![]() |
#11 |
Zarejestrowany: 17.07.2008
Skąd: Łodź
Płeć: Kobieta
Postów: 1,408
Reputacja: 10
|
![]()
Wybaczcie za tak długą zwłokę, jednak miałam bardzo ciężki miesiąc. Na szczęście od piątku tydzień wolnego, to będę mogła się za siebie porządnie zabrać. Postaram się też w najbliższym czasie wrzucić nowy odcinek Dziedziczki Ognia
![]() Mam nadzieje, że jacyś fani mi jeszcze zostali. Noc już dawno zalała całe miasto, niebo pozbawione gwiazd, a wiatr jakby wściekły, szarpał korony drzew i biczował twarze przechodniów Blade światło mrugającej, co jakiś czas przygasającej latarni ulicznej, padało na zakrwawiony beton ciemnej uliczki. Tłum gapiów wychodzących z klubu na papierosa, zebrał się wokół miejsca zbrodni, szepcząc między sobą i gestykulując nerwowo. Ciemnowłosa kobieta pchnęła ciężkie drzwi i wybiegła na zewnątrz klubu, postukując wysokimi obcasami po chodniku. Wbiła się w tłum ludzi i przepychając łokciami, dotarła na sam przód, gdzie miała najlepszy widok. – Oh! – jęknęła zasłaniając dłonią usta. Na betonie w kałuży krwi leżał młody mężczyzna. Jego jasne włosy opadały na siną, opuchniętą twarz, ubranie miał poszarpane i brudne, a obok niego porozrzucane były jego dokumenty. Kobieta podeszła bliżej i uklękła nad nieruchomym ciałem mężczyzny. Nie żył. Powoli wyciągnęła przed siebie szczupłą, bladą dłoń i delikatnie odgarnęła mu z czoła blond kosmyki. – Przepraszam… przepraszam cię. W oddali słychać było zdenerwowane szepty i oskarżenia. Ktoś dzwonił na policję, niektórzy rozchodzili się do domów, a inni wracali do klubu. Ciemnowłosa nie rozumiała, jak po czymś takim można się spokojnie bawić. Usłyszała sygnał nadjeżdżającej karetki, a zaraz potem poczuła mocny uścisk na swoim przedramieniu. Ktoś szarpnął nią i postawił do pionu, próbując jej coś przekazać. Ona jednak nie słuchała. Patrzyła na martwego mężczyznę czując, jak po policzkach spływają jej łzy. – Alice! Chodź – krzyknął czarnowłosy mężczyzna, ciągnąc ją za rękę w stronę zaparkowanego niedaleko samochodu. – Cholera, Alice rusz się! Musimy stąd uciekać! – Nie możemy go tak zostawić… on…on był moim przyjacielem! – krzyknęła kobieta, próbując wyrwać rękę z uścisku mężczyzny. – Puść mnie! ![]() – Alice opamiętaj się! On już nie żyje, a my jesteśmy obserwowani. Spójrz za siebie. – Chwycił ją za ramiona i obrócił. – Widzisz? A teraz zabierajmy się stąd. Ciemnowłosa chciała jeszcze coś powiedzieć, jednak na widok trzech postaci siedzących w cieniu baru naprzeciw, zmieniła zdanie i poddała się. Ostatni raz spojrzała na martwego przyjaciela, a następnie ruszyła w stronę samochodu. Wsiedli do środka, Alice zapięła pasy, a czarnowłosy odjechał z piskiem opon. Weszła do domu i zdejmując tylko buty na przedpokoju, udała się do kuchni. Uklękła i otworzyła dolną szafkę, z której wyciągnęła butelkę czerwonego wina, którego używała do gotowania spaghetti. ![]() Nalała sobie cały kieliszek i usiadła przy stole, dłonią ocierając spływającą po policzku łzę. Miała ochotę upić się do nieprzytomności i zapomnieć o tym, co zrobiła. Gdyby spróbowała mu jakoś pomóc, albo chociaż wysłuchała! Do niczego by nie doszło, a Mark by żył. Postawiła na stół pusty kieliszek i sięgnęła po butelkę, aby