![]() |
#3 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Trochę dziwny ten odcinek jest
![]() ![]() Odcinek 3 Mijały noce i dni. W chwilach jasności chował się przed palącymi promieniami słońca. Wyczekiwał aż pierwsza gwiazda zabłyśnie na nieboskłonie. Noc po nocy z wdzięcznością wpatrywał się w tarczę ukochanego księżyca. Szepty, niewypowiedziane słowa towarzyszyły mu w każdej chwili. Chwile zwątpienia przeklinał ponad wszystko, ręce składały się do modlitwy każdej nocy. Usta poruszały się w niemym szepcie, wiatr spijał słowa z jego ust... Zanosił je księżycowi. Jedno imię, pełne miłosierdzia i nadziei... *Selune, Selune...* Nie liczył już chwil. Zbyt wiele bolesnych sekund upłynęło, zbyt wiele pozostało. Ciągle się ukrywał. Nie mógł zostać zauważony przez którąś z nich. Doskonale wiedział, że rozpoznałyby go. Jedno spojrzenie mogło zaważyć na powodzeniu całej misji. Tak długo na to czekał. Nigdy, przenigdy nie zawiedzie, nie podda się! Ta noc była wyjątkowo ciężka. Po przekroczeniu zdradliwej rzeki, walce z olbrzymem musiał się zatrzymać. Wybrał przydrożną gospodę, z pozoru ubogą i starą. Spojrzał na szyld: „Cień księżyca”. Deadel uśmiechnął się do siebie. Wszedł, stare drzwi zaskrzypiały. Wnętrze zaskoczyło go. Jedna, lecz bogato wyposażona, sala. W gospodzie za wyjątkiem niego znajdował się tylko barman – barczysty elf. Przybysz rozparł się wygodnie na krześle, zamówił posiłek. Spożywając go rozmyślał. Tak wiele jeszcze było przed nim. Nie wiedział gdzie ich szukać. Pochylił smutno głowę. Barman przyglądał się mu z zaciekawieniem. *Nie dobrze, muszę opuścić to miejsce jak najszybciej!* elf zaczął panikować. ![]() Jasność przeszyła mrok gospody. Tchnienie ciepła, światłości. Dreszcz przemknął przez ciało Deadela. Już kiedyś to czuł... Nie potrafił jednak uwierzyć swoim zmysłom. To przecież niemożliwe, by sama do niego przyszła! Skrzypienie krzesła i cisza... Wyostrzył wszystkie swoje zmysły. Słyszał jej puls, delikatny oddech. Pragnął się upewnić, jednak nie mógł się odwrócić. Zauważyłaby go! W najciemniejszym kącie gospody tajemnicza postać siadała do stolika. Powietrze wokół niej było przepełnione ciepłem. Istota tak delikatna i piękna. Przyciągała spojrzenia. Ponury barman nie mógł oderwać od niej wzroku. Lecz ten księżycowy elf... Siedział niewzruszony. Eithel wpatrywała się w niego intensywnie, kogoś jej przypominał... Niespokojnie obróciła się na krześle. ![]() Tymczasem jeszcze ktoś zawitał do gospody. Piękna twarz, stanowczy krok. Widać było, że elf wywodzi się ze znacznego rodu. Thonear rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na samotnie siedzącą Eithel. Stał jak oniemiały. Jej blask, piękno... Olśniła go uroda tej elfki. Thonear nigdy nie zaznał miłości. Był skrytobójcą, wspaniale wyszkolonym wojownikiem. Techniki walki, rodzaje broni – znał je doskonale. Lecz miłość... Ten temat był mu zupełnie obcy. Żadna elfka jeszcze nigdy nie wzbudziła w nim uczuć. Za wyjątkiem tej nieznajomej. Poruszał się jak cień. Powoli podszedł do kobiety. Jego serce biło jak oszalałe. Co się z nim działo!? Nic nie było go w stanie wyprowadzić z równowagi, słynął ze stalowych nerwów. Gdyby nie wewnętrzny spokój już kilka razy zostałby zabity. A teraz... Eithel wstała z wahaniem. Spojrzała na niego z przestrachem. Czego mógł od niej chcieć ten dumny elf? A jeśli się dowiedzieli o morderstwie!? Czy to możliwe, że na jej białej szacie zostały ślady krwi? Spojrzała na swoje delikatne dłonie. Nic, absolutnie nic na nich nie widziała. Podniosła wzrok, teraz patrzyła nieznanemu elfowi prosto w oczy. Zaczęła drżeć. Dlaczego? Serce przyspieszało, zgubiło swój zwyczajny rytm. Eithel przestała myśleć racjonalnie... ![]() Nagle... Jej umysł się rozjaśnił. Do głowy przyszła jej szalona myśl: iść za tym elfem, do końca świata. Nie mogła zapanować nad uczuciami, po raz pierwszy w życiu. Przemówiła, lecz