- zaczął Marek. -Nic nie szkodzi- przerwał mu chłopiec- Pojedziemy innym razem Machnął ręką i jakimś cudem zdobył się na wymuszony uśmiech. -Mam coś dla ciebie w zamian- powiedział Marek i pośpiesznie wyjął z kieszeni płaszcza tabliczkę czekolady- Proszę, to dla ciebie. Prosto z Francji – dodał ciszej. Chłopiec przyjął z rąk ojca prezent. Przewracając w rękach zawinięty w złotko prostokąt obejrzał z go każdej strony udając zainteresowanie. -Dzięki tato. Pójdę już do domu bo zrobiło się zimno. Do zobaczenia. Zanim Marek zdążył cokolwiek powiedzieć, chłopiec obrócił się na pięcie i pobiegł do domu. Detektyw przeklną cicho. Kochał tego małego smarkacza i widok smutku na jego twarzy łamał mu serce. Szarpany wyrzutami sumienia usiadł na ogrodowej ławce i ukrył twarz w dłoniach. Był kiepskim ojcem. Wiedział to, ale nie potrafił temu w żaden sposób zaradzić. Pogrążony w własnych myślach nawet nie zauważył jak obok niego usiadła Marta. Poczuł unoszącą się wokół niej woń lawendy. Od lat używała tych samych perfum. - Znowu dałeś ciała – mruknęła z dezaprobatą. ![]() Odwróciła twarz w stronę promieni zachodzącego słońca i zamknęła oczy. Marek miał okazje by niezauważenie przyjrzeć się jej bliżej. Przez ostatnie lata na jej twarzy pojawiły się nowe zmarszczki, szczególnie gęstą siecią okalające oczy i kąciki ust. Ale ani trochę nie odbierało to jej urody. Wprost przeciwnie, nadawały jej klasy i powagi. Poza tymi kilkoma bruzdami pozostała taka sama jak w momencie kiedy ją poznał. -Kiedy wrócisz?- zapytała nie otwierając oczu. -Nie wiem- wzruszył ramionami- Za miesiąc może mniej... Zamilkł na chwilę, teraz dopiero w pełni zdając sobie sprawę, przez jak długi okres nie będzie się widział z Martą i synem. Marek zauważył gęsia skórkę na jej ramieniu. Miał ochotę ją objąć i ochronić przed chłodem wrześniowego wieczoru. Z trudem stłumił w sobie to pragnienie. -Zadzwoń raz na jakiś czas, dobrze?- zapytała z troską, której Marek myślał, że już nigdy nie usłyszy. Spojrzał na jej nieruchomy profil i zaciśnięte mocno wargi. Martwiła się o niego mimo że nie byli już razem. Taka właśnie była Marta. Cisza przedłużała się i stawała się coraz bardziej natarczywa. -Marta...- zaczął Marek. Kobieta odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Jej twarz była tak blisko, wystarczyło by tylko zbliżyć trochę głowę... nie, nie Marek, nie wolno ci tego zrobić. -Mógłbym jeszcze zatrzymać tę rudą perukę? Myślę, że będzie nam potrzebna- wyrzucił z siebie i natychmiast poczuł się jak idiota. -Oczywiście, teatr wystawia teraz Antygonę i przez jakiś czas nie będzie nam potrzebna. Mogę ci pożyczyć też jedną blond. Tylko błagam dbaj o nie inaczej dyrektor urwie mi głowę. -Oczywiście, przecież zawsze dbam- odparł Marek robiąc niewinną minę. Marta odchyliła głowę i roześmiała się. -Tego bym nie powiedziała. Tydzień temu, w czasie wystawiania „Snu nocy letniej” aktorka wyjęła z jednej gałązkę. Na szczęście grała leśną wróżkę i za bardzo to nie przeszkadzało, ale jeżeli takie coś przytrafiłoby się Antygonie...- wytrzeszczyła oczy i zagwizdała cicho – Wole nawet nie myśleć jak to się skończyło. Oboje roześmieli się, ale już nie w ten sposób który śmieli się lata temu. Teraz ich wspólny śmiech był inny, nieśmiały, jakby niepewny tego czy ma prawo istnieć. ![]() - Koniec tego lenistwa – powiedziała Marta uderzając otwartymi dłońmi o kolona- Muszę zrobić małemu kolacje- umilkła na chwilę jakby chciała zaprosić Marka na posiłek, ale najwyraźniej uznała, że to zły pomysł bo bez słowa uniosła się z ławki i ruszyła w stronę domu. Detektyw z zmarszczonymi brwiami obserwował jej kołyszącą się sylwetkę. -Marta -zatrzymał ją. -Tak? -Dobrze ci z Arturem?