nalać kolejny, kiedy ktoś zabrał wino i odstawił je na blat kuchenny. Zdziwiona odgarnęła włosy za ucho i spojrzała na mężczyznę opartego o szafkę. – Murai… – powiedziała cicho. – Alice, miałaś zamiar się upić? – zapytał czarnowłosy. – Oszalałaś? – Bo… to wszystko moja wina – odpowiedziała spuszczając wzrok. – Mark umarł przeze mnie i… eh… przepraszam. – Nie wolno ci pić i dobrze o tym wiesz – powiedział Murai, siadając obok Alice. – To, że Mark’a zamordowali, nie była twoja wina. Nie jesteś jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Wiedział w jakim jesteś stanie, mógł zwrócić się do kogoś innego, ale nie zrobił tego. Wiem, że jest ci smutno, bo był twoim przyjacielem, ale musisz teraz myśleć o sobie i o małej. Alice położyła sobie dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się blado przez łzy. – Wszystko się ułoży, zobaczysz – powiedział pocieszająco, chwytając jej dłoń. – Tego nie wiem, ale wiem jedno… nigdy nie pozwolę jej robić tego, co my. Obudziła się z krzykiem, w ręce mocno ściskając komórkę. Zegar wskazywał trzecią trzydzieści, a za oknem zaczęło się powoli rozjaśniać. Wstała z kanapy i ruszyła po schodach na piętro. Otworzyła drzwi do pokoju córki i spojrzała na starannie zaścielone łóżko – nie wróciła do domu. Czując coraz szybsze bicie serca, ponownie wybrała numer. – Odbierz, do cholery! * Do domu wróciła koło południa. Widząc, że jej bateria w telefonie dawno wyzionęła ducha, udała się do swojego pokoju, aby ja podładować. Kiedy ekran komórki zamigotał dając jej do zrozumienia, że z baterią jest znacznie lepiej, odłożyła telefon na szafkę obok łóżka. Przeczesała palcami skołtunione włosy i przeciągając się, ruszyła w stronę łazienki. Marzyła o prysznicu. Chciała zmyć z siebie strupy zaschniętej krwi, które można było jeszcze zauważyć w niektórych miejscach. Zrelaksować się po traumatycznym wieczorze, kiedy wraz z Shunem uciekali przed mordercą. Chciała o tym zapomnieć, jednak wiedziała, że nie będzie w stanie. Zrzuciła z siebie brudne ubranie, włożyła je do kosza na bieliznę i odkręciła wodę. Weszła pod prysznic, czując jak gorące krople zmywają z niej zmęczenie i odprężają mięśnie po stresującej nocy. Niestety woda nie mogła odpędzić natłoku myśli, który zebrał się w jej umyśle. Najpierw nieznajomy, który paraliżował samym spojrzeniem, nienaturalnie jasnych oczu, później ten cholerny psychopata, a na koniec Shun. Gdyby nie jego mama… Westchnęła głośno, spłukując z włosów spieniony szampon. Po chwili zakręciła kran i owijając się granatowym ręcznikiem, wyszła z łazienki. Jej komórka zawzięcie wibrowała na szafce nocnej, a wesołą melodyjkę z „Naruto” słychać było w całym pomieszczeniu. Zdziwiona usiadła na łóżku i wzięła do ręki dzwoniący telefon. Mama. – Słucham? – Sanae! Tak się martwiłam! – Po drugiej stronie słuchawki słychać było wyraźną ulgę. – Dzwonie od rana! – Przepraszam, po koncercie poszłam do Shun’a, a telefon mi się rozładował. W każdym razie jestem cała i zdrowa. Nie musisz się już martwic. – Mogłaś zadzwonić! – krzyknęła Alice – Nie pomyślałam o tym… – Oczywiście, niech się matka martwi! Porozmawiamy wieczorem, kiedy wrócę z pracy! – Po tych słowach rozłączyła