![]() |
#5 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Hehehe
![]() ![]() ![]() Tak przy okazji: zastanawiam się czy nie skończyć tego fotostory szybciej. Powiedzmy jeszcze 2 czy 3 odcinki. Co Wy na to? Odcinek 5 Siedmiokątna, ciemna komnata. W słabym blasku świec lśniła ciemnoczerwona powierzchnia ścian. Złote zdobienia otaczały rubinowe tło. Czerwień była tak głęboka, żywa... Dokładny obserwator dostrzegłby w tym coś niepokojącego, jakąś mroczną tajemnicę. Dotknąłby palcem nierównej powierzchni ścian, wyczułby chropowatość farby. Przede wszystkim jednak zaniepokoiłby go zapach. Duszący, ostry, lecz jednocześnie ... świeży i życiodajny. Gdy już poskładałby wszystkie elementy w całość, zespolił w przerażonym umyśle ... oszalałby... Okrucieństwo tej komnaty pomieszałoby zmysły każdej istocie: dobrej czy złej... Rubinowe ściany zamieniłyby się nagle w strugi ciemnoczerwonej krwi, a złote zdobienia w kości zmarłych. Przy jednej ze ścian stał kredens. Masywny, potężny, wykonany z ciemnego drewna. Kilkanaście szuflad wysuwanych za pomocą żelaznych kołatek skrywało największe tajemnice zakonu Shar. Jedna, znajdująca się w centralnym punkcie kredensu, była zawsze zamknięta... Na kołatce znajdowało się delikatne rzeźbienie przedstawiające księżyc i słońce w odwiecznym uścisku. Nagle, choć zjawisko to trwało setne części sekundy, w mroku pokoju owa szuflada rozjarzyła się niesamowitym blaskiem. Coś w środku domagało się ujawnienia po wiekach skrywania w cieniu. ![]() Do przerażającego pomieszczenia wkroczył starzec. Arcykapłan promieniował majestatem, jednak tym razem coś go przyćmiewało... Złość, wręcz chorobliwa wściekłość. Żółte, wężowe oczy miotały błyskawice. Ruchy zdradzały wielką nerwowość i napięcie. Ostatnie wydarzenia nie potoczyły się po myśli arcykapłana. Jego wzrok błądził po rubinowych ścianach. Liczył krople krwi zamordowanych, kości straconych? Nie. On nigdy nie miewał wyrzutów sumienia, nigdy nie żałował. Wężowe oczy napotkały dziwaczny przedmiot. Miał on kształt klepsydry, wnętrze wypełniała jadowitozielona maź. Ciecz krążyła w pojemniku, czasem kipiała gorącem. Arcykapłan dotknął szklanej powierzchni pojemnika, poczuł ciepło promieniujące od substancji. Wymruczał zaklęcie, ciecz zawrzała. Poczuł dumę, jego dzieło było doskonałe. Zawarta była w nim cała jego potęga. ![]() Westchnął ciężko. Już jedno jego dzieło okazało się potężniejsze od stwórcy. Zdradziły go. On nigdy nie wybaczał. Z nienaturalną wręcz zręcznością i szybkością doszedł do obitej perkalem sofy. Delikatnie położył się na niej. Musiał uważać na swoje stare zmęczone, ciało. Choć pozostało w nim jeszcze wiele sił, mogło się to okazać za mało. Czekała go straszna walka, musiał ją przetrwać i zwyciężyć. Ruchem dłoni przywołał kryształy uciekinierek. Wczoraj jeszcze jaśniały swoim blaskiem. Kamień należący do Eithel emanował delikatnym błękitem, a kryształ życia Lothrien był doskonale czarny. Teraz... To, co znajdowało się przed nim nie przypominało żadnego z nich. Kształt był ten sam, lecz kryształ przywołany przez Arcykapłana był o wiele większy. Emanował jasnością, nieskończonym światłem. Zalewał pokój pozytywnymi emocjami, jego blask wypełniał każdy kąt komnaty. To, czego Arcykapłan obawiał się najbardziej – dokonało się. ![]() Wściekłość przepełniała jego duszę. Jeszcze nigdy nie przegrał, tym razem też tak będzie. Odzyska je. Niecierpliwym gestem ręki odesłał potężny kryształ. To mogłoby być tak proste... Nic nie stałoby mu już na przeszkodzie... Deadel był już na ich tropie, tak blisko. Przesuwał się po mapie Faerunu coraz bliżej Lothrien i Eithel. Musiał tylko wytrwać w wierze i ... nie zdradzić. Arcykapłan pamiętał, iż księżycowy elf był wielką indywidualnością. Taka istota pragnie rozerwać krępujące ją więzy na drodze do wolności, nie zważając przy tym na cierpienia i ból. Była jeszcze jedna poszlaka, bardzo ważny element układanki. Gdyby tylko zechciał mówić... Arcykapłan zacisnął pięść. *Każdego można zmusić...