jej głos brzmiał nienaturalnie: - Witaj panie. Czy my się znamy? – szafirowe oczy zapłonęły blaskiem, mężczyzna wpatrywał się w nie urzeczony... - Nie... Jestem Thonear Nivrim – głos elfa drżał – Czemu tak piękna elfka podróżuje sama? Świat jest dziś niebezpieczny... - Szukam mego przeznaczenia. Nie boję się niczego bo tylko jedna jest istota zdolna mnie zabić. Nikt inny nie zdobędzie się na odwagę, by to zrobić –powiedziała Eithel głośno. Skierowała swoje spojrzenie na postać siedzącą niedaleko barmana. Może to było złudzenie, albo rzeczywiście istota lekko drgnęła. Powietrze stało się ciężkie. Chłód przeniknął Thoneara do szpiku kości. Czas zwalniał. Spojrzał na piękną elfkę, zdawało mu się, że widzi w jej oczach błysk przerażenia. Eithel ogarnął ból, w uszach słyszała JEJ śmiech. Złowrogi szept, słowa przeznaczone tylko dla niej. Jasna postać osuwała się na podłogę, traciła świadomość. Przed jej oczami zapadła ciemność… Przerażony Thonear wziął ją na ręce, była taka lekka. Z czułością spojrzał na jej piękną twarz. Coś się działo, tylko co!? Spojrzał na barmana: - Gdzie mogę ją umieścić? Ta pani potrzebuje odpoczynku! - Proszę o to klucze, pokój numer 5, schodami w dół i na lewo – powiedział przerażony barman. Gdy tylko elf niosący Eithel w ramionach zniknął z pola widzenia Deadala, ten wstał i pośpiesznie opuścił gospodę. Już wiedział, gdzie znajduje się światłość, teraz musiał znaleźć mrok… To była trudniejsza część zadania. Ona tak łatwo się nie podda… ![]() Thonear gwałtownie otworzył drzwi od pokoju numer 5. Delikatnie położył Eithel na ogromnym łożu. Jej twarz wyrażała silne emocje, strach. Nie mógł nasycić nią oczu. Pierwszy raz w swym długim życiu czuł, że warto mieć kogoś przy sobie. Nagle poczuł się bardzo samotny i opuszczony. Tyle lat... Lecz ona budziła w nim strach... Bał się jej! Nosiła w sobie tajemnicę, cierpienia wielu lat odcisnęły na niej piętno. Czegoś szukała. Nie ustawała w wysiłku by TO znaleźć. Ta kobieta była niebezpieczna. Delikatność mogła być tylko zasłoną, za którą chowała się bezwzględność i mordercze instynkty. Co jeśli uzna go za przeszkodę zastępującą jej drogę do celu i postanowi zabić? Nie wiedział co ma zrobić, głowę miał przepełnioną sprzecznymi emocjami i hipotezami co do jej osoby. ![]() Noc uspokoiła jego emocje. Mijały godziny, on wciąż czekał. Jego serce zwolniło rytm, powieki stały się ciężkie. Zmęczenie po trudnej podróży powoli zwyciężało. Toczył walkę z samym sobą, przecież nie mógł jej zawieść. Coś jej zagrażało… Thonear wyczuwał w tym jakąś złożoną magię, interwencję bóstw. Zdecydowanie nie powinien się do tego wtrącać. Ale... Ona była jego marzeniem. Tak pięknym i ulotnym, że bał się jej dotknąć, by nie zniknęła. Instynkt i uczucia zaczęły zwyciężać. Wstał z wygodnej kanapy, powoli zbliżał się do ogromnego łoża. Taka bezbronna, zdana na jego łaskę. Spała, jednak nawet we śnie była niespokojna. Dręczyły ją obrazy z przeszłości, straszne koszmary. Słyszała zimny śmiech, żółte, wężowe oczy wpatrywały się w nią z wściekłością. Dostała misję, miała kogoś zabić, lecz zawiodła. Straszna kara… Ucieczka. Rana na piersi, ohydna blizna... Siedem milimetrów. Myśli krążyły po jego głowie z zadziwiającą szybkością. Wiedział czego pragnie. Delikatnie odsunął kołdrę, przytulił się do niej. Miała taką gładką skórę. Była blisko. Tak rozpaczliwie pragnął zatrzymać tą chwilę... ![]() Obudziła się, rzuciła w jego stronę gniewne spojrzenie. Nie była niczyją własnością, nigdy! To ona ustanawiała zasady, nikt inny nie miał do tego prawa. Była dumna ze swej samodzielności. Wszystkie te lata w klasztorze nauczyły ją, że sama musi o siebie walczyć. Nie przyjmowała niczyjej pomocy. Stare rany zabliźniły się. Nie ufała nikomu, skoro zawiodła ją jej własna rodzina. Po raz kolejny tego wieczoru jej ciało przeszedł ból. Z oczu popłynęły łzy. Jej dusza umierała. Wspomnienia