się. Sanae odłożyła z westchnięciem komórkę na szafkę, a następnie zdjęła ręcznik i poszła się ubrać. Rozsunęła drzwiczki szafy i wyciągnęła z niej lekko wytarte jeansy i swój ulubiony bordowy sweter. Później wysuszyła włosy, rozczesała je dokładnie i podeszła do biurka z myślą, że zaraz żołądek przyklei jej się do kręgosłupa. ![]() Wzięła portfel leżący na zamkniętym laptopie, a następnie wkładając go do torby udała się w stronę drzwi. Kiedy miała wyjść, przypomniała sobie o zostawionym na szafce telefonie, więc wróciła się aby go zabrać. Przy okazji postanowiła odwiesić mokry ręcznik który rzuciła na łóżko, żeby nie pomoczyć sobie pościeli. Chwyciła miękki materiał, ale gdy go podniosła, na poduszce zauważyła lekko pomoczoną, czerwoną kopertę. Rzuciła ręcznik na oparcie krzesła i zdziwiona wzięła z łóżka list. Kiedy chwyciła go do ręki, zauważyła, że na ciemnoczerwonym papierze narysowana jest czarna róża z kolcami. Przez chwilę wpatrywała się w rysunek z zaciekawieniem, aż postanowiła otworzyć kopertę i zobaczyć jej zawartość. – Sanae? A co ty masz taką dziwną minę? – Nagle w drzwiach jej pokoju pojawił się Akira, przecierając oko rękawem bluzy – Coś się stało? – Eeee… nic – mruknęła zbita z tropu dziewczyna, wsuwając pośpiesznie list do torby. – Wychodzę. Wrócę za parę godzin. – Rzuciła przez ramie wybiegając na korytarz. – Alee… – zaczął, jednak siostra właśnie zamknęła za sobą drzwi. * Od poprzedniego dnia pogoda nieco się pogorszyła. Na niebie pojawiło się mnóstwo ciemnych chmur, spomiędzy których próbowało wyjrzeć słońce. Było dość chłodno i wietrznie, jednak nie zanosiło się na deszcz. Przynajmniej w najbliższym czasie. Wypadła z domu jak poparzona, sama nie wiedząc dlaczego. Miała ochotę przeczytać leżący w torbie list, jednak nie mogła zebrać się na odwagę. Ulice zapełnione były trąbiącymi samochodami, a chodniki pełne śpieszących się przechodniów. Drzewa w pobliskim parku obsypane malutkimi, różowymi kwiatuszkami, na których można było zauważyć kilka kolorowych ptaków. Właściwie był to jeden ze zwyczajnych dni w Tokyo. Przecisnęła się przez tłum dzieciaków, zebranych pod sklepem z mangami i udała się dalej, do swojej ulubionej kawiarni. Nacisnęła na klamkę i weszła do małego, przytulnego pomieszczenia, pomalowanego na ciemny fiolet. ![]() Usiadła w rogu na czarnej kanapie, wypatrując swojej znajomej pracującej za barem. Z głośników przywieszonych pod sufitem, leciała przyciszona piosenka z najnowszej płyty Ayi Kamiki. Lubiła tą piosenkarkę, dlatego też rozpoznawała prawie wszystkie jej piosenki, już po samym wstępie. Po chwili z zaplecza wyłoniła się szczupła japonka, o krótkich, czarnych włosach. Widząc Sanae machającą do niej z końca pomieszczenia, uśmiechnęła się radośnie i porywając tacę, wyszła zza baru. – A właśnie zastanawiałam się czy przyjdziesz – powiedziała podchodząc do stolika. – To co zwykle? – Tak, dzięki. Po chwili czarnowłosa wróciła i usiadła na kanapie, odstawiając tace na bok. Oparła skrzyżowane ręce na blacie stołu i spojrzała wyczekująco na koleżankę. – No i jak tam po koncercie? – Świetnie! Byłam tak szczęśliwa słysząc te wszystkie krzyki i brawa! – powiedziała Sanae, czując radość na wspomnienie