- zapytał cicho. Marta uniosła głowę i przebiegła spojrzeniem po koronach drzew jakby chciała w nich znaleźć odpowiedź. -Jest dobry dla mnie i dla naszego syna- powiedziała poważnie, dokładnie ważąc każde słowo- Opiekuje się nami, a to jest najważniejsze- dodała obdarzając go szczerym i ciepłym uśmiechem. -Też się wami opiekowałem- mrukną pod nosem spuszczając wzrok- Nigdy niczego wam nie brakowało -Nie Marek, nie mówię o pieniądzach. Chodzi mi o inny rodzaj opieki. Artur zawsze jest przy nas gdy tego potrzebujemy. Ciebie nigdy nie było, zawsze musieliśmy konkurować z twoją pracą. Tak naprawdę to ona była na pierwszym miejscu w twoim życie, nie my. Wyjeżdżałeś na całe tygodnie zostawiając nas samych w pustym domu. Każdej nocy drżałam ze strachu o ciebie, zastanawiałam się czy tym razem nie zginiesz w jakiejś cuchnącej uliczce, lub nie trafisz do więzienia. Miałam dość tłumaczenia naszemu synowi, dlaczego jego tata nie tuli go do snu. Nawet kiedy byłeś razem z nami w domu, myślami błądziłeś w zupełnie innym świecie. Zawsze pozostałeś dla nas zamknięty. Nie mogłam dalej tak żyć, w ciągłym strachu i niepewności. Straciłam tyle czasu by starać się zrozumieć co ci chodzi po głowie, dlaczego jesteś taki oderwany. Byliśmy małżeństwem... a mimo to nigdy nie zaufałeś mi na tyle by być ze mną szczerym -To nie tak... -Nieważne już jak to było- powiedziała Marta kręcąc głową- Nie jesteśmy już razem Marek. Mam teraz nowe życie i proszę cie, nie psuj mi tego -Nie mam ci zamiaru niczego psuć- Marek podniósł głos i zmierzył sylwetkę Marty rozłoszczonym spojrzeniem- Sama wszystko zepsułaś. Martwię się tylko o Olka... -O nie! Nawet nie próbuj się w ten sposób wykręcać!- krzyknęła Marta tupiąc pantoflem w miękką trawę- Gdzie byłeś kiedy miał swój pierwszy dzień w szkole, swoje pierwsze przedstawienie? Na Boga Marek! Ty nawet nie przychodziłeś na jego urodziny! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę jak bardzo on cię kocha? Ile razy o ciebie pyta i czeka, gdy masz przyjechać?! A ty... ty go wciąż trzymasz na dystans! Jakby wcale ci na nim nie zależało! Czasami patrzysz na niego w taki sposób... tak jakby był kimś obcym! Przecież to twój syn! Kiedy wreszcie dorośniesz do roli ojca? Siedem lat to dla ciebie za mało? On nie będzie wiecznie na ciebie czekał. Jest jeszcze dzieckiem i nie rozumie wszystkiego, ale przyjdzie czas, że cię znienawidzi, a wtedy pożałujesz tego straconego czasu. Dlaczego nie możesz go zaakceptować? Nie możesz mu pokazać, że ci na nim zależy? -Bo nie nadaje się na ojca!- krzyknął Marek podrywając się z ławki na równe nogi. -Ale nim jesteś! I pogódź się z tym. Nasz syn.... -Przestań w końcu!- Marek podskoczył do Marty i chwycił ją za ramiona- Dobrze wiedziałaś jaki jestem, a mimo to zamieszkałaś ze mną i wzięłaś ze mną ślub. Myślałaś, że się zmienię? Marta odepchnęła jego ręce i cofnęła się o krok. -Tak! Myślałam, że się zmienisz po narodzinach dziecka- wykrzyknęła mu w twarz. -Nigdy go nie chciałem! Dlaczego nie możesz zrozumieć, że my nigdy nie powinniśmy mieć syna! Marta otworzyła już usta by mu odpowiedzieć, ale ubiegł ją dźwięk zamykanego okna. Oboje odwrócili szybko głowy w stronę domu i wbili przestraszone spojrzenia w stronę pokoju na piętrze. -Olek...- szepnął Marek i ruszył w stronę drzwi kuchennych. -Ani się waż- Marta zagrodziła mu drogę własnym ciałem i brutalnie odepchnęła do tyłu. -Muszę z nim porozmawiać. Nie chciałem tego powiedzieć- tłumaczył się Marek nie spuszczając wzroku z szyby okna za którą jeszcze kilka sekund temu była twarz jego syna. -Ale powiedziałeś! I lepiej żeby cię teraz nie wiedział- Marta udaremniła kolejny szturm Marka na drzwi. -Muszę do niego iść. -Nie! Tylko pogorszysz sytuację. Idź już sobie. Nie dobrze mi kiedy na ciebie parze – powiedziała mierząc go chłodnym, pełnym wyrzutu spojrzeniem. Marek wbił rozżalone spojrzenie w jej zastygłą w złości twarz. -Dobrze wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć- powtórzył słabo, czując jak traci siły na prowadzenie dalszej walki. Tymczasem Marta rosła w siłę. Jak każda matka która staje w obronie swojego dziecka była w stanie walczyć, gryźć i drapać pazurami do ostatniego tchu w piersi. -Idź już! Rozumiesz mnie? Olek nie potrzebuje takiego ojca jak ty! Poradzimy sobie bez ciebie. Nie pozwolę byś dłużej krzywdził mojego syna i mnie. Nie chce cię więcej widzieć w swoim domu! Marek przestał się szarpać i wciągnął głęboko powietrze do płuc. -Jak sobie chcesz – warknął i szybkim krokiem ruszył w kierunku furtki. Następna część pojawi się niedługo. Jest już napisana, wystarczy tylko pstryknąć fotki. BTW mogę już wam zdradzić, że pojawi się całkiem nowy główny bohater i mogę już zdradzić, że będzie osadzony w innym czasie ![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|