przemykały przez głowę. Straciła świadomość. ![]() Przed jej oczami przesuwały się obrazy. Kolory mieszały się ze sobą tworząc wielobarwną tęczę. Czas cofał się. Była noc, znajdowała się przed drzwiami do klasztoru. Zaczęła drżeć ze strachu, pragnęła stamtąd uciec! Coś jednak kazało jej zostać… Przyjrzała się dokładniej. Zobaczyła ojca czule obejmującego jedną ze swoich córek, małą blondyneczkę. Twarz dziewczynki rozjaśnił promienny uśmiech, przytulała się mocno do ukochanego taty. Widać było, że bardzo go kocha. Obok stała druga dziewczynka, ponura i niezadowolona. Wyczuwała, że coś się dzieje. ![]() Mężczyzna coś powiedział. Eithel doskonale zapamiętała jego słowa… Nigdy ich nie zapomniała, do dziś brzmiały w jej uszach. Od teraz już nigdy miały nie zobaczyć światła, ojca i wszystkiego, co je otaczało… Zostały wybrane przez Shar na jej wojowniczki i kapłanki. Mała Lothrien pozostała zimna i niewzruszona. Wykrzywiła swoje krwistoczerwone wargi w ironicznym uśmiechu, oczy przybrały wyraz kompletnej obojętności, jednak można było też dostrzec błysk wściekłości... Eithel natomiast zareagowała bardzo emocjonalnie… Krzyczała, płakała… Błagała o światłość, której już nigdy więcej miała nie ujrzeć… Co noc odtwarzała tą scenę. Dlaczego je zostawił! Dlaczego... W oczach dorosłej elfki zebrały się łzy… - Nie możesz!? Jak to nie możesz! Nie rozumiem tego, ojcze co to znaczy! – krzyczała poirytowana Lothrien. Tupała, złościła się w dziecinny sposób. Nie pomogło jej to, tak jak nie mógł pomóc płacz Eithel. Były skazane na ciemność klasztoru. ![]() Następna scena... Błękitny elf, Falko, karze im iść za sobą. Nieszczęśliwa i zaniepokojona Lothrien siląca się choć na pozory obojętności... W mroku ogrodu czuła się mimo wszystko doskonale, księżyc znalazł taflę lustra w jej srebrnych oczach... Sploty czarnych włosów wiły się wokół małej buzi niczym śmiercionośne węże, a dziecięce usteczka miały krwistoczerwony kolor – jakby ich właścicielka wypijała tą życiową esencję ze swych ofiar... Drugie dziecko było bliskie omdlenia... Szafirowe oczy Eithel przepełnione były łzami... Pozornie uosobienie niewinności... Falko jednak posiadał mądrość wielu pokoleń i wiedział, że ta młoda elfka będzie dysponować potężną bronią... Możliwe, że zakocha się w ranieniu swych pobratymców, a także śmiertelnych. Wtedy byłaby nie do opanowania... Bowiem żadny miecz nie jest w stanie skruszyć zatwardziałego serca, które będąc krzemieniem rozpala ogień innych dusz... Na razie jednak śliczne dziecko stało przerażone i nieświadome swego przyszłego losu... Starała się zasłonić twarz kosmykami włosów o barwie dojrzałych kłosów zboża… ![]() Obraz dziewcząt podążających za swoim protektorem rozwiał się we mgle… Czas znów zawirował, Eithel spojrzała na altankę wznoszącą się nad połyskliwą powierzchnią jeziora. Przestraszyła się, bowiem ujrzała tam... siebie. Już dorosłą, w tej samej białej, powłóczystej szacie. Spojrzała na księżyc. Tak, to była ta noc. Ich ucieczka i ... morderstwo. Ostatnie chwile siostrzanej miłości. Klątwa rzucona pośpiesznie, rana, która mogła okazać się śmiertelną. Nie... nie chciała przeżywać tego po raz kolejny. Co noc dręczyły ją koszmary. ![]() Wracała jej świadomość... Wstała z łoża, nie zwracając uwagi na Thoneara podeszła do okna. Uchyliła je, owionął ją chłód. Szept w jej głowie, przechodzący w krzyk: *Shar... Shar... Nigdy nie wybacza... Shar… Shar… Nigdy się nie uwolnisz, nigdy!* Tyle razy już ją dręczył… Spróbowała zachować obojętność. Ten głos… Wydobywał się z niej! Wiedziała, że ONA też go słyszała. Co więcej: widziała dziś te same obrazy co Eithel… Ktoś się zbliżał, słyszała kroki. Istota ta zatrzymała się pod drzwiami, pełna wahania. Dotknęła klamki… Eithel podjęła błyskawiczną decyzję… Ostatnio edytowane przez derii : 29.12.2004 - 08:39 |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|