minionego koncertu. – Oby takich więcej. – Tak, graliście świetnie. Wstąpiłam na chwilę do klubu, żeby posłuchać. Niestety musiałam się szybko zmywać. Moi rodzice nasłuchali się wiadomości i odbiło im – mruknęła, wywracając teatralnie oczami. – Tyle osób na ulicy, a psychopata dopadnie właśnie mnie. Co za ironia… – Taak. No cóż. – A słyszałaś nowości? Podobno jakaś babka, widziała wczoraj przed swoim domem uciekającą dziewczynę. I to tutaj niedaleko! – powiedziała Ayaka, nachylając się nad stołem. – Słyszałam nawet, że znaleziono ślady krwi na chodniku, chociaż już trochę spłukane przez deszcz. Właściwie to nie pamiętam żeby u mnie padało… a przecież mieszkam tak blisko tamtego miejsca. – Hehe… bywa tak czasem – zachichotała nerwowo Sanae, wypatrując swojego omletu ryżowego. ![]() – Dziewczyna miała podobno ciemne, długie włosy… coś takiego jak ty – ciągnęła dalej Ayaka, przypatrując się z uwagą koleżance – A właściwie, to co ci się stało w rękę? – Eem… Spiliśmy się trochę z chłopakami wczoraj, no i miałam mały wypadek kiedy wracałam do domu. W sumie nic wielkiego – odpowiedziała, modląc się w duchu, żeby dziewczyna w końcu zmieniła temat, bądź wróciła do pracy. – Oh mój omlet! Na słowo omlet, kelnerka zerwała się z miejsca i podbiegła do baru, gdzie leżał talerz. Sanae odetchnęła z ulgą. Właściwie to lubiła tą dziewczynę, chociaż sama nie wiedząc dlaczego, nie chciała aby wyszło na jaw, że to ona uciekała tej nocy przed mordercą. Nie miała zamiaru odpowiadać na masę pytań. A gdyby jeszcze ta wiadomość dotarła do jej rodziców! – Proszę. Smacznego – powiedziała, kładąc na stole ciepły talerz. Następnie usiadła ponownie na kanapę i przeciągnęła się. – Wiesz… zastanawia mnie, czy ta dziewczyna przeżyła. Ciała niby nigdzie nie znaleziono… – No to albo jakimś cudem przeżyła, albo porwał ją ten psychopata. Właściwie, to mnie zastanawia inna rzecz. Mianowicie… dlaczego ta babka nie zadzwoniła na policje? – Właśnie też o tym wcześniej pomyślałam. Ta babka mówiła, że chciała zadzwonić, ale nie było sygnału w telefonie. Dziwna sprawa, nie sądzisz? Na jakąś chwilę nawet brakło prądu – opowiadała dalej z zawzięciem. – Tak, bardzo dziwna – odpowiedziała, pakując do ust kolejną porcję omletu. Później wypiła kawę, pożegnała się z czarnowłosą i pośpiesznie opuściła kawiarnię. Spacerowała po mieście jeszcze przez ponad godzinę, rozmyślając. Wszystko to co dzisiaj usłyszała, wydawało jej się dziwne. Kobieta nie mogła zadzwonić na policje… a może nie chciała? Brak prądu? Właściwie, to nie widziała zapalonego światła w żadnym z okien. Nie było nikogo nawet na ulicach. Czyżby wszyscy się bali, grasującego w Tokyo mordercy? A może ten psychopata nie jest zwykłym człowiekiem, bo inaczej jak wytłumaczyć te dziwne zdarzenia? Usiadła na jednej z ławek w parku i sięgnęła do schowanego w torbie listu. Wyciągnęła go delikatnie i spojrzała na wyrysowaną, na czerwonym papierze różę. Po chwili rozerwała kopertę i zajrzała do środka, gdzie znajdywała się złożona na pół kartka, o równie czerwonym kolorze co opakowanie. Rozłożyła ją i przeczytała jej treść. "Niech Twą duszę mrok pochłonie, Lilith matka Twą się stanie, Niech jej moc w Twych żylach płonie, Bramy