* Potrzebował informacji. Jedyną osobą, która mogła przekonać karła do mówienia był... *Frellow, przyjdź tu natychmiast! Do Komnaty Krwi!* przesłał słudze polecenie. ![]() Niemal natychmiast sługa wykonał polecenie Arcykapłana. Ciężkie, masywne drzwi zaczęły się otwierać. Magicznie zamykane zasuwy odemknęły się z głośnym trzaskiem. Do mrocznej komnaty wkroczył karzeł o rudych włosach. Rozejrzał się niepewnie, z przestrachem. Bał się gniewu swego Pana, widział jego wściekłe spojrzenie, nerwowość ruchów. Skulił się, przez co jego postać wydawała się drobniejsza. Arcykapłan spojrzał nań gniewnym wzrokiem i przemówił, a jego głos był ostry i ponury: - Frellow, czy Twój brat już wszystko wyznał! - Nie, panie... Ośmielę się, jednak powiedzieć, że tortury, które zostały zastosowane w tym przypadku, są zbyt okrutne... Panie, czy... - JAK ŚMIESZ!!! Nie jesteś godzien przekroczenia progu tej świętej komnaty, a posuwasz się do krytykowania moich metod! – krzyknął oburzony Arcykapłan, Frellow był coraz bardziej przerażony... - Panie, wybacz mi... Ja... Nie potrafię zapanować nad emocjami – karzeł upadł na kolana błagając o litość. Arcykapłan podszedł do pojemnika z jadowitozieloną cieczą. Szkło było coraz bardziej gorące. Substancja krążyła szybko, jak ... krew w żyłach. *Cóż za ironia... Podstawa życia i ... podstawa śmierci* uśmiechnął się krzywo. Gwałtownie obrócił się w stronę Frellowa. - Czy dużo zostało w nim życia...? Ciekaw jestem ile jeszcze wytrzyma. - Jest silny, walczy z niezwykłym zacięciem… Nie spodziewałem się po nim tego – w głosie karła zabrzmiała duma. - Dobrze więc... Powiedz mu, że ma wybór: wyzna wszystko i skrócę mu męki zabijając go szybko i bezboleśnie. Druga droga jest znacznie dłuższa, wysadzana ostrymi kamieniami, które będą ranić jego fizyczność i duszę – Arcykapłan uśmiechnął się złośliwie. Frellow skłonił się i w pośpiechu opuścił komnatę. ![]() Gdy zabłyśnie Gwiazda Nowa Kiedy Mocy padną słowa Światło z Cieniem w Nic się zejdzie Ich jedności czas nadejdzie Ostrza życiem rozdzielone Śmiercią będą zespolone Sztylet czasu przetnie nić... Zerwie więzy, da im żyć Głos wydobywający się z samego nieba, gwiazdy zabłysnęły niespodziewanym blaskiem. Kometa przebiegłą granat sklepienia. One trwały niewzruszone. Lothrien wolnym ruchem schowała katanę, sztylet Eithel rozbłysnął światłością po czym zniknął. Dwa przeciwieństwa stały naprzeciwko siebie i patrzyły sobie głęboko w oczy. Wiatr przyniósł ukojenie, rzuciły się sobie w ramiona. Tak dawno.. Klątwa rozdzieliła dwie dusze, siostry. Teraz nadszedł czas pojednania. Czas przebaczenia i miłości. ![]() Nasłuchiwał. Wszystkie zmysły miał maksymalnie wyostrzone. Gdy tylko zobaczył blask - wiedział. Przebył te wszystkie mile zaledwie w ciągu godziny. Tak bardzo na to czekał. Teraz same odnalazły to, co miało nigdy nie być ujawnione. Daedel rzucił dziękczynne spojrzenie księżycowi. *Dzięki Ci, wielka Selune* Wchodził po schodach wiodących na taras gospody. Nie słyszał ich głosów. Musiały milczeć. Spojrzał na swój pierścień. Słońce i księżyc. Jaśniał, wskazywał mu drogę. ![]() Usłyszała kroki. Lothrien błyskawicznie wyciągnęła katanę, ustawiła się w pozycji bojowej. Kimkolwiek była ta istota... *Nie pozwolę, by jeszcze raz nas rozdzielono! NIGDY!* spojrzała na siostrę. Zbliżało się. W ręku Eithel pojawił się sztylet, gotowa była bronić ich odzyskanej wolności nawet za cenę śmierci. Seria szybkich ruchów. Niesamowite zręczność. Kilka przewrotów, salt. Nie mogły dostrzec nawet sylwetki intruza. W końcu stanął przed nimi. Bezbronny, miecz rzucił przed siebie. Czekał na ruch Lothrien, patrzył głęboko w jej oczy. - Deadel – zdołała wyszeptać. ![]() Uśmiechnął się, poznała go. Szybkim krokiem doszedł do niej i pocałował ją gorąco. Wreszcie byli razem. Po tylu latach. Zdrada stała się faktem. W mrokach niebios bogini Shar krzyczała z bólu. Jej plan odchodził w nicość. ![]() Arcykapłan rzucił się na sofę w swej bezsilności. Wydawało się, że już nie ma ratunku… |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|