piekła staną Ci otworem, Dziecię nocy przybadź na me wezwanie, Zaśnij i obudź sie na nowo, Śpij…" Nie każdy jest tym, za kogo się podaje. Otwórz oczy i rozejrzyj się. Niedługo się spotkamy, droga Sanae... Przeczytała list kilka razy, czując oszalałe bicie serca. Kim jest osoba, od której dostała tą wiadomość? O co jej chodzi… i co najważniejsze, jak dostarczyła kopertę do pokoju? Na samą myśl, że ktoś nieznajomy włamał się do jej mieszkania i nikt z domowników się nie zorientował, przeszedł ją zimny dreszcz. Czy już nie ma miejsca w którym mogłaby czuć się bezpiecznie? Boże, dlaczego ja? – pomyślała chowając list do torby. O dziwo, prócz tłuczenia się serca w klatce piersiowej, nie czuła żadnych innych objawów strachu. Niestety, nie wiedziała co ma teraz zrobić. Komu może powiedzieć o tym wszystkim co się stało. Została sama? Nie… przecież Shun przeżył to co ona. On na pewno zrozumie i pomoże jej wymyślić jakieś rozwiązanie, jeśli takie istnieje. Postanawiając na następny dzień udać się do przyjaciela – a może nie jest to już odpowiednim określeniem? – podniosła się z ławki i ruszyła w stronę ulicy. Dochodziła szesnasta trzydzieści. Słońce przegrało w końcu z chmurami i zaczynało zanosić się na deszcz. Sanae przerzuciła torbę przez ramie, wychodząc na chodnik prowadzący do domu. Właściwie nie zamierzała się śpieszyć, gdyż po powrocie czekała ją jeszcze niemiła rozmowa z matką. Jeśli będzie można nazwać to rozmową, bo nie przypominała sobie, kiedy ostatnio taka miała miejsce. Głownie były to kłótnie. Kiedy przechodziła niedaleko sklepu z papierosami, poczuła się dziwnie. Jakby ktoś ją obserwował. Czuła dziwną energię w powietrzu, chociaż nie była wróżką, wiec mogło się to wydawać śmieszne. Serce zaczęło szybciej bić, chociaż nie widziała powodu. Zatrzymała się. Odwróciła głowę i spojrzała w stronę sklepu, przy którym rozmawiała grupka chłopaków. I czego tu się bać? Zapytała samą siebie, drapiąc się po szyi. Nagle kątem oka zauważyła motor zaparkowany w mocno zacienionej uliczce, zaraz obok budynku. Była to czarna Yamaha, taka, jakiej plakat wisiał w pokoju Akiry. Przepiękna maszyna. Spoglądając jednak nieco wyżej, dostrzegła właściciela owego motoru. Zamarła. Był to ten sam mężczyzna, który poprzedniego wieczoru dawał koncert przed jej zespołem. Ten o cudownym głosie i nienaturalnie jasnych oczach, które przeszywały człowieka na wskroś. ![]() W tym momencie palił papierosa, patrząc wprost na oszołomioną dziewczynę. Sanae stała jak sparaliżowana, gapiąc się w niego szeroko otwartymi oczami. Nie była w stanie się ruszyć, tak samo jak poprzednim razem. Coś mówiło jej, żeby odwróciła się i poszła do domu, jednak nie mogła. Wyrzucił wypalonego papierosa na ziemię i przygniótł butem, przez cały czas studiując dziewczynę wzrokiem. Wypuścił dym z ust, a następnie wyprostował się, odgarniając niesforne kosmyki z oczu. O boże! Pomyślała wstrzymując powietrze. Sama nie wiedziała czego się spodziewać. Mężczyzna jednak posłał jej tylko lekki, tajemniczy uśmiech, a następnie wsiadł na motor i odjechał z piskiem opon. Ostatnio edytowane przez Vipera : 09.04.2012 - 19:18 |
![]() |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|